*Wszystko w opku dzieje się bardzo dawno*
— Nie jesteś zły. Nie jesteś potworem. Proszę, nie wmawiaj sobie winy. Jesteś naprawdę dobrym kotem, tylko się pogubiłeś, a to spotyka każdego. Jesteś… najlepszym kotem, jakiego spotkałem.
Zamrugał na niego szeroko otwartymi oczami, po czym skrzywił się, jakby takie słowa sprawiły mu fizyczny ból. Przez moment miał ochotę odpowiedzieć bardzo sarkastycznie, jednak coś w niezaprzeczalnej szczerości tego wyznania, go powstrzymało.
Kuklik nie zrezygnował z niego. Nawet po tym wszystkim. Nawet po tym jak Agrest tak brutalnie go odrzucił. Nawet po tym jak celowo przypomniał mu, z kim tak naprawdę rozmawia.
Z kolei w relacji z Janowcem zawsze musiał udowadniać, że jest godzien jego obecności. Jego miłości. Każde niespełnione oczekiwanie, każde wykroczenia poza wyobrażania ojca wiązało się z utratą czegoś cennego. Uznania, czułości czy wręcz całkowitym zerwaniem kontaktu.
Gdy to najgorsze nastąpiło, Agrest się starał, bardzo się starał, żeby odzyskać dobrą opinię w jego oczach. Trenował kiedy tylko miał na to okazję i pilnował każdego swojego kroku, mimo że tamten tak często go ranił. A na koniec i tak okazało się, że ojciec-autorytet nie przejmował się losem syna i nigdy brał go za poważną, czegokolwiek godną osobę.
Z matką też nie było lepiej. Uważała się za lepszą od wszystkich, a najmłodszego potomka za szczególnie obrzydliwą istotę, niedosięgającą jej nawet do opuszek.
Agrest zawsze musiał zasłużyć na ich miłość. Sam w sobie nie był ani istotny, ani wystarczający. Krzywdzenie go więc też przychodziło jego rodzicom naturalnie, bez najdrobniejszych wyrzutów. Ponieważ nie był wart niczego więcej, prawda?
A Kuklik? Kuklik od początku spoglądał na niego inaczej. Przed nim nigdy nie musiał nikogo udawać. Nie potrzebował nieustannie kontrolować wszystkich aspektów siebie, żeby tylko nie ryzykować odrzuceniem. Szylkret chciał go, mimo że po tym, co zrobił był obiektywnie okropny. Mimo że to Agrest był tym, który go zranił.
To było nowe. Ponieważ on go nie nienawidził. Nie zostawił. Nie wymagał od niego pokutowania za swoje winy przez resztę życia.
A zarazem nie bał się go, jak bicolor obawiał się, że może zacząć. A skoro się nie bał, to oznaczało, że mu ufał; wierzył w niego wręcz. Nawet jeśli zdecydowanie nie powinienem.
Ta nagle zyskana świadomość, nie tylko poruszyła coś głęboko we wnętrzu zastępcy, ale także jego zewnętrzne ciało. Bicie własnego serca zaczęło dudnić mu w uszach, a wszystkie jego zmysły stały się szczególnie wytężone. Prawie miał wrażenie, jakby zyskał dostęp do jakiegoś nieznanego mu wcześniej uczucia.
Lekko oszołomiony ponowne pochylił się w przestrzeń przyjaciela, tym razem wtulając głowę w jego szyję i zaciskając mocno powieki.
Zostali tak przez jakiś czas, nie mówiąc nic; jedynie ciesząc się, że znów mogą być razem.
***
W drodze powrotnej do reszty grupy wzrok bicolora zatrzymał się na sośnie, rosnącej nieopodal nich. Dogłębnie zniszczonej, połamanej, rozdartej. Przyglądał się jej przez moment, po czym z dziwnym uczuciem melancholii minął ją, zostawiając za sobą.
***
Po cichu mijał śpiących wojowników, szukając najlepszego miejsca, w jakim i on mógłby zaznać odpoczynku. Dostrzegając jednak szylkretowe futro, od razu zdecydował, by ułożyć się obok niego.
Aczkolwiek po tym jak ułożył się w wygodnej pozycji i zamknął oczy, nadal nie potrafił wystarczająco się rozluźnić, żeby być w stanie zasnąć. Czegoś mu brakowało.
Ostrożnie przesunął się bliżej przyjaciela, łącząc ich futra ze sobą. Niepewnie oparł podbródek o jego plecy, w odpowiedzi słysząc ciche westchnięcie Kuklika. Wystraszył się przez chwilę, że go obudził, ale kocur nie ruszył się z miejsca. To nie był pierwszy raz, kiedy leżeli tak blisko, a mimo to Agrest czuł się jakoś inaczej. Gorzej i lepiej zarazem.
Pozwolił sobie cieszyć się chwilą i poniósł spojrzenie na gwiazdy świecące nad nimi. Chłodny wietrzyk delikatnie mierzwił kosmyki jego sierści, ale nie było mu zimno.
Może jeszcze istniała dla nich nadzieja.
***
Gdy nie był w tym zagubieniu sam, wszystko okazywało się nie takie złe, jak początkowo zakładał. Żałował, iż nie zdawał sobie z tego sprawy, zanim zranił najbliższe sobie osoby i je odrzucił. Nadal nie wyszedł w pełni na prostą, jednak poprawa zdawała się widoczna. Kuklik, Krecik i spotkania wiernych podtrzymywały go na duchu. Mimo iż na początku nie potrafił nie być mocno sceptyczny, co do istnienia takich czuwających nad nimi, miłosiernych figur – coraz częściej zaczynał myśleć, że Wszechmatka może naprawdę istnieć.
Gdy tylko skończył przydzielać patrole, podszedł do Kuklika.
— Hej, jak tam idzie ci trening Ślimaka? — zapytał, szukając bardziej pretekstu do rozmowy, niż z powodu szczególnego zainteresowania tematem.
Po chwili lekko zmarszczył brwi, wpatrując się w odpowiadającego przyjaciela. Czy on zawsze miał takie ciemne oczy? Agrest oczywiście dobrze wiedział, że były brązowe, ale nie mógł się pozbyć nieodpartego wrażenia, iż nastąpiła w nich jakaś zmiana. Teraz wydawały się jakieś głębsze, niezdobione zwykłym brązem, a bardziej dostojnym, kasztanowym kolorem.
Jeśli to miało sens.
<Kukliku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz