BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Rozpoczęła się kolejna edycja eventu Secret Santa! | Zmiana pory roku już 5 stycznia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

06 stycznia 2025

Od Bożodrzewnego Kaprysu

Bujna trawa zaszeleściła i ugięła się pod podmuchem wiatru, a ciemne chmury zasnuły niebo, przysłaniając prażące jak dotąd słońce. Bożodrzewny Kaprys otworzyła pysk, wdychając gorące powietrze. Słony posmak krwi świeżo upolowanej nornicy rozpłynął się po jej języku.
– Będzie padać – mruknęła. Stokrotkowa Pieśń wystawił łeb z suchej kępy chwastów. Przez chwilę nasłuchiwał w bezruchu, po czym kiwnął głową. – Zbierajmy się.
– Chwila. – Kocur ponownie opadł do pozycji łowieckiej. Bożodrzewny Kaprys podążyła za jego spojrzeniem i dostrzegła małego ptaszka o pięknym czarno-białym upierzeniu. Wydziobywał z ziemi niewielkie robaki, nie spodziewając się nadchodzącego ataku. Wojowniczka zmarszczyła nos. Była pewna, że Zielone Wzgórze wspomniała kiedyś nazwę tego gatunku, ale nie potrafiła sobie jej przypomnieć.
Stokrotkowa Pieśń bezszelestnie zmniejszył odległość między nim a zwierzyną. Całe ciało miał napięte, przygotowując się do skoku. Bożodrzew poczuła nagły przypływ dumy – to był jej uczeń, jej własny uczeń, który wyrósł na wspaniałego wojownika. Ciekawe czy Dzwonkowy Szmer kiedykolwiek pomyślał tak o niej. Nie, pewnie nie – uśmiechnęła się pod nosem. Była najbardziej irytującą uczennicą pod słońcem.
Ptaszek podniósł nagle łebek, lustrując otoczenie swoimi czarnymi ślepiami. Usłyszawszy chrzęst jakiegoś złamanego patyka lub szelest poruszonej przez Stokrotka trawy, zwierzak wyczuł zbliżające się zagrożenie. Zatrzepotał skrzydełkami, próbując poderwać się do lotu, jednak był zbyt wolny – zęby kocura zacisnęły się na jego małym ciałku. Rozległ się chrzęst łamanego kręgosłupa, a w powietrzu uniósł się zapach krwi. Bożodrzew kiwnęła głową z aprobatą.
Srokosz. To był srokosz.
Pierwsze krople deszczu wsiąknęły w białe futro wojowniczki. Kotka otrząsnęła się i prychnęła z niezadowoleniem.
– Idziemy stąd. Nie zamierzam moknąć.

***

Wiotkie ciało nornicy uderzyło o ziemię. Bożodrzew oblizała się, czując resztki futra zwierzęcia na języku. Krytycznym spojrzeniem obrzuciła stos zwierzyny – był mniejszy niż zazwyczaj w tym sezonie. Po krótkim zastanowieniu chwyciła pulchnego wróbla. Powolnym krokiem skierowała się w kąt obozu. Kropienie deszczu zostało zagłuszone przez huk wodospadu. Zapanował przyjemny chłód. Wojowniczka usiadła na kupce suchej trawy i zabrała się za posiłek.
– Mogę?
Podniosła wzrok. Stojący nad Bławatkowy Wschód przestąpił niezręcznie z łapy na łapę.
– Pewnie – mruknęła bez przekonania. Bławatek usadowił się na mchu obok niej i zaczął czyścić sobie futro. Spojrzała na niego z ukosa. Czasami przychodził do niej i towarzyszył w patrolach lub podczas odpoczynku w obozie. Nie rozumiała do końca, dlaczego to robił. Być może uważał ich za znajomych po spędzonym razem czasie w żłobku.
– Skończyłaś na dzisiaj? – zagadnął po chwili ciszy. Bożodrzew parsknęła.
– Taki jest plan. Jeśli Przyczajona Kania zechce mnie wziąć jeszcze na wieczorny patrol, wrzucę mu kamienie do legowiska – oznajmiła. Bławatkowy Wschód zaśmiał się krótko. Zamilkli. Kotka zastrzygła uszami z zakłopotaniem. Nie potrafiła prowadzić rozmów. Zaczęła wodzić spojrzeniem po obozie, szukając czegokolwiek, o czym mogłaby porozmawiać z wojownikiem. Siedzenie w ciszy wydawało się zbyt stresujące.
– Jak radzi sobie twój brat? – Bławatkowy Wschód wyraźnie podążył za jej spojrzeniem i dostrzegł krzątającego się po obozie Judaszowca w towarzystwie swoich strażników. Bożodrzew skrzywiła się. Ze wszystkich tematów, które mógł sobie wybrać, wybrał akurat ten.
– Nie wiem. Nie pozwolili mi z nim porozmawiać – parsknęła z irytacją. Wojownik pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Judaszowiec jest dobrym kotem. Poświęcił się – westchnął. Bożodrzew zmarszczyła nos. Nie wiedziała, co myśleć o mitologizowaniu czynu brata. Sprzeciwił się Srokoszowej Gwieździe. Zadziałał w słusznej sprawie. Kot, który skrzywdził jej córkę, powinien zostać ukarany. Srokoszowa Gwiazda stchórzył. Czy naprawdę konflikt Judaszowca z liderem był walką dobra ze złem? Klanu Gwiazdy z Mrocznym Lasem?
– Wiem – odpowiedziała krótko. Wpatrywała się w Judę w bezruchu. Biedna Liściasty Wir, tak bardzo się o niego martwiła. Matka od dawna wiernie powtarzała każde słowo wypowiedziane przez syna na temat Klanu Gwiazdy, jednak dopiero teraz zapłonęła w niej wściekłość w stosunku do przywódcy.
– Musi ci być ciężko – mruknął Bławatek. Bożodrzew skrzywiła się. – Gdyby cokolwiek groziło Mroźnemu Wichrowi i Pietruszkowej Błyskawicy… – pokręcił głową – Nie pozwoliłbym na to. Srokoszowa Gwiazda zapłaciłby za skrzywdzenie mojej rodziny.
– Każdy tak mówi – prychnęła. Pomyślała o Liściastym Wirze, która patrzyła na cierpienie swojego dziecka. Pomyślała o biednej Jastrzębim Zewie, która straciła całe swoje rodzeństwo. Pomyślała o osieroconej Czereśniowej Gałązce. Pomyślała o okaleczonym Szarym Klifie. Pomyślała o Gasnącym Promku i Dzwonkowym Szmerze, których córka postradała zmysły. Pomyślała o samej sobie, która powinna pomścić cierpienie Zaćmionej Łapy. Westchnęła. Mogli oskarżać Srokoszową Gwiazdę o podejmowanie złych decyzji, o pakty z Mrocznym Lasem, o sprowadzenie klątwy na Klan Klifu, ale sami nic z tym nie robili.
– Nie martw się. Na pewno kiedyś dopadną go konsekwencje. Jeśli nie za życia, to już po śmierci – uśmiechnął się pocieszająco Bławatek. Bożodrzew poczuła skrępowanie. Zestawienie ciepłego uśmiechu kocura z omawianym tematem wydawało się… dziwne. Niepokojące. Nie na miejscu.
Czasami miała wrażenie, że wszyscy w Klanie Klifu stracili rozum.

***

– Klan Gwiazdy nie odwróciłby się od nas, gdybyśmy byli ich godni. – Kruszynowa Knieja gniewnie strzepnęła ogonem i obrzuciła zebrane wokół niej koty pełnym pogardy spojrzeniem. Bożodrzewny Kaprys przystanęła, nagle czując się bardzo nieswojo. Starsza wojowniczka napełniała ją niepokojem. – Nie zasługujemy na ich łaskę. Mamy szczęście, że dopiero teraz postanowili nas ukarać.
– Kruszynowa Kniejo, trochę wyczucia! – oburzył się Prószący Śnieg, stając między kotką a Półślepym Świstakiem. Wieczna karmicielka spoglądała niepewnie na ich dwójkę. Wyraz jej pyska wskazywał na to, że była dogłębnie przerażona wywołaną nieumyślnie kłótnią. – Klan Gwiazdy nas nie nienawidzi. Klan Gwiazdy…
– I skąd ty to niby wiesz?! Przerywasz Półślepemu Świstakowi modlitwę. Jeśli ty chcesz, żeby spotkało cię nieszczęście, bo nie wierzysz w proroctwo Czereśniowej Gałązki, to proszę bardzo – przerwała mu Kruszynowa Knieja – Ale ona próbuje wziąć sprawy w swoje łapy. Wszyscy powinniśmy tak postąpić.
– W jaki sposób bierze sprawy w swoje łapy?! To jakby prosić Klan Gwiazdy, żeby jej gałąź nie spadła na głowę – wypalił zirytowany Prószący Śnieg, jeżąc ogon. Patrzenie na niego w takim stanie było w gruncie rzeczy dość zabawne. – Uznajesz idiotyzmy za znaki, że Klan Gwiazdy nas nienawidzi, i przez twoje głupie gadanie pół klanu boi się oddychać!
– Powiedz to Fioletowemu Spojrzeniu, Szaremu Klifowi, Podniebnemu Lotowi i Jeżykowemu Sercu! Powiedz to kociętom Półślepego Świstaka i Paprociowego Zagajnika! – warknęła kotka. – Popatrz w pysk Jastrzębiemu Zewowi i powiedz jej, co o niej myślisz!
Bożodrzewny Kaprys poczuła ściskające gardło ukłucie gniewu. Mogliby dać sobie wreszcie spokój.
Nie wiedziała dokładnie, dlaczego wciąganie Szarego Klifu w dyskusje o klątwie zaczęło ją irytować. Nigdy nie zwracała na kocura szczególnej uwagi i nie postrzegała siebie jako osoby o dużej empatii. Zastanowiwszy nad tym dłużej, mogła stwierdzić, że protektor nie był dla niej nawet kimś szczególnym – wydawał się zlewać z resztą Klanu Klifu, będąc tak samo niedostępnym, dalekim i obcym. No cóż, pewnie jej dziwne uczucia wobec niego były związane z Zielonym Wzgórzem. Bożodrzew przecież widziała blask jej oczu, gdy zaciągała przyjaciółkę na spotkania z bratem i czuła ciepło jej ciała, gdy opierała się o nią, opowiadając im o rzeczach, które nie miały żadnego znaczenia. Słyszała też jej paniczny, urywany szloch, gdy Szary Klif przestał skowytać z bólu i zasnął, otumaniony utratą krwi i podanymi nasionami maku. Zielone Wzgórze nie płakała, gdy wyciągali go spod kamieni. Nie wydała z siebie dźwięku, gdy zdała sobie sprawę, że został okaleczony na całe życie. Złamała się dopiero wtedy, gdy zajęła się już wszystkim, gdy nie mogła zrobić niczego oprócz bezradnego czekania, gdy nikt jej już nie mógł usłyszeć – nikt oprócz Bożodrzewnego Kaprysu.
Może to wspomnienie sprawiło, że Szary Klif przestał być Bożodrzewnemu Kaprysowi obojętny.
Nieopodal grupy kłócących się kotów pojawiła się Delikatna Bryza. Skrzywiła się z niesmakiem i mruknęła coś niesłyszalnego dla Bożodrzewu. Musiało to być coś jednak wyraźnie nieuprzejmego dla wierzących w klątwę kotów, ponieważ podbiegł do niej Dzwonkowy Szmer i zaczął coś bardzo szybko i gniewnie mówić. Wojowniczka przewróciła oczami i odpowiedziała coś krótko, co wydawało się jeszcze bardziej rozjuszyć kocura, który zjeżył futro i warknął. Ogon zadrżał mu ze złości. Splunął za odchodzącą Delikatną Bryzą, mamrocząc coś, co najprawdopodobniej było wyzwiskami. Bożodrzewny Kaprys parsknęła cicho. Nigdy nie widziała, by mentor zachowywał się w ten sposób podczas ich treningu.
W głębi serca poczuła ukłucie niepokoju.
Ruszyła w stronę legowiska lidera, omijając zebrany tłum kotów. Srokoszowej Gwiazdy nie było widać nigdzie w okolicy. Prychnęła pod nosem. Już miała wchodzić do jaskini przywódcy, gdy drogę zastąpił jej Przyczajona Kania.
– Czego potrzebujesz? – zapytał z uprzejmym uśmiechem na pysku.
– Chcę rozmawiać ze Srokoszową Gwiazdą – oznajmiła bez dłuższego wstępu. Przyczajona Kania obrzucił ją pytającym spojrzeniem.
– W sprawie?
– Chcę spotkania z Judaszowcem – zażądała. Zastępca skrzywił się.
– Przykro mi, ale nie otrzymasz pozwolenia. – stwierdził, a Bożodrzew prychnęła. Ta, jasne, było mu przykro. – Twój brat ponosi konsekwencje swoich działań. Srokoszowa Gwiazda…
– W takim razie gdzie jest Srokoszowa Gwiazda? Chcę rozmawiać z nim, nie z tobą. – Zrobiła krok w stronę kocura. Przez pysk Kani przebiegł niemal niezauważalny grymas zirytowania.
– Wyszedł na patrol – odpowiedział z całkowitym spokojem w głosie. Bożodrzew prychnęła. No jasne. Od czasu feralnego zgromadzenia Srokoszowa Gwiazda zaczął częściej wychodzić na samotne polowania. Jakby chciał komuś coś udowodnić. Jakby chciał pokazać, że wciąż jest silnym wojownikiem, mimo swojego wieku. Ugh, jak to irytowało Bożodrzew. Niby pewny siebie buc, a jednak nie był na tyle odważny, by walczyć za jej córkę. – Nie mieszaj się w to. Nie ma co. – Kania pokręcił głową, łapiąc jej zdenerwowane spojrzenie.
– Oczywiście. Będę posłuszna wobec naszego wspaniałego przywódcy. Wezmę z ciebie przykład – wycedziła przez zęby. Źrenice Kani zwęziły się. Dobrze mu tak. Czysta łapa o mysim sercu. Niech wie, że nim gardzi. Niech wie, że jest psem Srokoszowej Gwiazdy. Niech wie, że do końca życia będzie jedynie zastępcą prawdziwego przywódcy, a następnie zdechnie, nie znacząc zupełnie nic.
– Dobrze. Nie chcesz skończyć, jak Judaszowcowa Zdrada – mruknął bez cienia zirytowania. Bożodrzew popatrzyła mu w oczy.
– Nie chcę.
Odwróciła się na pięcie, czując ciążące na sobie spojrzenie Przyczajonej Kani. Bez słowa przeszła koło dyskutujących kotów, które teraz skupiły się wokół Eteru, najnowszego nabytka Klanu Klifu. Kocur przyszedł ze swoją łzawą historią o panoszących się w mieście gangach, które zniszczyły mu życie. Pragnął znaleźć miejsce, gdzie należał, gdzie mógł znaleźć sens. Mysi móżdżek. W tym Klanie Klifu nie miał czego szukać. Co ciekawe, to jemu pierwszemu udało się dostrzec kręcących się niedaleko dwunożnych samotników. Ta wiadomość rozwścieczyła klifiaków – jak dotąd znani im jedynie z zapachu nieznajomi zyskali obraz w ich umysłach. Naruszyli granicę i kryli się w bezpiecznych cieniach dwunogów, gdzie wojownicy nie mogli ich dopaść. Lisie serca. Ktoś podniósł głos, że to wszystko było wynikiem złych decyzji Srokosza. Samotników przywiodła jego klątwa. Jego grzechy.
Bożodrzew miała ich wszystkich dość.
Przez kilka następnych dni unikała czujnego spojrzenia Przyczajonej Kani, który uparł się, żeby przypisywać ją do każdego możliwego patrolu. Nie sprzeciwiła się mu. Posłusznie wykonywała wszystkie swoje obowiązki, rzucając zastępcy pełne pogardy spojrzenia. Nie podeszła do Srokoszowej Gwiazdy z prośbą o rozmowę. Kania wystarczająco dobitnie przekazał jej, jaką dostałaby odpowiedź. Obserwowała obóz Klanu Klifu, obserwowała każdy najmniejszy konflikt. Zauważyła, jak po każdej kolejnej usłyszanej dyskusji Gasnący Promyk wyglądała na coraz bardziej zestresowaną. Widziała głód jaśniejący w oczach Pikującej Jaskółki zawsze, gdy ktokolwiek wspominał o potrzebie znalezienia nowego, lepszego przywódcy. Dostrzegła, jak Zagubiony Obuwik odwracała głowę za każdym razem, gdy Srokoszowa Gwiazda przechodził obok. Biedna. Omijała własnego ojca, chcąc przestać być oceniana za jego czyny, ale nic to nie dawało, ponieważ wszyscy wiedzieli, że jest córką przeklętego przywódcy, że jest z nim związana.
Klan Klifu płonął i było za późno, by Srokoszowa Gwiazda mógł to powstrzymać.
Dopiero gdy zarówno Przyczajona Kania, jak i Srokoszowa Gwiazda zniknęli z obozu, odważyła się wykonać jakiś ruch. Rozglądając się uważnie i próbując uniknąć spojrzeń popierających lidera kotów, ruszyła w stronę usytuowanej w najgłębszym, najdalszym zakątku obozu jaskini. Przed wnęką siedział Jerzykowa Werwa – wyznaczony strażnik.
– Po co przyszłaś? – Jerzykowa Werwa rozejrzał się zdezorientowany, jakby spodziewając się, że ktoś się za nią pojawi.
– Przepuść mnie. Chcę zobaczyć Judaszowca – rozkazała Bożodrzew, patrząc na niego z wyższością. Wojownik przestąpił z łapy na łapę.
– Srokoszowa Gwiazda… – zaczął powoli. Kotka prychnęła.
– Wiesz, gdzie mam słowa Srokoszowej Gwiazdy? – Strzepnęła ogonem. – Chcę zobaczyć Judaszowca. Nie wydam cię. Nikt się nie dowie.
– Przepraszam, ale chyba się nie rozumiemy. Nie mogę tego zrobić! – Jerzykowa Werwa gwałtownie pokręcił głową.
– Bo co? Bo ten staruch coś ci zrobi? Obudź się, niedługo zdechnie i będzie koniec zabawy – prychnęła kotka. Jerzykowa Werwa rozejrzał się z niepokojem. – Nie stój po przegranej stronie. Nie narażaj swojej rodziny na niebezpieczeństwo – syknęła, zbliżając się do niego. – Proszę cię, wystarczy mi chwila. Nikt się nie dowie. Nie poniesiesz konsekwencji – szepnęła już łagodniejszym głosem. Wpatrywała się w niego błagalnie.
Jerzykowa Werwa wziął głęboki oddech. Nagle wyglądał, jakby stracił całą pewność siebie i bardzo intensywnie próbował wymyślić jak najlepszą odpowiedź. Czy zamierzał z nią dalej walczyć? Czy zamierzał wezwać kogoś, by eskortował ją przed oblicze przywódcy i ukarał?
– Tylko na chwilę – powiedział powoli. – Nikt nie może się dowiedzieć.
Bożodrzew wypuściła wstrzymywane powietrze.
– Dziękuję. Naprawdę ci dziękuję.
Ominęła rozglądającego się niepewnie Jerzykową Werwę. Miała nadzieję, że kocur poinformuje ją, gdyby ktokolwiek się zbliżał. Weszła do ciemnej, ciasnej jaskini. Jej spojrzenie zatrzymało się na zwiniętym w kłębek kocie. Więzień poderwał głowie, a na jego pysku pojawił się zszokowany grymas.
– Przyszłaś się ze mnie wyśmiewać?
– Chciałabym – parsknęła. Przez chwilę mierzyła go wzrokiem. Schudł. Zmarniał. Jego futro wydawało się jeszcze rzadsze niż zazwyczaj. Nagle poczuła, że wszystkie słowa, które chciała mu powiedzieć, nagle uleciały jej z głowy. Wpatrywała się w swojego brata, przyjaciela, największego mysiego móżdżka, jakiego znała, i nie mogła się wysłowić. – Ja… – zaczęła – Chciałam zapytać, jak się trzymasz? Czy wszystko w porządku? Czy… czy cię skrzywdzili?
Judaszowiec popatrzył na nią z zaskoczeniem. Nagle parsknął z rozbawieniem.
– I tylko po to narażasz się Srokoszowi?
– Tak. Mama się o ciebie martwi.
Ja się o ciebie martwię.
– Wiem. – Judaszowiec zmarszczył nos i wydał z siebie pełen zdenerwowania pomruk. – Niech ten drań już zdycha, psiakrew. Mam dość.
Bożodrzewny Kaprys patrzyła na niego przez chwilę. Miała mało czasu. Przyczajona Kania i Srokoszowa Gwiazda mieli niedługo wrócić do obozu. Poczuła, jak drżenie przechodzi przez jej ciało. Wszystkie emocje, cała złość i stres wydawały się podchodzić jej do gardła, błagać o wyrażenie, palić jej skórę.
– Juda – szepnęła. – Juda uciekaj stąd. Pomogę ci. Uciekaj. Rzuć to wszystko. Uciekaj.
Juda, nie mogę tak na ciebie patrzeć. Nie chcę patrzeć, jak cierpisz.
– Nie mogę. – Bożodrzew wbiła w Judaszowca zszokowane spojrzenie. Nie mógł? Jak to nie mógł?! Brat wpatrywał się w nią z powagą wypisaną na pysku. – Nie mogę zostawić Klanu Klifu w takim momencie. Bożodrzewny Kaprysie, otacza nas mrok i jestem jedynym kotem, który może przynieść nam światło. Klan Klifu potrzebuje przywódcy duchowego. Potrzebuje Klanu Gwiazdy.
Bożodrzew poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Zjeżyła futro ze wściekłością.
– Przestań. Przestań gadać głupoty. Przestań próbować mnie przekonać. Po prostu raz w życiu mnie posłuchaj.
Judaszowcowa Zdrada pokręcił głową.
– Nie bój się. Srokoszowa Gwiazda nie pożyje długo. Nawet jeśli nikt mu nie pomoże, niedługo sam padnie – stwierdził z pewnością. – Wtedy mi uwierzysz. Klan Klifu zostanie uratowany przez wysłannika Klanu Gwiazdy.

***

Bożodrzewny Kaprys ziewnęła przeciągle, powolnym krokiem wychodząc z legowiska wojowników. Leniwym spojrzeniem omiotła obóz. Większość kotów powychodziła już na patrole i polowania. No trudno. I tak nie miała ambicji robić tego dnia szczególnie dużo. Została przypisana dopiero do wieczornego patrolu i zamierzała z tego skorzystać.

Klan Klifu był tego dnia zaskakująco spokojny. Nigdzie nie było widać ani kłócących się Kruszącej Kniei i Prószącego Śniegu, ani Srokoszowej Gwiazdy, który rzucał pełne pogardy i wyższości spojrzenia każdemu zbliżającemu się do niego kotu. Kilku klifiaków siedziało spokojnie w kątach obozu i dzieliło się językami. Do stosu zwierzyny zbliżały się Siewczy Letarg i Pikująca Jaskółka. Jaskółka opowiadała o czymś z dumnym uśmiechem na pysku. Ze żłobka wyszło Pokrzywowe Zarośla, rozglądając się uważnie i przebiegając niemal niepostrzeżenie ku legowisku wojowników. Pokrzywek zawsze miało w sobie tę nerwową energię, jakby cały czas przeczuwało nadciągające zagrożenie. Bożodrzew ziewnęła ponownie. Jej spojrzenie nagle zawisło na znajomym, czarnym futrze.
– Zielone Wzgórze! – zawołała. Wojowniczka drgnęła i natychmiast odwróciła się w jej stronę.
– Myślałam, że gdzieś poszłaś! – Zielone Wzgórze w kilku susach znalazła się obok niej. Bożodrzew wtuliła nos w jej pachnące lasem futro i zamruczała głośno.
– Nie jestem z tych, co wstają wcześnie i idą się szlajać – prychnęła, przewracając oczami.
– Narzekanie – parsknęła Zielone Wzgórze. Bożodrzew spojrzała na nią z zawadiackim uśmiechem, który dość szybko opadł. Coś było nie tak. Kotka wydawała się mniej energiczna, bardziej spięta. Martwiła się czymś? – Hej, mogę mieć do ciebie prośbę? – zapytała, wyraźnie czując na sobie wzrok partnerki.
– Zależy. – Zastrzygła uszami. – Póki nie będę musiała wstawać zbyt wcześnie, możesz prosić, o co chcesz.
Zielone Wzgórze pokręciła głową.
– Pójdziesz z moją mamą szukać Gąsiorkowej Łaty?
– Gąsiorkowej Łaty? Dlaczego? – zapytała Bożodrzew, marszcząc nos.
– Srokoszowa Gwiazda wyszedł na jeden z tych swoich… patroli i jeszcze nie wrócił – wyjaśniła, odwracając wzrok. Zanim Bożodrzew zdążyła zapytać, skąd zainteresowanie przywódcą, Zielone Wzgórze westchnęła. – Gąsiorkowa Łata poszła go szukać. Mama mówi, że ostatnio była bardziej… No wiesz, jak z nią jest. Martwi się, że coś się stało.
– I po co? Niepotrzebnie traci nerwy – parsknęła Bożodrzew.
– Znalazłam Białą Zamieć poza obozem. Uparła się, że musi ją znaleźć. Obiecałam Rozświetlonej Łapie, że pomogę mu z treningiem i nie mam czasu z nią iść, a nie chce jej puszczać samej. Myślałam, że poproszę Gasnący Promyk o pomoc, ale podobno zniknęła gdzieś z Dzwonkowym Szmerem. Srebrna Szadź mówi, że była dość zdenerwowana. Sama rozumiesz. Ostatnio bardzo się stresowała tym wszystkim – wyrzuciła z siebie Zielone Wzgórze, ze zmartwieniem rozglądając się po krzątających się po obozie kotach. Bożodrzew z czułością polizała ją po uchu. – Jeśli możesz…
– Ty też się za dużo wszystkimi stresujesz. Nie martw się, pójdę z Białą Zamiecią – przerwała jej. Kotka westchnęła z ulgą. – Zajmę się tym.
– Dziękuję – zamruczała, trącając partnerkę nosem.
Starszą czekała przy wyjściu z obozu, przebierając łapami w miejscu. Bożodrzewny Kaprys skinęła jej głową na powitanie. Nigdy nie była szczególnie blisko z matką partnerki – wielokrotnie towarzyszyła Zielonemu Wzgórzu w spędzaniu czasu z rodziną (głównie z Szarym Klifem), jednak nie udało jej się zbudować mocnej relacji z Białą Zamiecią. Nie, żeby była zaskoczona. Nie była zbyt dobra w nawiązywaniu przyjaźni.
– Wydaje mi się, że poszła w kierunku Złotych Kłosów – oznajmiła starsza. Wojowniczka skrzywiła się. Złotych Kłosów? Nie chciała zadzierać z kręcącymi się tam dwunożnymi. Z ciekawością omiotła kotkę wzrokiem.
– Nie wiedziałam, że jesteście blisko.
Biała Zamieć odwróciła spojrzenie i strzepnęła ogonem.
– Kiedy spędzisz tyle czasu co ja w legowisku starszyzny, to albo zaczniesz nienawidzić wszystkich wokół siebie, albo zaczniesz z nimi rozmawiać – odpowiedziała krótko. Bożodrzew prychnęła cichym śmiechem, czując, że zachowanie ciszy byłoby jeszcze bardziej niezręczne.
Przemierzały terytorium Klanu Klifu, próbując odtworzyć trasę pokonaną przez Gąsiorkową Łatę. Bożodrzewny Kaprys zatrzymywała się co kilkanaście kroków, by pozwolić Białej Zamieci za sobą nadążyć. Kotka poruszała się powoli i ociężale, jakby każdy ruch ją męczył. Wojowniczka nagle zrozumiała, dlaczego Zielone Wzgórze nie chciała puścić matki samej. To, że starsza samotnie postanowiła wyjść poza obóz i szukać swojej znajomej, było warte podziwu.
Na horyzoncie zaczęły majaczyć sylwetki potworów. Bożodrzew skrzywiła się. Nie chciała musieć uciekać przed dwunożnymi lub ukrywającymi się między nimi samotnikami, gdy miała przy sobie Białą Zamieć.
– Czy jesteś pewna, że mogła tak daleko dojść? – mruknęła bez przekonania. Biała Zamieć zastrzygła uszami.
– Tak – mruknęła, uparcie krocząc przed siebie.
– Nie chcę wchodzić na Złote Kłosy, jeśli nie muszę – oznajmiła Bożodrzew. Biała Zamieć nagle prychnęła cicho jakby zirytowana jej odpowiedzią.
– Dojdziemy na wysokość Kaczego Bajorka. Myślisz, że nie poradzę sobie z kilkoma samotnikami?
Wojowniczka przełknęła ślinę i położyła po sobie uszy. Nie chciała obrazić matki partnerki.
– Dobrze – zgodziła się z głośnym westchnieniem. – Ale później wracamy.
Starsza kiwnęła głową. Bożodrzew była prawie pewna, że nagle przyspieszyła. Zrobiło jej się głupio. Klanie Gwiazdy, znowu coś zawaliła. Kotka pewnie myślała, że zmusi ją do zawrócenia do obozu. Wojowniczka dostosowała krok do Białej Zamieci, co chwilę zerkając na nią z niepokojem. Im bliżej Kaczego Bajorka się znajdowały, tym mniejszą nadzieję na znalezienie Gąsiorkowej Łaty miała. Narażały się zupełnie po nic. Gąsiorek pewnie już dawno wróciła do obozu za Srokoszową Gwiazdą. Powinny zawrócić i…
Ktoś wrzasnął.
Płacz. Zwierzęcy, dziki skowyt, który dzwonił w uszach. Pierwszym odruchem Bożodrzewnego Kaprysu było cofnięcie się i skrzywienie. Oczy Białej Zamieci rozbłysły strachem. Starsza wyrwała się do przodu i ruszyła w stronę, z której dobiegł krzyk.
– Zaczekaj! – syknęła Bożodrzewny Kaprys. Futro na jej grzbiecie podniosła się. Klanie Gwiazdy, Biała Zamieć biegła na własną śmierć. Nie mogła wiedzieć, co się tam działo. Była zbyt słaba, żeby bronić się przed niebezpieczeństwem. Przez krótką chwilę wojowniczka miała ochotę złapać starszą za kark i zaciągnąć ją do obozu. Osoba, która krzyczała, nie była ich odpowiedzialnością. Mogły ją zostawić. Powinny ją zostawić.
Przeklęta Biała Zamieć.
Starsza zatrzymała się gwałtownie i wydała z siebie głośne sapnięcie. Bożodrzewny Kaprys w kilku susach dopadła do jej boku. Nie było żadnych walczących samotników, żadnych dwunożnych – nie słychać było nawet kwakania kaczek, charakterystycznego dla tego miejsca. Ciszę przerywał jedynie paniczny szloch Gąsiorkowej Łaty. Kotka stała w wodzie. Bożodrzew zmarszczyła nos. Czy była ranna? Dygotała na całym ciele i wyglądała, jakby miała zaraz osunąć się na ziemię.
– Gąsiorkowa Łato? Gąsiorkowa Łato! – Zaniepokojenie w głosie Białej Zamieci szybko zamieniło się w oburzenie. Bożodrzew spojrzała na nią zaskoczona, przez chwilę nie rozumiejąc jej dziwnej reakcji. Podążyła za spojrzeniem starszej kotki.
W wodzie niedaleko łap Gąsiorkowej Łaty coś się unosiło. Wojowniczka zmrużyła oczy. Przez chwilę nie rozumiała, na co dokładnie patrzy. Zwierzę nie poruszało się. Umarło? Woda nie była zabarwiona krwią. Czerwona smuga ciągnęła się po trawie, jednak kończyła się kilka kroków przed bajorkiem. Czy to był lis? Nie, ciało było zbyt małe i wątłe. To musiał być kot.
Och.
Och.
– Co zro-zrobiłaś, Gąsiorkowa Łato? – wykrztusiła z siebie Bożodrzewny Kaprys. Gąsiorkowa Łata poderwała głowę, wbijając przerażone spojrzenie w kotki.
– Nie zabiłam go! Nie zabiłam! – załkała. Drżała na całym ciele i wydawało się, jakby miała się za chwilę przewrócić. Jej wzrok był nieostry, a oddech nierówny. Bożodrzew słyszała od Liściastego Wiru i Zielonego Wzgórza historie o problemach psychicznych starszej, jednak nigdy tak naprawdę nie widziała jej w tak złym stanie.
– Gąsiorkowa Łato, odsuń się – głos Białej Zamieci wydał się Bożodrzewnemu Kaprysowi dziwnie zimny i nieczuły. Szylkretka zrobiła krok do tyłu.
– Jest mu zimno. – Pociągnęła nosem. – On nie lubi wody. M-muszę mu pomóc.
– Odejdź stamtąd.
– Nie! Zostaw go! Zostaw! – Futro Gąsiorkowej Łaty nagle zjeżyło się, a kotka wydała z siebie przerażone warknięcie. – Gardzicie nim, prawda? Uważacie, że zdradził klan, prawda? Chciałyście, żeby umarł! Chciałyście!
Zaniosła się szlochem, który wstrząsnął jej ciałem. Bożodrzew zrobiła krok w jej stronę.
– My?! To ty stoisz nad ciałem mojego brata, ty… – zaczęła z wściekłością Biała Zamieć. Bożodrzew syknęła głośno, przerywając jej.
– Gąsiorkowa Łato, proszę cię. Nie mów takich bzdur. Chcemy ci tylko pomóc. Nie możemy go tak zostawić, prawda? – próbowała mówić jak najłagodniej. Powoli zbliżała się ku kotce. Biała Zamieć wydała z siebie pomruk zniecierpliwienia.
– Poradzę sobie. Wezmę go! – pisnęła Gąsiorek, panicznie kręcąc głową. Chwyciła ciało partnera i próbowała je podnieść. Straciła równowagę, a nieruchomy przywódca osunął się z pluskiem do wody. Kotka wydała z siebie bolesny jazgot i zadygotała. Nie wziąć oddechu.
– Gąsiorkowa Łato, przestań! – syknęła Bożodrzewny Kaprys, wskakując między starszą a trupa. Gąsiorkowa Łata podniosła na nią załzawione oczy. Próbowała coś powiedzieć, ale przerwał jej gwałtowny szloch. Bożodrzew zagryzła zęby, nagle czując się bardzo przytłoczona emocjami kotki. Chciałaby, żeby Gąsiorkowa Łata się wreszcie zamknęła. Niech przestanie. Niech będzie cicho. – Gąsiorkowa Łato… Gąsiorkowa Łato proszę – wydukała, siląc się na spokój. Zielone Wzgórze wiedziałaby, co zrobić. Starsza ponownie ruszyła do ciała partnera, jednak Bożodrzew zastąpiła jej drogę. Gąsiorek naparła na nią. Biała Zamieć rzuciła się do przodu, próbując odciągnąć kotkę. Wszystko było takie głośne. Niech przestanie. Niech przestanie. Niech wreszcie przestanie. – Gąsiorkowa Łato, ja go wezmę! - krzyknęła Bożodrzew, odpychając od siebie starszą. Gąsiorkowa Łata zatoczyła się. Wpatrywała się w nią z otwartym pyskiem. Łzy skapywały z jej policzków na ziemię i łączyły się z plamiącą trawę krwią.
– Ja… ni-nie zrobiłam tego. Nie zrobiłam. – Zadrżała i wydała z siebie głośny skowyt. Biała Zamieć parsknęła.
– Daruj sobie. Stałaś nad ciałem. – Z niespotykaną dla siebie agresją ruszyła w stronę partnerki lidera. Gąsiorkowa Łata skuliła się, robiąc kilka kroków do tyłu. Bożodrzew poczuła, jak złość ściska jej gardło.
– Przestańcie! Przestańcie wreszcie! – warknęła. Biała Zamieć położyła po sobie uszy. Gąsiorkowa Łata znieruchomiała. Nastała cisza. – Wezmę ciało Srokoszowej Gwiazdy do obozu – powtórzyła, oddychając ciężko. – Przyczajona Kania będzie wiedział co robić. – Nagle ogarnął ją wstyd. Nie powinna krzyczeć. Zielone Wzgórze lepiej by sobie poradziła. – Gąsiorkowa Łato, błagam cię, czy pozwolisz mi wziąć cia- Srokoszową Gwiazdę? Proszę? – zapytała najłagodniej, jak tylko potrafiła, patrząc na starszą błagalnie. Miała dość. Chciała być w swoim legowisku. Gąsiorkowa Łata przez chwilę stała w bezruchu, po czym pochlipując cicho pokiwała, delikatnie głową.
Bożodrzew odwróciła się w stronę lidera. Srokoszowa Gwiazda wyglądał smutno. Żałośnie. Jego pysk skierowany był ku dnu bajorka i prawdopodobnie był pełen mułu. Mokre futro podkreślało wątłość jego starczego ciała. Wyglądał tak… słabo. Kotka nie potrafiła dostrzec żadnych ran – być może wszystkie zostały uleczone, gdy przywódca raz po raz wracał z martwych. Czy został zagryziony, a następnie zaciągniety do bajorka i utopiony? Czy próbował się bronić? Czy czuł strach, gdy zdał sobie sprawę, że nie może oddychać, że nie może nabrać powietrza, że potrafi poczuć jedynie smak własnej krwi i ciężar łap napastnika, który przyszpilił go do jeziornego mułu? Został ośmiokrotnie zabity. Zabawne. To tego kota wszyscy tak się bali?
Poczuła nagłe mdłości. Wziąwszy głęboki oddech, pochyliła się nad przywódcą i z pomocą Białej Zamieci wpakowała go sobie na plecy. Gwałtownie stęknęła, czując, jak uginają jej się nogi.
To tylko droga do obozu. Potrafiła to zrobić.
Ciało Srokoszowej Gwiazdy wydawało się takie ciężkie. Powinno być lżejsze, prawda? Poczuła, jak jej łapy zaczęły dygotać. Upadnie. Nie dojdzie do obozu. Miała wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem nabiera coraz mniej powietrza. Zacisnęła zęby, a jej pysk wypełnił metaliczny posmak krwi płynącej z ugryzionego języka.
To tylko droga do obozu.
Już widziała wodospad. Już wkroczyła na ścieżkę wzdłuż klifu. Ktoś wyszedł jej naprzeciw. Dzwonkowy Szmer? Czy czekał na nią? Z ulgą oparła się o kocura, pozwalając mu przejąć część ciężaru. Weszli do obozu. W pierwszej chwili Bożodrzewny Kaprys miała wrażenie, że zupełnie nikt ich nie zauważył. Życie toczyło się w swoim typowym tempie. Pikująca Jaskółka czyściła ubrudzone futro. Śliwowa Ścieżka rozmawiał cicho z Kruszynową Knieją, być może wspominając ostatnie zgromadzenie. Bławatkowy Wschód odkładał na stos zwierzyny świeżo upolowanego wróbla, uprzednio oblizując pysk z jego krwi. Nagle do uszu Bożodrzewa doszedł zduszony krzyk. To Paprociowy Zagajnik stanął na środku obozu i wpatrywał się w nią z przerażeniem. Kotka poczuła gwałtowną potrzebę roześmiania mu się w pysk. No i po co robił scenę?!
– Niech ktoś idzie po Przyczajoną Kanię. – Głos Dzwonkowego Szmeru wydawał się dziwnie daleki. Coraz więcej kotów zaczęło wychodzić z legowisk. Wszyscy coś mówili, przepychali się, krzyczeli. Bożodrzew musiała stamtąd wyjść. Potrzebowała powietrza. Zrzuciła z siebie ciało Srokoszowej Gwiazdy, które z hukiem upadło na ziemię, i cofnęła się, niemal wpadając na stojącą za nią Białą Zamieć.
Powietrza. Potrzebowała powietrza.
– Odsuńcie się! – Przyczajona Kania wybiegł z legowiska. Przystanął w pół kroku, wbijając wzrok w nieruchome ciało. – Co się stało? Kto to zrobił? – zapytał powoli. Jego głos był spokojny, nadzwyczaj spokojny, ale Bożodrzew miała wrażenie, że sama obecność zastępcy wielokrotnie spotęgowała napięcie.
Nie mogła wydobyć z siebie głosu. To do niej nie pasowało.
Ktoś oparł się o jej bok. Odwróciła głowę i natychmiast spotkała wpatrujące się w nią pełne zmartwienia oczy Zielonego Wzgórza. Kotka patrzyła na nią. Na nic innego. Tylko na nią. Była tam. Była dla niej.
– Znalazłyśmy go w K-kaczym Bajorku – wydukała, próbując skupić się na cieple partnerki. Wreszcie mogła wziąć oddech. – Ktoś musiał zabić go w walce, a potem utopić. Nie… Nie wyczułam żadnych nieznanych zapachów.
– Nad ciałem stała Gąsiorkowa Łata – warknęła Biała Zamieć. Wspomniana starsza pisnęła, kuląc się jeszcze bardziej niż wcześniej.
– To nie byłam ja – załkała. – Przysięgam, znalazłam go martwego! Ja bym… Ja bym nigdy nie… Ja… – jej słowa zamieniły się w niewyraźny, paniczny bełkot. Przyczajona Kania przerwał jej szybkim machnięciem ogona.
– Ktokolwiek zabił Srokoszową Gwiazdę, zapłaci za to – syknął, nawet nie podnosząc wzroku na zebranych. Nie brzmiał na zestresowanego, jednak Bożodrzew mogła dostrzec, jak bardzo napięte było jego ciało. – Znajdziemy…
– Głupcy! – z tłumu wyrwał się krzyk, który przerwał przemowę Przyczajonej Kani. To Kruszynowa Knieja wypadła na środek zbiorowiska. – Nie rozumiecie?! – Ognistym spojrzeniem zmierzyła klifaków. Coś w niej płonęło, żarzyło się. – Śmierć Srokoszowej Gwiazdy jest dla nas łaską! Klan Gwiazdy zesłał zbawiciela!
Rozległy się krzyki zgody, a Bożodrzewny Kaprys z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że jeden z głosów należy do niej. Kruszynowa Knieja miała rację. Srokoszowa Gwiazda zapłacił za wszystko. Zapłacił za skrzywdzenie jej brata. Za pozwolenie na cierpienie jej córki. Za każdą swoją złą decyzję. Podniosła się wrzawa. Ktoś wrzasnął oburzony. Ktoś zaczął błagać o łaskę Klanu Gwiazdy. Płomień rozpoczęty przez Kruszynową Knieję rozprzestrzeniał się, jaśniał, palił serca Klanu Klifu.
– Rzućcie go ptakom! Niech go rozszarpią! Niech zapłaci!
– Zdrajcy gwiezdnych! Zdrajcy kodeksu!
– Zdrajca! Zdrajca!
Przez tłum przecisnął się Prószący Śnieg. Z niedowierzaniem wypisanym na pysku obrócił się wokół własnej osi, niemal potykając się o swoje łapy. Wydobył z siebie zdławiony, bolesny krzyk goryczy. W jego oczach mieszały się żal ze złością, strach z odrazą. Lękał się. Bożodrzew zmarszczyła nos. Nie, tak nie było. Czuł wstręt. Był obrzydzony Klanem Klifu, kotami, z którymi spędził całe życie, którym ufał i u których boku walczył. Zdradzili go. Zdradzili jego ideały.
– To szaleństwo! Nie widzicie?! Jesteście szaleni! – Ze wściekłością uderzył ogonem w ziemię. Kilka głosów odezwało się na znak poparcia. – Czereśniowa Gałązko, Przyczajona Kanio… Przyczajona Gwiazdo, musicie coś zrobić. To jest chore! Chore!
Przyczajona Kania wpatrywał się w ciało Srokoszowej Gwiazdy, nawet nie podnosząc wzroku na Prószący Śnieg. Westchnął cicho i zrobił krok do tyłu.
– Pochowajcie go. Macie już swoją sprawiedliwość – rozkazał. Przez chwilę milczał, ważąc swoje następne słowa. – Moim zastępcą zostaje Liściasty Wir – ogłosił krótko. Nie mówiąc nic więcej, wycofał się i zniknął w tłumie. Podniósł się wrzask. Ktoś zaczął się modlić. Ktoś splunął na ziemię.
Liściasty Wir? Czemu Liściasty Wir? Wszyscy wiedzieli, że kotka słuchała wszystkiego, co mówił Judaszowiec. Przyczajona Kania nie miał żadnego interesu w wybieraniu jej na zastępcę. Dlaczego nie wybrał Delikatnej Bryzy?
Bożodrzewny Kaprys nagle zrozumiała. Przyczajona Kania był następny. Miał spłonąć razem ze Srokoszową Gwiazdą – był przecież jego zastępcą. Nikt nie mógł go ochronić. Czy wybierając Liściasty Wir próbował się ratować?
Kruszynowa Knieja parsknęła głośno.
– Niech gnije. Nikt nie będzie opłakiwał zdrajców Klanu Gwiazdy.

***

Przyczajona Kania zniknął w nocy. Gasnący Promyk twierdziła, że widziała, jak wychodził z obozu. Nie zatrzymywała go. Nie szukała go. Być może uciekł przed przeznaczeniem. Być może postanowił wyjść mu naprzeciw.
– Klanie Klifu! – Liściasty Wir wskoczyła na mównicę i rozejrzała się po zebranych wojownikach. Tego ranka żaden patrol nie wyszedł wcześniej z obozu. Wszyscy czekali. – Spotkała nas wielka tragedia. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego Srokoszowa Gwiazda tak długo świadomie krzywdził swój własny klan. – Bożodrzew nie mogła pozbyć się wrażenia, że matka nie pasowała do tego miejsca. Nie była całkowicie wyprostowana, jej ogon drgał nerwowo i wyraźnie nie potrafiła ustać w bezruchu. Nie wyglądała jak przywódca. Bożodrzew prychnęła pod nosem. No jasne. Nie miała pojęcia, co robić. – Nadszedł koniec złych czasów! Nadszedł kres tyranii! Wrócimy do łask Klanu Gwiazdy! – zawołała z pewnością, robiąc krok do przodu. Dzwonkowy Szmer wydał z siebie okrzyk poparcia. Oczy Melodyjnego Trelu zaszły łzami. Stojący w kącie obozu Prószący Śnieg odwrócił wzrok. Delikatna Bryza prychnęła cicho.
Ucho Bożodrzewnego Kaprysu drgnęło. Tłum kotów nieśmiało zaczął się rozstępować. Ktoś wydał z siebie zirytowane prychnięcie. Ktoś z szacunkiem skinął głową. To Czereśniowa Gałązka powolnym krokiem zmierzała ku mównicy. Drżała niemal niezauważalnie i nie patrzyła się na nikogo dłużej niż przez kilka sekund. Bożodrzew doszła do wniosku, że medyczka musiała być bardzo szczęśliwa – przecież to ona wyjawiła Klanowi Klifu, że Srokoszowa Gwiazda był związany z Mrocznym Lasem. Teraz Klan Gwiazdy zatriumfował. Za Czereśniową Gałązką podążał Judaszowcowa Zdrada. Wyglądał czyściej, zdrowiej, jakby sama wiadomość o śmierci przywódcy przywróciła mu siły. Przechodząc koło Jerzykowej Werwy parsknął z wyższością.
– Judaszowcu! – Głos Liściastego Wiru załamał się, a Bożodrzew mogła przysiąc, że słyszy, jak kotka szepta ciche “synku”. Liderka przez chwilę wpatrywała się w kocura, jakby nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Był wolny. Odzyskała go. – Judaszowcowa Zdrado… Judaszowcowy Pocałunku odkąd pamiętam byłeś wierny Klanowi Gwiazdy. Nauczyłeś mnie, jak żyć w zgodzie z prawem przodków. – Jej głos złagodniał. Tęskniła za nim. Kochała go. Kochała go tak bardzo, że bolało. Czy bała się, że go straci? Czy myślała, że będzie musiała pożegnać następne dziecko? Czy widząc, jak się męczył, myślała o Czyśćcowej Łapie? – Srokoszowa Gwiazda próbował cię uciszyć. Ukarał cię za obronę Klanu Klifu przez złem. Skrzywdził cię. – Futro przywódczyni zafalowało gniewnie. Poderwała gwałtownie głowę, mierząc spojrzeniem zebranych. – Teraz jest martwy. Zginął z łap Klanu Gwiazdy. – Przez jej pysk przebiegł chłodny grymas. Bożodrzew zmrużyła oczy. – Cieszę się, że mogę wraz z wami wejść w nową erę, podczas której będziemy stąpać po śladach łap Klanu Gwiazdy – podniosła głos i zrobiła krok do przodu. Nagle wydawała się dużo pewniejsza, pełna nadziei. Bożodrzew mimowolnie zadrżała. Dziwny niepokój, który towarzyszył jej od momentu znalezienia ciała Srokoszowej Gwiazdy spotęgował się. Nigdy nie widziała, by Liściasty Wir była… taka. Coś było nie tak. – I… mam nadzieję, że poprowadzisz nas w stronę światła, Judaszowcowy Pocałunku. Mam nadzieję, że zechcesz zostać moim zastępcą.
Srokoszowa Gwiazda został ukarany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz