Nadrabiańsko
Jej rodzice nie żyli. Zginęli poprzez tajemniczą chorobę, od której należało trzymać się z dala. To było niezrozumiałe dla Płomień. Ojciec, który zawsze powtarzał, jaka była piękna, oraz starał się ją dobrze wychować - rzucił się na nią z zamiarem zabicia. Gdyby powiedziała, że nią to nie wstrząsnęło, skłamałaby. Nawet ona posiadała pojedyncze zalążki uczuć. Matkę z kolei miała w dupie, niech se zdycha jak ma.
Pomogła zakopać kotom zmarłych. Nie płakała jednak. Nadal trzymał ją szok. Dopiero później, schowana w krzakach, gdy znalazł ją jej brat, Dymne Niebo, uroniła kilka łez. Wraz z rudzielcem wymienili się zmartwieniami, po raz pierwszy w życiu.
- B-boję się tej c-choroby - miauknął żałośnie Dym.
- Wszyscy się boją - mruknęła, wycierając oczy. Dość tego płaczu. Musiała być silna. Robić za wzór dla brata, by miał odwagę zmieniać się na lepsze. Poza tym, nie pasowały do niej łzy.
- N-Nawet ty? - Zapytał, pociągając nosem. Płomień pozwoliła mu wtulić się w jej długie, kręcone futro.
- A to dziwne? Nie chcę umrzeć. Mam tu porachunki do wyrównania. - Odparła. - Najwyżej z zaświatów będę gnębić tych debili.
Dym uśmiechnął się lekko. W końcu, po tylu księżycach, poznał nieco swoją ukochaną siostrę. Była dla niego bardzo ważna, a teraz, gdy stracił rodziców, nawet bardziej. Byli dorośli, a jednak wiele spraw pozostawało dla nich zagadką. Nie byli jak prawdziwe rodzeństwo z obrazka. Dym kochał Płomień całym sercem, jednakże ona wciąż go odtrącała, gnębiła. Ale dzisiaj...pokazała nową stronę siebie. Rudy nie posiadał się ze szczęścia. Przynajmniej jedna dobra rzecz wśród tych wszystkich nieszczęść.
Leżeli tak jeszcze dłuższą chwilę, nim Płomień nie zarządziła powrotu. Dym niechętnie odsunął się od futra siostry. Ruszyli z powrotem do obozu, ale jako bliżsi sobie.
~*~
Lał silny deszcz, mocząc tereny klanów. Uderzał bezlitośnie w ziemię, oraz grzbiety kotów, które miały tego pecha wyleźć z nory w tę pogodę. Płomień zdecydowanie wolała zostać w legowisku. Było jej wygodnie, ciepło, może trochę ciasno, ale wystarczyło kopnąć parę zadków, by zaraz znalazło się dla niej więcej miejsca. Ziewnęła przeciągle.
- Ale leje - usłyszała z boku. - Oby nie było powodzi.
- Nie sądzę, że będzie. Ale wszystkie tereny staną się wielkim błotem. - Westchnął ktoś inny.
O raju, może nie zginą od odrobinki błota. Płomień co prawda też nie lubiła syfu w sierści, ale była mądrzejsza niż inni. Mogła w końcu używać swoich sługusów, by robili jej za dywanik po powrocie. Ba! Lepiej nawet! Za istny most przez to błotne pobojowisko!
Aż się podniosła, rozciągając kości. Ruszyła ku wyjściu, słysząc uderzający deszcz. Wyszła z legowiska, dostrzegając kota, na którego widok krew zawrzała jej w żyłach. Była daleko. Fasola stała kilka długości lisa od legowiska starszych.
Nagle rozległ się huk. Jasna smuga światła zstąpiła z nieba, uderzając prosto w córkę Miedzianej Iskry. Płomień padła na ziemię, zakrywając uszy i zamykając oczy.
Nie minęła sekunda, a była medyczka została spalona na popiół. Szylkretka podniosła się, trochę chwiejnie. Otworzyła oczy, a gdy obraz jej się wyostrzył, aż stanęła jak wryta.
Umarła! Nareszcie ta pieprzona Fasola opuściła ten świat! Oby zgniła w najgorszej dziurze, jaka czekała ją po tamtej stronie. Żeby ciemne duchy zeżarły jej duszę i by nie mogła się odrodzić.
Płomień cieszył fakt tej nagłej, aczkolwiek przykrej dla wielu kotów, tragedii. Mogłaby niemal zacząć podrygiwać radośnie nad usmażonym ciałem kotki. Właściwie to nie było już ciało, a jego nędzne pozostałości. Nie mieli nawet co zakopywać! Ha! Jej groźby w końcu się spełniły, a ta pokraka zniknęła z tego świata. Jednego słabeusza mniej. Szylkretka spojrzała w stronę rodziny zmarłej. Zebrali się wokoło. Partner oraz kocięta.
Nie było jej ich żal. Ani odrobinkę. Mogła wręcz stwierdzić, że im też należy się gryzienie piachu. Powinni paść martwi jak tamta zdrajczyni. Wszyscy, co do jednego. Płomień chętnie by się tym zajęła, a następnie umoczyła łapy w ich gorącej krwi, ciesząc wygraną. Nie licząc tej rodziny, jej problemem pozostawała władza. O ile Wróblowa Gwiazda był skończoną pizdą, tak jego siostra niekoniecznie. Wielka, gruba jak beczka toczyła się po obozie i na wszystkich łupała wzrokiem, jakby jej coś zrobili. Żałosne. Jak jej nie pasuje, to niech zabiera swój spasiony zad z tego klanu. Jeszcze Płomień w pysk kotce splunie na pożegnanie.
Dymna machnęła ogonem nisko nad ziemią, wracając wzrokiem do kotów opłakujących zmarłą. Fasola zginęła w obozie, uderzona przez piorun. Deszcz nadal lał, jednak coraz mniej. Nadany smutny klimat jej nie ruszał. Płomień uśmiechnęła się zadowolona. Chora wręcz satysfakcja ze śmierci klanowiczki.
Gdy nacieszyła już oczy, wycofała się subtelnie. Może dla Klanu Wilka była jeszcze nadzieja?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz