*po akcji z ostatniego opowiadania*
— Przychodzę z wiadomościami od Jafara — orzekła donośnie, nie schodząc z wgłębienia przed oknem służącego za swoisty parapet, by pozostać dobrze słyszalną. — W Betonowym Świecie pojawiła się grupa kotów stwarzająca potencjalne niebezpieczeństwo dla naszego szefa, ale i dla nas. Dwójka ochotników wyruszy ze mną po zmroku na poszukiwanie jego popleczniczki. Wysoka, czekoladowa szylkretka z brązowymi oczami, rzuca się w oczy.
Jak się domyślała, wśród członków gangu rozległy się gwarne przepychanki, wszyscy jakby rzucali się w stronę kotki, chętni do podjęcia się działania. Miała z czego wybierać, ale tylko powiodła ciemnobrązowym wzrokiem po tłumie. Potrzebowała zwinnego kota, takiego, który jest w stanie wejść na dach, jeśli będzie taka potrzeba - lub po prostu stać na ulicy, ale na tyle blisko, by w wypadku próby ucieczki zagrodzić drogę. Przede wszystkim musiał to być kot zaufany, który brał już udział w mniejszych lub większych potyczkach.
Dojrzała w tłumie charakterystycznego kocura o nieco podłużnej, zgrabnej sylwetce z czekoladową sierścią poprzetykaną bielą na pysku, brzuchu czy łapach, z jasnymi, brązowymi oczami. Mógłby się nadać. Westchnęła - to będzie zdecydowanie ryzykowna podróż, bo nikt nie był przyzwyczajony do skakania po krawędziach jak ona. Zrobi jednak wszystko, by plan się powiódł.
— Dima — powiedziała, a opisany wyżej kot uniósł podbródek, zadowolony wyraźnie, że to jego imię rozniosło się echem nad głowami reszty. Bastet długo musiała jeszcze przeglądać chętnych, by znaleźć kota odpowiedniego do tej misji. Usłyszała stukot łap.
— I Paź — dokończyła, zwracając tym razem uwagę bladolicego kremowego kocura z białymi skarpetkami i niebieskimi oczyma. Dwa koty musiały wystarczyć. Większa grupa zwracałaby na siebie uwagę.
— Spotkamy się o zmierzchu. Zaprowadzę was do miejsca, gdzie ostatni raz ją spotkałam. Przyłóżcie się do zadania. Ma być martwa.
Wspomniane wyżej dwa koty pokiwały głowami, przyjmując rozkaz, a Czaszka mogła odwrócić się i opuścić burdel, wypuszczając powietrze z płuc. Zgiełk panujący w środku, różnorodność intensywnych zapachów ziół czy jedzenia ustąpiły miejsca świeżemu powietrzu na zewnątrz. Zabicie kotki w pojedynkę mogłoby być ciężkie, ale z plecami miało szanse się udać.
* * *
Zrobiła tak, jak obiecała. Wieczór robił się ciemny, księżyc znów pojawił się na niebie, a ona ruszyła w stronę znajomej już piwnicy. Miała nadzieję, że ta dwójka nie pałętała się gdzieś teraz w Kasztelanie lub na drugim końcu miasta i stawiła się tak, jak to sobie obiecali. Całe szczęście, gdy znów wśliznęła się do pomieszczenia, zarówno Paź, jak i Dima, byli na miejscu, przygotowani i gotowi do wymarszu. Nie mogła zawieść Jafara, ale mimo to obmyślała w głowie plan awaryjny na wypadek, gdyby nie udało się jej zabić. Nie wiedziała nawet, czy kocica znów zjawi się w tym miejscu. A może przyjdzie, by dopytać się, czy Bastet już się namyśliła? Może zjawi się, żeby ją śledzić? Możliwości było dużo, ale liczyła się tylko dyskrecja i ciche zabójstwo.
Wyruszyli w trójkę. Kawałek musieli przejść ulicą, bo budynki porozstawiane były zbyt daleko od siebie, by dało się manewrować po dachach, zwłaszcza z dwójką kotów, które nie robiły tego na co dzień. Wkrótce jednak odnalazła dom, przy którym uprzednio spotkała nieznajomą. Bastet wskoczyła najpierw na najniższy parapet, spoglądając wyczekująco na Dimę. Kocur od razu ruszył za nią, wspomagając się łapami i pazurami, by wdrapać się na jej miejsce.
— Ty idź na tyły budynku. Na wypadek, gdyby chciała tamtędy uciec — zwróciła się do drugiego z kocurów, który skinął krótko głową i wykonał polecenie. Kotka następnie skierowała wzrok na niemal czarną, metalową balustradę i wskoczyła tam, łapa za łapą idąc na jej cienkiej powierzchni. Spojrzała za ramię, ale kompan zdawał sobie całkiem dobrze radzić, pomijając zawahanie, jakie wystąpiło w chwili, gdy musiał utrzymać się na połaci bariery. Cierpliwie poczekała, aż dotrze na kraniec i wtedy właśnie wskoczyła na dach, łapiąc się pazurami za jego krawędź i zrzucając balast na przednie łapy, wdrapała się już całkowicie, spoglądając w dół na starania kocura. Nie obyło się bez drobnych problemów, ale końcowo i jemu udało się dostać. Pozostawała teraz tylko kwestia łaski lub niełaski losu. Bastet podejrzewała, że szylkretka dostanie się na dach z tej strony, co oni. Nie zobaczy więc ani Pazia ukrytego na tyłach, ani Dimy, którego planowała skryć za ceglanym kominem sąsiedniego budynku. Siedlisko Wyprostowanych znajdujące się po jej lewej stronie było zbyt daleko, by dało się przeskoczyć, więc pozostawało tylko to po prawej stronie. Oby się nie myliła. W innym wypadku nici z planu.
Usiadła na krawędzi, tak jak wcześniej. Szanse, że akurat dzisiaj szylkretowa kotka ponownie zjawi się w tym miejscu były... niewielkie, ale tym musiała się zadowolić, dopóki nie mieli informacji o miejscu ich przebywania. Kocica nie mogła być nieuchwytna. Z każdym dało się wygrać. Zwłaszcza z plecami, jakie Bastet w tejże akurat misji miała.
Czekanie się dłużyło, ale czarno-biała była cierpliwa. Księżyc z każdym uderzeniem serca wstawał coraz wyżej i wyżej, gwiazdy świeciły jaśniej, a niebo stawało się ciemniejsze. Dopóki nie usłyszała charakterystycznego stukotu blaszanej powierzchni, jakby ktoś przed chwilą na nią wskoczył - zresztą pewnie z gracją w łapach. Bastet obróciła się lekko, pyskiem w prawą stronę, by choćby kątem oka widzieć to, co rozgrywało się za jej plecami. Znacznie lepiej radziła sobie z morderstwem z ukrycia, skrytobójstwem, niż otwartą walką. Musiała polegać na szybkości sprzymierzeńców. Jeśli miała rozwinąć swoje umiejętności, to poprzez walkę inną niż ta, do której była przyzwyczajona.
— Nie sądziłam, że przyjdziesz, jeśli mam być szczera.
Bastet powstrzymała się od taktycznego uśmiechu, gdy usłyszała te słowa. Może pozbycie się tej dwójki nie będzie znowu najtrudniejszym zadaniem? Podejrzewała jednak, jak wynikało z rozmowy z Jafarem, że dla Białozora wolał coś znacznie od śmierci gorszego.
— Ja też — przyznała arlekinka, marszcząc nos. Zauważyła, że postawa nieznajomej, choć na pierwszy rzut oka zdawała się być luźna, była w rzeczywistości napięta, jakby szylkretka była przygotowana na ewentualny przekręt. — Ale przemyślałam to, o czym do mnie mówiłaś.
Uszy kocicy uniosły się z zainteresowaniem.
— I?
— I zdecydowałam, że dam wam szansę. Jeśli jesteście w stanie zaoferować mi więcej, niż Jafar, dołączę.
— Nie jesteśmy co prawda tak wysoko postawieni, jak Księżniczka — Bastet całą siłą woli usiłowała powstrzymać się od napinania mięśni, wiedząc, że szylkretka chciała ją w ten sposób sprawdzić. — Ale jeśli do nas dołączysz, możesz być pewna, że damy ci pewność, że nawet po kalectwie, urazie czy niezdolności będziesz mile widziana w naszym gangu. Dla Jafara liczy się siła, dla nas więzy.
— To tyle?
— U Księżniczki żyjecie w błogim bezpieczeństwie, bo nikt głupi nie zaatakuje kogoś z jego gangu. Ale gdzie jest zabawa? U nas, choć nie jesteśmy w stanie zapewnić bezpieczeństwa, mamy ryzyko - ale wspólne ryzyko. Gdy ryzyko pojawia się u was, zostawicie najsłabszego za sobą.
— Nie sądzę, że zostawieniem w tyle powinnam się martwić. Ryzyko to moje drugie imię — odparła Bastet. — Należę do jednych z najsilniejszych kotów u... Księżniczki — z trudem wypowiedziała to przezwisko, ale musiała zgrywać pozory, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
Niemal niezauważalnie skinęła głową w prawą stronę, ku czającemu się Dimie. Ona ją zagada, on zaatakuje i w dwójkę zdołają ją pokonać.
Dojrzała błysk w brązowych oczach sojuszniczki Białozora.
— Z pewnością bywałaś już w Kasztelanie — zagadnęła, a Czaszka zmarszczyła brwi - co to miało do rzeczy? — Jafar niezwykle lubuje się w przywłaszczaniu sobie sukcesów innych, i tym razem nie było inaczej. Kasztelan należał do Białozora, zanim Jafar mu go nie odebrał.
Nie słynęła z dobrodziejstwa ani sprawiedliwości, ale ta informacja lekko ją zszokowała. O ile kotka nie kłamała, Białozór był twórcą Kasztelana, a przynajmniej jednym z jego właścicieli lub współwłaścicieli. Czy Jafar o tym wiedział? Skoro mieli wspólną przeszłość, podejrzewała, że tak.
— Nie wiedziałam.
Duża szylkretka parsknęła.
— Żadnego "Nie obchodzi mnie niesprawiedliwość"? Jestem pod wrażeniem.
— Przyszłam tu negocjować warunki mojego ewentualnego dołączenia, a nie żartowania. Nie marnuj mojego czasu.
— Wyjmij kija z dupy — odparła prosto z mostu kocica, wzruszając barkami. — Powiedziałam ci dostatecznie dużo, żebyś mogła podjąć decyzję. Nie przyjdę już tutaj następnym razem, więc zdecyduj się szybko.
I w tym momencie oczy szylkretki wytrzeszczyły się, źrenice zmniejszyły, a pysk otworzył, gdy kawałek szkła wbił się w jej futro. Dima stał za wielką kotką, uśmiechając się na widok krwi, która zaczęła cieknąć z jej karku.
— Wy przebrzydłe ścierwa — syknęła. — Wiedziałam, że to kolejny przekręt!
Obróciła się niemal błyskawicznie i zaliczywszy koślawy piruet, wyrżnęła Dimie niemal wprost w potylicę - całe szczęście, kocur uchylił się w odpowiednim momencie, ale dostało mu się i tak w łeb. Zakrztusił się, a w tym czasie Bastet wzięła sprawę w swoje łapy - dosłownie - i rzuciła się na większą, podcinając jej nogi. Nieznajoma zgrabnie przeskakiwała z łapy na łapę, unikając ciosów arlekinki. W pewnym momencie potknęła się i upadła, zaczepiając się pazurami o blaszany dach, by nie spaść niżej. Bastet od razu skoczyła w stronę kotki, ale szylkretka splunęła jej prosto w oczy. W czasie, gdy Czaszka oślepła, poczuła, jak została boleśnie kopnięta w brzuch. Zatoczyła się do tyłu, a jedna z jej łap stanęła przy samej przepaści oddzielającej dach od ruchliwej, miażdżącej ulicy. Szylkretka posunęła się do przodu, gotowa zepchnąć czarną arlekinkę, ale została zaatakowana od tyłu przez Dimę. Bastet rzuciła się do przodu i szarpnęła przeciwniczkę, łapiąc się obiema łapami jej szyi. Przycisnęła jej łeb do podłogi, ale kocica ugryzła ją w pierś, a czarno-biała poczuła krew, która poczęła spływać jej po futrze. Jej metaliczny smród podrażnił jej nozdrza. Przeciwniczka podniosła łapę, chcąc zamachnąć się na jej głowę, ale Bastet była szybsza i zablokowała ruch, starając się wykręcić kończynę (było to jednak zadanie ciężkie, bo kotka opierała się, sprawiając trudność). Choć nie udało jej się złamać kości, szarpnęła za łapę, powodując falę posoki i kojąc się wrzaskiem przeciwniczki. Dima w tym czasie zaszedł szylkretkę od tyłu. Ta jednak zorientowała się, kopiąc w jego stronę tylnymi łapami. Rzuciła się wprost na Bastet i potoczyły się, a lewej łapie Jafara pozostawało tylko trzymać się mocno dachówki, by nie stać się krwawą sflaczałą miazgą na ulicy. Szylkretka zdążyła wyhamować, ale tylko włos dzielił ją od spadnięcia. Bastet poczuła, jak jej ciało zsuwa się pod presją uwierających spiczastych kawałków dachu, a część z nich pod naporem ciężaru osunęła się w dół. W końcu zaczęła zwisać, usiłując złapać się tylnymi łapami listwy okalającej dach - na marne.
Usłyszała cichy śmiech szylkretowej i niepewność Dimy, który spoglądał raz to na calico, raz na Bastet. Widząc, że jego wzrok na dłużej spoczął na niej, Bastet naprężyła mięśnie, by nie spaść i oszczędzając siły, powiedziała głośno:
— Zabij ją — odparła. Ona mogła umrzeć, ale cel miał zostać dopełniony i Bastet poświęciłaby wszystko, nawet własne życie, by dopilnować, by wola Jafara się spełniła.
Zsunęła się jeszcze niżej i poczuła, że jej łapy zaczynają drżeć, a obolałe mięśnie uporczywie trzymały się dachu. Dima niemalże bez wahania rzucił się wprost do niej, łapiąc ją za kark i wciągając z powrotem na powierzchnię dachu, podczas gdy szylkretka, zadowolona i najwyraźniej spodziewająca się takiego obrotu spraw, uciekła. Gdy wcześniej na pysku szylkretki dało się dostrzec niepewność - Bastet w końcu miała umiejętności przewyższające większość miejskich kotów - teraz na jej pysku pozostawał tylko zawadiacki uśmiech. Jej sylwetka zniknęła, rozpływając się w ciemnej nocnej poświacie.
Bastet podniosła się na łapy, a Dima odetchnął z ulgą.
— Nie zniósłbym, gdyby pani umarła.
Zamiast słów podziękowań, od Bastet Dima otrzymał tylko paskudny policzek z wysuniętymi pazurami. Kocur syknął, zginając się w pół.
— Trzeba było ją zabić — warknęła kocica, spoglądając na niego jak matka karcąca nieposłuszne kocię. Mówiła to typowym dla siebie tonem, który brzmiał dziwnie spokojnie mimo oczywistej, niezadowolonej postawy.
Kocur zniżył łeb, spoglądając na nią wzrokiem zbitego psa.
— Podejrzewam, że Jafarowi zależy bardziej na pani życiu, niż na śmierci jakiejś obcej.
Te słowa sprawiły, że Bastet odpuściła nieco gangsterowi. Rozumiała, że jej śmierć nie równoważyła się ze śmiercią całej tej wielkiej kocicy w oczach Jafara, ale mimo to niesmak na języku nie chciał jej tak łatwo opuścić.
— Doceniam, że rozważyłeś to, co Jafar pomyślałby na ten temat — westchnęła. — Może uda się następnym razem. Nie spocznę, póki nie wykonam tego zadania. Zabierz Pazia, wracamy. Jeśli ją zobaczycie, nieważne w jakich okolicznościach, macie ją zabić.
Dima pokiwał głową, podczas gdy Czaszka zgrabnym krokiem zeskoczyła po najbardziej bezpiecznych punktach, by trafić końcowo na bezpieczny chodnik.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz