Przechodził właśnie przez dość zadbaną okolicę w poszukiwaniu pożywienia, gdy nagle usłyszał jak ktoś go wołał. Zamarł, obawiając się Bylicy czy też Krokus, a może i kolejnej wariatki z ich rodu. Znalazły go? Miał nadzieje, że los nie był tak okrutny. Miał dość tych bab.
Rozejrzał się po okolicy, próbując wypatrzeć osobnika, który mógłby stanowić dla niego zagrożenie. Było to dość trudne, ponieważ z jednym okiem miał ograniczone pole widzenia, więc jego łeb przekręcał się to w lewo to w prawo, aż nie wypatrzył kociej klatki, do której Wyprostowani pakowali koty. Najeżył się, bowiem nie chciał zbliżać się do tego świństwa z obawy, że zostanie tam zaraz zapakowany, gdy wołanie się powtórzyło.
Kto w tym siedział? I skąd znał jego imię? A może to była pułapka? Tyle pytań i tyle niewiadomych kłębiło się w jego głowie, gdy wolno kulał do pojemnika. Spojrzał w oczy, o których zapomniał przez te księżyce, marszcząc pysk.
— To ty żyjesz? — palnął niedowierzając kogo jego oko widziało.
Skaza! Ten dziwny typ, a raczej osobnicy.
— Tak! — miauknęło ucieszone jego widokiem. — Cieszę się, że cię widzę!
Taaak... On nie za bardzo wiedział czy cieszyć się, czy też czym prędzej brać łapy w kroki. Rozejrzał się czy nie było wraz z nimi pewnej krzykaczki, którą nazywał Szczekaczką, ale o dziwo w pojemniku nie było siostry Jeż. Na całe szczęście. Jeszcze jej potrzebował do szczęścia.
— Widzę, że... zostaliście niewolnikiem Płaskopyskich — zauważył. — Uwolnić cię czy czekasz na śmierć? — zapytał, patrząc nieufnie na klatkę.
Budziła w nim najgorsze wspomnienia i obawy, które towarzyszyły mu od kocięctwa. Nie chciałby do niej trafić, a potem zostać pogrzebany żywcem jak jego rodzeństwo. Wciąż, pomimo tylu księżyców, te wspomnienia były w nim żywe.
<Gin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz