Obudziły mnie promienie słońca, które z trudem przeciskały się przez wiecznie zielone gałęzie, otaczające legowisko wojowników. Z żalem opuściłem wygodne i ciepłe posłanie z liści paproci, mchu i trawy, wiedząc, że dni robią się coraz zimniejsze. Przeszedłem przez niewielki otwór, między gałęziami i znalazłem się na polance o trawie wdeptanej w ziemię, przez masę kocich łap. Zimne powietrze pachniało zbliżającą się zimą i ostrym zapachem Klanu Wilka. Przeciągnąłem się, wyciągając łapy jak najdalej przed siebie i szarpiąc pazurami zmrożoną trawę. Po chwili skończyłem gimnastykę. Z mojego pyszczka unosiła się para wodna, przypominająca biały dym w chłodnym powietrzu. Klan jeszcze spał, więc bez trudu przedostałem się przez krzaki okalające nasz obóz. Spojrzałem za siebie i prychnąłem coś o tym, że nasz patrol to tylko dodatkowe pyski do wykarmienia, które zamiast pilnować śpią sobie smacznie na ciepłym posłanku. Zimny powiew wiatru zmierzwił moje czarne futro, przywołując mnie do rzeczywistości. Przecież nie opuściłem legowiska bez powodu! Wolnym i bezszelestnym krokiem oddaliłem się od klanu pogrążonego we śnie. Ziemia była twarda pod łapami i pokryta cieniutką warstwą lodu, jakby Pora Nagich Drzew powoli zaczęła wkraczać na tereny klanów. Po kilku minutach szybkiego truchtu znalazłem się w bliskim sąsiedztwie z innym klanem. Rozchyliłem pyszczek by lepiej czuć zapachy i wciągnąłem powietrze. Od razu wyczułem mocną woń, przypominającą Klan Wilka, lecz o trochę łagodniejszym zapachu, przywodzącym na myśl rozgrzane w słońcu skały. To musiał być Klan Klifu z którym PODOBNO mamy sojusz. Nerwowo machnąłem ogonem i ruszyłem w kierunku granicy. Od linii zapachu obcego klanu dzielił mnie tylko wąski strumyk i linia drzew. Znalazłem się w miejscu, gdzie ziemię pokrywały sosnowe igły i gruba warstwa ściółki, której nie zdołał zamrozić lód. Zacząłem węszyć w ściółce i nerwowo nasłuchiwać. Po chwili do moich uszu doszedł upragniony dźwięk - popiskiwanie nornic, które mościły się do snu po męczącej nocy. Na mój pyszczek wypłynął szyderczy uśmieszek.
~*~
Złapaną zdobycz, cztery tłuste nornice i małą ziębę, zakopałem głęboko w poszyciu lasu by nie dobrały się do nich inne drapieżniki. Później wrócę i zaniosę łup do obozu, gdzie każdy będzie mógł się nim pożywić. Głód skręcał mi żołądek i miałem ogromną ochotę skubnąć choć odrobinę świeżego mięsa. Pamiętałem jednak najważniejszą regułę Klanu, mówiącą o tym, że każdy wojownik zanim zje musi nakarmić klan. Nie chciałem świeżo po dołączeniu łamać kodeksu i narażać się liderowi. Poza tym przed dołączeniem tu, wiele księżycy temu należałem do klanu i pewne nawyki weszły mi w krew. Mimo, że przez pewien czas były uśpione, teraz miały okazję obudzić się z długiego snu i znów dać o sobie znać. Oblizałem się po wąsach i oddaliłem od zakopanej zwierzyny. W pobliżu nic więcej nie dawało żadnych znaków swojej obecności. Widać wszelka zwierzyna wyczuła strach i śmierć pozostałych stworzeń i teraz kuliła się w swoich norach, nie zamierzając choćby wystawić nosa. Chyba nic tu już nie upoluję... mruknąłem do siebie w myślach. Mimo to uparcie skradałem się w kierunku granicy, licząc, że przy niewielkim strumyku złapią jakąś żylastą myszkę, na tyle głupią by szukać jedzenia w moim towarzystwie. Nagle mój wzrok przykuł ledwie dostrzegalny ruch po drugiej stronie strumyka. Znieruchomiałem, strzygąc uszami i wpatrując się w tamto miejsce. Po chwili zacząłem wątpić, czy to aby wyobraźnie nie spłatała mi figla, gdy znów to dostrzegłem. Skrawek czarnego futra, ginący za splątanymi gałęziami karłowatych drzewek. Otworzyłem pyszczek i wciągnąłem powietrze. Od razu wyczułem członka Klanu Klifu. Nie spotkałem jeszcze żadnego z nich, więc nie mogłem powiedzieć kto czai się po drugiej stronie wody. Zmrużyłem oczy z zaciekawienia i podążyłem za tropem, niewidoczny pośród zielonych gałęzi iglastych drzew, które zwieszały się aż do ziemi. Po kilku długościach lisa, kot w końcu raczył się pokazać. Z plątaniny gałęzi wyszła smukła czarna kotka o złocistej gwieździe na czole, przez którą rozpoznałem w niej liderkę. Czarna nie miała jednego oka, za to drugie było złocisto - żółte. Swobodnym krokiem zbliżyła się do strumienia i zaczęła chłeptać zimną wodę. Nagle dostrzegłem za nią ruch, który nie spowodował żadnego szelestu. Przez lukę w krzakach, w których owo zwierzę się poruszało dostrzegłem rudo - brązową sierść. Po chwili rude stworzenie wyszło na otwartą przestrzeń. Było chude i ledwie większe od kota, jego długi i wąski pysk napawał mnie odrazą, tak samo wielkie uszy i smukła kita zakończona białą ciapką. Lis. Młody, który ledwie odłączył się od matki. Los mu nie sprzyjał. Chude ciało o lekko skołtunionej sierści, zakrzywiony i wyleniały ogon, a całości dopełniała brzydka blizna ciągnąca się od pyska, aż po kark. Załzawione, żółtawe oczy wbił w niczego nieświadomą kotkę, mimo paskudnego stanu poruszał się cicho, zapewne licząc na łatwy łup. Sama liderka obcego klanu niewiele dla mnie znaczyła, ale fakt, że jej zabójcą miał być lis, znaczył bardzo dużo. Nie znosiłem tych zwierząt i miałem ku temu powód. Mnóstwo księżycy temu, kiedy byłem małym kociakiem do obozu naszego klanu wdarły się trzy lisy - młode samce szukające rozrywki i świeżego mięsa. Mimo młodego wieku, były dobrze wykarmione, silne o błyszczącej, gęstej sierści. W walce również dorównywały starszym osobnikom, tyle, że te były pełne energii i zwinne jak żmije. W walce z nimi zginęło dwóch wojowników, jeden terminator i kociak ... moja siostra. To był czarny dzień dla mojego klanu. Potrząsnąłem głową i odegnałem dawne wspomnienie, jak natrętną muchę. Skupiłem spojrzenie dwukolorowych oczu na drapieżniku, który powoli szykował się do skoku... Nie traciłem czasu na zbędne miauczenie. Wyskoczyłem z krzaków, jednym susem przeskoczyłem strumień i z syknięciem skoczyłem na lisa. Zdezorientowany psowaty, niezgrabnie odchylił się do tyłu w wyniku czego moje pazury, zamiast wydrapać mu oko, rozcięły pysk. Wylądowałem na ziemi, zwinnie obracając się w kierunku przeciwnika. Lis spojrzał na mnie i obnażył żółte kły. Syknąłem i machnąłem mu uzbrojoną w szereg pazurów łapą, tuż przed oczami. Zza mnie doszło jeszcze inne syknięcie, jego niedoszłej ofiary. Lis warknął i uciekł w głąb lasu, nadal pozostawając na terytorium Klanu Klifu. Obróciłem się w kierunku czarnej kotki, niepewny jej reakcji. Niby uratowałem jej życie, a przynajmniej oszczędziłem jej kilku ran jakich mogła się nabawić w starciu z lisem, jednak nikt mnie o to nie prosił. Może nie życzyła sobie pomocy? Tak więc nie schowałem pazurów gdy spojrzałem w jej żółte oko i bliznę po drugim.
< Unexpectedstar?>
~*~
Złapaną zdobycz, cztery tłuste nornice i małą ziębę, zakopałem głęboko w poszyciu lasu by nie dobrały się do nich inne drapieżniki. Później wrócę i zaniosę łup do obozu, gdzie każdy będzie mógł się nim pożywić. Głód skręcał mi żołądek i miałem ogromną ochotę skubnąć choć odrobinę świeżego mięsa. Pamiętałem jednak najważniejszą regułę Klanu, mówiącą o tym, że każdy wojownik zanim zje musi nakarmić klan. Nie chciałem świeżo po dołączeniu łamać kodeksu i narażać się liderowi. Poza tym przed dołączeniem tu, wiele księżycy temu należałem do klanu i pewne nawyki weszły mi w krew. Mimo, że przez pewien czas były uśpione, teraz miały okazję obudzić się z długiego snu i znów dać o sobie znać. Oblizałem się po wąsach i oddaliłem od zakopanej zwierzyny. W pobliżu nic więcej nie dawało żadnych znaków swojej obecności. Widać wszelka zwierzyna wyczuła strach i śmierć pozostałych stworzeń i teraz kuliła się w swoich norach, nie zamierzając choćby wystawić nosa. Chyba nic tu już nie upoluję... mruknąłem do siebie w myślach. Mimo to uparcie skradałem się w kierunku granicy, licząc, że przy niewielkim strumyku złapią jakąś żylastą myszkę, na tyle głupią by szukać jedzenia w moim towarzystwie. Nagle mój wzrok przykuł ledwie dostrzegalny ruch po drugiej stronie strumyka. Znieruchomiałem, strzygąc uszami i wpatrując się w tamto miejsce. Po chwili zacząłem wątpić, czy to aby wyobraźnie nie spłatała mi figla, gdy znów to dostrzegłem. Skrawek czarnego futra, ginący za splątanymi gałęziami karłowatych drzewek. Otworzyłem pyszczek i wciągnąłem powietrze. Od razu wyczułem członka Klanu Klifu. Nie spotkałem jeszcze żadnego z nich, więc nie mogłem powiedzieć kto czai się po drugiej stronie wody. Zmrużyłem oczy z zaciekawienia i podążyłem za tropem, niewidoczny pośród zielonych gałęzi iglastych drzew, które zwieszały się aż do ziemi. Po kilku długościach lisa, kot w końcu raczył się pokazać. Z plątaniny gałęzi wyszła smukła czarna kotka o złocistej gwieździe na czole, przez którą rozpoznałem w niej liderkę. Czarna nie miała jednego oka, za to drugie było złocisto - żółte. Swobodnym krokiem zbliżyła się do strumienia i zaczęła chłeptać zimną wodę. Nagle dostrzegłem za nią ruch, który nie spowodował żadnego szelestu. Przez lukę w krzakach, w których owo zwierzę się poruszało dostrzegłem rudo - brązową sierść. Po chwili rude stworzenie wyszło na otwartą przestrzeń. Było chude i ledwie większe od kota, jego długi i wąski pysk napawał mnie odrazą, tak samo wielkie uszy i smukła kita zakończona białą ciapką. Lis. Młody, który ledwie odłączył się od matki. Los mu nie sprzyjał. Chude ciało o lekko skołtunionej sierści, zakrzywiony i wyleniały ogon, a całości dopełniała brzydka blizna ciągnąca się od pyska, aż po kark. Załzawione, żółtawe oczy wbił w niczego nieświadomą kotkę, mimo paskudnego stanu poruszał się cicho, zapewne licząc na łatwy łup. Sama liderka obcego klanu niewiele dla mnie znaczyła, ale fakt, że jej zabójcą miał być lis, znaczył bardzo dużo. Nie znosiłem tych zwierząt i miałem ku temu powód. Mnóstwo księżycy temu, kiedy byłem małym kociakiem do obozu naszego klanu wdarły się trzy lisy - młode samce szukające rozrywki i świeżego mięsa. Mimo młodego wieku, były dobrze wykarmione, silne o błyszczącej, gęstej sierści. W walce również dorównywały starszym osobnikom, tyle, że te były pełne energii i zwinne jak żmije. W walce z nimi zginęło dwóch wojowników, jeden terminator i kociak ... moja siostra. To był czarny dzień dla mojego klanu. Potrząsnąłem głową i odegnałem dawne wspomnienie, jak natrętną muchę. Skupiłem spojrzenie dwukolorowych oczu na drapieżniku, który powoli szykował się do skoku... Nie traciłem czasu na zbędne miauczenie. Wyskoczyłem z krzaków, jednym susem przeskoczyłem strumień i z syknięciem skoczyłem na lisa. Zdezorientowany psowaty, niezgrabnie odchylił się do tyłu w wyniku czego moje pazury, zamiast wydrapać mu oko, rozcięły pysk. Wylądowałem na ziemi, zwinnie obracając się w kierunku przeciwnika. Lis spojrzał na mnie i obnażył żółte kły. Syknąłem i machnąłem mu uzbrojoną w szereg pazurów łapą, tuż przed oczami. Zza mnie doszło jeszcze inne syknięcie, jego niedoszłej ofiary. Lis warknął i uciekł w głąb lasu, nadal pozostawając na terytorium Klanu Klifu. Obróciłem się w kierunku czarnej kotki, niepewny jej reakcji. Niby uratowałem jej życie, a przynajmniej oszczędziłem jej kilku ran jakich mogła się nabawić w starciu z lisem, jednak nikt mnie o to nie prosił. Może nie życzyła sobie pomocy? Tak więc nie schowałem pazurów gdy spojrzałem w jej żółte oko i bliznę po drugim.
< Unexpectedstar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz