Zaniepokoiły go wieści jakie dostarczyła mu Bastet. Białozór wrócił... I to nie sam, a z jakąś silną sojuszniczką, która dorównywała umiejętnościami jego lewej łapie. Musiał przyznać, że nie wierzył, że jeszcze kiedykolwiek o nim usłyszy lub ten naśle kogoś na jego koty. Sądził, że on to temat zamknięty, a tu proszę. Mylił się. Musiał ustalić gdzie ten robak się ukrywał. Skoro żył i miał się dobrze, to oznaczało, że niedługo mógł spodziewać się tego, że zacznie działać już jawnie. Wszak ta jego towarzyszka przekazała Bastet jego słowa. Przestał się ukrywać, wyszedł i znów rzucał mu wyzwanie. Pff... Był głupi... I po części też uroczy.
Upał sprawiał, że topił się i dzisiaj nie posiadał swojego charakterystycznego sweterka. Dwunożna słusznie zauważyła, że w taką pogodę nie potrzebował kolejnego futra. A było... koszmarnie. Aż żałował, że w ogóle wyszedł. Duchota, skwar bijący z betonowej drogi... Ale być może dopadła go desperacja. Musiał wiedzieć czy jego wróg rzeczywiście powrócił. Za nim szli jego wierni towarzysze, którzy znali już cały plan. Jeżeli Białozór się pojawi, pewnie będzie zaskoczony niespodzianką, którą dla niego naszykował.
Przysiadł na płocie na granicy swego terenu, przyglądając się pustym uliczkom przed swoimi oczami. Widział jak Bastet zajmuje pozycję na dachu, zamierając niczym posąg. Gdzieś tam... przed nim. Był on. Czekał. Miał nadzieję, że połknie haczyk i słysząc, że opuścił swoją posiadłość, wyjdzie mu na spotkanie. Wyprostował się dumnie, strzepując z łap kurz, który na nich osiadł. Obroża na jego szyi rzucała czerwonawo-złote refleksy na płoty, co wyglądałoby dość pięknie, gdyby nie fakt, że był tu brud, smród i ubóstwo. Odrażające miejsce. Że też kiedyś tak żył.
— Witaj, Jafarze. Choć może trafniejszym określeniem byłoby księżniczko? — odezwał się najpierw głos, a dopiero później ukazał się jego właściciel - chociaż Białozór głupi nie był i nie zbliżył się do płotu odgradzającego ulicę od terenów czarnego kocura.
— Azorku, jakże miło mi cię widzieć. Co to za nasyłanie swoich panienek na moje koty, hm? Sądziłem, że te twe kocięce wybryki mamy już za sobą — powiedział siląc się na miły ton, chociaż końcówka jego ogona majtała wrogo. Czyli jednak... Okazało się to prawdą. Białozór rzeczywiście skorzystał z zaproszenia i się zjawił. Nie szczędził słów i tego swojego głupiego gadania. Ależ miał ochotę dać mu w pysk, byle tylko zrozumiał, gdzie było jego miejsce.
Samotnik zignorował to, jakie określenie zostało względem niego użyte. Jak dla jakiegoś psa myślącego wyłącznie kłami. Kocur zadarł jednak podbródek, by spojrzeć na siedzącego na ogrodzeniu wroga.
— Twoje koty powinny dwa razy zastanowić się, z kim się trzymają. Mając do wyboru zniewieściałego pieszczoszka, stwierdziłbym, że byłby raczej ostatnim przywódcą, jakiemu chciałbym służyć. Jeśli zaś jestem w posiadaniu "panienek" stwarzających jakiekolwiek zagrożenie dla twojej Czaszki, na twoim miejscu uznałbym to za znak, że daleko temu od kocięcych wybryków — pogroził.
— Czyli... Stęskniłeś się — podsumował jego paplanie Jafar. — Ale szkoda twoich sił. Tyle razy próbowałeś mi zaszkodzić i widzisz gdzie cię to doprowadziło, a gdzie jestem ja? Na wyżynach. Moje koty są mi wierne, Azorku. Nie słuchają plotek, a tym bardziej nie spoufalają się z obcymi, którzy ich atakują. Jednakże... Musze powiedzieć, że mnie zaskoczyłeś. Wróciłeś. Niesamowite. — Zeskoczył z płotu, po czym podszedł do niego śmiało, uśmiechając się chytrze niczym lis. — Dostałem informacje, że chcesz mnie zabić. To jednak rezygnujesz ze swoich poprzednich planów? Trochę się zawiodłem na tobie. Liczyłem, że chcesz się zabawić jak za dawnych lat. — Musnął go ogonem pod brodą.
O tak... Brakowało mu tego droczenia się z kocurem. Był ciekaw jak zareaguje na tak jawne naruszenie jego nietykalności. Ciekawiło go czy będzie krzyczał. Może od razu zaatakuje? Wtedy nie musiałby silić się na podstęp, a jedynie wyjaśnić go na miejscu.
— W ten sposób możesz to sobie tłumaczyć, jeśli prościej jest ci wybierać powierzchowne wyjaśnienia sytuacji i stale okłamywać samego siebie, że wszyscy cię uwielbiają. — Samotnik zachował spokój, odnosząc się do pierwszej części wypowiedzi, następnie wyprostował się i napiął mięśnie, by nad nim górować. Van mierzył go chłodnym wzrokiem, uważnie obserwując każdy jego ruch. Skrzywił się nieznacznie, gdy poczuł dotyk ogona na swojej brodzie. — Jestem w podziwie, Księżniczko, że na tyle ci na mnie zależy, że aż wyszedłeś zza granic swojego siedliska i postawiłeś zniewieściałe i czyściutkie łapki na brudnej ulicy. Muszę jednak cię rozczarować, bo nie jestem zainteresowany klejeniem się do ciebie jak ostatnia baba. Chociaż podejrzewam, że w takiej relacji to ty odgrywałbyś tą rolę. Tak jak to jest z Dumą... Urocze, że jeden z najbardziej rozpoznawalnych w mieście kotów zyskał swoją pozycję tylko dzięki przymilaniu się do Entelodona i jego synów. Doprawdy... straciłeś godność w pogoni za władzą.
Ah, zapomniał jak potrafił go w kilka chwil zdenerwować. Liczył na ciekawą rozrywkę, ale najwyraźniej przemoc pójdzie w ruch szybciej niż zakładał. Jego łapa uniosła się, po czym wymierzył mu solidne uderzenie w pysk.
— Zważaj na słowa! — zasyczał wrogo, a jego przyjazne nastawienie ulotniło się czym prędzej, pozostawiając jedynie wściekłość spowodowaną jego słowami. — Nie zdobyłem władzy przez krzaki jak to sobie dopowiadasz, a tym bardziej nie jestem żadną babą. Jednak dobrze, że wiesz z kim się zadaje, bowiem przypomnę ci, że jeżeli tylko włos spadnie mi z głowy, zdechniesz rozszarpany przez Dumę i samego Entelodona. I to nie z racji tego, że się do nich kleje. To parszywe plotki. Doceniają mnie jako wpływowego sojusznika, a ty... Nie doceniasz mnie. Tak jak wcześniej. I to było twoją zgubą, twoją i twoich poprzedników, którzy śmiali się ze mnie wyśmiewać! — zawarczał, strosząc swoją sierść. — Sądziłem, że zmądrzałeś, ale ty znów popełniasz te same błędy, psie!
Samotnik syknął, gdy poczuł przejściowy ból na swoim pysku. Na moment zatoczył się do tyłu, ale to nie wyprowadziło go z równowagi.
— Widzę, że najechałem tobie na ego. Tak łatwo cię zdenerwować. To nie przystoi Księżniczce — zamruczał z nienawiścią przesączoną w tonie głosu. — Więc to Entelodon lub Duma muszą załatwiać za ciebie konflikty? No dalej, pokaż pazurki. Zabij mnie, jeśli potrafisz. A może wolisz się wyręczyć? Doceniam silne koty, Jafarze, a ty do nich nie należysz. Istnieje różnica między siłą, a dobrym ustawieniem. Pomyśl, czy dałbyś radę przetrwać bez swojej obstawy i sojuszy. Bo ja dałem. I nie potrzebowałem, tak jak ty, kryć się za kimś znacznie silniejszym. — Zbliżył się do niego, naprężając mięśnie, gotowy by oddać mu z nawiązką policzek, jaki został wymierzony w jego pysk. I po chwili zrobił to, nie ważąc na konsekwencje. — Spanikujesz, gdy kropelka krwi ubrudzi twój pyszczek?
Zasyczał na niego wrogo, zaraz czując jak ból rozchodzi się po jego pysku. Zachwiał się do tyłu, krzywiąc się, lecz nie rzucił się na Białozora, tak jak ten tego oczekiwał. Zamiast tego wyprostował się dumnie. Nie mógł dać mu się sprowokować. Wiedział co chciał ugrać, ale musiał wziąć się w garść. Zresztą już czuł gdzieś nad sobą uważny wzrok Bastet, która była gotowa wkroczyć do akcji i oskórować kocura za ten czyn. Walka byłaby błędem. Nie oznaczało to jednak, że nie był na nią gotów. Był, lecz to nie byłoby mądre posunięcie.
— Nie. Nie zamierzam cię uszczęśliwiać walką, której pragniesz. — Oblizał pysk. — Nie jestem zdziczałym kotem, który myśli przez kły, tak jak ty. A dobrze wiemy, że chciałbyś poczuć moje "pazurki" na swoim ciele. Inaczej byś się o nie tak nie dopraszał, próbując wytrącić mnie z równowagi... — przerwał, jakby nagle sobie coś uświadomił. — Och, a więc to, to? Wróciłeś, ponieważ chcesz sobie coś udowodnić? Że jesteś zdolny mnie pokonać i upokorzyć przed światem? Oj, Azorku... Zatańczyłbym z tobą, ale nie na twoich warunkach. A co do tych poprzednich słów, to owszem. Wyręczam się kotami, ponieważ umiem wykorzystywać każdą przewagę, nawet jeśli są to metody niehonorowe. Takie jest życie w Betonowym Świecie — zaśmiał się. — To wszystko. — Obrócił się, robiąc okrąg łapą za sobą. — Jest moje. A ty. — Podszedł do niego i dźgnął go łapą w pierś. — Myśląc tak powierzchownie nigdy ze mną nie wygrasz. Nie wstydzę się tego, że jestem kanciarzem w tej grze, mój miły. Zdaje sobie sprawę jak przebiega rozłożenie talii. Dlatego powtórzę. Naśle na ciebie wszystko co mam. Całą moją potęgę. Będę obserwował to z tyłu. To jak cię rozszarpują... I nawet mnie nie dotkniesz. No chyba, że... Zmądrzejesz i przestaniesz mnie umoralniać i gderać coś o sile, bo ja... Wyznaję inną siłę. Nie pochodzącą z łap, którą ty wyznajesz. Nazywa się... Inteligencja. Czy jeszcze ją posiadasz? Czy może utraciłeś ją bezpowrotnie, hm?
— Bardzo spłaszczasz moją osobę stwierdzeniem, że nie mam rozumu poza kłami i pazurami. A to ponoć ja ciebie nie doceniam? — zaśmiał się. — Gdyby zależało mi wyłącznie na walce, byłbyś już martwy, ale nie będę ci okazywał litości. Zasługujesz na coś po stokroć gorszego od śmierci — miauknął, wpatrując się w niego chłodno. — Nie interesuje mnie jakakolwiek relacja romantyczna, a tym bardziej cielesna z twoją osobą, ale widzę, że ty masz bardzo ciekawe fantazje na ten temat, bo tylko o tym mówisz, utwierdzając mnie w przekonaniu, że to tobie zależy. Wyręczasz się kotami, co jest choć logicznym zagraniem, to niezwykle ryzykownym. Bo przyjdzie taki dzień, gdzie będziesz zdany na siebie, ale przyzwyczajony do tego, że wszyscy podają ci do łapki to, co zechcesz, nie będziesz w stanie sobie poradzić. Gdzie jest ta twoja potęga, Księżniczko? Bo ja nie widzę przed sobą potężnego żołnierza z hordą gotowych do walki kotów. Widzę samotnego pieszczocha noszącego słodki aromat, chuchro z kolorowymi pazurkami i obróżką. Inni też to dostrzegają, bo w Betonowym Świecie nikt nie wierzy, że ktoś taki jak ty może wydawać rozkazy. Kanciarzem tutaj jest każdy, Księżniczko, ale żeby oszukiwać, trzeba wiedzieć, jak to robić. Stając pod łapą swoich sprzymierzeńców sam sobie budujesz krzywdzący obraz, który już teraz cię prześladuje. Miejscowe koty nie mają oporów w tym, by wierzyć w niszczące twoją reputację plotki, bo sam dzień za dniem udowadniasz im, że mają rację. Postępujesz pochopnie, na starcie myśląc, że jedyne, czym posługuję się w walce to prowizoryczne oszustwo i cztery umięśnione łapy. Nie przeżyłbym, gdybym miał posługiwać się tylko siłą fizyczną. Ale ty tego nie dostrzeżesz, bo widzisz siebie ponad innymi. Jesteś zbyt zapatrzony we własne osiągnięcia, żeby zważać na potencjalne ryzyko. Ale każde życie jest kruche i wisi na włosku, mój drogi. Można zniszczyć kota nie tylko za pomocą łap i pazurów.
Na gwiazdy na niebie, ale on się rozgadał. Naprawdę nie rozumiał skąd w nim tyle... weny twórczej na wyplucie z siebie takiej ilości słów. Czyżby się podekscytował? W zasadzie to dobrze... Kocur nieświadomie zdradzał mu wiele cennych informacji, które pozwolą mu naprawić błędy, które on dostrzegał. Było to z jego strony urocze, że tak mu pomagał, nawet o tym nie wiedząc. Musiał jednak udawać przed nim głupka, aby nie zorientował się, że robił go przez ten cały czas w konia.
Ziewnął, po czym otarł łapą pysk teatralnie.
— Och, coś mówiłeś? Myślałem, że to magiczne okno Dwunożnych tak nadaje. Mógłbyś powtórzyć? — zamruczał, uśmiechając się chytrze. — Albo nie... Raczej wyzionąłbym ducha, gdybym miał tego po raz kolejny słuchać. — Przysunął się do niego, po czym zmierzwił mu łapą sierść pod brodą. — Jedyną fantazje to masz ty, Azorku. Aż byłbym pełen podziwu, gdybyś sam nie udowadniał mi, czego tak naprawdę pragniesz. Czy znów będziesz wyglądał mnie co dnia z dachu? Chodził za mną niczym cień i rozpowiadał kolejne plotki, tylko po to, abym do ciebie przyszedł? Nie wiem czy wiesz, ale ten kto tak usilnie się zapiera, zwykle ma coś na sumieniu. A ty już kilkukrotnie to zrobiłeś podczas naszej jednej rozmowy. — Popatał go łapą po policzku.
Tym razem Białozór chyba się zirytował jego czynem, ponieważ splunął mu prosto w twarz. Obrzydlistwo. Jak tak było można?! Czy on miał jakieś resztki rozsądku? Aż zebrało mu się na mdłości.
— Łapy precz ode mnie. Stale utrzymujesz, że szukam twojej uwagi i chcę z tobą bliższej relacji, ale to ty łasisz się do mnie, jakby nikt cię nigdy nie kochał — prychnął. — Pogląd, że zapieranie się to dowód na kłamstwo jest płytki jak całe twoje próby nawiązania ze mną relacji. Jesteś obrzydliwy... Nie starczy ci, że jesteś przedmiotem w łapach Dumy? Chcesz, żebym i ja cię zdominował w związku?
— I kto tu jest obrzydliwy? Prostak — skomentował ten czyn z obrzydzeniem wycierając ślinę ze swojego pyska łapą, aż dygocząc z odrazy. Od razu wytarł łapę z jego flegmą w sierść vana. Nadawała się idealnie do tego. — Widać, że mamusia nie nauczyła cię kulturalnego zachowania. Nie pluje się kotom w twarz, Azorku. — Zadarł łeb, aby nieco go przewyższyć wzrostem, ale nadaremno, bo on był oczywiście olbrzymem. — Nie jestem przedmiotem w niczyich łapach — odrzekł zimno. — A ty nie byłbyś nawet w stanie mnie zdominować. To ja zawsze jestem górą. Przekonałeś się już o tym skarbie. A to co insynuujesz pokazuje mi twój poziom inteligencji. — Posłał mu uśmieszek. — Bo to nie ja cię podrywam, lecz to ty nie możesz o mnie zapomnieć. Wróciłeś i stawiłeś się na spotkanie, o którym cię nie informowałem, czyli musiałeś mnie obserwować. Na dodatek nie zabiłeś mnie i tylko się puszysz gniewnie, rzucając obelgami. To raczej tobie zależy, nie mi na naszej... jak to powiedziałeś? Relacji?
— Nie ignoruje się kotów, gdy do ciebie mówią i nie dotyka się, gdy nie chcą. Zasady kultury też nie są tobie znane — Białozór spojrzał na niego rozbawionym spojrzeniem, gdy ten wysilił się, by go przewyższyć. — Ja w przeciwieństwie do ciebie nie brzydzę się pierwszym lepszym brudem i nie jestem snobem, który zdechłby bez dachu nad głową i zapachu kwiatków w legowisku. Przekonałem się? Nie potrafisz nawet słowami wywrzeć na mnie wrażenia, a podobno tak cenisz sobie inteligencję. Więc gdzie ona jest? Gdy ja cicho planowałem, ty nawet nie wiedziałeś, że wciąż żyję, a masz szpiegów. To ty zdenerwowałeś się pierwszy. Wbrew pozorom, to ciebie idzie niezwykle łatwo wyprowadzić z równowagi. Dlaczego miałbym cię zabijać? Miałbym okazać ci łaskę? Nie myślę pazurami, jak lubisz mówić. Nawet fizyczne tortury to zbyt mała kara dla kogoś takiego jak ty.
Ojoj... Ktoś tu się rozzłościł. Nie było to widoczne, lecz same słowa wypowiadane przez wroga, jasno wskazywały na to, że próbował go podłamać na duchu. Cóż... Nie takie z nim numery. Wręcz uważał to za zabawne, że tak starał się go za wszelką cenę obrazić i pokazać, że jest ponad nim, gdy tak naprawdę był zwykłą myszą kanałową, która nie miała nic do zaoferowania światu.
— Ja robię... co tylko chcę. Ponieważ moja pozycja jest ponad twoją. Więc mogę naruszać twoją przestrzeń ile tylko zapragnę, bo wiem, że brakowało ci moich zaczepek. Inaczej byś nie wracał. I tak, owszem. Przekonałeś się. Przegrałeś walkę o Kasztelana. Nie masz sojuszników. A to, że ukryłeś się jak szczur w norze udowadnia, że nie masz przeciwko mnie siły zdolnej do tego, aby mnie pokonać — mruknął, owijając ogon o swoje łapy. — Inaczej zrobiłbyś już to dawno... A ta twoja kara... cóż. Nie nadchodzi — zaśmiał się. — Jak mam brać ciebie na poważnie, skoro nawet nie umiesz się bawić? Zachowujesz się jak przestraszony prawiczek.
— Nie mam sojuszników? — van zaśmiał się cicho, spoglądając na niego. — Długość mysiego ogona dzieliła twoją kochaną Czaszkę od śmierci. Zastanowiłbym się, co jest dla ciebie na tyle ważne, byś zaakceptował ryzyko stracenia tego. Sądzisz, że możesz dyrygować wszystkimi i bezkarnie rozstawiać koty po kątach, zabijać sobie tych niewygodnych, bez możliwości, że twoi poddani będą mieć dość takiego życia? Siedziałem w ukryciu. Czy to przejaw strachu czy braku siły? Bardziej faktu, że wolałem odzyskać potrzebne siły i zaczekać na odpowiedni moment. Gdybym chciał, już by cię nie było i sam widzisz, że jesteś przy mnie chuchrem. Ale dopilnuję, żeby ten koniec był spektakularny. Nie sprzedaję swojego ciała za pozycję, tak jak ty, Księżniczko. Mam do siebie szacunek, a ty zachowujesz się jak... Kocię. Nie jak dorosły kot, zwłaszcza na takim stanowisku.
Obserwował jego reakcje dosyć uważnie. Musiał mieć pewność, że mówił szczerze, a nie wciskał mu kit. Wychodziło na to, że kocur rzeczywiście miał sojuszników. Znali jednego, ale po sposobie wypowiedzi Białozora, można byłoby się spodziewać, że nieco poszerzył swoją działalność i mógł mieć ich i nawet kilku.
Nie dał po sobie poznać, że te słowa wzbudziły w nim pewien niepokój. Uśmieszek nie schodził z jego pyska, gdy z politowaniem kiwał głową.
— Ja ich nie trzymam. Oni sami do mnie przychodzą, ponieważ daje im coś, czego nikt inny nie potrafi. Nadzieję. Ty tego nie zrozumiesz. — Wstał. — W takim razie musisz czuć się bardzo upokorzony, skoro kocię cię przewyższyło i zdobyło wszystko o czym marzyłeś jedynie w snach. Spektakularny upadek — wziął głęboki oddech. — Cóż... To pasuje do mnie. W końcu jestem wspaniały, czyż nie? Jakież to zaplanowałeś atrakcje? — Przysunął się do niego specjalnie bliżej, aby się z nim jeszcze bardziej podroczyć i zmusić do cofnięcia. Gdyby udało mu się go przyprzeć do muru, mógłby wygrać tą potyczkę. Gorzej jednak było z faktem, że Białozór nie zamierzał mu się tak łatwo poddawać, a jego potężne ciało ani drgnęło.
— Nie będę kłamać, że twoje starania są złe. Owszem, jesteś inteligentny, ale twoje zagrywki poziomowo nie dorównują noworodkowi. Nie czuję się źle faktem, że ci to mówię, bo to nie ja na tym tracę. Ty dajesz nadzieję? Na co? Na życie w posłudze jakiemuś panu w sweterku? Wszyscy wiedzą, że to Entelodon jest panem miasta. Ty tylko robisz za jego pupilka, bo tak ci wygodnie, dopóki trzymasz się na tej pozycji. Wszystko, co jest na świecie jest kruche i zniszczalne, tak jak to, co osiągnąłeś. Nie ma rzeczy niemożliwych do zaprzepaszczenia.
Wtulił się pyskiem w jego sierść, nieco zirytowany, że nie ustąpił. Przykleił się więc do jego boku, napierając, by skierować go bliżej kątowi ogrodzenia. Wyczuł jak dreszcz przebiegł po futrze niebieskiego, gdy ten zaczął się do niego tulić. Było to zabawne spostrzeżenie. Nie spodziewał się, aby kocur się bał bliskości... Wiele jego słów puszczał mimo uszu. Nie chciało mu się na nie odpowiadać i bronić się, gdy doskonale wiedział, że do Białozora nie dało się przemówić.
— Nadzieje na przeżycie. — Zadarł mocno łeb w górę, by jego szept dotarł do jego ucha. — To im daję. A ty? Nic im nie zaoferujesz. Jeżeli zniknę, poczują ten ból i świadomość, że wracają do brutalności świata i walki o przeżycie. Ja dałem im spokój. Więc... Na kogo skierują swój gniew? A no na ciebie. Nie odpowiedziałeś jednak na moje pytanie — przypomniał mu to, zaraz jednak dodając. — Mmm... Aż się przypominają dawne czasy, nie sądzisz? Może nie chciałbyś odpuścić i porobić za mojego psa? Jesteś wszak taki duży. Mógłbyś mnie wozić na swoim grzbiecie... — rzekł zaczepnie.
— Matka cię nie kochała? Wciąż jesteś myślami w dzieciństwie i tęsknisz za naszą relacją? Och, urocze. Trzeba było myśleć, zanim zdradziło się swoich pobratymców — warknął dawny przyjaciel, nie ustępując mu. — Dałeś im szansę na przeżycie, ale jakim kosztem? Mordujesz bez opamiętania, a gdyby ktoś został skrócony o łapę, bez skrupułów wyrzuciłbyś ich w smród, błoto i biedę, bo nie byłby dłużej przydatny. Ja daję coś więcej i zapewniam bezpieczeństwo nie tylko młodym i sprawnym kotom. Z brutalnością mają do czynienia będąc w twoim gangu i poza nim. Ona zawsze istniała w Betonowym Świecie i będzie bez względu na pozycję. Znacznie bardziej wartościowe zamiast tego jest podarowanie im - owszem, brutalności i ryzyka śmierci - ale w grupie, gdzie stawiasz czoło niebezpieczeństwu z całą hordą u boku, bez strachu o to, że jest się pionkiem w grze wpływowego kocura. Czyli coś, czego nigdy nie będziesz w stanie osiągnąć. Nie odpowiem na to pytanie, Księżniczko. Nie użyczę ci tej satysfakcji. Nie dotrzesz na szczyt góry bez ciężkiej wspinaczki, tak jak nie zdobędziesz ode mnie łatwych odpowiedzi bez zasłużenia sobie na to.
— Oj nie bądź taki zgryźliwy, sztywniaku. Dalej rozpamiętujesz przeszłość... Dlatego taki jesteś cięty i uparty. Ale powiem ci, że to nawet miłe, że tak się o mnie troszczysz. Chociaż przyznaję, że cuchniesz gorzej od zdechłej ryby. — Otarł się o niego łbem, by następnie przejechać swoją głową od jego barku przez pierś, kończąc na jego drugiej stronie. Uśmiechnął się pod nosem, przyklejając się do jego drugiego boku. Musiał przyznać, że bawił się nieźle. Kocur nie zorientował się, że go oznaczał swoim zapachem. To dopiero dla niego hańba, że dał się tak omamić pieszczoszkowi. Ciekawe co powiedzą jego kompani, gdy wróci pachnąc świeżą różą. — Jakże mógłbym zasłużyć na takie podpowiedzi? Czego takiego pragniesz, Azorku?
— Twojego cierpienia — van burknął lakonicznie. — Co, gdybyś umarł? Co z twoim majątkiem? Niektórzy potrafią budować coś, co ich przeżyje, ale ty do takich nie należysz.
To naprawdę było śmieszne jak starał się ruszyć jego sumienie i udowodnić mu, że był niczym marny pył, po którym nic nie zostanie. Tak jakby mu zależało, aby myśleć o tym.
— Gdybym umarł, to nie byłoby już na mojej głowie, nie sądzisz? — Odsunął się od niego, zadowolony z tego, że kocur niczego się nie domyślił. — Będę już wracał... Jednak jeśli znów się stęsknisz to wiesz gdzie mnie szukać. Nie rozrabiaj za bardzo, dobrze? Sprzątanie po tobie jest... uciążliwe.
Białozór skierował na niego nienawistne spojrzenie.
— Pozwalaj sobie, dopóki możesz. — Zwykłe obrzydzenie zmieniło się w gniew, jak gdyby właśnie dotarło do niego jak go upokorzył. — Lepiej nie śpij, jeśli nie chcesz umrzeć we śnie.
I odwrócił się, by jak najszybciej zniknąć z tego miejsca i obmyć się z obrzydliwego zapachu, jakim został oznaczony przez Jafara.
Gdy odszedł za bezpieczne rejony ogrodzenia, dał znać Bastet czającej się na dachu, aby go śledziła. Innym, którzy czekali na jego rozkazy, wskazał pozycje, po czym wrócił do domu, oczekując na wieści, czy cała akcja się udała. Ah... Azorek jak zwykle go nie doceniał... Jaka szkoda... Miał nadzieję, że spodoba mu się powitalna niespodzianka i zrozumie, że nieważne jak się naprodukuje i ile gróźb pójdzie w ruch, nigdy z nim nie wygra. Bo on wiedział jak radzić sobie z takimi przeciwnościami losu... Jego najlepszym sprzymierzeńcem w takich chwilach był ból i strach. A co może być przerażającego, jak nie atak z zaskoczenia kilku kotów, gdy jest się samotnym jak palec?
<Bastet? Do dzieła>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz