W końcu jednak Obserwująca Gwiazda zauważyła, że kłamał, gdy mówił jej, że był się przebadać. Czyżby rozmawiała z medykiem? W zasadzie to nie wiedział już kto nim był. Czy w ogóle Klan Burzy istniał. Dlatego też, kiedy zjawiła się jakaś ruda postać, przypomniał sobie, że posiadał przecież siostrę. A ona tu czego? Przypomniała sobie, że miała brata? W sumie to nie odezwał się do niej, patrząc tępo na przyniesione przez nią zioła, które miał zjeść. Nie chciał. Nie chciał żyć w takim świecie.
Kiedy nawet i nalegania Obserwującej Żmii nie pomogły, do akcji wkroczył Nagietkowy Wschód. Brat jak to na brata przystało, zaczął robić mu takie wyrzuty sumienia, że staczał się na dno, czego nie chciałaby ich matka, że udało mu się odzyskać na moment siłę by zwalczyć swą słabość. A może to groźba tego, że brat był gotów wepchnąć mu te zioła do gardła, przemówiła mu ostatecznie do rozumu? Tak czy siak, zjadł je, a nawet wypił sporą ilość wody. Nie pamiętał w końcu kiedy ostatnio pił. Świeży płyn odżywił jego gardło i po kilkudziesięciu uderzeniach serca wrócił mu nawet apetyt. A po paru dniach? Czuł się zdecydowanie lepiej, zwłaszcza że jego niańka w postaci starszego rudzielca, co rano stała nad nim z nową porcją ziół.
— Nie znudziło cię to jeszcze?! — syknął na brata, gdy ponownie przyniósł mu zielsko, zapewne od siostry, która została uczennicą medyka. Niesamowite czego się dowiadywał.
— Nie. Obiecałem matce, że się tobą zajmę, dlatego jedz, bo inaczej wiesz jak to się skończy.
Tak, owszem. Wiedział. Położył po sobie uszy i z trudem przełknął kolejne medykamenty, którymi już się odbijało. Ile jeszcze miał to jeść?
— Jeszcze to. Masz dużo pić. Odwodniłeś się. — Podał mu mech.
Westchnął ciężko, ale i wypił wodę. A gdy wszystko już było załatwione, liczył na to, że brat go zostawi w spokoju. Tak się jednak nie stało. Rudy usiadł obok niego i kontynuował.
— Wiem, że jest ci ciężko. Też za nią tęsknie. Jej śmierć jednak nie może pójść na marne. Musimy kontynuować ród Piaskowej Gwiazdy. Nie możemy się poddać.
— Zostaw mnie... Nie mam sił na te brednie — burknął pod nosem.
Od razu ujrzał przed oczami łapę, która uniosła jego pysk w górę, a wzrok niebieskookiego przeżarł go niczym ten należący do Lwiej Paszczy.
— Nie waż się tak mówić. Masz obowiązek względem niej. Ona patrzy na ciebie z niebios. Jeśli ją zawiedziesz skończysz jak nasz wujek. Zhańbiony, pozostawiony na pośmiewisko. Chcesz tego? — widząc jak Płomyk pokręcił głową, Nagietkowy Wschód kontynuował. — Więc weź się w garść. Musisz spełnić swoją powinność i kontynuować nasz ród.
— Co? — zatkało go, bo przypomniał sobie o pewnej rudej wilczaczce, o której zapomniał. — O nie... Czemu ja? Czemu nie ty? Jesteś starszy! — wytknął mu to.
— To ciebie wybrała matka. Masz już idealną partię. Wyjdą z was czystorude koty, których nasz ród teraz potrzebuje. Skoro jej już z nami nie ma... — wziął głębszy oddech. — To na mnie spoczywa teraz obowiązek dbania o naszą rodzinę. Ściągnę ją do klanu, więc się w końcu ogarnij — to powiedziawszy odszedł.
Wydał z siebie zbolały jęk. Świat się o niego dopominał, gdy pragnął zniknąć na wieki. Ale rzeczywiście obiecał coś matce. Nawet jeśli jej już nie było... obserwowała go z niebios, tak jak reszta jego przodków. Ale, że Nagietkowy Wschód podjął się tak wielkiej odpowiedzialności względem ich rodu, by go w końcu zeswatać? Tego mu nigdy nie wybaczy. Ognista Łapa może i była ruda, ale nie była stworzona dla niego. To był ten typ kotki, który z chęcią unikałby do końca swego życia.
Wyleczony: Rozpuszczony Bachor
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz