Obserwował egzekucje Nocnej Tafli. Dalej nie wierzył w to co się działo. Zapierała się? Nie spodziewał się, że Mroczna Gwiazda skróci o głowę siostrę, gdy ta będzie stosować tą taktyke. Oznaczało to, że nie mógł czegoś podobnego zastosować, bo skończy właśnie o tak. Z jednej strony Nocna Tafla była niczym jego szczur doświadczalny, ponieważ wyłapywała za niego reakcje lidera na różne bodźce, które mogłyby go zabić czy też zdradzić, gdyby obrał podobną strategię. Mimo to... nie potrafił patrzeć, jak rozrywają kotkę na strzępy. Czuł się tak, jakby to on tam był, bo w sumie dosłownie otarł się o śmierć. Mógł skończyć jak ona, gdyby lider nie kupił jego wersji wydarzeń. Bał się. Bał, a przez to zaczął powątpięwać w swój plan. Emocje zaburzały racjonalne postrzeganie świata. Musiał ochłonąć.
Gdy katowanie dobiegło końca, a lider wyznał co czeka zdrajców, na drżących łapach udał się na swoje miejsce, w którym przesiadywał na co dzień. Położył się na ziemi, wbijając wzrok w łapy, aż nie wyczuł zbliżającego się zapachu krwi. Zawęszył, po czym uniósł wzrok na kierującego się ku niemu lidera. Cholera. Miał przesrane. Teraz przyszła kolej na niego?! Czyli... czyli wykpił go tak, każąc mu obserwować to co go czekało? Położył po sobie uszy, zaciskając mocno pysk, by nie zacząć panikować. Możliwe, że się mylił, a ten zaraz nie każe Sośnie go wyciągnąć za kark w miejsce kaźni.
Mroczna Gwiazda uniósł wyżej brodę, a jego niebieskie ślipia zabłyszczały spokojnie, wyglądając złowrogo w cieniu. Wkrótce zbliżył się do czekoladowego, spoglądając na niego neutralnym wzrokiem; bez żadnych głębszych uczuć.
— Pójdziesz ze mną pod miejsce zgromadzeń klanu.
Że co takiego? Jego pysk automatycznie rozszerzył się w szoku, a oddech przyspieszył. Nie... Pewnie nie o to chodziło. Przecież... klan się rozszedł. Nie mówił coś o kolejnej egzekucji. Gapił się na niego chwilę, jakby widział ducha, nim zabrał głos.
— Po co? — chrząknął, by brzmieć na bardziej spokojnego niż był w rzeczywistości.
— Pytania odłóż na później — poradził, a następnie zaczął kierować się w tamtą stronę, nie odwracając się nawet w stronę kocura, by sprawdzić, czy podąża za nim.
Nie chciał iść. Wszystko w nim wołało - uciekaj. Uniósł się na drżące łapy, ale zamiast w stronę wyjścia, skierował kroki za liderem. Czuł jak panika powoli w nim narasta. Obserwował uważnie otoczenie, tak jakby zaraz psy Mrocznej Gwiazdy miały się na niego rzucić i zrobić z niego ucztę. Nie zamierzał dać się zabić. Będzie walczył.
Zachował czujność, aż do miejsca zgromadzeń, patrząc na pokrytą krwią ziemię. Skrzywił się z obrzydzenia. Ten zapach powodował w nim tym bardziej większy strach i niepokój o swoje życie zwłaszcza, że obok był sam lider. Gdy się zatrzymali, nie zabrał głosu. Wbijał wzrok w vana, próbując przejrzeć jego maskę i dowiedzieć się jakie miał względem niego intencję, próbując nie zjeść tam na zawał.
Czarno-biały usiadł na trawie, kątem oka niedbale spoglądając na swoje ubrudzone krwią łapy.
— Zmyj krew Nocnej Tafli z trawy.
Co? Spojrzał na trawę, po czym jego wzrok z powrotem skierował się na lidera. Nie wierzył. Czyli... czyli chodziło tylko o coś takiego? A może to był jakiś podstęp? Schyli łeb, a ten zaraz rzuci mu się do gardła? No i... jak niby miał to zmyć?
Skinął mu jednak powoli łbem, mocząc kończyny w jeszcze ciepłej krwi. Zatrzymał się na chwilę, patrząc na to dziwne zjawisko. Łapą starał się zetrzeć czerwień z trawy, lecz to nie pomogło, a bardziej się rozniosło po otoczeniu. Machnął nerwowo ogonem. Pewnie nie myśli, że on... ma to zmyć pyskiem? Ugh... a jak powyrywa trawę? To też był jakiś plan, ale czy spodoba się jaśnie liderowi?
— To... Chyba deszcz jedynie jest w stanie to zmyć... o panie... — zwrócił się do kocura, próbując zrozumieć co się działo.
Kocur poprawił się w siedzeniu, prostując się i mrucząc na te schlebiające słowa.
— Czyżby nikt nie uczył cię sprzątać za uczniaka? — Przekręcił łeb. — Bierzesz mech, moczysz go w rzece, wracasz i zmywasz, wspomagając swoim językiem. Nie chcę, by plugawa zdradziecka krew hańbiła ten klan.
Ugh... No tak. Rzeczywiście mógł tak zrobić. Lecz... długa droga nad rzekę i z powrotem nie będzie przyjemna. Nachodzi się. Postanowił jednak to zrobić, byle nie dotykać językiem trawy. Nie było mowy, aby to zrobił. To było obrzydliwe, by jeść czyjąś krew.
— Zaraz wrócę — powiadomił lidera, po czym już spokojniej wyszedł z obozu, odrywając kawałek mchu, kierując się ku rzece. Zamoczył tam roślinę, po czym wrócił, dostrzegając, że jego wróg dalej tam tkwił, pewnie po to, by upewnić się co do tego czy wykonuje swoje obowiązki. Napięcie i strach nieco opadły, bo widział, że jednak mu się upiekło. Rzucił mokry mech na ziemie, po czym zaczął szorować nim trawę, aż nie nabrał czerwonej barwy. Podłoże za to powoli zmieniało kolor z czerwonego na zielony. Działało. I nie musiał tego nawet dotykać językiem! Widział jednak, że będzie musiał kilka razy zmienić mech, by oczyścić całą przestrzeń z krwi Nocnej Tafli. Za bardzo... to miejsce nią nasiąkło. Czuł jak lepią mu się łapy od skażonej ziemi. Robił jednak swoje, pokazując liderowi, że był posłuszny jego słowom, a co za tym idzie, porzucił swoją chęć zemsty.
Mroczna Gwiazda zamruczał gardłowo, obserwując poczynania młodszego. Po chwili ciszy uniósł łeb ku niebu.
— Przez pewien czas naprawdę myślałem, że ją zabiję. Ale zdrada? Zdrada nie wymaga tylko uśmiercenia. Nie wymaga pozbycia się kłopotu, odpuszczenia ofierze. Będzie cierpieć tak długo, aż nie przyzna się do swojej zbrodni. — Skierował wzrok na niego, a na jego pysku powstał słabo zarysowany krzywy uśmiech. — A jak jest z tobą, Kruku? I twoją lojalnością wobec klanu?
Zastrzygł uszami, słysząc pytanie. Lider znów się rozgadywał. Nie zamierzał jednak dać mu powodów, aby zwątpił w jego lojalność. Klanowi Wilka był wierny. To był w końcu jego dom. Tkwił tu nawet wtedy, gdy każdy normalny by zwiał, jak chciała to zrobić kocica.
— Jestem lojalny — odpowiedział bez wahania, dalej szorując ziemię. — Gdybym nie był, już dawno by mnie tu nie było. Nie zostawię klanu i nie zdradzę go. Tak postępują tchórzę i idioci, którzy później robią za zdrajców, dołączając do innego klanu, przysięgając wierność nowemu liderowi, za głupią namiastkę ochrony — prychnął. — Taki ktoś nawet tam nie będzie szanowany. No i to bratanie z wrogiem, który pewnie wybił kiedyś wielu z naszych. Nie mógłbym kimś takim zostać, skazując swój klan na zagładę, przez jakiś egoizm. Prędzej bym został samotnikiem niż leciał podlizywać się jakiemuś szajbusowi, którego nie znam i nie wiem czy przypadkiem mnie nie wykorzystuje, by później zabić, bo będę już niepotrzebny. — Uniósł na niego wzrok. — Wole przebywać w środowisku, które znam i wiem czego się po nim spodziewać.
Czarny uśmiechnął się, jakby takiej odpowiedzi oczekiwał.
— Tak wiele kotów tego nie rozumie... Co za żałosna społeczność — skwitował zwięźle. — Skoro namoczyłeś grunt mokrym mchem, to zacznij zlizywać.
Położył po sobie uszy, a pysk skrzywił mu się z odrazy. Przerwał pracę, by posłać liderowi niezadowolone spojrzenie.
— Mchem pójdzie szybciej, już znika — Pokazał dowód w postaci oczyszczonej powierzchni.
Nie chciał zlizywać krwi jakiegoś kota! To było nienormalne!
Wrogi syk rozległ się jednak niedaleko niego, a widok krążącej niczym drapieżnik Sosnowej Igły sprawił, że sierść mu się uniosła. Otoczony był przez wrogów. Gdzie nie spojrzał czuł na sobie ich baczne spojrzenie.
— Radzę się nie kłócić, Kruku. Smacznego. — Na pysku Mrocznej Gwiazdy zalśnił diabelski uśmiech.
Nie miał wyboru. Pochylił łeb i zmoczył swój język we krwi.
***
*tw opis trupa*
Było po wielkiej wojnie. Odebrali Klanowi Burzy trochę terenów, niewoląc ich. Nigdy nie dane mu będzie jednak przekonać się o tym na własne oczy, bowiem nie mógł przekraczać granicy Klanu Wilka, chociaż był pełnoprawnym wojownikiem. Wciąż mu nie ufali.
Przyglądał się ciało matki, które leżało spokojnie bez życia na ziemi. Mroczna Gwiazda ją zabił. Tak właśnie wyglądała ta jej wielka wolność i wyzwolenie spod jego wpływu. Martwo. A mogła go posłuchać! Mogli razem wymyślić coś innego! Czemu tak bardzo pragnęła sama go wykończyć, wiedząc kim był i że nie miała z nim żadnych szans?
Wilczacy już zebrali się, by ostatni raz spojrzeć na zdrajczynię, która tak długo i kurczowo trzymała się życia, że dotarła aż tutaj.
— Jej ciało nie zostanie pochowane — orzekł lider, gdy oczy skierowały się ku niemu. Martwe ciało spoczywało w tym samym miejscu, w którym było wcześniej. Zaczynało już powoli cuchnąć. W niektórych miejscach spod futra wysuwało się mięso i bynajmniej nie była to robota lidera. — Zdrajczyni, która obróciła się przeciw własnemu klanu nie zasługuje na pochówek. Pozwolimy, by rozdziobały ją kruki i wrony.
Nikt nie przyszedł się z nią pożegnać. Tylko on wpatrywał się w swoją matkę. Tą, która go urodziła, która dała cel. Zawiódł ją. Czuł to. Gdyby jej wtedy pomógł, może udałoby się pokonać wspólnego wroga... razem. Albo zginąłby jak głupiec. Tak jak ona.
Po chwili milczenia lider wydął nozdrza i wypuścił powietrze.
— Możecie odejść — Błękitne oczy błysnęły. — Wszyscy oprócz Upadłego Kruka.
Co. Uniósł wzrok na Mroczną Gwiazdę, jak gdyby ten upadł na głowę. Widok zwłok matki wciąż budził w nim wiele emocji, które skutecznie ukrywał pod fasadą nieczułego spojrzenia.
Został jednak, próbując zrozumieć kolejny szatański plan vana. Cokolwiek to było, nie będzie dla niego zbyt przyjemne. Obawiał się, że za jego słowami stało coś... więcej.
Gdy tłum kotów odszedł, a on został sam na sam z liderem, skupił na nim całą swoją uwagę. Żył... żył i miał się świetnie w przeciwieństwie do jego matki i sojuszniczki, które gryzły ziemię.
— O co chodzi Mroczna Gwiazdo? — rzucił takim tonem jakby ta sytuacja wcale go nie ruszała.
— Chcę poznać prawdę — odparł beznamiętnie. — Co czujesz z powodu śmierci matki?
Kątem oka dostrzegł, że jakieś czarne ptaszysko usadowiło się na liliowej, począwszy skubać jej futro aż do mięsa. — Postąpiła lekkomyślnie. Mogłaby dalej żyć, gdyby nie była zaślepiona zemstą. Jedyne, co wystarczyłoby zrobić, to dopaść mnie w odpowiednim momencie — przyjrzał się Krukowi. — Zapewne sam musiałeś to zauważyć. Uczenie się na błędach przodków pomaga w popełnianiu zbrodni. — Taksował go uważnym spojrzeniem, jakby wypatrywał zmian w mimice.
Upadły Kruk patrzył na niego, mierząc się z nim przez chwilę na wzrok. Co czuł? Zerknął na kocicę, objadaną z mięsa przez dzikie ptaszysko.
— Szczerze? Wiedziałem, że to tak się skończy. — Ponownie zwrócił spojrzał na lidera. — To była tylko kwestia czasu. Tak jak mówisz zaślepiła ją zemsta i nie myślała racjonalnie. Ale co czuje? Wiele. Wiele rzeczy, których ktoś taki jak ty nie zrozumie. — Owinął ogon wokół swoich łap. — Nie będę jednak za nią płakał. Była moją matką, dała mi życie i za to ją szanuje. Nie zgadzam się jednak z jej polityką zemsty. To prowadzi... donikąd. Chyba, że pytasz o odczucia na myśl, że nie będzie mieć grobu? To się nie martw. Wyznaję wiarę w naturę. A ona jest brutalna i bezwzględna. Tak czy siak się z nią złączy, nawet jako karma dla wron. — Specjalnie nie dodał kruków, aby nie kusić losu. Nie miał pojęcia czy nie odbije mu już do takiego stopnia, aby kazać mu to zrobić. Już kazał mu wylizywać krew, a dobrze wiedział, że z każdym dniem, szaleństwo vana rosło.
Mroczna Gwiazda uśmiechnął się zimno, wpatrując się nieruchomo w niego.
— Przyznam, że wiele emocji jest mi obcych, ale rozumiem więcej, niż mogłoby ci się wydawać — świdrował go tak intensywnym spojrzeniem, jakby chciał pożreć jego duszę. — Dążysz do tego samego, co twoja matka. Jedyne, czym się różnicie to taktyka. Ale widzę, to w tobie, Kruk. Tego nie ukryjesz. Ale jestem przygotowany na każdy twój ruch — chwilę milczał, po czym dodał. — Karma dla wron... I kruków. Żywią się resztkami. Padliną. Dojadają po innych zwierzętach, oczyszczają ze środowiska rozkładające się ciała. Są pamiętliwe. Nie zapomną twarzy, które im pomogły i twarzy, które ich zraniły. Interesujące.
Nie odpowiedział mu na to, zwracając swój wzrok na wronę, która dalej wydziobywała mięso. Nie zwracała na nich uwagi jak gdyby pewna, że nikt jej nie przeszkodzi.
Dopiero po dłuższej chwili odpowiedział liderowi ze spokojem, nie odwracając spojrzenia od zwierzyny.
— Kruki i wrony mogą zawsze odlecieć. Są wolne. Jedynie ptak z podciętymi skrzydłami musi stąpać po ziemi i walczyć o przeżycie. Taki ptak wie, że śmierć czyha na każdym kroku i nie uniknie jej, bo jej oddech wciąż czuje na karku. Dlatego też są mądre i inteligentne. Na właśnie takie wypadki. Nie popełniają błędów, na które mogą sobie pozwolić dzicy krewni.
Cień uśmiechu rozjaśnił pysk lidera. O tak, wiedział, że zrozumiał aluzję. Wielokrotnie wszak stosowali różnego rodzaju porównania, które się dosłownie ich tyczyły.
— Są wolne. Mogą lecieć tak długo, ile sił mają w czarnych skrzydłach. — Przez kilka uderzeń serca milczał, ciekawy, czy Kruk coś odpowie, a kiedy cisza pozostała nieprzerwana, dokończył. — Dopóki nie zapoluje na nie jastrząb.
Miał powoli dość tej rozmowy. Rozumiał tego sens. Jastrząb symbolizował nie tylko niebezpieczeństwo, ale mentorem starszego kocura był właśnie ten kot. Patrząc na to na kogo wyrósł van, łatwo było wydedukować, że i z jego poprzednikiem coś było nie tak.
— Jaki jest cel tego, Mroczna Gwiazdo? Czemu wszystkich odprawiłeś, a mi każesz tu siedzieć? Raczej wątpię, że wzięło cię na przemyślenia o ptactwie — zauważył, rzucając mu krótkie spojrzenie, zmieniając temat. — Przejdź do rzeczy.
— Z symboliki całkiem niepłynnie wróciłeś do rzeczowości — zauważył, nie spiesząc się z powiedzeniem kocurowi wprost, o co mu chodzi. — Chciałem, żebyś popatrzył na swoją matkę i zastanowił się, dlaczego tak skończyła. Gdyby lepiej atakowała, miałaby szansę mnie zabić. Ale przy okazji zwróciłaby na siebie uwagę całego lasu. Wszyscy wiedzieliby, kto mnie zabił. Działasz skrycie, Kruku, w przeciwieństwie do twojej matki, która na zgromadzeniu otwarcie pokazała mi, gdzie zamierza zaatakować — odwrócił wzrok od niego i spojrzał na ciało. — Widzisz, to, co jest kluczowe do wygrania, kryje się w środku samego przeciwnika. Uderzasz tam, gdzie najbardziej zaboli. Myślisz, że dlaczego porwałem Diamentową Grotę? Tygrysia Gwiazda nie ma gdzie się cofnąć. Mam ją pod pazurem. Nie zrobi nic głupiego, bo wie, że straci to, na czym najbardziej jej zależy. Dlaczego ci to mówię? — znów spojrzał na Kruka. — Nie dopuszczam nikogo ani niczego do swojego serca. Godzę się z tym, co mam i co mogę stracić. Nie jesteś w stanie mnie pokonać, Kruku. Już wygrałem. Wygrałem i wygram za każdym razem, gdy będziesz próbować się na mnie rzucić. A jeśli przyjdzie mi opuścić ten świat wcześniej od ciebie, dopilnuję, żeby moje wspomnienie nie zatarło się w twojej głowie. Nie masz nikogo, na kim mogłoby ci zależeć. Ale znam wartości, które powodują, że dalej stąpasz po tym świecie, zamiast rzucić się do jeziora.
Strzepnął uchem na ten jego wywód moralny. Doskonale zdawał sobie sprawę ze słów, które do niego wypowiadał. Każdy miał słabość, każdy. Nawet ktoś taki jak Mroczna Gwiazda. Twierdził, że wcale tak nie było, ale zdołał mimo wszystko zauważyć, co było dla niego cenne. Tylko... nie zdołałby mu tego odebrać nawet jakby chciał, ponieważ... jeszcze nigdy w życiu nikogo nie zabił.
Znów zapadła cisza, która niosła ze sobą tylko krakanie wrony.
— Moje wartości... — Przyglądał się podrygującej końcówce swojego ogona. — Skoro tak dobrze mnie znasz, możesz mnie oświecić. Co jest dla mnie takie cenne? Sprawdzimy czy naprawdę poznałeś mój sekret, a wtedy ja powiem... — Tu spojrzał mu bez lęku w oczy. — Co jest cenne dla ciebie. Tak. Wiem na czym ci zależy. Za co byłbyś w stanie zabić każdego kto stanąłby ci na drodze...
Lider uśmiechnął się.
— Czemu miałbym mówić ci, w które czułe miejsce uderzam i ostrzegać w ten sposób przed atakiem? — w zamyśleniu spoglądał na wojownika. — Wiem, co byś powiedział, Kruku. Powiedziałbyś, że cenna jest dla mnie władza, kontrola nad innymi kotami, że cenne jest dla mnie to, co stworzyłem w Klanie Wilka. Owszem. Są to dla mnie bardzo cenne wartości, za których obronę mógłbym oddać własne życie. Ale wiesz, jaka jest między nami różnica? Ja zbudowałem coś trwałego. Coś, co mnie przeżyje. Po mojej śmierci będą panować moi następcy. A nawet, gdyby ten ciąg się przerwał, gdyby coś poszło nie tak - zmieniłem Klan Wilka, zmieniłem mentalność Wilczaków i oni odbudowaliby to, co utracone. Nie boję się tego. Gdy umrę, będę mógł być spokojny o to, co tu pozostawiłem. A ty, Kruku? Jeśli coś utracisz, już tego nie odzyskasz. Nie jesteś trwały, tak jak to, co chronisz. Gdy umrzesz, nie pozostanie po tobie na tym świecie nic oprócz pyłku i ciała obracającego się w materię.
— A sam właśnie zdradziłeś swoje słabości... Chociaż nie... Nie to miałem na myśli. Mówiłem o twojej rodzinie. Nie całej, wiem że za innymi byś nie zapłakał. Ból straty poczułbyś po Chłodnym Omenie, pierworodnym... oraz wnukach z jego krwi. I jestem świadom co mówię. Nie zamierzam ich atakować, by ci dopiec. Nie jestem taki jak ty. — Skrzywił się chłodno. — Jestem świadom ulotności i kruchości życia. — Zacisnął pysk, starając się nie dać wybić z równowagi. — Już i tak wszystko utraciłem. I racja... Nie odzyskam.
Jego rozmówca uniósł brew.
— Naprawdę myślisz, Kruku, że zdradziłbym ci cokolwiek, gdybym uważał to za niebezpieczne dla mnie? Jestem zdziwiony, że ktoś taki jak ty nie pomyślał o tym, że nie zdradziłbym ci nic dla mnie istotnego. Z tą wiedzą czy bez niej, jesteś tylko... Mrówką u moich łap. Którą można łatwo zdeptać. Doceniam twój spryt, ale nie jesteś w stanie zniszczyć niczego, na czym mi zależy, bowiem to, co stworzyłem, będzie żyć dłużej ode mnie, dłużej od ciebie, będzie się ciągnąć po wieki — na jego dalsze słowa spojrzał na niego z ukosem. — Owszem, zależy mi na Chłodnym Omenie. To mój syn, zna mnie najlepiej ze wszystkich, a ja znam go. Zniszczyłbym ci życie, gdybyś go tknął; ale nie płakałbym za nim. Jest kolejnym wojownikiem i jego przeznaczeniem jest służyć klanowi. Widzisz, Kruku, nie płaczę za stratą bliskich, bo śmierć przyjdzie po każdego. Godzę się z nią. Nie próbuję walczyć z czymś, co jest naturalne, pewne i nieuniknione. — Zbliżył się do niego, nie odrywając od niego wzroku i ściszył głos. — Straciłeś wiele, ale możesz stracić jeszcze więcej. Wiesz, do czego jestem zdolny. I jeśli dasz mi ku temu powody, z miłą chęcią sprawię, że zapragniesz śmierci. Dawałem ci dużo szans, Kruku, żebyś przejrzał na oczy i nie próbował żyć w cieniu przekonań twojej matki, która wpoiła ci nienawiść do mnie dawno temu. Nie znasz mnie, choć możesz się łudzić, że jest inaczej.
Położył po sobie uszy, lecz się nie cofnął. Patrzył w jego oczy bez krzty zawahania.
— Nie daje ci żadnych powodów, za które miałbym zapłacić. Minęło wiele księżyców. Zauważyłeś bym cokolwiek przez ten czas knuł? Nie. Mówiłem ci to już, ale ty wierzysz w swoje. Już dawno nie żyje w cieniu przekonań matki. Żyje dla siebie. Uznałem cię za swojego lidera, walczyłem w wojnie i nie pomogłem jej w walce z tobą. To chyba dostateczny dowód na to, że się co do mnie mylisz.
— Nie mógłbym ci zaufać po tym, jak naruszyłeś moje zaufanie. To, co zostało wpojone młodym, małym umysłom, nie znika tak po prostu, w przeciągu kilku księżyców, a nawet całych sezonów. To dużo większa praca, a ty, Kruku, nie jesteś osobą godną ani krzty zaufania. Działasz jak zaraza. Wbija ci się do krwiobiegu, płynie w twoich żyłach, rozprzestrzenia się po twoim organizmie i zabija zanim zdążysz zorientować się, że w ogóle do ciebie dotarła. Ktoś taki jak ty nie zmienia poglądów z dnia na dzień. Nie prowadziłbyś ze mną takich rozmów, gdybyś nie czuł do mnie pogardy - nie mówiłbyś o mnie, czyhającym na uwięzionego na ziemi kruka, nie szukałbyś we mnie słabości, które można wykorzystać.
— Powiedziałem, że uznałem cię swoim liderem i nie w głowie mi twoja śmierć. Nie oznacza to, że zgadzam się ze wszystkim co czynisz. Stąd ta pogarda. Mamy inną moralność. I nie tylko ja tak uważam. Inni wojownicy również nie przepadają za tobą, a mimo to wykonują twoje rozkazy. Nie każdy będzie cię wielbił, Mroczna Gwiazdo. — Odwrócił łeb, zaciskając pysk, po czym usiadł do niego bokiem, odwracając się przodem do truchła matki. — Jak mam nie czuć urazy do kogoś kto wybił mi rodzinę, odebrał wolność, prywatność, godność, bezpieczeństwo i pewnie wiele, wiele więcej? Nie zamierzam jednak się mścić. Dostrzegam twoją siłę Mroczna Gwiazdo. Zdmuchnąłbyś mnie jak okruch piasku. Znam swoje miejsce. O to się nie martw... — O rany, kiedy ten dziad da mu spokój i sobie pójdzie? Przecież wiedział, że był uparty. Już go dobrze poznał, a wciąż próbował zmusić go do tego, aby przyznał się, że przeciwko niemu knuł. Knuł? Owszem. Ale nie był głupcem.
— Nie oczekuję wielbienia — odpowiedział Mroczna Gwiazda. — Dużo wojowników mnie popiera, jeszcze inni się ze mną nie zgadzają, ale słuchają moich rozkazów. Inni otwarcie protestują. Jestem tego świadomy - ale jak ty byś się zachował, Kruku, przy osobie, która jeszcze tak niedawno pragnęła twojej śmierci? Zaufałbyś jej, licząc, że cię nie zdradzi? Sam zasłużyłeś sobie na to, co dostałeś z mojej strony. Nie możesz mnie winić — miauknął spokojnie, obmierzając go badawczym spojrzeniem. — Już ci to mówiłem. Żaden członek twojej rodziny nie zginął bez powodu. Twój ojciec się na mnie rzucił, więc w samoobronie pozbawiłem go życia. Jedyne, co wystarczyło, to nie usiłować zamachu na własnego lidera. Twoją matkę torturowałem, zgwałciłem, zabiłem, bo od księżyców czyhała na moje życie, wielokrotnie próbowała mnie zabić. Jedyne, co wystarczyło zrobić, to dać mi święty spokój. Twój brat zginął, bo twoja matka zabiła mojego syna. Jedyne, co wystarczyło zrobić, to oszczędzić dziecko. Oko za oko, ząb za ząb, Kruku - gdyby oni nie próbowali mnie skrzywdzić, nie tknąłbym ich nawet koniuszkiem pazura. Zabiłem twojego imiennika, Łasicę, bo zaatakował mnie i moich kompanów. Cała trójka nas zaatakowała i wciąż nie wiem, jakim cudem wyszliśmy z tego cało, bo walka wcale nie należała do łatwych.
— Rodzina morderców... — mruknął gorzko pod nosem, zwieszając łeb. — Dziękuje za przypomnienie. Ale... — Wyprostował się, biorąc głębszy wdech. — Mnie ta krew ominęła. Owszem, matka sączyła swój jad. Opowiadała różne o tobie historię, lecz prawda jest taka, drogi liderze, że jak już zapewne zauważyłeś... jestem tchórzem. Zawiodłem swoją rodzinę, wyrzekli się mnie, ponieważ nie jestem w stanie spełnić woli Łasicy. Twierdzisz, że jesteśmy podobni, ale się jednak mylisz, wiesz czemu? — Przekrzywił łeb. — Ja nikogo nie zabiłem, w przeciwieństwie do ciebie. I wątpię czy byłbym w stanie. — Wyciągnął łapę, po czym naciął pazurem skórę, pokazując mu spływającą krew. — Krew mordercy? — Powąchał. — Pachnie tak samo jak każdego. Takie coś nie idzie z krwią czy mlekiem matki, to jest sprawa umysłu. — Popukał się w głowę. — Słabego umysłu. Mój umysł do takich nie należy. Nie przemawiają przeze mnie pierwotne instynkty. Nie musisz mi ufać. Nie zależy mi na tym. Przywykłem do życia niewolnika. Po prostu przestań mnie piętnować za coś czego nigdy nie zrobiłem. Przestań znęcać się nade mną.
— Nie znasz okoliczności moich zabójstw — zauważył. — Myślisz, że zabijam sobie koty od tak, żeby poprawić sobie humor? Bezzębny Robal i Spasiona Świnia były zdrajczyniami i pozostawiły swój klan na pastwę losu, zamiast się nim zaopiekować. Możesz mi wiele zarzucić, ale nie to, że jestem złym kotem. Nie ma złych i dobrych kotów, świat nie jest czarnobiały. Wiele przypadków morderstw zależy od intencji, okoliczności, tysiąca różnych czynników. Gdybym mógł znów przeżyć swoje życie, nie zmieniłbym niczego i nie oszczędziłbym nikogo z moich ofiar — miauknął spokojnie. Na dalsze słowa uśmiechnął się. — Twoje spojrzenie na świat jest powierzchowne. Co z tego, jeśli nigdy nikogo nie zabiłeś, jeśli masz brudny umysł i lisie serce? Myślisz, że fakt, że nie podniosłeś na kogoś łapy cokolwiek zmienia? Cała twoja rodzina to mordercy, a jednak ty, jak otrzymujesz, nigdy w życiu nie zabiłbyś kota, co w oczywisty sposób przeczy twojej teorii. Nie przestanę, dopóki nie będę mieć niezbitego dowodu na to, że nie knujesz za moimi plecami. Mówić jest łatwo, ale jeśli chcesz moją litość, to nie licz na to, że uzyskasz ją czczymi słowami. Pokaż mi, Kruku, ile twoje słowo jest warte i zrób dla mnie coś, po czym nie mógłbym zarzucić ci zdradziectwa i chęci mordu. O ile jesteś w stanie? Powątpiewam. Zrobiłem dla tego klanu więcej niż ty kiedykolwiek zrobisz. Nie przeżyłbyś dnia na moim miejscu, użerając się ze zdrajcami, dezerterami, groźbami wojny i obowiązkami. Większość kotów już by się załamała, a jednak stoję tu i Klan Wilka trzyma się lepiej, niż od dziesiątek dobrych księżyców - to nazywasz słabym umysłem?
Machnął ogonem, zaciskając mocniej pysk i wbił wzrok we własne łapy.
— Nic co zrobię nie oczyści mnie z zarzutów, ponieważ już wydałeś na mnie wyrok. Wątpię czy istniała rzecz, która miałaby taką wagę, jak śmierć mojej matki. Teraz jest martwa. Sam ją zabiłeś. Nie mam niczego co mógłbym dać ci w zamian — rzekł. — Dostrzegam siłę Klanu Wilka i twoich kotów. Jesteś inteligentny, ale ktoś cię potrafi przewyższyć. — Spojrzał na niego. — Irgowy Nektar jest groźniejszym przeciwnikiem. Podziwiam jej umysł. Jestem ciekaw czy i wtedy Klan Wilka będzie miał się świetnie. Gdy odejdzie. Czy może straci... Słaby umysł zawsze wyprowadza silniejszy. Wiem, że to ona pociąga za sznurki... z cienia. Nie twoje sznurki... Bardziej każdego kota, który prześladuje w obozie. — Wstał. — Czy mogę udać się już do reszty, skoro umoralnianie mamy zakończone?
Chciał już tylko odejść. Odejść i nie oglądać tej jego zapchlonej gęby przez resztę dnia.
— Irgowy Nektar jest sprytna. Ale nie wszystko to, co wprowadziłem do klanu wilka, co planowałem, uzgadniałem z nią. Już teraz powierzam jej mniej spraw, bo jest w podeszłym wieku i potrzebuje odpoczynku - a mimo to Klan Wilka nie upadł. Wręcz przeciwnie, stale wzrasta w siłę, z nią czy bez niej. Jest silnym sprzymierzeńcem, ale śmierć dotknie każdego z nas, a uzależnianie się od jednego kota jest dobrym sposobem na szybką porażkę. Nie doceniasz moich umiejętności, jeśli sądzisz, że wszystko to, co zbudowałem, jest jej zasługą. Owszem, zrobiła dużo, przyłożyła się ogromnie do sukcesu, ale Klan Wilka nie upadnie przez brak jednego kota u władzy. Nie śpiesz się z osądem. Wiem, kto będzie idealnym kandydatem na zastąpienie jej miejsca po śmierci — miauknął. Wiedział, że Irga będzie nad nimi czuwać w Mrocznej Puszczy, ale nie podzielił się tą informacją z kocurem. — Mylisz się. Traktujesz wynagrodzenie mi swojego zdradziectwa jako coś osobistego, co kręci się wokół jednego sporu o twoją matkę. A pomyślałeś o tym, żeby wspomóc Klan Wilka? Zebrać informacje chodzące po klanie? — Machnął ogonem. — Idź, ale jeszcze się spotkamy.
— Już jednego zdrajcę ci wydałem — zauważył mając na myśli Nocną Tafle. Nie dodał jednak nic więcej w tej sprawie. Szybko zniknął sprzed oczu lidera, dopiero w obozie oddychając z ulgą, że udało mu się przeżyć to starcie, a obawa, że jego matka skończy w jego pysku odeszła.
***
Obserwował jak powoli Mroczną Gwiazdę dopadał czas. Jak starzał się i słabł z każdym dniem. To była szansa. Musiał to zakończyć nim śmierć sama go dopadnie. Nie zaznałby spokoju, gdyby nie udało mu się spełnić swojego życiowego celu. A było nim pozbycie się lidera. Może i długo z tym zwlekał, ale kocur postarał się, aby odebrać mu wszystkie możliwości. Stały nadzór i kontrola nie ułatwiały sprawy. Lubił obserwować jego ból i bezsilność... Sadysta. Teraz jednak to wszystko miało się zmienić.
Szedł ze Szczurzym Cieniem na polowanie. Tylko poza obozem czujny wzrok Irgowego Nektaru go nie dosięgał. Tutaj mógł odetchnąć, chociaż zawsze towarzyszyła im i Sosnowa Igła. Tym razem dała im wolną łapę, ponieważ zebrało się jej na drzemkę. Nie mógł uwierzyć, że starość i ją dopadła. Ale to dobrze. Dzięki temu mógł spotkać się z kotem, którego załatwił mu Szczur. Nawet nie musiał nic mówić. Wojownik sam zaproponował takie rozwiązanie. Nie było zbytnio w jego stylu, aby zlecać morderstwo, gdy to w końcu on powinien zakończyć żywot Mrocznej Gwiazdy osobiście, ale wiedział, że walka z liderem równała się jego śmierci. Dlatego też propozycja burego brzmiała kusząco. Wcześniej, gdy Wścibski Nochal żyła, mieli za zadanie go otruć i obserwować jak kona. Nie wyszło, a jego prawa łapa nie żyła. Miał nadzieję, że tym razem akcja się powiedzie. Że wojownik go nie zdradzi, chociaż to bardziej on wyglądał w tym momencie na zdrajcę, ponieważ sam to przygotował. Bez jego wiedzy.
— Nie wiem czy to dobry pomysł. To niehonorowe... — zaczął mieć co do tego wątpliwości. Bo czy na pewno to było dobre wyjście? Czy rzeczywiście był takim tchórzem, że nie potrafił zrobić tego sam? Własnymi łapami?
Prawda była taka... że tak. Nie zabił nigdy nikogo. Nawet wojna tego nie zmieniła. To miała na myśli jego matka, gdy mówiła, że ją zawiódł. Bo nie potrafił być tym kim chciała. Mordercą.
— Gdybym był honorowy to nigdy nie ruszyłbym z miejsca. To słabość. Słabość, którą Mroczna Gwiazda wykorzystuje. Dlatego jeszcze się ciebie nie pozbył. Bo tak naprawdę nie stanowisz dla niego żadnego zagrożenia.
Skrzywił się słysząc te słowa. Miały w sobie sporo racji. Zawalił. Zawiódł rodzinę, swoją krew, a nawet siebie.
Dalszą drogę przebyli w ciszy. Niby mógłby nazwać ich relację sojuszem, ale prawda była taka, że był to krok desperata, który zwietrzył szansę na osiągnięcie celu. A skoro wszystko inne zawodziło, to chwytało się każdej możliwości.
— O. To on? — nieznajomy głos rozbrzmiał na pobliskim drzewie.
Zadarł łeb, obserwując jak czarny samotnik, powoli schodzi ze swojej kryjówki, stając przed nimi w całej swojej pełnej krasie. Był... olbrzymem. Szansa na to, że pokona lidera była spora. Wystarczyło spojrzeć na jego ciało, które było górą mięśni, aby się o tym przekonać.
Nie przedstawił się, a samotnik nawet nie pytał. Wiedział, że w tym zawodzie ceni się dyskrecje.
— Więc? Słucham. — Obcy przysiadł, oczekując na więcej informacji.
— Masz zabić Mroczną Gwiazdę — rzekł do niego, nie bawiąc się w ceregiele. Szczurzy Cień skinął głową, pozwalając mu mówić. Pewnie wiedział ile to dla niego znaczyło móc być sprawcą śmierci swego największego wroga. Na samą myśl czuł przyjemny ucisk w piersi. Zemsta... Słodki miała smak.
— Rozpoznasz go łatwo. To czarny van. Dość już podstarzały. Ma niebieskie oczy i pyszałkowaty ton. Wystawimy ci go — zaczął dzielić się swoim planem, który na prędce wymyślił.
Nie był tym czym sobie zamarzył, lecz jeżeli naprawdę obcy pozbędzie się jego wroga, to był wart swojej ceny.
— Czyli mam czekać? Ile? Nie lepiej ciachnąć go tak tu i teraz? — dopytywał czarny.
— Nie! Jeżeli będzie w okolicy chociaż jeden jego sługus, nasze szansę spadną do zera. Musi być sam. Odwrócimy uwagę innych, a wtedy wszystko będzie leżało w twoich łapach. Nie pozwól mu przeżyć, bo wtedy... Wszystkim nam się oberwie — Taka była prawda. Jeżeli samotnik zawali, czekała ich śmierć. Szczurzy Cień wszak zapewniał go, że ten kogo wynalazł jest godny zaufania i szczyci się nieposzanowaną opinią mordercy, co już samo w sobie brzmiało dziwnie. Kto normalny zrobiłby sobie z tego zawód? W zasadzie to gdyby ich nowy sojusznik padł w boju, to nawet by nie żałował tej ofiary. Tacy jak on nie zasługiwali na życie... Ugh. Mówił to gość, który potrzebował faktycznego mordercy do pozbycia się tego drugiego, bo sam nie miał za dość sił, aby to zrobić.
Gdy sprawa była już dogadana, skierowali się faktycznie na polowanie. Nie mogli wrócić z pustymi łapami. No i... trzeba było obudzić Sosnę, którą leżała gdzieś śpiąc w krzakach.
***
Widząc jak lider wychodzi z obozu, ruszył jego śladem. Zamaskował się tak, aby nie mógł wyczuć jego zapachu, a jego kroki rozlegały się jedynie w koronach drzew. Przechodzenie z gałęzi na gałąź miał już wypracowane. Trenował to właśnie dla tej chwili. Aby móc obserwować z góry, jak rozstrzyga się los.
<Mroczna Gwiazdo? Szach>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz