*gdy Cień skończył cztery księżyce*
Tak bardzo się bał. Strach towarzyszył mu przez każdy moment życia, od kiedy zaczęto mówić o ceremonii dwójki rodzeństwa. To było dziwne, dlatego nikomu nie mówił. Nie chciał jeszcze bardziej osłabiać swojej reputacji, która i tak była fatalna. Jaki kociak nie chciał być uczniem? Oczywiście, że żaden. Żaden oprócz Cienia. Nie chciał, bo się bał tego, że nie da rady, że stanie się stróżem, albo wydarzy się coś jeszcze gorszego. Kto wie? Może nie dostanie mentora, bo nikt nie będzie chciał szkolić łysego, małego kota, który wyglądem bardziej przypominał szczura. A charakterem był od niego jeszcze gorszy.
Znowu zalała go fala strachu. Te momenty były najgorsze. Już nie mógł wytrzymać stresu buzującego w jego środku i wtedy nadchodziła panika. Lęk obezwładniał całe jego ciało, kociak nie mógł wydostać się spod jego kontroli. Serce mu waliło szybciej i mocniej niż kiedykolwiek, miał wrażenie, że cały obóz słyszy głuche uderzenia. Oddychał szybko, jego boki wznosiły się i opadały. Po chwili zrobiło mu się straszliwie zimno, zaczął pocić się, dyszeć. Poczuł też przeraźliwie mocne ściśnięcie w żołądku. Jakby lodowate szpony przekręcały narządy w jego brzuchu i zaciskały się na nich.
— Cieniu? Gdzie jesteś?
Jak przez mgłę usłyszał głos Żmii, która chciała go przygotować do ceremonii. Musiał przecież należycie wyglądać, ale nie mógł się jej pokazać w takim stanie. Resztką woli posunął się głębiej w cień, żeby żadne czujne oko go nie zauważyło.
Po chwili także i gardło się zacisnęło. Łysy ledwo zdążył się zorientować, co się dzieje, a z jego pyska wyskoczyła kupka śmierdzącej, obrzydliwie wyglądającej brei wymiotów. I kolejna.
Pierwszy raz w życiu wymiotował i już wiedział, że nienawidzi tego uczucia. Tego pieczenia w gardle, kwaśnego posmaku i smrodu. Przynajmniej panika ustąpiła. Szybko zdał sobie sprawę z tego, że teraz ma brudny pyszczek, a w dodatku śmierdzi mu z buzi. Nie zajęło mu dużo czasu, aby się oczyścić, bo przecież nie miał futra. Jedyna zaleta tej cechy o nieskończonej ilości wad.
Wciąż był zestresowany, ale czuł, jak przybywa mu siła. Odwrócił się więc, wyprostował i skierował w kierunku głosu matki. Już po chwili stał u boku Żmii, która zaczęła delikatnie oczyszczać jego skórę. Nie zajęło jej to długo, ale zdążyła zbesztać malucha za opóźnianie przygotowań do ceremonii.
— To wasza wielka chwila — zamruczała, szybko zapominając o chwilowej nieobecności Cienia.
Łysy skrzywił się delikatnie, ale zaraz zapanował nad mimiką. Postarał się uśmiechnąć. Ostatnio coraz lepiej mu szło udawanie, nabierał wprawy. Niemal w tej samej chwili, kiedy jego rodzicielki uznały, że futro Jaśminowiec wygląda należycie, okrzyk Sówki poniósł się po obozie.
— Niech wszystkie koty zdolne samotnie polować zbiorą się na zebranie!
Od razu poczuł, jak jego nogi miękną, trzęsą się. Całe jego ciało dygotało. To było straszne, tak jakby stracił nad sobą kontrolę. Wszyscy członkowie Owocowego Lasu stanęli dookoła kociaków, wiedząc, co się zaraz wydarzy i wlepiając wzrok w rodzeństwo. Tyle spojrzeń... Zawsze starał się unikać uwagi, teraz było to niemożliwe.
Rozejrzał się. Oblicze Jaśminowiec promieniowało ekscytacją i szczęściem, w oczach matek było widać dumę, a on... Cień jak zawsze był tym jedynym wyrzutkiem, przeciwieństwem rodziny, najsłabszym ogniwem, ciężarem, z którego nie było żadnego pożytku.
— Zwołałam was dzisiaj, żeby przeprowadzić pewną ceremonię. Dwójka naszych kociaków jest już w odpowiednim wieku, aby stać się uczniami — kontynuowała Sówka. Jej wzrok zatrzymał się na łysym, który od razu poczuł, jak się zaczyna pocić. — Cieniu, ukończyłeś cztery księżyce i nadszedł czas, abyś został uczniem. Będziesz szkolić się na wojownika, a twoim mentorem zostanie Topola. Jestem pewna, że przekaże ci on całą swoją wiedzę.
Teraz spojrzenia zgromadzonych kotów przeniosła się na łaciatego, który wystąpił parę kroków do przodu. Sówka mówiła dalej, ale łysemu zbyt trudno było się skupić na jej słowach. Wszystko działo się zbyt szybko, miał wrażenie, że świat wiruje wokół niego. Wydawało mu się, że słyszy słowa. Słowa Lnu, Żagnicy i Rokitnika.
„Na nic się nie przydasz”
„Jesteś słaby”
„Nigdy nie będziesz dobrym wojownikiem”
Wrócił do rzeczywistości, dopiero gdy miał się zetknąć nosami z Topolą. Koty patrzyły na niego wyczekująco, zastanawiając się, czemu się nie rusza.
Zebrał wszystkie siły, jakie w sobie miał i krok po kroku dotarł do swojego nowego mentora. Czuł się, jakby przebiegł wokół obozu sto razy. Był tak straszliwie zmęczony, a przecież nic takiego nie zrobił.
Skupił swoje myśli na łaciatym kocurze. Topola. Nigdy z nim nie rozmawiał. Tak jak z połową społeczności. Wolał trzymać się na uboczu. Oczywiście, znał imiona wszystkich. Dużo czasu spędzał, obserwując koty rozmawiające, śmiejące się. Ciekawe, czy mentor go polubi?
W sercu Cienia zaiskrzyła iskierka nadziei. Może wszystko będzie dobrze, może wszystko się ułoży? Na jego pysku pojawił się delikatny, nieśmiały uśmiech. Wyciągnął głowę do góry, Topola opuścił łeb i ich nosy się dotknęły. Przez chwilę poczuł się niebezpiecznie wskutek dotyku, ale zaraz się rozluźnił. Stanął obok kocura i słuchał uważnie ceremonii Jaśminowiec. Był z siebie całkiem zadowolony. W sumie to nie zbłaźnił się jakoś bardzo. Nie zwymiotował na Sówkę ani nie stracił kompletnie nad sobą kontroli, więc było dobrze!
Niedługo potem ceremonia się skończyła. Dereńka została mentorką Jaśminowiec, która stanęła przy swoim bracie. Jej oczy błyszczały, a ogon uniesiony w górze drgał z ekscytacji. Wiedział, że to był jeden z najlepszych dni w jej życiu. Cieszył się szczęściem siostry, ale sam wciąż nie pozbył się tych wszystkich wątpliwości, które dokuczały mu od pewnego czasu. Potrząsnął głową, pozbywając się pesymistycznych myśli. Z pewnością, jeśli odpowiednio się postara, dobrze mu pójdzie.
Niemal cała społeczność zgromadziła się wokół rodzeństwa. Przyjaciele Jaśminowiec, których było całkiem sporo, gratulowali kotce, a przy okazji kiwali z uznaniem głową Cieniowi. Czasem nawet chwalili go i motywowali. To wszystko było przemiłe, jednak czuł się dosyć nieswojo w centrum uwagi. Na szczęście większość kotów skupiała się bardziej na Jaśminowiec, która z uśmiechem dziękowała. Już niedługo zbiorowisko się rozeszło, a przed nowo mianowanymi uczniami stanęły dwie kotki. Żmija i Cierń.
— Gratuluję — wymruczała niebieska z szerokim uśmiechem.
— Jestem z was strasznie dumna. Wybraliście słuszną drogę. Bycie wojownikiem to wielki zaszczyt — powiedziała Cierń. — Oczywiście zwiadowcą też — dodała pośpiesznie, zwracając się do swojej partnerki.
Jaśminowiec zamruczała rozbawiona, a Cień pochylił głowę w wyrazie wdzięczności.
— Myślicie, że będę dobrym uczniem? — spytał zdziwiony, że się na to odważył.
Matki spojrzały na niego.
— Ależ oczywiście! — zawołała łysa.
— Jeśli tylko będziesz się starał i słuchał mentora, zostaniesz jednym z najlepszych wojowników, jakich widział Owocowy Las — dodała Żmija.
Kocurek pokiwał głową, rozważając to, co usłyszał. Jego mamy z pewnością nie mogły się mylić. Nie, one zawsze mówiły prawdę. Nie widział też sensu w tym, aby go okłamały. Przyjął więc te informacje. Uznał, że koniec z martwieniem się. To tylko niepotrzebnie psuło mu nastrój. Oczywiście łatwiej pomyśleć, niż zrobić.
— No już, wasi mentorzy czekają. — Żmija wskazała wzrokiem Topolę i Dereńkę stojących w pewnej odległości od rodziny.
Szybkie pożegnanie i już po chwili Cień stanął przed łaciatym kocurem, patrząc na niego ze stresem w oczach. Czarny chyba to wyczuł, bo uśmiechnął się pokrzepiająco.
— Hej, spokojnie — miauknął wesoło. — Idziemy teraz na trening, nie cieszysz się?
Łysy spojrzał na niego zdezorientowany. Jak to, trening? Przecież sama ceremonia była jednym z najbardziej męczących chwil w jego życiu. No cóż, pewnie szkolenie też nie będzie zbyt łatwe.
— Cieszę się! — powiedział to najbardziej entuzjastycznym tonem, na jaki było go stać. Uniósł ogon ku górze, wyprostował się, a na jego pysku pojawił się mały uśmiech, co prawda odrobinę wymuszony.
Topola pokiwał głową i ruszył przed siebie, ogonem dając znać uczniowi, żeby podążał za nim. Cień szybko truchtał obok mentora, starając się dotrzymać mu kroku i nie biec jednocześnie. Wolał magazynować siły.
— W takim razie co ty na to, żebyśmy... — łaciaty przerwał na chwilę, udając, że się namyśla. — Wyszli z obozu pozwiedzać terytorium?
Teraz łysy już nawet nie musiał udawać ekscytacji. Po prostu świerzbiło go w łapach na samą myśl o zobaczeniu terenów swojej społeczności. Entuzjastycznie pokiwał głową i zaraz potem wyszli z obozu.
Niemal od razu się zatrzymał, otwierając pysk ze zdziwienia. Nie miał pojęcia, że świat tak wygląda, że świat jest taki duży. Taki ogromny... Masa przestrzeni porośniętej krzewami i drzewami. Więcej, niż zdołałby objąć wzrokiem. A nad tym wszystkim, w górze, na błękitnym niebie, migotało słońce, zalewając ziemię swoim blaskiem.
— Łał — wykrztusił, spoglądając na mentora. Ten się uśmiechnął.
— Wiedziałem, że ci się spodoba — zamruczał Topola, a następnie pogonił swojego nowego ucznia machnięciem ogona. — Chodźmy!
***
Na zmianę szli i truchtali, utrzymując tym samym szybkie tempo, ale nie przekraczając możliwości Cienia. Zwiedzili całe terytorium, przeszli wzdłuż granicy z Klanem Wilka i Klanem Burzy, zobaczyli Owocowy Lasek, Upadłą Gwiazdę, Wrzosową Polanę, Konający Buk, Rozlewisko, Cmentarz Potworów, Dębowy Gaj, Śliwowa Ostoja, znaczy… Co? Tych nazw było tak wiele, że mu się mieszały. No i oczywiście Grota Strachu… Na samą myśl o tym miejscu kocurka przechodziły ciarki. Otrząsnął się, próbując wyrzucić z głowy przerażające wspomnienie. Wstał, stękając z powodu bólu w łapach. Wrócili po zachodzie słońca, łysy szybko zjadł i teraz udał się w kierunku swojego nowego legowiska. Legowiska uczniów. Wstyd mu było przyznać, ale zastanawiał się, jak to będzie spać bez Cierń. Pocieszał się faktem, że obok niego znajdowało się posłanie Jaśminowiec. Z trudem wspiął się na gałęzie kasztanowca i padł na swoją wyściółkę jak martwy. Był tak strasznie zmęczony… Jedyne czego pragnął to spać. Spać, spać, spać…
[trening woj. 1506 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz