Od rozmowy mamy i śmiesznej kotki bez nogi minęło parę wschodów księżyca. Przez te dni Czerwony Kaszel przestał być tajemniczą i nieznaną siłą dla kociaka. Nazwa ta padała przynajmniej paręnaście razy dziennie, ale nikt nie chciał mu powiedzieć na czym on polega i czemu koty chorujące na niego nie mogą ich odwiedzać. Z tego całego zamieszania Pszenicy nie podobały się szczególnie dwie rzeczy. Po pierwsze mama prawie w ogóle nie pozwala im się bawić na dworze, co dla liliowego była chyba jedna z najgorszych kar jakie Klan Gwiazd mógł mu zesłać. A po drugie, jego najukochańsza mamusia cały czas siedziała smutna. Często gdy przychodził tata i opowiadał co się dzieje w klanie, Pszenica zauważał w jej zawsze pełnych radości ślipiach łzy. Dlatego też kiedy nadeszła pora dnia odwiedzin Grzmiącego Potoku, kocurek podbiegł na swoich grubych łapkach do mamy i przytulił się do niej mocno.
― Nie martw się mamusiu! Wszystko na pewno się już ułożyło! ― próbował się pozbyć smutku na pysku Chłodnego Wiatru. ― Na pewno już wszystko jest dobrze... ― mruczał, wtulając się coraz bardziej w futerko kocicy.
― Dziękuję Pszenico, też mam taką nadzieję ― miauknęła nieco smutno kotka, uśmiechając się do swojej pociechy. ― Kochany jesteś, wiesz? ― stwierdziła, czule targając malca po łebku.
Kocurek zamruczał zadowolony z pochwały mamy i jej uśmiechu.
― Tata! Tata przyszedł! ― zawołała wesoło Jaskółka na widok kocura.
Wojownik otrzepał śnieg z futra i przywitał się z koteczką. Sztuczny spokój na jego pysku niepokoił Pszenice, żyjącego nadzieją, że tamci w końcu pokonali ten Czerwony Kaszel. Po przywitaniu się z resztą córek Grzmiący Potok odłożył mysz oraz wróbla i podszedł do leżącej partnerki i kocurka. Jednak ku zdziwieniu malca zamiast się z nią przywitać, pochylił się nad niebieską i szepnął jej do ucha.
― Epidemia nadal szaleje, Gorzka Łapa umarła.
Na te słowa mama wciągnęła mocniej powietrze, a jej ślipia zaszkliły się. Pszenica przyglądał się temu wszystkiemu, nie rozumiejąc o co chodzi. Nie rozumiał na czym dokładnie polegało to całe umieranie i czemu mamusi było z tego powodu tak smutno
― G-gorzka? A-ale przecież ona była jeszcze taka... m-młoda ― wymruczała Chłodny Wiatr, próbując się nie rozkleić i przytulając mocniej liliowego. ― P-pamiętam jak jeszcze była małym kociakiem...
― Wiem, ja też ― odpowiedział tata, wbijając wzrok w swoje łapy. ― Wiewiórczy Ogon też zachorowała ― dodał po chwili. ― Chcesz się z nią... pożegnać?
Kocurek poczuł jak przez ciało mamy przeszedł dreszcz. Bardzo nieprzyjemny dreszcz. Chłodny Wiatr kiwnęła łbem, ocierając łzy łapami. Wstała niepewnie i posłała liliowemu przepraszające spojrzenie.
― M-mama musi coś załatwić ― poinformowała swoje pociechy, próbując nie płakać chociaż przez chwilę. ― Zaraz wracam z tatą, proszę nie wychodźcie nigdzie, na zewnątrz jest niebezpiecznie...
― Dobrze mamo ― mruknęła Sosenka, wgryzająca się w wróbla. ― Ja tu ich przypilnuję ― mianowała się na nowego strażnika porządku kociarni niebieska.
Chłodny Wiatr uśmiechnęła się ciepło do córki i wyszła pośpiesznie z Grzmiącym Potokiem na zewnątrz. Kocurek przyglądał się jak rodzice znikają powoli z pola widzenia. Miał plan i pomimo prośby mamy postanowił go wykonać. Był święcie przekonany, że jeśli sprezentuje kotce jakiś miły podarunek, kwiatek czy listek, ta na pewno przestanie się smucić i znowu będzie radosna. Dlatego też widząc, że ich rodzicielka oddaliła się na wystarczająco dużą odległość pognał do wyjścia z kociarni.
― Ola ola, a ty gdzie? ― mruknęła Sosenka, stawiając mu łapę na ogonie. ― Teraz ja tu pilnuję porządku i na pewno sobie od tak nie wyjdziesz!
Liliowy niezbyt zadowolony z przebiegu spraw, odwrócił łeb do siostry i uśmiechnął się sztucznie.
― No wiesz, muszę się... no ― mruczał niepewnie, nie wiedząc co powiedzieć kotce. ― No ten wiesz... idź wypuścić się kreta ― miauknął lekko zawstydzony Pszenica.
―Wypuścić kreta? ― powtórzyła zdziwiona Sosenka, przyglądając się bratu.
― No wiesz... wypuścić bobra na trzęsawisko ― powiedział inaczej kocurek, spuszczając wzrok.
― Przecież ty nawet nie masz bobra! ― mruknęła zła koteczka, nie wiedząc o co chodzi liliowemu.
― Sosenko, on chce się iść na dwójkę ― wtrąciła się Jaskółka.
― Aaaa... ― załapała w końcu strażniczka porządku kociarni. ― No to idź, byle szybko!
Kocurek wyfrunął pośpiesznie ze żłobka i rozejrzał się po obozie. Widząc, że wszyscy współklanowicze są zajęci sobą i nikt nawet nie zwrócił uwagi na niego, skierował się w stronę najbliższych krzaków w celu wydostania się z obozowiska. Szedł przed siebie, podziwiając nieznane mu widoki. W lesie było mnóstwo drzew, tak jak opowiadał tata. Ziemia z każdym krokiem zdawała się być coraz mokrzejsza kociakowi, lecz ten się nie zatrzymywał. Nie mógł wrócić dopóki nie znajdzie idealnego prezentu dla swojej rodzicielki. Ale wśród ponurego i pełnego wilgotnych liści lasu nic nie zdawało się być odpowiednie. Wszystko było zbyt szare lub mokre jak na prezent. Kocurek zastanawiał się gdzie się podziały te wszystkie kwiaty, o których opowiadała mu mama. Z każdym uderzeniem serca coraz mniej chciało mu się iść, a łapki coraz bardziej go piekły nieprzyjemnie. Ale nie mógł się teraz poddać. Widząc, że las się przerzedza, przyspieszył i wpadł na nieznaną mu polanę. Pokryta zgniłymi liśćmi i trawami pusta przestrzeń nie wyglądała ani trochę przyjaźnie. Tym bardziej, że Pszenica miał wrażenie, że niebo coraz bardziej dziwnie czernieje. W chwili gdy lawina deszczu spadła na malucha, ten uświadomił sobie czemu kociaki nie powinny wychodzić same z obozu. Spanikowany biegał w tą i we tę nie mając pojęcia gdzie się ukryć i co zrobić. Ściana deszczu uniemożliwiała powrót do lasu czy jakąkolwiek orientacje w terenie, a z każdym uderzeniem serca Pszenica miał wrażenie jakby coraz bardziej opadał z sił. W końcu padł na ziemię uderzając łbem o coś boleśnie i zasnął.
* * *
Otworzył niepewnie ślipia. Jasne światło oślepiło go na chwile, więc zmrużył oczy, by się do niego przyzwyczaić. Nie wiedział gdzie jest oraz kim jest, ale nie podobało się mu tu. Łeb strasznie go bolał, a ciało było przemarznięte. Kocurek czuł jak cały drżę z zimna i nie mógł przestać. Znajdował się w dziwnym miejscu. Ziemia wyłożona była kwadratowymi cosiami wypełniona dziwnymi konstrukcjami z nieznanego mu materiału. Sam przykryty był czymś, ale nie marudził, gdyż dawało mu ciepło. Skulił się bardziej, próbując rozgrzać zmarznięte ciało i zamknął oczy, mając nadzieję, że jak się obudzi, będzie wiedział coś więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz