Głowa ciążyła mu do takiego stopnia, że podniesienie jej graniczyło z cudem. Co zamykał oczy, pod powiekami widział obraz, który nękał go co noc. Miał tego dość. Opadał z sił, chudł w oczach, a umysł zwolnił swój bieg. Czuł się tak, jakby coś go trawiło od środka. Jak taka choroba.
Nie potrafił skupić się na klanie i swoich obowiązkach. Wszystko za niego robiła Aksamitna Chmurka, gdy on dogorywał w swoim legowisku, wypłakując oczy ze swojej bezsilności. Nie umiał się z tym zmierzyć. To co się działo było poza jego rozumieniem.
Ból w czaszce narastał z każdym dniem. Nie chciał odejść mimo medykamentów, którymi faszerowała go zmartwiona Morskie Oko. Ale co mogła zrobić, jeżeli przyczyna nie pochodziła ze świata realnego? Na zgromadzeniu, patrząc w oczy Mrocznej Gwieździe, który był tak blisko niego, zrozumiał co takiego było powodem jego złego samopoczucia.
"Wasz klan za to zapłaci" — Przypomniał sobie słowa mrocznego ducha, gdy opuszczał ciało Lamparciej Gwiazdy. I płacił... On. Na dodatek Mroczna Gwiazda twierdził, że nie było szans odegnać upartego ducha. Nie było sposobu, a co za tym szło... Jego życie dostało już swój wyrok.
Zamknął oczy, trzęsąc się na posłaniu, próbując zdusić w sobie wspomnienia tego, jak był nabijany we śnie na gałęzie. Dlaczego na nie? Nie wiedział. Cierpiał katusze, które były tak realistyczne, że powoli tracił zmysły. Tak bardzo czuł się słaby, mały... Powoli zaczął żałować, że się w to wmieszał. Że rzucił się do gardła bratu, rozwścieczając tak ducha, który w nim był. Czy jego cierpienie było tego warte? Gdyby się nie wychylał, nie byłby liderem. Nie miałby na głowie tyle... spraw, które go przerastały. Miał ochotę z tym skończyć, zrzucić wszystko na Aksamitną Chmurkę. Ale czy wtedy by się nie poddał i nie skazał klan na zagładę? Rada nie chciała go słuchać. Uważała, że majaczył, gdy prosił ich o przemyślenie sprawy z zastępczynią. Za namową lidera Wilczaków zaczął starać się nieco poprawić stan w jakim był Klan Klifu, jednak... Nadaremno. Rada nie rozumiała problemu. Nie nadawali się do polityki i zarządzania klanem... Dokładnie tak jak i on. Do czego on doprowadził? Dlaczego to się stało? Chciał tylko dobrze, a wyszło... Co wyszło.
Ktoś miękkim krokiem zbliżył się do niego. Zapach swojego, rozległ się w jego nosie, a ciepły oddech omiótł mu ucho.
— Grzybowa Gwiazdo? W porządku? — zapytał, lecz nie odpowiedział. — Może przejdziesz się na spacer? — zasugerował głos, mierzwiąc mu sierść na szyi. — Nie wyglądasz za dobrze. A jest ktoś... Kto mógłby pomóc ci poczuć się lepiej — te słowa niczym jad, spływały mu do umysłu, powodując że jego oczy się otworzyły. Łapa jednak zakryła mu je, jakby nie chcąc zdradzać niespodzianki. — Jeszcze nie teraz. Mroczna Gwiazda na ciebie czeka. Idź do niego. Niech cię wyzwoli.
Tak... Głos miał rację. Lider wilczaków mógłby mu pomóc. Zawsze pomagał. Służył mu radą i rozumiał w jakiej był sytuacji. Zasługiwał na jego zaufanie i w tej sprawie. Mógł naprawdę pomóc i go wyzwolić. Od tego bólu i udręki. Od ciągłego zmartwychwstawania...
Dziwne miał myśli. Nie rozumiał ich. Brzmiały nie jak jego, lecz gdy tylko się nad tym zastanawiał, ta myśl uciekała, jakby porwana wiatrem.
Łapa zniknęła, a on został sam. Otworzył oczy z trudem unosząc się na łapy.
— Aksamitna Chmurko — zawołał swoją zastępczynie, która zaraz zjawiła się cała promieniejąc.
— Aksamitna Chmurko — zawołał swoją zastępczynie, która zaraz zjawiła się cała promieniejąc.
— Co się stało Grzybku? — Ugh, nie lubił jak tak na niego wołała, ale się poddał, ponieważ wiedział, że nic jej nie przemówi do rozumu. — Och, jakoś źle wyglądasz — zauważyła.
— Idę się przejść. Przypilnuj wszystkiego pod moją nieobecność — powiadomił ją.
Ta wyszczerzyła się do niego od ucha do ucha, jakby wiedziała co planował. Nie mogła wiedzieć. Prawda? Zmarszczył brwi, ale ta już radośnie zaczęła go popychać w stronę wyjścia.
— Nie martw się. Klan jest w dobrych łapach. Nikt nie będzie ci przeszkadzał podczas spaceru. — Mrugnęła do niego porozumiewawczo, a on jedynie tępo wpatrywał się w jej pysk.
Przynajmniej tyle... Wyminął ją i po prostu wyszedł.
***
Kierował kroki ku granicy z Klanem Wilka. Nie wziął ze sobą nikogo, ba, nawet nie powiadomił, że szedł akurat na spotkanie z Mroczną Gwiazdą. Wtedy to zaczęliby szeptać. Te nocne koszmary wciąż go nękały. Każdy w nich mówił jakim był niekompetentnym liderem. Ile razy słyszał ich groźby, a potem budził się przebity gałęzią? Nie wiedział. Wraz z mijającymi dniami, to zaczynało być coraz bardziej brutalne i wymyślne. Chciał o tym zapomnieć.
Przeszedł po kamieniach na drugi brzeg rzeki, a następnie zatopił się w iglastym lesie. Jeszcze kilka księżycy temu nigdy by tego nie zrobił. Nazwałby się wariatem. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że to nie zniknie, gdy będzie bierny. Mroczna Gwiazda go wyzwoli. Tak... Da mu ukojenie. W końcu już na pewno zdarzało mu się kogoś zabić. Czemu miałby mu odmówić? Przecież byli sojusznikami. Tak... To będzie szybkie i mniej bolesne niż to co przeżywał każdej nocy.
Na patrol natrafił dość szybko. Liczył na to, że go rozszarpią. Wtedy szybciej mógłby spotkać przodków, lecz wilczacy byli tylko zdziwieni tym, że obcy lider i to sam, był na ich terenach. Szybko pobiegli powiadomić swojego przywódcę o tym dziwie, a on usiadł przyglądając się tej rozległej puszczy.
— Jestem pod wrażeniem, że tym razem to ty zaaranżowałeś spotkanie. O co chodzi? — tuż obok niego rozległ się głos czarnego vana. Czyli przyszedł.
Grzybowa Gwiazda zmęczonym wzrokiem powiódł po jego sylwetce.
— Myślałem o tym co mówiłeś... — zaczął na moment przerywając. Wyglądał gorzej niż ostatnim razem. Sierść nie błyszczała się, była matowa, a na dodatek nieco schudł na wadzę. Jakoś nie miał czasu przejmować się swoim wyglądem. — Mroczna Gwiazdo — Spojrzał mu w oczy. — Przyszedłem tutaj w jednej sprawie. Zabij mnie. Wiem, że jesteś do tego zdolny. Ja... Chcę przerwać tą pętle — mruknął słabo, zaraz tłumacząc o co mu chodziło. — Wspominałem ci o mrocznym duchu, prawda? Tym co opętał Lamparcią Gwiazdę. Mści się na mnie za to, że go wygnałem. Zsyła mi sny. W nich nabija mnie na gałęzie... Co noc. Powtarza twoje słowa o mojej niekompetencji, o tym, że jestem okropnym liderem, o upadku Klanu Klifu. Naciska na moje słabości... Dobija mnie. Tyle razy już umierałem, czułem ten ból... Gdy się budziłem to uczucie dalej trwało. To jest nieskończona pętla. Będzie trwać aż nie odejdę z tego świata. Nie wiem czy wytrzymam kolejne księżyce. Ile to razy można w końcu umierać i ożywać? Teraz rozumiem, że dar od Klanu Gwiazdy dziewięciu żyć, u mnie jest niczym klątwa. Ale pragnę już umrzeć te dziewięć razy niż setki, a być może i tysiące... Tylko tobie mogę zaufać w tej sprawie.
— Czyli przyznajesz, że się poddajesz — stwierdził gładko lider Klanu Wilka. Uśmiechnął się jednak, słysząc słowa o zaufaniu. — Podziwiam, że spośród wszystkich kotów zaufać możesz seryjnemu mordercy i psychopacie, który w każdej chwili może zesłać na ciebie gorsze cierpienia. Cóż, mogę być dumny, Grzybku, że wreszcie się do mnie przekonałeś. Zatem powiedz mi, czy zrzuciłeś Aksamitną Chmurkę ze swojej pozycji, czy może chcesz zostawić swój ukochany klan w takim stanie, pod rządami infantylnej wariatki?
Zwiesił łeb. Czy się poddał? Tak. Kiedy tylko zrozumiał, że jego problemem jest zły duch, którego na dodatek nie da się powstrzymać, jego wiara zniknęła. Uznał to za wyrok. Koniec jego życia. Tak jak w przypadku śmiertelnej choroby, podczas której wiesz, że w końcu umrzesz, bo nie istnieje na nią lek.
— A zesłałbyś na mnie gorsze cierpienie niż te, które już przeżywam? Wątpię... — mruknął, biorąc głębszy oddech i zmuszając łeb do wyprostowania się. — Rozmawiałem na ten temat z Radą, lecz widząc mój stan uznali, że nie mówię świadomie. Kazali mi wypoczywać i nie zawracać sobie głowy tą sprawą, póki mi się nie polepszy. Ale ja wiem... że to koniec, Mroczna Gwiazdo. Sam mówiłeś, że ona nie odpuści. Przegrałem. Dlatego oddaje się w twoje łapy, by zginąć z godnością w walce w obronie swego klanu niż popełnić samobójstwo jak tchórz. — I to powiedziawszy rzucił się na niego, przygniatając go do ziemi. Zawisnął nad nim pyskiem, a następnie się speszył, bo przypomniała mu się chwila ze zgromadzenia. Jednak ta walka będzie... trudna.
— Wciąż pamiętasz tamtą noc. Podobało ci się — zauważył z uśmiechem, widząc jego speszenie. — Lub po prostu się do mnie przywiązałeś — Specjalnie jakby przedłużał tą chwilę, po czym odepchnął go tylnymi łapami i szybkim krokiem dogonił go, podcinając mu nogi.
Podobało? O czym on mówił! Przez niego wszyscy myśleli, że byli parą... Chociaż... Nie mylili się, bo w końcu uległ czarnemu i powiedział mu te dwa słowa. Nie czuł jednak do niego żadnych romantycznych uczuć. W tamtej chwili pragnął tylko zasnąć, dlatego też nie wiedział co się wokoło niego działo. Nie myślał trzeźwo. Teraz też.
Upadł, krzywiąc się z bólu. Kopnięcie miał niezłe, ponieważ nie był w stanie się po nim pozbierać. Sapnął ciężko, unosząc się powoli na łapy.
— To przywiązanie na pewno nie jest dla mnie dobre. Nie powinienem nigdy do tego dopuścić. Nigdy. Dlatego dzisiaj pokutuje za swe błędy...
— Gdyby nie ono, już by ciebie nie było — przypomniał Grzybowej Gwieździe przywódca, zanim wyrżnął mu swoim bokiem w żebro z całej siły, gdy ten się podnosił. — To ja dałem ci szansę. Mogłem po prostu skorzystać z twojej słabości i przejąć i Klan Klifu. Wtedy nikt nie miałby równych Klanowi Wilka.
Wrzasnął czując jak bok zaczyna go piec z bólu. Zacisnął pysk, odczuwając jak siły go opuszczały szybciej niż zakładał. Musiał to zakończyć. Nie chciał w końcu cierpienia. Chciał szybkiego, godnego lidera końca.
— Nie byłbyś w stanie utrzymać trzech klanów w ryzach... — sapnął, łapiąc oddech. Z całych sił skoczył i przewrócił się na kocura tak, aby ich pyski były tuż obok siebie. Specjalnie zadarł łeb do tyłu, by odsłonić swą szyję. Zamknął oczy i czekał... aż ten cały ból zniknie.
— Dlaczego nie? Klan Burzy przymusiłem siłą, ale was nie musiałbym. Wystarczyłaby wizja dwóch potężnych klanów, wielka unia, która zdobędzie las i podporządkuje sobie pozostałych. A reszta zrobiłaby się sama. Stopniowo traciliby swoją kulturę i przywiązanie do klanu. I staliby się Wilczakami. Do wszystkiego potrzeba czasu, Grzybowa Gwiazdo. Do zniszczenia kota również, jak sam się przekonałeś — gdy spoczęli w takiej pozycji, Mroczna Gwiazda musnął kremowego po pysku, mrucząc z satysfakcją, gdy jego zęby wędrowały delikatnie w okolicach szyi, gotowe szarpnąć za gardło i pozbawić go życia. I... zrobił to. Zabił kocura po raz pierwszy, brudząc czarny pysk w krwi.
Grzybowa Gwiazda zakrztusił się czerwoną cieczą, kaszląc i rzężąc, aż jego oddech ustał. Ciało znieruchomiało, a nieobecny wzrok wbił się w liście drzew.
Czuł się... Jakby potworny ciężar opuścił jego ciało. Dryfował w przestworzach, będąc nareszcie wolnym. Chciało mu się płakać ze szczęścia, lecz zdawał sobie sprawę, że zaraz wróci do ciała, na ziemię, do tego całego bólu. Spojrzał na świetliste sylwetki kotów, które niegdyś podarowały mu dar dziewięciu żyć. Wtedy stał przed nimi z dumą, obiecując ochraniać klan. Teraz jednak... przed sobą mieli pokonanego i zmęczonego życiem kota.
— Grzybowa Gwiazdo... — usłyszał ich głos, lecz nie zrozumiał wypowiadanych przez nie słów. Zleciał w dół.
Trwało to kilkadziesiąt uderzeń serca. Tylko przez tyle był martwy. Rana na jego szyi zniknęła, wyleczona przez Klan Gwiazdy, a on złapał spazmatycznie oddech, jakby go długo wstrzymywał. Zamrugał zaskoczony widząc umorusany w krwi pysk czarnego. Zrobił to. Odebrał mu życie, dzięki czemu był w stanie spotkać się z Klanem Gwiazdy. To było piękne uczucie. Ta wolność, brak ciała... Nie panował nad tym co zrobił, po prostu... to zrobił. Pocałował go.
— Zostało osiem... — szepnął.
Mroczna Gwiazda uśmiechnął się lekko na ten jego czyn.
— Zabiję cię tyle razy, ile będę musiał. — a następnie rozerwał gardło Grzybowej Gwieździe po raz kolejny, napawając się metalicznym posmakiem jego krwi.
Ponownie zakaszlał, odpływając w niebiosa.
— Grzybowa Gwiazdo — tym razem głos Klanu Gwiazdy był znacznie silniejszy, jakby naprawdę starali się z nim skontaktować. Spojrzał na nich, stojąc na utkanej z gwiazd ziemi. — Co ty robisz? — oburzony, ale także i zawiedziony ton głosu, rozbrzmiał w jego duszy. — Nie marnuj darów, które ci daliśmy. Nie w taki sposób. Jesteś dobrym kotem. Twa droga okazała się ciężka, lecz wciąż istnieje nadzieja. Pomożemy ci z tą, która cię nęka. Tylko zaprzestań tego amoralnego czynu! Nie dawaj temu potworowi satysfakcji.
Co? Pomogą mu? Dlaczego... Dlaczego dopiero teraz? Dlaczego teraz, gdy zdecydował się na odejście z tego świata? Czemu wcześniej nie zainterweniowali? Co ich ograniczało? Wiedział, że słyszeli jego pytania. Ich miny mówiły mu wiele. Odwracali wzrok, jakby speszeni, jakby chcieli, a nie mogli...
— Wybaczcie — szepnął tylko do nich, gdy na powrót wracał do życia.
Czuł się tak jakby cały świat był umieszczony pod wodą, gdy po raz kolejny jego oddech wrócił i znów ujrzał oblicze Mrocznej Gwiazdy. Ten jego uśmiech sprawił, że gdzieś z tyłu głowy włączył mu się zapomniany instynkt przetrwania. Wsadził pomiędzy jego pysk, a niego swą łapę.
— Stój... To miała być walka — przypomniał sobie o tym, czując jak mu uszy czerwienieją, a oddech przyśpiesza. Klan Gwiazdy miał rację. Oszalał.
— Walczysz ze swoją potrzebą zbliżenia się do mnie — powiedział wilczak, gdy łapa kremowego spoczęła na jego pysku.
Że co takiego? Nie! Po prostu chciał go powstrzymać przed kolejnym rozerwaniem mu gardła!
Zacisnął pysk, kładąc po sobie uszy.
— Za bardzo... sobie dopowiadasz... Źle czynie. Nie powinienem tego robić. Klan Gwiazdy mi to uświadomił... — Zamknął oczy. — Ale ja... tak pragnę... — westchnął, nie kończąc zdania. — To co robimy jest złe. Myślałem, że to będzie prostsze... Zapomniałem tak o przodkach, że nie spodziewałem się, że do mnie przemówią. Wybacz mi Mroczna Gwiazdo.
— Zakazany owoc smakuje najbardziej. Dlaczego masz rezygnować z tego, co kochasz, tylko ze względu na widzimisię umarlaków? — zagaił.
— Nie kocham... śmierci... Ja... Chciałem poczuć tylko ulgę i... udało się... — wyznał rzeczywiście odczuwając, że jakoś tak zrobiło mu się lżej po interwencji Klanu Gwiazdy. Wtulił pysk w jego sierść. — Powiedzieli mi, że pomogą odegnać koszmary. Tylko mam nie tracić bezsensownie ich daru... — Uśmiechnął się pod nosem. — Bez ciebie by się to nie udało... Dziękuję.
— Oni raczej mi nie podziękują — zauważył, zadowolony z gestu Mroczna Gwiazda. — Jednak jak przyjdzie co do czego, to taki zły nie jestem, hm? Dziwię się, że chciało im się tobie pomagać.
Tak... Dziwne... Naprawdę nie rozumiał co przez nich przemawiało. Może jednak zauważyli swój błąd i postanowili go naprawić? Miał nadzieję, że skutecznie. Chciał móc się wyspać. Jego umysł pragnął odpocząć. Był w stanie zrobić wszystko, aby poczuć ulgę.
— Nie da się z nimi skontaktować tak jak mówiłeś... Dlatego jedynym wyjściem była śmierć — szepnął, przymykając oczy. — Może i nie są zadowoleni z twych czynów, lecz ja... dziękuję za to, że posłuchałeś mej prośby. Inni wątpię, by tak chętnie to zrobili. Albo zrobiliby sobie z tego rozrywkę. — na samą myśl o liderach przypomniał sobie zgromadzenie i to czego był świadkiem. — Nie podoba mi się Śnieżna Gwiazda. Dziwnie zerkała na lidera Owocowego Lasu i próbowała mnie poderwać... Zbliżyć się... — Skrzywił się. — Jej uwaga tak nagła była niepokojąca. Myślę, że ona może nam zaszkodzić Mroczna Gwiazdo — przestrzegł go przed nią.
— Śnieżna Gwiazda nigdy nie wydawała się dobrą osobą. Daliowa Gwiazda nigdy nie wybrałaby dobrej osoby jako przywódcę. Najpierw zażądała sojuszu z Klanem Burzy, a potem ich zostawiła, co już utwierdza mnie w przekonaniu, że do władzy dopuściłaby tylko kogoś równie fałszywego — odparł spokojnie van, uśmiechając się z satysfakcją. — Dlatego nie pozwól, by nam przeszkodziła, Grzyb. Tylko my siebie rozumiemy, nieprawdaż?
Czy się rozumieli? Oczywiście. Inaczej by go tu nie było. Dobrze się poznali. Zaufali. Ten sojusz się opłacił. Dopiero teraz to widział. A może tak sądził, bo nie myślał tak jak wcześniej? W zasadzie wyglądał i zachowywał się niczym powoli dogorywający trup. Ledwo przecież dotarł na to zgromadzenie. Wrócił nie bez problemów.
— Tak. To prawda. Dobrze się rozumiemy. Nigdy bym nie przypuszczał, że to tak się skończy. Ale przez te twoje zaczepki na zgromadzeniu oraz spotkania na granicy... Spowodowały, że cię dobrze poznałem. Być może stąd moje zaufanie... Chociaż ostatnio przesadziłeś... Nie wiem czy wiesz, ale nas zobaczyli. Pytałeś czy coś zrobiłem w Klanie... Otóż owszem. Mam kogoś kto donosi mi o wszystkich podejrzanych sprawach. Wiem o wszystkim. Wielu nie podoba się nasza relacja, lecz Rada mnie nie wini. Rozumieją, że bez Klanu Wilka stracimy dość silnego sojusznika. Ale inni... się burzą. — Otarł się o niego łbem. — Nie potrafią zrozumieć, że to wszystko dzieje się dla ich dobra. Ale zamierzam z Radą wprowadzić ulepszenia w klanie. Wzmocnić naszych wojowników.
— Cieszę się zatem, że masz chociaż garstkę wiernych kotów — odparł wilczak, pozwalając mu wtulać się w czarno-białe futro. — Nie obchodzi mnie zbytnio, czy ktokolwiek zobaczył naszą schadzkę. Pozwól sobie ryzykować... Bez tego nie ma zabawy. Co zaś do umocnienia wojowników, co zamierzacie zrobić?
Ryzykować... Tak... Ryzyko zawsze się opłaca... Nie robili przecież nic złego. To było tylko... Coś czego nie potrafił nazwać, przez coraz bardziej wymęczone ciało.
— Już zaryzykowałem... Przecież jestem tutaj, nieprawdaż? — Przymknął oczy, ponieważ z trudem to sobie uświadamiał, ale Mroczna Gwiazda był bardzo wygodny. Gdyby nie ten zapach metalicznej krwi, mogłoby być miło... — Postawie na szkolenie bojowe. Młodzi będą skupiać się bardziej na walce niż polowaniu. Chciałbym by moi wojownicy dorównywali tym twoim. By nie byli mizerni i słabi. Tylko... mam pewien problem... W klanie... mamy wadliwe koty. Nie wiem czy to był znak od Klanu Gwiazdy, że coraz bardziej z nami źle. Twierdzą, że podołają, ale... Powiedz mi Mroczna Gwiazdo. Czy kot o dwóch łapach jest w stanie zostać wojownikiem?
Chciał wiedzieć, czy kocur myślał podobnie. Czy rzeczywiście uważał, że Skacząca Łapa miała szansę wpasować się do nich jako wojownik. On sam był sceptycznie do tego nastawiony, ale pozwolił jej na to, by chętniej z nim współpracowała. W końcu robiła za jego ochronę. Ale... Czy w zasadzie jej potrzebował, skoro pogodził się z tym, że umierał?
— Nie jest — odparł bezpośrednio Mroczna Gwiazda. — Dlatego w Klanie Wilka nie mamy niepełnosprawnych kotów. Jeśli jakiś się urodzi, powinien być zabity. Kot, który nie potrafi samodzielnie pracować jest zbędny, a nawet, jeśli przyzwyczajony do kalectwa, nie będzie tak silny w walce i pożyteczny, co zdrowi i silni wojownicy. Za to jedzą tyle samo, co ci, którzy faktycznie dają coś od siebie. Dlatego u mnie starszyzna musi sama polować. Nie obchodzi mnie, czy zdechną z głodu, bo mają za stare kości. Nie dają od siebie dla klanu, więc nie mają prawa do korzystania z jego dóbr. Chyba, że przyłożyli się do czegoś, dzięki czemu teraz żyje się nam lepiej — wyjaśnił. Kolejny raz musnął pysk Grzyba, całując go.
Rozpłynął się pod dotykiem jego języka, tracąc na moment oddech. "Pozwól sobie ryzykować", te słowa dźwięczały mu w głowie. Już i tak klan wiedział, po co było to komplikować? Mógł zaryzykować, jego los i tak był skazany na jedno.
— Też tak uważam... — zgodził się z nim. — Może nie w kwestii śmierci, lecz przydatności. Ale... Rodzice kociąt mogliby żywić urazę. Od początku nie podobało mi się to, aby szły na wojowników. Chciałem ich dać na protektorów, lecz Lamparcia Gwiazda mianował bezłapego kota. Dlaczego więc miałem postąpić inaczej? Byłoby to niesprawiedliwe. Chciałem w ich oczach być kimś dobrym... Wyszło, że zostałem zdrajcą. — Uśmiechnął się, zbliżając swój pysk do niego, składając na nim pocałunek. — Zawsze chowałem się w cieniu brata. Teraz jednak... czuję, że mam siłę to zmienić. Naprawić to... Z twoją pomocą. Już nie da się cofnąć czasu...
Tak. W końcu to zrozumiał. Wystarczyło przestać podążać za sumieniem, wyjść do kotów i nie martwić się tym, że uznają go za tyrana. To przez to się hamował. Starał się pokazać z najlepszej strony, aby obalić plotki o tym, że oszczędził życie Lamparciej Gwiazdy z powodów sentymentalnych. To przez niego... Przez niego to wszystko się zaczęło. Mimo to... Nie potrafił go skrzywdzić. Nie, gdy widział w jego oczach prawdziwego siebie, a nie tego, który rządził ich klanem przez wiele księżyców.
— Wiem co czujesz, Grzybowa Gwiazdo. Ja też zawsze byłem przyćmiewany. Czasami aż zazdrościłem swojemu mentorowi, że to on ma tyle sławy i poparcia, mimo że to ja sprowadziłem na Klan Wilka tyle dobrego, to pod moją łapą nastały czasy świetności. Jednak podziwiam go, bo to on nauczył mnie, jak być dobrym strategiem. To on nauczył mnie, jak być silnym przywódcą. Jestem mu wdzięczny. Dla mnie był jak ojciec, ale ty z Lamparcią Gwiazdą masz inną relację. Dla ciebie to rywal, nie mentor. Na tym polega kompleks kociej siły... Gdy jesteś silny, zaczynasz pragnąć przewyższać w tym innych. Mój syn ciągle próbował mnie zdominować. Odpuścił sobie dopiero, gdy dojrzał, a czasem wciąż próbuje mi się narzucać. A ja chciałem przerosnąć swojego nauczyciela. To... dość naturalne — wyjaśnił. — Z moją pomocą nie tylko naprawisz to, co zostało zniszczone. Ty sprawisz, że będzie o wiele lepsze i idealniejsze, hm? — zamruczał, podnosząc czołem jego podbródek.
— Tak... — zgodził się z nim. Wiele z tego co mówił miało dużo sensu, a sam fakt, że kocur się przed nim otworzył był dość zaskakujący. Nie znał go z tej strony. — Tak... — powtórzył, przymykając oczy i ciesząc się jego bliskością. Jakoś tak zapomniał, że przecież niedawno go zabił... I to dwukrotnie. — Dziękuje, Mroczna Gwiazdo. Udowadniasz mi, że zasługujesz naprawdę na te dwa słowa — wymruczał mu do ucha.
— To ostatnie słowa, których mógłbym się po tobie spodziewać, Grzybku — zamruczał zadowolony. — Jednak w pełni je rozumiem.
— Ja po sobie też. Chyba oszalałem — przyznał, uśmiechając się. — Po zgromadzeniu... Dużo o tobie myślałem. Bardzo dużo. I coś mi kazało... tak po prostu... — westchnął. — Może rzeczywiście to to? A może nie? Nie rozumiem już tego wszystkiego. Wiem jednak, że cieszę się, że jesteśmy sojusznikami.
Tak... Coś mu kazało. Coś mu kazało, ale nie wiedział... Nie potrafił złapać tej myśli. Kto mu kazał tu przyjść? Raczej on. To była jego decyzja. Czemu zaczął w ogóle nad tym się zastanawiać? Powinien cieszyć się, że miał u boku kogoś kto go w pełni rozumiał.
— Cóż, w takim razie powinienem się tobą zaopiekować, bo ostatnio nie jest z tobą najlepiej — mruknął Mroczna Gwiazda. — Cieszę się, że w końcu wybrałeś właściwą drogę.
Wybrał właściwą drogę? Czy to była właściwa droga? Tak. Była. Mógł zaryzykować. Mógł spędzić przy nim i całą noc.
Gdyby może nie był tak bardzo wymęczony, zauważyłby, że podsuwane przez jego umysł myśli, nie należały do niego. Ale był ślepy, ślepy i głuchy na rzeczywistość. Oddał się kocurowi całkowicie.
Zmarła po raz kolejny dopięła swego.
***
Musiał przyznać, że odżył. I to dosłownie. To, że stracił dwa życia podziałało na niego niczym energetyczny kop. No i jeszcze ta ostatnia noc... Musiał przyznać, że nie żałował tego, że się spotkał z kocurem. Otworzył mu oczy i pomógł zrozumieć prosty fakt. Że i tak umrze i tak, ale to od niego zależy dalsze istnienie klanu. Dlatego też wziął się w garść i zaczął wprowadzać wraz z Radą zmiany. Jej członkowie oczywiście dalej mieli pewne obiekcje co do tego, czy dobrze się czuł, ale widząc go nieco pełnego werwy niż przez ostatnie dni, podchwycili jego nastrój. Najpierw sprawa dotyczyła dodatkowych treningów z walki. Chciał, aby koty się wzmocniły na przykładzie Klanu Wilka. Wysłał też patrole, które miały natrafić na jakikolwiek ślad wygnanych klifiaków, którzy najpewniej knuli obalenie władzy. Nie mógł popełnić kolejnego błędu. Co do sprawy z niepełnosprawnymi kotami, wiedział że sprawa była spalona na starcie. Morskie Oko oburzyła się twierdząc, że to żadna słabość i zaczęła wymieniać mu wiele sytuacji, gdzie kot bez łap był lepszy od zwykłego wojownika. Zyskała poparcie, więc musiał dać sobie temu spokój.
Tajemnicza postać odwiedzała go raz po raz. Kładła się przy jego boku, gdy znów targany koszmarami próbował opanować rosnącą panikę. Klan Gwiazdy obiecał mu zająć się tą sprawą i w zasadzie spełnili swoje obietnice, ponieważ czuł mniejszy ich wpływ na swoje ciało. Nie dawali jednak rady pozbyć się ich całkowicie, co oznaczało, że mroczny duch z nimi walczył. Nie chciał go im oddać.
— Twoja Rada znów wyrzuciła wasz pomysł w błoto — mruknął mu do ucha nieznajomy. — Nie chcą pozwolić, aby Klan Klifu wzrósł w siłę. Boją się. A strach to słabość, nieprawdaż?
Tak. To była prawda. Rada nie potrafiła zrozumieć jego nowej idei, która zrodziła się po rozmowie z Mroczną Gwiazdą. Chciał naprawić swoje błędy. Pokazać, że nie będzie już nigdy chował się w cieniu brata.
— Powinieneś ją rozwiązać... Sprawia tylko tyle problemów. Nie zauważyłeś jak ciężko jest ci coś wprowadzić? Podcinają tylko skrzydła.
Wziął głębszy oddech, ale żadne słowa nie uciekły z jego gardła. Już... Od jakiegoś czasu to zauważył. Lider wilczaków wskazał mu, że ta cała Rada to był jeden wielki problem. Nie sprawdzała się. Podważała jego kompetencje. Ciężej przechodziły jego decyzję. Była niczym kula u łapy. Nie mógł jednak jej odwołać. Sam ją powołał do życia, a teraz nagle miał się z tego wycofać?
— Przecież widzisz, że są na tym stanowisku koty, które nie wiedzą nic o rządzeniu klanem. Klan Klifu upadnie, Grzybowa Gwiazdo, jeżeli nic z tym nie zrobisz.
Zdawało mu się czy ta postać czytała mu w myślach? Przecież nic nie mówił, a odzywała się do niego, rozwiewała jego wątpliwości. Chciał ujrzeć tego kota, zrozumieć z czym się mierzył, lecz łapa znów zasłoniła mu widoczność.
— Jesteś słaby... Za słaby, aby na mnie spojrzeć. Za słaby by się odezwać. — Mógłby przysiąc, że wyczuł jak kot się uśmiecha. — Wsłuchaj się w mój głos. — Znów oddech obcego owiał mu ucho. — Rozwiąż Radę. Zniszcz ich... Ukarz swych przeciwników. Tak trudno to zrozumieć?
Nie. To było akurat łatwo pojąć. Jednak jego moralność nie pozwalała mu tak po prostu tego zrobić. Nie był tyranem. Ale jednocześnie przez swoją miękkość doprowadzał klan do ruiny. Nie potrafił być stanowczy. To źle o nim świadczyło.
Nagle zniknęła, odeszła. Powoli rozchylił powieki. Była wściekła, zła... Pewnie przez to, że Klan Gwiazdy rzeczywiście walczył z nią o jego duszę. Tylko... Od kiedy miała formę cielesną? Czy to na pewno była ona? A może kto inny? Głos zdawał mu się znajomy, lecz nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Czuł się... Taki mały...
***
Rady nie dało się rozwiązać. Oburzenie, krzyki, to poniosło się po jego legowisku, gdy im to ogłosił. Od razu zaczęły się słowa, że nie myślał racjonalnie, że wyglądał niczym trup i na pewno trawiła go jakaś gorączka. Morskie Oko nawet im przytaknęła i obiecała częściej do niego zaglądać i przynosić zioła. Uznali go za starca, który był już na łożu śmierci! Nie słuchali go! A to on był liderem! Nie miał władzy. Czuł się niczym karcony kociak!
— Nic mi nie jest. Czemu nie potraficie zaakceptować mojej decyzji? — warknął, coraz bardziej zirytowany tymi radnymi.
— Nie myślisz trzeźwo, już to ci mówiliśmy. Odpocznij. Póki twój stan się nie poprawi, nie będziemy cię słuchać — rzekł Niedźwiedzi Pazur, a reszta mu przytaknęła głową.
— Uważacie, że nie nadaje się na lidera? Może i racja, ale wy także nie wiecie nic o rządzeniu klanem! Jesteście zwykłymi kotami wyrwanymi z waszego zwykłego, codziennego życia! Nasz klan upadnie jeśli nie zaczniemy wprowadzać zmian! — Pokręcił łbem, widząc jak próbują go uciszyć. — Nie! Teraz ja mówię. Wprowadzam treningi dla wojowników i ich uczniów. Mają szkolić się walki.
— Tak jak w Klanie Wilka? — odezwała się przestraszona medyczka. — Przecież mieliśmy skończyć z wojnami. Chcieliśmy pokoju...
— Pokój to pojęcie względne. Trzeba umieć go bronić. Jeżeli nas zaatakują, a my się poddamy, bo nie chcemy walczyć, to co? Odbiorą nam wolność, odbiorą nam to kim jesteśmy! Taki chcecie pokój?! By wasze dzieci przestały być klifiakami?! — uniósł głos.
— O czym ty mówisz... — miauknęła przejęta Wrzosowa Pogoń. — Nie ma żadnej wojny. Jedyne co nam może zagrażać to Klan Wilka. Ich lider źle na ciebie wpływa. Chodzą plotki... — Spojrzała po zebranych, którzy odwrócili speszeni wzrok. — Że masz z nimi romans... Widzieli was na zgromadzeniu jak... No i ostatnio ten spacer... A teraz jakieś treningi walki... Nie podoba nam się to Grzybowa Gwiazdo. Nie chcemy dla ciebie źle, uwierz. — Położyła mu łapę na ramieniu, a on odwrócił od nich zirytowany głowę, uderzając ogonem o ziemię. — Martwimy się. Nie zachowujesz się jak ty.
Nic nie rozumieli! Nic! Banda zawszonych wojowników, którzy nie myślą! Zawracają sobie głowę jakimiś plotkami, nie widzą jak ich klan się staczał. Zepchnął łapę Wrzosowej Pogoni z ramienia, po czym wrócił na swój mech.
— Wynoście się. Już! — Usłyszał jak jego rozkaz podziałał, bo szmer napiętych łap, rozległ się na zewnątrz jego jaskini.
Westchnął głośno. I co miał teraz zrobić?
***
Leżał w swoim legowisku, a jego ogon chodził z irytacją to w lewo, to w prawo. Morskie Oko odwiedzała go tak jak obiecała i wciskała w niego jakieś zioła, sprawdzając raz po raz jego stan. Ale przecież... był zdrowy! Nie rozumiał czemu się tak nim przejmowała. Przecież nic nie znaczył. Zaczęli się interesować... Bardziej skupiliby się na klanie i tym, że jeszcze bardziej go niszczyli!
Zamknął oczy. Szkoda, że nie mógł liczyć na wsparcie Mrocznej Gwiazdy. Dzieliła ich przepaść. Byli w końcu liderami dwóch różnych klanów...
Szelest kroków sprawił, że zamarł, wstrzymując oddech. Może tym razem się uda. Zobaczy kto to! Otworzył oczy, aby spojrzeć na gościa, lecz jedyne co ujrzał to opadająca mu na pysk łapa. Postać nie przewidziała jednak tego, że nabrał sił. Odepchnął kończynę i ze zwycięskim wzrokiem zidentyfikował drania.
— Ciebie bym się nie spodziewał... — rzekł zgodnie z prawdą, ale nie był wcale zaskoczony. Czuł radość. Przepływała przez jego ciało, dodając mu sił.
— Cieszyć się w takiej chwili, gdy stała się tragedia jest nieroztropne, Grzybowa Gwiazdo — miauknął kocur, podchodząc bliżej i kładąc mu łapę na ramieniu.
Od razu uśmiech zszedł z jego pyska, a w głębi siebie poczuł niepokój. Jakże szybko zmieniał mu się nastrój. Czuł jednak, że wieści, które zaraz dotrą do jego uszu nie będą... zbyt miłe.
— Co się stało? — Oblizał nerwowo pysk. Bunt? Ktoś umarł? Znów go o coś obwiniali?
— Mroczna Gwiazda nie żyje.
Czas stanął. To był żart, prawda? Żartował? Nie, niemożliwe. Wpatrywał się w jego morskie ślepia, szukając w nich zaprzeczenia. Nie ujrzał go. Wilczy Zew był poważny jak nigdy dotąd. Odwrócił wzrok w bok. Ta informacja wciąż do niego nie dotarła. Była... niedorzeczna. Pokręcił głową.
— Nie żyje — usłyszał przy uchu, a serce ścisnęło mu się boleśnie.
— Skąd wiesz? Ską-... — nie dokończył, bo zaraz odpowiedź pojawiła się sama.
— Widziałem jak wilczaki ciągnęli jego zakrwawione ciało do obozu... Jakie to... zabawne, że po raz kolejny straciłeś kogoś ci bliskiego, gdy dopiero niedawno zrozumiałeś jak wiele dla ciebie znaczy. Prześladuje cię najwyraźniej... pech.
Znów jego łeb chaotycznie zaczął się trząść na wszystkie strony. Nie. To nie może być prawda! Nie może! Miał mu pomóc! Obiecywał! Jak do tego doszło?! Kto to zrobił?!
— Burzacy — głos szepnął, a mu odeszła krew z pyska.
Burzacy... Zabili go? Czyli jednak złym pomysłem było niewolenie królikojadów. Zapłacił za ten czyn swoim życiem. Padł na ziemie, jakby kończyny odmówiły mu posłuszeństwa. Znów ogarnęła go ta żałosna słabość. Nie... Tylko nie to. Czemu mu wierzył? Czemu uważał, że mówił prawdę? Dlaczego ta informacja nie chciała zostać potraktowana przez jego umysł jako kłamstwo?
— Tak. Właśnie tak. Już nie ma twojego ukochanego. Nie ma szczęścia, miłości i spokoju. Zostałeś. Sam.
Sam. Już nikt mu nie pomoże. Przypomniał sobie ostatnie spotkanie z Mroczną Gwiazdą. To... Wszystko... Ból rozdarł jego pierś, a łzy zaczęły moczyć posłanie. Nie... Nie! Dlaczego?! Dlaczego?!
— Dlaczego? Wiesz dobrze dlaczego. Wystarczyło się nie wtrącać... — syknął Wilczy Zew, kładąc łapę na jego głowie. — Żałosny lider. Hańba Klanu Klifu. Taki... słaby — wysyczał.
Zbierało mu się na krzyk. Chciał wrzeszczeć. Wrzeszczeć z bólu i bezsilności, która go ogarnęła. Miał ochotę zrzucić się nawet z samego klifu. Aby tylko go zostawiła. To była jej wina. Jej wina.
— To była zawsze twoja wina — odpowiedział mu kocur, który sprawił, że Lamparcia Gwiazda został obdarty z kłamstw. A który teraz robił za jej marionetkę. Co miał zrobić? Przecież wróci. Wróci w kim innym.
Poddał się. Jego ciało zwiotczało, a on pogrążył się w smutku.
***
Czaszkowa Rozpadlina zniknęła. Tak samo jak to było w przypadku Łabędziej Pieśni. A zaraz potem przepadła Zakochana Mania, a na jej miejscu pojawił się obdziobany przez mewy trup. Nie wiedział, nie rozumiał, a nawet to nie chciał tego zrozumieć. Miał dość... Każdy dzień był pasmem bólu. Nie jadł, nie czuł głodu. Chciał tylko przestać istnieć. Rzucić liderowanie w cholerę. Zostawić to wszystko za sobą. Chciał... Chciał znów poczuć to co podczas tamtej nocy... z Mroczną Gwiazdą.
Morskie Oko uznała, że jego stan się pogorszył. Ale co się dziwić, jak jedyne co robił to wypłakiwał oczy, nie będąc zdolnym nawet wstać z mchu? Ta cała siła, którą czuł przez ostatnie księżyce zniknęła. Po obozie chodził mu opętaniec, a nikt o tym nawet nie wiedział. Oprócz niego. Powinien coś zrobić. Był liderem! Ale... Nie potrafił. Nie chciał.
— Grzybowa Gwiazdo... Wciąż nic. Nie ma jej. Przepadła jak kamień w wodę — odezwała się Wrzosowa Pogoń. Leżał do niej tyłem, gapiąc się pusto w ścianę. Kotka widząc jego brak reakcji, położyła po sobie uszy, robiąc krok naprzód. — Aksamitna Chmurka robi co może. Sądzimy jednak z Radą, że... Już jej raczej nie znajdziemy.
Nie obchodziło go to. Nie miał sił, aby użalać się nad jedną wojowniczką. Może odeszła sama? Widziała co się dzieję i stwierdziła, że gdzie indziej będzie miała lepsze perspektywy? To było wielce prawdopodobne. On sam by tak zrobił. Uciekł. Uciekł i nie wrócił. Czuł się jak tchórz. Nie przypominał siebie. Ona odbierała mu zmysły. Z każdym dniem coraz bardziej. Klan Gwiazdy niby obiecał coś zaradzić, ale ta ich pomoc była dość słaba, by mogli ją zwalczyć. Nie znał się na tej sprawie... Za bardzo cierpiał, aby myśleć o konkretach. A zresztą... Nie pozbyłby się jej na zawsze. Wróciłaby... I była jeszcze bardziej rozjuszona.
— Grzybowa Gwiazdo? — Radna upewniała się czy ją w ogóle słuchał. Nie odpowiedział. Nie wiedział co. Usłyszał jej głośne westchnięcie, a zaraz potem tupot opuszczających legowisko łap. Jak teraz bardzo pragnął zamienić się z bratem miejscami. Chciał wymazać z pamięci ostatnie księżyce i obudzić się bez tych wspomnień.
***
— Co zrobisz? — wróciła i nie zamierzała przestać się nad nim pastwić. Pazury opętańca wodziły po jego szyi, gotowe raz a dobrze pozbyć się go z tego świata. Pragnął tego, ale przez to, śmierć nie nadchodziła. Chciała, aby cierpiał. — Wojownicy się burzą. Rada jest już tobą zmęczona i podirytowana.
Chciał, aby się zamknęła. Dała mu spokój. Skulił się, próbując opanować drżenie wygłodzonego ciała. Skacząca Łapa od czasu do czasu go odwiedzała i wciskała posiłki do pyska, ale to było za mało... A on ją okłamywał za każdym razem, że jadł... Zacisnął oczy. Nie tak chciał umrzeć, nie tak.
— Co zrobisz? — powtórzyła pytanie.
Wziął głębszy oddech, spoglądając rozpalonym wzrokiem na jej ukradzione ciało. Co zrobi? Chyba to co powinien już dawno.
Podniósł się z trudem na łapy, po czym skierował kroki ku wyjściu z obozu.
Dojście do miejsca skąd przemawiał stanowiło nie lada wyczyn. Wdrapał się na nie z trudem, a następnie powiódł zmęczonym wzrokiem po kotach. Wszyscy skupili na nim spojrzenie. Pewnie uważali go już za trupa. W zasadzie... To nie różnił się od niego wiele.
— Zbierzcie się — miauknął dość słabo.
— Zbierzcie się! — powtórzył głośniej Lśniący Księżyc, który przechodził obok i zdołał usłyszeć jego mamrotanie.
Gdy każdy już się zjawił. Gdy wszystkie oczy były wbite w niego, dojrzał w nich wiele... negatywnych emocji. Byli niechętni. Nie pokazał się z dobrej strony. Ale być może to idealny moment, aby jakoś im to wszystko wynagrodzić.
Zapadła cisza.
— Chciałem ogłosić wam, że... rezygnuje. Rezygnuje z funkcji lidera — szmer głosów rozległ się po jaskini, gdy każdy pojął sens tych słow. — Mój stan zdrowia nie pozwala mi na dalsze pełnienie obowiązków. Odejdę do starszyzny. Innymi kwestiami związanymi z moim odejściem zajmie się Rada. To tyle co chciałem ogłosić... — Skierował się w stronę zejścia ze skały, gdy nagle poczuł się słabo. Łapa mu się omsknęła, a jego ciało runęło na ziemię. Ostatnie co zapamiętał to ból w głowie, gdy rozbił łeb o skałę.
***
Tym razem Klan Gwiazdy nie mógł być na niego zły, że stracił życie. To było... przypadkowe. Chociaż ulga jaka go zalała, była cudowna, że z chęcią oddałby resztę żyć, które mogliby podarować Aksamitnej Chmurce.
Otworzył zbolałe oczy, patrząc na skalny sufit legowiska medyka.
— Obudziłeś się. Dzięki Klanowi Gwiazdy — usłyszał obok pełne ulgi westchnienie Morskiego Oka. — Nie wstawaj. Jesteś osłabiony — miauknęła z troską.
Nawet nie chciał tego robić. Bardzo dobrze mu się leżało na ziemi.
— Ile byłem... martwy? — zapytał ją.
— Chwilę, ale nieprzytomny to byłeś znacznie dłużej. Twój organizm potrzebował najwidoczniej snu, aby się zregenerować. — Podała mu pod pysk jakąś papkę. — Zjedz.
Niechętnie musnął językiem to coś, przełykając. Smakowało... jak zioła. Sądził, że będzie gorzej.
— To ile straciłem dni?
— Tydzień... Rada wybrała zastępcę. — Oho, już się bał co ci idioci wymyślili. Jak dobrze, że już to nie leżało na jego barkach. Czuł się tak, jakby naprawdę odetchnął z ulgą. Widząc jego zmęczony, pytający wzrok, kontynuowała. — Nasze grono zasilił Srokoszowa Wzgarda.
Zamrugał zaskoczony. Ten niebieski dzieciak, który... Który zadawał się z... Wilczym Zewem? Z jej marionetką? Zatkało go. Po prostu zatkało. Znów zaczął zastanawiać się czy postąpił słusznie, odchodząc. Bo co jeśli... Skazał Klan Klifu tym sposobem na gorszy los?
— Hej spokojnie — Medyczka położyła mu łapę na ramieniu, widząc jak łapie spazmatycznie oddech. — Jesteś już bezpieczny...
— Nie. — Pokręcił głową. — Nikt nie jest bezpieczny póki ona tu jest...
Morskie Oko zmarszczyła czoło. Zapytała o kogo mu chodzi, a on... Opowiedział jej. Wszystko. Obawiał się, że zostanie wyśmiany, że znów winą obarczą chorobę. Ale, gdy tak zwierzał się kotce, widział jak powoli na jej pysku pojawia się szok i szczere przerażenie.
— A więc o to chodziło... — szepnęła cicho, nachylając się do niego tak, jakby dostała olśnienia. — Niedawno dostałam sen... Od Klanu Gwiazdy. Pierwsza wizja od takiego czasu...
Nadzieja. To poczuł, gdy usłyszał te słowa. Czyli jednak. Przodkowie go nie opuścili. Zesłali mu sprzymierzeńca. Skinął łbem, nie dopytując o znaczenie snu. Nie teraz. Nie, gdy czuł, że jego nerwica powoli ustępowała.
— Wiesz jak się jej pozbyć? — miauknął, a jego wzrok wypalał w kotce dziurę.
Nastała cisza. Obserwował ją z uwagą. Jak jej wyraz pyska z konsternacji zamienia się w niezbyt pewny.
— Możliwe, że Klan Gwiazdy dał mi wskazówkę, ale... Nie spodoba ci się ona... — wyznała niepewnie.
Istniała nadzieja... Naprawdę medyczka to potwierdziła. Dało się wygnać mrocznego ducha raz na zawsze z ich świata. Musieli tylko zrozumieć wiadomość od przodków. Teraz jako zwykły starszy miał więcej czasu, no i spokoju, aby się tym zająć. Sądził, a nawet był pewny, że teraz, gdy nie był liderem, Dzierzba zostawi go w spokoju, a skupi się na Aksamitnej Gwieździe... Trochę było mu żal tej pełnej radości kocicy. Na jej barki nałożył prawdziwy ciężar, który może ją przygnieść do ziemi. Ale to cierpienie będzie tylko tymczasowe. Będzie odwracać jej uwagę, co da mu oraz Morskiemu Oku idealny moment do ataku. Ocali Klan Klifu... Jeszcze raz... Udało się to z Lamparcią Gwiazdą, to i uda i z Wilczym Zewem. Był gotów na to poświęcenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz