Patrol prowadzony przez Sroczy Lot szedł pewnie, przemierzając ich tereny. Wysuszona dotąd trawa zdawała się odżywać, barwiąc się na różne odcienie soczystej zieleni. Oczy czarno-białej kocicy zatrzymały się na paru drobnych wgnieceniach w ziemi. Przystanęła, ruchem ogona przywołując do siebie swoją uczennicę.
– Umiesz rozpoznać ten trop? – zapytała, dając siostrzenicy lepszy widok na odbite w glebie ślady łapek.
Kawcza Łapa zniżyła łebek, by móc z bliska obejrzeć wskazany przez mentorkę trop. Nos uczennicy poruszył się kilkakrotnie, łapiąc nieco zwietrzały już zapach zwierzęcia, które jakiś czas temu tędy przechodziło.
– Wiewiórka. – odpowiedziała krótko i pewnie, unosząc z zadowoleniem łeb w kierunku ciotki.
Sroczy Lot była dumna, że ta niegdyś nieśmiała i cicha kotka, wyrosła na kogoś godnego noszenia w sobie krwi Łasiczego Kła. Bała się pomyśleć co by było, gdyby choć księżyc dłużej spędziła pod nadopiekuńczą łapą swojej matki, Błotnistej Plamy, a co gorsza Nastroszonego Futra. Jej siostra była okropną karmicielką, nie pozwalającą swoim kociętom praktycznie na nic, zachowując się przy tym jak dzikuska. Zdawało się, że gdyby tylko mogła to wcisnęłaby sobie je spowrotem do brzucha, byleby nie poznały świata zewnętrznego. O partnerze Paskudy nie dało się powiedzieć niczego lepszego. Wiecznie nieobecny, łapczywym wzrokiem rozglądający się na lewo i prawo za młodszymi kocicami nie stanowił dobrego przykładu ojca, z czego Paskuda powinna sobie świetnie zdawać sprawę. Ich własny nie był lepszy, nie reprezentował sobą niczego dobrego, a jego osoba powoli zanikała w odległych już wspomnieniach Sroki, pozostawiając w jej umyśle jedynie niesmak, spowodowany istnieniem byłego wojownika.
– Bardzo dobrze, Kawcza Łapo. – pochwaliła niższą kotkę, rzucając jej ciepły uśmiech.
W takich chwilach zazdrościła Paskudzie posiadania potomstwa. Mimo że jej samej nie spieszyło się do zakładania rodziny, to myśl o biegających pomiędzy jej łapami, skaczących radośnie kociętach zalewała jej serce mieszanką ciepła i goryczy.
– W takim tempie wkrótce zostaniesz wojowniczką. – miauknął towarzyszący im Pchli Nos. – Sroczy Lot to świetna mentorka i jestem pewny, że twoje treningi powoli dobiegają końca.
Na pysk uczennicy wstąpił zaskoczony pochwałą, ale szczery uśmiech. Zielonooka cieszyła się, że jej pierwszy uczeń okazywał młodszej takie wsparcie. Pamiętała ich pierwsze spotkanie, kiedy jeszcze jako terminatorkę zaczepił ją mały, ciekawski kocurek o śnieżnobiałej sierści. Od tego momentu minęło już wiele księżyców, ale wojownik nadal był jej bliski. Przesunęła spojrzenie ze swojej uczennicy na starszego, napotykając parę dużych, niebieskich oczu wpatrujących się wprost w nią. W okrągłych, zajmujących niemal całą powierzchnię ślepi źrenicach, oprócz oblicza Sroki za każdym razem odbijało się coś głębszego, niedostrzegalnego gołym okiem, a przynajmniej ona nigdy nie mogła odgadnąć co skrywało się w ich głębi. Pchli Nos odwrócił speszony pysk po kilku dłużących się uderzeniach serca, wyraźnie zawstydzony, a jego końcówki uszu oblał jaskrawy odcień różu.
Dopiero głośne odchrząknięcie Pylistej Burzy, która mimo swojego wyrazistego charakteru zniknęła na tle zżytych ze sobą kotów, przypomniała im, że powinni wracać do obowiązków.
– Ruszajmy, nie ma co zwlekać. Przy zrujnowanym moście skręcimy i zajmiemy się patrolowaniem terenów po drugiej stronie rzeki. – poleciła Sroczy Lot, wytrzepując ze swojej głowy nostalgiczne myśli.
Grupa kotów posłusznie ruszyła przed siebie. Zarys drewnianej konstrukcji dwunożnych widniał już w oddali, powiększając się z każdym postawionym przez nich krokiem. Dwie najmłodsze kocice wdały się ze sobą w rozmowę, podczas gdy Pchli Nos nadal nieco zawstydzony machał końcówką ogona to w jedną to w drugą stronę.
Gdzieś za nimi, od strony rzeki dobiegł słaby, pojedynczy dźwięk. Zielonooka zahamowała gwałtownie, unosząc futro na karku. Pozostali członkowie Klanu Nocy odwrócili się zaskoczeni, zdając się nie słyszeć niepokojącego pisku.
– Czy wszystko w porządku? – zapytała Kawcza Łapa, przekrzywiając niepewnie łeb.
– Tak, wszystko dobrze. – uspokoiła młodszych wojowniczka. – Wydaje mi się tylko, że coś słyszałam.
Córka Nastroszonego Futra wymieniła z Pchlim Nosem zmartwione spojrzenia.
– Jesteś pewna? – mruknęła Pylista Burza.
Czarno-biała spiorunowała wzrokiem młodą wojowniczkę, która śmiała wątpić w jakość jej słuchu. Kiedy do jej uszu ponownie dotarło kwilenie, zrozumiała, że nie może czekać ani chwili dłużej.
– Jestem pewna. Mój słuch nigdy dotąd mnie nie zawiódł. Pójdę tylko to sprawdzić, a wy możecie iść dalej, dogonię was. – rzuciła pospiesznie, nie chcąc tracić czasu na udowadnianie im, że nie ma omamów słuchowych.
Nim ktokolwiek zdążył zaprotestować, Sroczy Lot odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, z uszami postawionymi na baczność. Coś w środku poganiało ją, dodając jej łapom siły i sprężystości. Zatrzymała się na moment, intensywnie nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku. Jedno uderzenie serca, drugie, trzecie. Sroczy Lot przez moment zwątpiła, czy aby jej słuch rzeczywiście jej nie zdradził, aż z pobliskich trzcin dobiegł o wiele wyraźniejszy dźwięk. Wiedziała, że już go gdzieś słyszała. Był delikatny i znajomy, a na myśl o nim w jej nozdrzach zawitał mleczny zapach… kociarni.
W osłupieniu wypadła z trzcin, czując jak jej łapy obmywa chłodna woda. Pośród nich, na płyciźnie, zaplątany wśród korzeni leżał dziwny przedmiot, okryty smrodem dwunożnych. Ostrożnie postawiła kilka kroków naprzód, wyciągając swój łeb przed siebie. Zjeżyła się, kiedy coś wewnątrz czarnego worka wierzgnęło. Jej serce biło szybko, możliwe, że nawet szybciej niż podczas ratowania Pchełki z łap wydr czy podczas wojny klanów. Pazurami zahaczyła o cienki, śliski materiał, ściągając go do siebie. Nie czuła się do końca obecna, a każdy jej ruch nie był do końca jej. Świat wokół się rozmył, kiedy zaczęła ostrożnie rozrywać czarną, poszarpaną przez gałęzie i korzenie skórę wynalazku dwunożnych. Straciła na chwilę oddech, kiedy rozcięte płaty worka odsłoniły czwórkę maleńkich kociąt. Nie dowierzała temu co widzi. Ku jej nieskrywanej radości boczki wszystkich maleństw unosiły się, dając znak życia. Oglądanie kociąt pochłonęło wojowniczkę tak bardzo, że zupełnie odcięła się od świata zewnętrznego, ograniczając się jedynie do czterech kuleczek, zwiniętych u jej łap. Nie usłyszała nawet, kiedy z trzcin za jej plecami wypadła przerażona Kawcza Łapa, a tuż za nią Pchli Nos i Piaszczysta Burza.
– JESTEŚ! – krzyknęła z ulgą, pozwalając sobie na głośne odetchnięcie uczennica. – Wołamy cię od dłuższego czasu, myśleliśmy… Myśleliśmy, że coś ci się stało, zaatakował cię lis, wydry albo samotnicy! Czemu się nie odzywałaś? Ciociu? Ciociu słyszysz co mówię? – zaczęła wypytywać, a jej głos na nowo stał się nerwowy. – Ciociu czy wszystko w porządku? Czy coś się stało? Ciociu, co ty tam chowasz przy łapa- KLANIE GWIAZDY! – wyrwało jej się, kiedy udało jej się dojrzeć zza czarnych pleców, co skrywała Sroczy Lot.
Pchli Nos doskoczył do boku byłej mentorki, rozbryzgując przy okazji płytką wodę we wszystkie strony. Kilka kropel spadło na nosy znajdek, a większa część trafiła w łaciatą, która z niezadowoleniem syknęła na białego. Wojownik był jednak zbyt zajęty wpatrywaniem się w kocięta, żeby przejąć się zachowaniem starszej.
Sroka potrząsnęła łbem, na nowo powracając do świata rzeczywistego. Teraz przynajmniej mogła być pewna, że nie ma halucynacji, a kwilące kocięta są równie prawdziwe co ona.
– Musimy je stąd natychmiast zabrać. – powiedziała już trzeźwo, schylając łeb po dwa czarno-białe kociaki.
Biały kocur o pobliźnionym pysku również nie marnował czasu, łapiąc ostrożnie za kark puszystą, liliową kuleczkę. Pylista Burza, której w końcu także udało się docisnąć do przodu, była mysią długość od chwycenia w swe zęby małej vanki o wykręconych w tył uszkach, kiedy z pyska Sroczego Lotu dobiegł zduszony przez trzymane w pysku kociaki warkot. Dymna odskoczyła jak oparzona, rzucając starszej zranione spojrzenie. Zielonooka wskazała ruchem głowy na Kawczą Łapę, bez słów nakazując jej zająć się ostatnim z kociąt. Nie mogła pozwolić, żeby ktoś komu nie ufała je tknął. Pomarańczowooka nie zasługiwała na dotykanie tych kociąt. Nie wyglądała na kogoś wystarczająco kompetentnego, była wiecznie roztrzepana i rozgadana. Nie wiele trzeba było, żeby otworzyła pysk w złym momencie, wypuszczając z uścisku szczęk kocię.
Patrol ruszył, tym razem w drogę powrotną do obozu. Pylista Burza biegła na początku, nie spowolniona przez dodatkowy ciężar, co chwilę obracając się niepewnie za siebie. Za każdym razem Sroczy Lot miała ochotę ukręcić jej ten wścibski łebek, który nie mógł skupić się na patrzeniu w jedną stronę. Całe szczęście, że młoda wojowniczka odpuściła sobie zbędne pogaduszki, bo Sroka by jej tego nie darowała. W grzbiety kotów zaczęły uderzać złociste krople deszczu, zabarwione odbijającym się w nich blaskiem słońca. Nareszcie znaleźli się przy brzegu, a obozowisko było niemal na wyciągnięcie łapy. Jednak dla nich miała być to najcięższa droga do przeprawy.
Pylista Burza bez problemu zanurzyła się w wodzie, płynąc sprawnie przed siebie. Sroczy Lot weszła tuż za nią, z nienaturalnie wygiętym ku górze łbem, dbając, żeby do nozdrzy dzieci nie dostała się woda. Jej uczniowie poszli w jej ślady, uparcie machając umięśnionymi kończynami w wodzie, byleby szybciej znaleźć się na brzegu wyspy. Kolorowe liście, licznie dryfujące po tafli rzeki rozpierzchały się przed nimi, pozwalając na swobodne przepłynięcie. Kocica z ulgą rozprostowała nogi na suchym lądzie, kierując się wprost do wejścia do obozowiska. Zanim zniknęła w tunelu trzcin, rzuciła za siebie ostatnie spojrzenie, chcąc upewnić się, że nikt się po drodze nie utopił, ani nie zgubił powierzonego mu kocięcia.
Idąc przez środek obozu, na kotach spoczęło wiele zaskoczonych spojrzeń, a z pysków niektórych już zaczęły dobiegać podejrzliwe szmery. Liliowa kotka odłączyła się od nich, kierując się w stronę legowiska lidera, podczas gdy pozostali uczestnicy patrolu, jeden za drugim, zniknęli pomiędzy głazami tworzącymi leże medyka. W wejściu minęli się z bratem Kawczej Łapy, Makrelową Łapą, który kuśtykając akurat wychodził od medyka.
– Strzyżykowy Promyku, Lecący Czasie! – zawołała Sroczy Lot, odkładając dwa kociaki na upatrzone przez siebie posłanie z mchu.
Wcale nie tak dawno odwiedzała to miejsce, kiedy w ranę po ugryzieniu szczura wdała się infekcja, dlatego nie zdziwił ją widok samej Lecącej Czas. Medyczki zdawały się nie przepadać za sobą i unikały kontaktu ze sobą tak często, jak tylko było to możliwe.
– Klanie Gwiazdy… – jęknęła córka Śnieżnej Gwiazdy, dostrzegając, jak Kawcza Łapa i Pchli Nos odkładają na jedno z legowisk kolejną parę kociąt.
Szylkretka pospiesznie przeszła do oględzin małych pacjentów, obracając je i szukając jakichkolwiek uszkodzeń. Nie zajęło jej to dużo czasu, jednak wystarczył on, żeby Strzyżyk zdążyła wrócić i wygonić Pchłę i Kawkę z legowiska. W końcu medyczka zabrała głos, nadal pochylając się nad kociętami, przy których nieustannie czuwała Sroczy Lot.
– Pewnie jeszcze jakiś czas tak pośpią. – stwierdziła, owijając ogon wokół łap. – Wyglądają na niedotlenione, ale nie są ranne ani zaniedbane. Nie pachną też żadnym klanem. Skąd je wzięliście? – zapytała.
– Były nad rzeką. Dwunożni musieli się ich pozbyć. – odpowiedziała krótko Sroczy Lot.
– Rozumiem… – westchnęła kotka, wstając. – Jedna z nich zdaje się mieć lekką temperaturę. Posiedź z nimi, ja pójdę po zioła. – zaleciła starszej, samej znikając w zagłębieniu pod kamieniem.
Gdy tylko szylkretowe futro zniknęło z jej pola widzenia, obok Sroczego Lotu przesunęła się ruda sylwetka córki poprzedniej liderki. Przyglądała się z zaciekawieniem kociętom, nie zdradzając jednak swoich myśli.
– Ogrzej je, mogą być wychłodzone po takiej podróży…– poradziła, by po chwili oddalić się w swoją stronę.
Sroczy Lot zwinęła się na posłaniu obok kociąt, łapą przysuwając je bliżej siebie. Zastanawiała się, czy Klan Gwiazdy rzeczywiście usłyszał jej myśli, czy pojawienie się kociąt było zwykłym zbiegiem okoliczności. Trudno było jej jednak uwierzyć, że maluchy tak podobne do niej, znalazłyby się akurat wtedy, w tamtym konkretnym miejscu, czystym przypadkiem, bez ingerencji siły wyższej. Z rozmyślań wyrwała ją na szczęście Lecący Czas, niosąc w pysku kilka włochatych listków, które następnie przeżuła i podała nieprzytomnemu kocięciu do pyska, łapą pomagając w przełknięciu papki.
***
Sroczy Lot spędziła długie godziny w legowisku medyka, doglądając nowych kociąt, co dało jej szansę na przemyślenie wielu męczących ją kwestii. Do obozu zdążyły wrócić już wszystkie patrole, a wycieńczone po całym dniu koty powoli rozchodziły się do swoich legowisk. Tylko nieliczni kończyli jeszcze jeść i dzielić języki z bliskimi.
– Powinnyśmy już iść, Sroczko… – wymruczała ciepło Zajęcza Troska, która dotrzymywała jej towarzystwa od kiedy tylko wróciła z polowania. – Medyczki się nimi najlepiej zajmą.
Sroczy Lot nie odpowiedziała, tępo wpatrując się w zwinięte przy niej kulki. Nie chciała ich zostawiać. Nie chciała wracać do legowiska wojowników. Była już pewna tego, co teraz zrobi.
– Nie, Zajęcza Trosko. – odmówiła kocicy. – Ja już podjęłam decyzję. To są moje kocięta. Ja je urodziłam i ja je wychowam. – mówiła, nie podnosząc wzroku znad swoich pociech.
Biała milczała, a Sroka czuła, jak jej ogon nerwowo muska jej bok.
– Co na to Śnieżna Gwiazda…? – zapytała żółtooka.
– Nie obchodzi mnie co ona o tym pomyśli. Nie boję się kogoś, kto do władzy doszedł przez krzaki. Z resztą, sama widziałaś jak zachowywała się na zgromadzeniu. To nie jest ktoś kogo zdanie powinno nas obchodzić. – warknęła, ostrożnie wstając, aby nie zdenerwować młodych. – Do świtu wszyscy mają znać jedną wersję wydarzeń. Jeśli ktoś się sprzeciwi, ja zajmę się jego uciszeniem. – dodała ściszonym, chłodnym tonem.
W żółtych oczach Zajęczej Troski błysnął niepokój, wywołany zmianą tonu głosu drugiej kotki. Sroczy Lot liznęła pocieszająco niższą w policzek, nie chcąc jej niepotrzebnie stresować. Wiedziała, że to co robi jest ryzykowne, ale nie chciała, żeby jej dzieci musiały przeżywać to samo co ona, kiedy dołączyła do Klanu Nocy. Zasługiwały na lepsze życie.
Wyleczeni: Sroczy Lot, Makrelowa Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz