Czas mijał szybko. Murmur nie pamiętała już nawet ile księżyców, ile długich sezonów minęło, od kiedy ostatni raz postawiła łapę na rodzimych terenach Owocowego Lasu, znalazła się w ich przytulnej lecznicy, trąciła nosem swe biedne kulanki czy odwiedziła grób zmarłej mentorki. Mimo swych lęków, wcale nie tak głęboko skrytych w jej sercu, tęskniła za tym. Tęskniła za swym ciepłym, bezpiecznym kątem, za pełnym stosem zwierzyny. Teraz jej życie było znacznie cięższe. Wraz z Chwastem, jej podopiecznym, byli zdani na dwie młodziutkie kotki, które jako jedyne z ich czwórki posiadały umiejętności łowieckie. Piszczek nie zawsze starczało dla wszystkich, szczególnie podczas Pory Nagich Drzew, gdy nawet koty klanowe cierpiały głodem. Wtedy Murmur oddawała swe porcje młodszym. Czuła, że jest im to winna, po tym, jak wraz z tymi trzema, wtedy jeszcze małymi i niedoświadczonymi uczniami, uciekła pod osłoną nocy z Owocowego Lasu, z dala od krwawych rządów Daglezjowej Igły, którą nawet sama Wszechmatka uznała ze przekleństwo ich domu. Teraz byli pozornie bezpieczni - kryli się nocą na drzewach lub w zrobionych samodzielnie legowiskach, podobnie jak mieli w zwyczaju robić to jako członkowie klanu. Na gałęziach było znacznie bezpieczniej. Lisy, psy ani borsuki nie umiały się wspinać, a inne koty rzadko patrzyły tak wysoko, by dostrzec wiele par wpatrujących się w nich oczu. A takich postaci przewinęło się przez okolicę wiele. Samotnicy, włóczędzy, żądne przygód pieszczochy, oni wszyscy swobodnie poruszali się po terenach niczyich, przyprawiając szynszylową o dreszcze. Bała się, że którejś nocy jakiś spragniony krwi kot odnajdzie ich kryjówki i zagryzie, tak bezlitośnie jak słyszała o tym w legendach opowiadanych przez starsze kocice. Ale czy aż tak bardzo się od nich teraz różnili? Byli zbiegami, którzy sądząc po sposobie władania rudej pointki, z pewnością zdążyli zdobyć miano zdrajców. Nie mieli miejsca, które mogliby określić całkowicie swoim. Wiedli koczowniczy tryb życia, lawirując między kilkoma mniejszymi "obozikami", które zamieszkiwali w poszczególnych sezonach. W porach gorących, takich jak późna Pora Nowych Liści lub Pora Zielonych Liści, przenosili się do kryjówek nad malutkim strumieniem, gdzie czysta woda szemrzyła wśród drobnych, połyskujących na dnie kamyczków. Kiedy jednak przychodził pierwszy przymrozek, całą czwórką przenosili się w cieplejsze okolice, na drzewa, tak jak czynili to niegdyś w obozie. Pletli swe posłania z mchów, piórek, futerek i wszystkiego co tylko udało się im odnaleźć.
Każdej nocy, gdy ciemność ogarniała cały ich las, ktoś musiał stać na warcie i pilnować spokoju pozostałych kompanów. Tym razem tym kotem była Murmur. Siedziała na gałęzi starej, porzuconej w środku boru, zdziczałej jabłoni, której wiekowość można było odczytać z głębokich bruzd pokrywających jej poszarzały, powykręcany konar. Mimo pięknego welonu z delikatnie pachnącego, białego kwiecia, który zarzucała na swą koronę każdej Pory Nowych Liści, jej owoce nie równały się tym słodkim, miodowym, rosnącym na młodych drzewkach w klanie. Jej były kwaśne, o dużych nasionach i twardym, chrupkim miąższu. Murmur dostrzegała w niej podobieństwa do siebie samej. Tak jak ona, jabłoń rosła z dala od swego sadu, niczym wyrzutek rodząc każdego sezonu kwaśne owoce, mimo kuszenia wcześniej słodkim zapachem kwiecia. Ten smak był swego rodzaju rozczarowaniem, czymś czym okazała się szynszylowa dla Owocowego Lasu. I właśnie przez te zbieżności, tak bardzo się do niej przywiązała.
— Murmur? — Po gałęzi przebiegł szept, któremu zawtórowało lekkie drżenie. Kątem dwubarwnego oka, kocica dostrzegła rudo-białą sylwetkę swego terminatora.
— C-coś się stało? — spytała wzdrygając się.
— Nie, nie, nic się nie wydarzyło. Przyszedłem spytać czy nie chcesz pójść odpocząć. To twoja druga warta pod rząd, nie możesz się obciążać — wymruczał Chwast, przysiadając obok niej na chropowatej powierzchni gałęzi.
Murmur spojrzała w górę. Jej wzrok poszybował ku samemu szczytowi, ponad gałęzie i zielone liście, dosięgając samego czarnego nieba, pokrytego błyszczącymi drobinkami gwiazd. Tam, gdzie według wierzeń pozostałych leśnych klanów, swą wieczność spędzali zasłużeni wojownicy wierzący w Klan Gwiazdy. Westchnęła, czując jak po jej ciele przechodzi zimny podmuch wiatru.
— P-poradzę sobie, dziękuję — odmówiła, posyłając młodszemu wymuszony uśmiech.
Mimo senności uginającej jej łapy, nie czuła w sobie chęci powrotu do legowiska. Do poczucia winy i wstydu, do obaw, że być może źle zinterpretowała znak zesłany przez boginkę i skazała nieszczęsne rodzeństwo Poranka na wieczną tułaczkę.
— Myślisz, że wrócimy jeszcze do Owocowego Lasu? — zapytał przerywając trwającą ciszę Chwast.
Po ciele kocicy przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Takie pytania były dla niej szczególnie ciężkie, gorzkie i bolesne.
— Mam nadzieję — odpowiedziała zgodnie z prawdą, kończąc tym zdaniem ich krótką rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz