*dawno*
— Jarząb? — szepnęła, stając na progu żłobka. Zielone liście smagnęły ją po pysku, ale zignorowała je, próbując wypatrzeć w cieniu gałęzi i kwiatów jasne futro. Przez słońce padające z boku ledwo je dostrzegła, choć szukała go tylko dla zasady. Gdzie indziej mogła być karmicielka, jeśli nie tutaj. Szczególnie że przed chwilą słyszała ją mówiącą, prawdopodobnie do samej siebie lub jedynej córki.
— Mogę wejść?
— Krucha! Oczywiście!
Wzięła odłożoną wcześniej na bok mysz i powoli weszła do środka.
To pozwolenie wcale nie było oczywiste, bo widywała terytorialne matki, bardzo troszczące się, by nikt się nie zbliżył. Uznała je więc za znak zaufania.
— Dla ciebie. — podsunęła jej jedzenie i usiadła bezpieczny dystans, uważnie obserwując jej reakcję, czy na pewno może to zrobić.
W białej sierści odznaczała się czekoladowa kulka. Spała, otoczona długim futrem i zapachem mleka.
Nie przypominało to tego, co znała z własnego dzieciństwa i porodu Mleczka. Było czysto, spokojnie. Były koty gotowe pomóc, a nie zabić, i były zioła, gdyby karmicielka zachorowała czy zbyt osłabła.
Zazdrościła im tego spokoju. Wręcz bolał ją i jakaś ciemna, maleńka część jej pragnęła im to zepsuć. Znacznie przewyższała ją jednak chęć płaczu, za tym, czego nie było wtedy, gdy tego potrzebowała. Nagle czuła żal i tęsknotę jakby wcale nie była już w połowie swojego życia, a znów dzieckiem czy świeżą matką. Bolało.
— Jest śliczne. — stwierdziła z uśmiechem. Kociak bardziej przypominał ojca, ze swoim ciemnym ubarwieniem, ale po przyjrzeniu się, miał drobne białe elementy, gubiące się w futrze dorosłej i coś, co zapowiadało się na jej pędzelki. — Ciekawe, jaki będzie mieć kolor oczu.
To było jej główne pytanie, gdy sama była w tej roli. Zajmowała tym myśli, by uciec od sytuacji, w jakiej byli. Nie znała jego ojca, więc mogła obstawiać tylko brązowe. Oczywiście, nigdy nie przyszło jej się dowiedzieć.
— Będzie się nazywać Sówka.
Kiwnęła z uśmiechem głową, w niemym stwierdzeniu, że pasuje. Jakoś dotarły potem do rozmowy o gwiazdach, głównym zainteresowaniu Jarząb.
Z pewnym sensie biała ją irytowała. Nie wiedziała, dlaczego tak się czuła względem niej. Może były zbyt podobne; obie szukając bliskości, były dla siebie rywalkami. Jako zagrożenie postrzegała też czasami Daglezjową Igłę. W jej głęboko ukrytej hierarchii nieskromnie postrzegała się pośrodku — nie mogła przebić dumnej, urokliwej rudej, ale dawała więcej możliwości niż albinoska. A jednak przegrywała z oboma. Co mogła jeszcze zrobić, by zdobyć kogoś, kto ją polubi? Te emocje i myśli sprawiały, że czuła się brudna i zła na siebie. Wcale nie chciała tak się czuć i niepotrzebnie rywalizować, żywić tych negatywnych uczuć. Przecież kotki niczym nie zawiniły.
Siedziała chwilę z karmicielką, aż w progu nie pojawili się Żbik i Jaskółka.
***
— Mówiłam ci, że jak będą już na świecie, to się ogarnie! — fuknęła Sadzawka, gdy zatroskana kremowa przyszła sprawdzić co u niej, tuż po chwiejnym wyjściu Padliny. Krucha aż cofnęła się, by pokazać, że nie zamierza się kłócić i nie o to jej chodziło.
— Chciałam tylko dowiedzieć się, jak się czujesz. Nic związanego z nim nie miałam na myśli. — wyjaśniła spokojnie, ale bura już napuszyła się i odwróciła głowę. Po chwili milczenia i szukania niewidocznych rzeczy spojrzeniem odezwała się znowu — Jeśli ich chcesz, to naprawdę jestem szczęśliwa dla ciebie.
Nie przyniosło to żadnych efektów, więc po dłuższej chwili wstała i wyszła, zraniona i blisko płaczu. Skierowała się ku wyjściu z obozu i nie wiadomo, kiedy wpadła na dwa czarnobiałe kocury. Zaskoczona mrugnęła na Borsuka. Nie spodziewała się go w towarzystwie Padliny.
— Krucha, my… my nic nie robimy! Po prostu byłem ciekaw. — zaczął tłumaczyć się bliższy jej kocur, jakby miała wcześniej pojęcie, co robią. Chociaż domyślić się nie było trudno. Tęskniła za uczuciem spokoju i braku poważnych myśli. Nie było to to, co środki od Jafara, ale na upartego mogło być.
— Przecież nikomu nie doniosę. Właściwie, to do was dołączę, jeśli pozwolicie.
***
O pojawieniu się maluchów ciężko było się nie dowiedzieć, ale wstrzymała się kilka dni z odwiedzinami. Właściwie to weszła tam dopiero z Jaskółką, która przyszła z gratulacjami, mając nadzieję, że w obecności starszej bura nie będzie tak na nią prychać.
— Przyniosłam ci nowy kwiatek — odezwała się, po nieśmiałym staniu chwilę za witającą się czarną, gdy ta zamilkła.
— Nie potrzebuję nowego, Mucho.
Trochę zrzedła jej mina na przekręcone imię, ale udała, że tej złośliwości nie zanotowała.
— Zostawię ci go tu i tak. Tak dla ozdoby. — położyła go gdzieś z boku, cofając się, by wcisnąć w centrum rozmowy Jaskółkę. Nie miała potem za dużo okazji do odezwania się, więc cicho wpatrywała się w bezmyślne kulki. Nawet nie zauważyła gdzie minęło tyle czasu, że Jaskółka zaczęła się zbierać do wyjścia. Pobiegła za nią, by nie być sama z pierwszą byłą mentorką.
— Często odwiedzałaś Jarząb i Sadzawkę.
Drgnęła uszami, czując się zauważona. Obróciła głowę ku rozmówczyni, choć, speszona, miała ochotę zrobić coś odwrotnego.
— To moje koleżanki, więc oczywiście! — uśmiechnęła się. — Poza tym, dzieci są urocze! Uwielbiam je! Jeśli je chcą, to jestem szczęśliwa, że się cieszą i spełniają.
— Tak, są wspaniałym darem od Wszechmatki. — zgodziła się, prostując ogon — A ty, będziesz chciała je w przyszłości?
Zachłysnęła się powietrzem i nerwowo poprawiła ogon. To była… skomplikowana sprawa.
— Nie powiem, żebym nie chciała… — zakryła łapą nos — ale niespecjalnie mam z kim… i w ogóle czy by przeżyły… nie wiem, czy bym sobie poradziła…
Bądź co bądź, nawet po tylu księżycach nie mogła wybaczyć sobie śmierci jej pierwszego. Tutaj mogło być inaczej. Mogła synkowi wynagrodzić jego śmierć nowymi duszami. Mogła przydać się społeczności, udowodnić znowu, że nie jest ich wrogiem. W końcu dla wielu dzieci to priorytet, z jakiegoś głupiego honoru utrzymania pamięci o sobie, nawet w trudnych warunkach. Kocięta były cenione, teraz gdy wybiła ich choroba. Czy ktoś by ją wtedy docenił? Nie chcieliby jej wyrzucić, gdyby coś zepsuła z ich względu? Czy byłaby dobrą matką? Nie wiedziała co robić z dziećmi, nie pamiętała szczegółów dzieciństwa, by wiedzieć, czego nie robić. Nie potrafiła wyobrazić sobie co by zrobiła, gdyby wtedy jej potomek przeżył, jakby go miała wychowywać. No i kwestia partnera. Czy samotnie by dała radę? Jakiegoś samotnika by znalazła, gdyby się uparła, choć to wymagałoby powrotu do przeszłości. Wolałaby znaleźć miłość i wtedy z nią to omówić. Ale nikt jej tu w taki sposób nie chciał, a czuła się, jakby była stara i niedługo miała umrzeć. Ale też źle czuła się, chcąc z nich zrobić lek na swoją samotność, czując intuicyjnie, że to złe.
— Znam cię, świetnie byś sobie poradziła.
Uśmiechnęła się do niej, chociaż wcale tak nie myślała.
— Może kiedyś, byłoby miło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz