podczas zimy
Wędrowała kolejne dni. Schudła, gdyż nie była w stanie polować tyle, ile wojownicy przynosili na stos, kiedy jeszcze mieszkała w sadzie. Wtedy jadła kilka razy dziennie, a teraz raz lub dwa, o ile szczęście jej sprzyjało. Wlokła łapę za łapą, w ciszy licząc, że zima jest u krańca swych dni panowania. Mogła się lepiej przygotować. Ziół zostało jej odrobinka, a taka ilość niewiele pomoże. Musiała coś poradzić. Ugh, przecież potrafiła! Wiedzę o ziołach miała na tyle dużą, by przetrwać. Powinna też uważać na to, by się aby nie poślizgnąć. Uraz teraz, kiedy nie ma przy sobie żadnych gałęzi, ani pajęczyn był dla niej końcem. Poza tym, na dwóch łapach to sobie mogła. Poczołgać się chyba.
Westchnęła nerwowo. Mroźne powietrze ostro połaskotało ją w gardło. Zakasłała parę razy. Nie wiedziała ile wytrzyma, ale musiała znaleźć schronienie. Poduszeczki łap miała popękane, zmrożone, ledwo je czuła. Śnieg, który mógłby całą ją przykryć nie pomagał. Ugh, czemu na równinie musi go tyle być?
Dostrzegła las. Może dzień drogi stąd. W końcu wędrowała już z sześć dni? Może siedem? Nauczyła się wielu rzeczy, jednak wiadomo - las to inna bajka. Przeczuwała, że będzie odmienny od tego w Owocowym Lesie. Mogłaby nawet pokusić o myśl, iż jest tam o wiele więcej drapieżników, aniżeli na bagnach, gdzie chodziły patrole. Doświadczenia z sadu niewiele jej dawały tutaj. Odmienny świat, niebezpieczeństwa i sposoby na radzenie sobie z nimi.
Las. Obierze go sobie za cel podróży. Już stąd mogła wyczuć nikłe zapachy drapieżników, które drażniły jej nozdrza nieprzyjemnie. Ale trudno. Jak ma zginąć, to przynajmniej poznawszy zewnętrzny świat. Chociaż Cicha nie mogła ukryć, że pragnęła pobyć tu jeszcze. Dłużej maszerować w nieznanym, chowając przed wzrokiem drapieżników, walcząc o jedzenie z krukami. Miała brudne, potargane futro, gdzieniegdzie wyrwane przez te głupie ptaszyska. Ale co mogła poradzić, kiedy głodując była w stanie oddać wszystko? Dopiero teraz poczuła prawdziwe znaczenie “walki o przetrwanie”. W Owocowym Lesie miała sielankę. Medyków z ziołami, jedzenie, które przynosili wojownicy, miała własny kąt pod krzakiem. Jednak...było jej tam zbyt dobrze. Nawet jeśli spadła na nią odpowiedzialność za dawne czyny, do tego kalectwo. Cicha chciała wewnątrz serca takich warunków, jakie ma teraz. W końcu...po jakimś czasie przywyknie, prawda? Nauczy się wszystkiego, by nawet mając trzy łapy móc żyć w tym niebezpiecznym świecie.
Usiadła, uprzednio odgarniając łapą śnieg. Jutro postara się dotrzeć do lasu. Tam są drzewa, mniej wieje, na pewno znajdzie krzak, pod którym będzie mogła spędzać mroźne noce.
Położyła głowę na łapach. Było już ciemno. Słońce dawno zaszło, niosąc za sobą nie lada wiatr.
~*~
Obudziło ją zimowe słońce. Wstała, przeciągając zmarznięte mięśnie. Ughh, jak bardzo chciała już wiosnę! Dlaczego zima trwała tak długo? Przecież gdyby Cicha nie miała grubego, długiego futra, już dawno leżałaby martwa. Zacisnęła zęby na tę myśl. Jej ciało widocznie było przygotowane od dawna na wędrówkę, skoro obdarowało ją gęstą sierścią. Potrząsnęła głową, odganiając ponure myśli. Musiała się teraz skupić na dotarciu do lasu.
Nie miała więcej ziół. Zjadła ostatnie resztki. Jeśli w lesie nic nie znajdzie, może zacząć witać się z chorobami. Nawet jak zdobędzie pajęczynę, by zakleić swoje rany to nie będzie miała ziół, żeby je odkazić. Westchnęła ciężko.
Ruszyła powoli przez gęsty śnieg. Czuła, że poduszeczki jej odmarzają. Wędrowała już jakiś czas. Słońce było coraz wyżej na niebie, jednak niebezpiecznie ciemne chmury lgnęły w jego kierunku. Szylkretka patrząc na to, wiedziała, że liczą się uderzenia serca. Nie mogła pozwolić sobie, by złapała ją śnieżyca, kiedy tak blisko miała do schronienia się w lesie. Pierwsze płatki śniegu spadły na jej kremowo-niebieskie futro. Przyśpieszyła kroku, raz po raz zapadając się w zaspach. Przewróciła się po chwili, jednak nie mogła zwolnić. Śnieżyca przybierała na sile. Podniosła się ciężko, ruszając dalej.
Śnieg padał w najlepsze, tworząc na jej sierści grubą skorupę. Futro robiło się ciężkie od wchłoniętej wody, oraz pokrywy, jaką tworzyły płatki białego puchu. Była w lesie. Minęła jego granicę, pierwsze drzewa przywitały ją z otwartymi, bezlistnymi ramionami. Nie wiedziała dokładnie, gdzie się wywróciła. Padła na ziemię niemiłosiernie zmęczona, podziębiona, głodna, słaba. Walczyła z chęcią zamknięcia oczu. Oddychała płytko, coraz bardziej przymykając powieki.
-Ktoś tam jest! - Rozległo się w tle. Niewyraźne, jakby dalekie wołanie.
Cicha nie miała sił dłużej opierać się zmęczeniu. Po prostu pozwoliła objęciom Morfeusza objąć ją najściślej, jak potrafiły.
<Jesion?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz