BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Po ucieczce Kawczego Serca razem z Płotkową Łapą coraz więcej kotów jest otwarcie niezadowolonych z aktualnie trwającej władzy i dyskryminacji wobec osobników o czekoladowym futrze. Słychać śmielsze głosy, głównie młodych kotów, negatywnie wyrażające się o Sroczej Gwieździe i jej rodzinie. Niedługo później jednak dochodzi do tragedii. Błotnista Plama zabiła dwa koty - Nawałnicową Łapę, który po śmierci otrzymał nowe imię, Nawałnicowy Ryk oraz Okraszoną Polanę. Oprócz tego zraniła Czapli Taniec i podjęła się próby zamordowania kocięcia, Zmierzchu, czemu jednak zapobiegła ich liderka, rzucając się na czekoladową i zagryzając ją. Po oględzinach Strzyżykowy Promyk wyjaśnia dyskretnie przywódczyni i swoim uczennicom co wywołało tak nagłą zmianę w lękliwej kotce. Choroba, jaką im przedstawia, brzmi jak przekleństwo od Klanu Gwiazdy, obejmujące ciało, serce i duszę chorego, do tego będąca silnie zaraźliwa. Następnego poranka Srocza Gwiazda ogłasza i przestrzega wojowników przed tajemniczą klątwą, wyjaśniając przy tym na co powinni zwracać uwagę, aby jak najszybciej wykryć zarażonego.

W Klanie Wilka

Znika coraz więcej kotów. Rozpoczęte nagłą śmiercią Chłodnego Omenu przez uderzenie piorunem, zmartwienia wilczaków jedynie się piętrzą. W ciągu zaledwie jednego sezonu ich klan nawiedziło wiele nieszczęść, nie tylko pod postacią śmierci, ale także innych zdarzeń, jak chociażby nagły atak dzika na obóz Klanu Wilka, podczas którego życie stracił Mroźna Łapa. Wojownicy zdają się sami siebie wybijać, mimo, iż nie wszystko jest mówione na głos, a dużo spraw kończy zamiecionych pod ogon. Żeby tego było mało, coraz więcej kotów choruje, a Zaranna Zjawa staje w ogniu krytyki niezadowolonych z jej medycznych umiejętności pobratymców.

W Owocowym Lesie

Do społeczności niespodziewanie powrócił Agrest wraz ze swoją córką Mirabelką i zarządził uroczystość z tej radosnej okazji. Polegała ona na spędzeniu dnia wraz ze swoimi bliskimi przy upolowanym posiłku. Po przyjęciu spędzonym w miłej atmosferze, uczestnicy wrócili do obozu w oczekiwaniu. Wówczas przywódca ogłosił rezygnację ze stanowiska i wyjawił powód swojego zniknięcia, deklarując chęć dołączenia do starszyzny. Świergot na te wieści zarządziła głosowanie na przyszłego lidera Owocowego Lasu pomiędzy dwoma obecnymi zastępcami. Większość uprawnionych oddała swój głos na Daglezjową Igłę, tym sposobem desygnując ją na nową przywódczynię. Na miejsce zastępcy została wyznaczona Sadzawka.
Nie tak długo po zmianie władzy, społecznością wstrząsnęła straszliwa wiadomość. Patrol mający na celu zlokalizować położenie borsuków zakończył się wielką tragedią! Podczas ucieczki przed drapieżnikami zmarły dwie zwiadowczynie oraz wojowniczka, o czym poinformowała wchodząca w skład zwiadu Sówka. Iskra i Bławatek, którzy podczas krytycznej sytuacji oddzielili się od reszty patrolu, wschód słońca później zostali znalezieni martwi przez Czernidłaka i Pumę. Cały Owocowy Las pogrążył się w żałobie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Znajdki u samotników!
(trzy wolne miejsca!)

Pojawiła się nowa zakładka z Cechami Specjalnymi i Mutacjami! Aby dostać się do niej, należy wejść w zakładkę "Maści - pomoc". | Odnowiona strona ze słownikiem wojownika już zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 30 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

05 lipca 2024

Od Daglezjowej Igły

przed masakrą
Czuła, że ktoś coś przed nią ukrywał. Kręciła nosem, kiedy widziała oczy co niektórych współklanowców, ciekawsko kierujących się w jej stronę. Kiedy tylko jednak chciała podsłuchać ich szepty, one cichły, jakby nie chcieli podzielić się z nią informacją. Daglezjowa Igła była pewna, że to kolejna durna plotka, z jakich słynął Owocowy Las. Rdzawa miała wrażenie, że co księżyc obóz śmiał się z nowej rzeczy, w czym zwykle chętnie uczestniczyła. Cóż to mogło być teraz, jeśli klan próbował ukryć plotkę przed największą i najgorliwszą z plotkar? Czyżby dotyczyło kogoś z jej bliskiego środowiska? Może nawet jej samej? Cóż też mogli takiego wymyśleć...
Leżała na gałęzi topoli, wpatrując się w wylegujące koty, jakie przyciszonymi głosami żywo rozmawiały o tym, czego nie było jej dane poznać. Słyszała tylko raz po raz swoje imię i zauważała krótkie spojrzenia z (kiepskiego) ukrycia. Musiało jej to dotyczyć w jakiś sposób. Jej końcówka ogona podrygiwała w irytacji. Nie lubiła, kiedy zatajano przed nią prawdę.
Zaczęła przylizywać sierść na swoim barku, by na chwilę zająć się czymś innym niż rozmyślanie.
— Ooo, przygotowania do randki pełną parą, widzę! — usłyszała dezorientujące miauknięcie z dołu, przez które zamarła, z językiem w powietrzu. Huh? Jakiej randki? Chyba się przesłyszała... — Powodzenia życzę! Ten kocur to twardy orzech do zgryzienia... Hi hi! — dodała szybko Brzoskwinia, zmywając się równie szybko, jak się pojawiła, nie dając czasu Daglezjowej Igle na odpowiedź. Czuła się bardzo zagubiona. O tym teraz szemrały owocniaki? O tym, że jakiś byle parobek stwierdził, że spróbuje zdobyć jej serce? Dobrze, że o tym wiedziała! Kto mógł mieć na tyle mały, mysi móżdżek, aby wygadywać takie bzdury?
— Widzisz! Nie zaprzeczyła! 
— Mówiłem ci, że to prawda!
— Ale jakim cudem? Przecież obóz to potrafi grzmieć od ich kłótni!
— Kto się czubi, ten się lubi, mawiają...
Przywódczyni wbiła wilczy wzrok w grupkę kocurów, podchodząc do jednego z nich. Padło na biednego, niewinnego Kamyczka, jaki jedynie podśmiechiwał ze słów kolegów...
— O co chodzi? Co to za pogłoski? — fuknęła do czarnego, jaki prawie podskoczył, kiedy zorientował się, kto do niego mówił. — Ja również się chętnie pośmieję.
— Oj, przepraszam! Nie, nie, ja nie mam nic przeciwko! — tłumaczył się nerwowo stróż, odsuwając od niezadowolonej kocicy. — To może... zajmę się czymś innym... — Kamyczek z uprzejmym uśmiechem i widocznym zdenerwowaniem pomknął w krzewy, również znikając z jej pola widzenia.
Czy ktokolwiek mógł powiedzieć jej, o co chodzi?!
— Ja myślę, że to było tak, że Daglezjowa Igła czuła się nieco samotna po odejściu od Lukrecji. A, że Lśniąca Tęcza był jedynym "bliskim" jej kocurem, prócz Ślimaka oczywiście, to... — odezwał się Orzeszek, nieco za głośno jak na obecność przywódczyni lisią odległość od nich. Zupełnie tak, jakby jej nie zauważył.
Daglezja poczuła, jak w jej oczach pojawiają się dwa wściekłe płomyki. Że co proszę? — chciała wykrzyczeć, lecz w porę się powstrzymała. Kto był w stanie wpaść na taką durnotę? Była w szoku. Ona i Lśniąca Tęcza? To był jakiś żart i to najbardziej suchy i okropny, jaki kiedykolwiek usłyszała.
— Przepraszam bardzo — odezwała się w stronę grupki, starając się utrzymać na pysku pogodny uśmiech. — Nie wiem, skąd wzięły się takie plotki, ale chciałabym je zdementować. Pomiędzy mną, a moim zastępcą, nie ma ŻADNYCH romantycznych uczuć. Prosiłabym o zaprzestanie rozprzestrzeniania takich fałszywych informacji, dziękuję — miauknęła i odeszła. Uff... Czy to tym zajmowała się teraz młodzież Owocowego Lasu? Miała nadzieję, że to tylko taki jednorazowy wybryk. Czym prędzej odeszła, by położyć się w swoim legowisku na drzemkę. Teraz, kiedy obóz ucichł, mogła odpocząć od tych głupstw...

***

Gdy się obudziła, było tylko gorzej. Stukrotnie gorzej. Daglezjowa Igła czuła się jak w jakimś koszmarze, właściwie, żałowała, że w ogóle otworzyła z powrotem oczy. Wolałaby już chyba umrzeć, niż słuchać wszystkich scenariuszy, jakie zakładały owocniaki za jej plecami. Mówili o samotnych schadzkach, czułych słówkach, ostrych flirtach... Ten jeden raz naprawdę nie wiedziała, co robić! Czuła się bezradna. Każda próba wytłumaczenia komukolwiek, że ukryty związek jej i Tęczy był bujdą, kończył się jedynie wybuchem większej ilości plotek. 
Leżała na jednej z polan Owocowego Lasku. Samotnie wylegiwała się na wilgotnej trawie, wsłuchując się w przyjemną ciszę. Ten jeden raz, miała dość kotów, dość rozmów, dość plotkowania. Musiała odsapnąć od tego całego głupiego gadania!
Zdawałoby się, że przynajmniej teraz mogła znaleźć spokój, lecz nie. Zerwała się na równe łapy, słysząc głośny szelest zza drzew. Słońce zdążyło już zajść, a widoczność w cieniach drzew nie była doskonała. Ruda zjeżyła sierść na grzbiecie. Być może teraz, gdy w lasach kryły się borsuki, nie powinna była się w nie zapuszczać...
Zza pnia, zamiast drapieżnika, wyłonił się jednak wyłącznie ciemny zwiadowca. Rozpoznała w nim swojego dobrego znajomego, Ślimaka, i wygładziła sierść na grzbiecie. Usiadła na ziemi, zastanawiając się, dlaczego się tu zjawił. Czyżby jej szukał?
— Witaj, Daglezjowa Igło! — miauknął, wychodząc z mroku. — Nieźle się porobiło w obozie, nieprawdaż?
— Nieźle? Fatalnie! — westchnęła głośno zrezygnowana pointka. 
— Wszystkiego się już dowiedziałem. Wiesz, że mogę ci pomóc — zaproponował, na co uszy Daglezji uniosły się do góry. Niedowierzała, nareszcie znalazł się ktoś, kto nie należał do bandy tych głupców! Spojrzała na niego z nadzieją iskrzącą w jej oczach.
— Na osty i ciernie, nareszcie ktoś to rozumie! — Uniosła wysoko do góry swój ogon. — W końcu ktoś widzi, że to tylko jakaś durna plota! Jakbyś mógł pomóc mi to zdementować...
— Nie, Daglezjo — kocur położył łapę na jej barku, uciszając ją i dezorientując. — Ja wszystko naprawdę rozumiem.
— To znaczy..?
— Musisz pozwolić sobie nieść się swoim uczuciom. Ja wiem, twój poprzedni związek nie był najbardziej udany, lecz ukrywanie swojego następnego nie sprawi, że coś się polepszy. Wiem, że się boisz, lecz to nie ta droga. Im szybciej to zrozumiesz, im szybciej przestaniesz zaprzeczać, tym szybciej dojdzie to do twojego serca.
Kocica wbiła w niego przeszywające spojrzenie, całkowicie milcząc. Dopiero po kilku długich uderzeniach serca wypaliła łapą w jego policzek, a gdy ten się odsunął, wskoczyła między wysokie drzewa.
— Czy wszyscy tu już postradali zmysły?! — lamentowała.

***

Teraz nawet jej już nie obchodziło, co powie Owocowy Las, jaką wymyśli porcję nowych opowieści. Z resztą, pojawiały się z prędkością światła, niezależnie od tego, co zrobiła, w którą stronę nie spojrzała, czego nie powiedziała. Daglezja nawet nie wiedziała, że to możliwe, by w tak szybkim tempie myśleć! Co dopiero tworzyć tak udziwnione historie... 
Pech chciał, że ją i jego towarzysza w lesie zastał deszcz, przez który musieli schronić się pod drzewami, jakie nie rosły zbyt gęsto. Rdzawa nie była jednak fanką pomysłu o powrocie. Wystarczyło, że owocniaki zauważyły, że ich dwójka tajemniczo zniknęła... chociaż starali się opuścić obozowisko ukradkiem i samotnie, nawet nie chciała myśleć o tym, co usłyszy po powrocie. Zaakceptowała nawet to, że jej ułożoną sierść mierzwiły rzadkie, deszczowe krople, spływające po niej i po jej zastępcy, wsiąkające w wilgotną ziemię. 
Kocica głośno sapnęła, patrząc nienawistnie bokiem na swojego "kochasia".
— Nie mogłeś sobie może znaleźć jakiejś baby? — skrzywiła się, fukając w stronę czarno-białego. — W życiu żadnej nie miałeś, to się nie dziwię, że biorą cię za jakiegoś... desperanta... — zmierzyła go wzrokiem.
— Bo ty miałaś — odburknął, kręcąc łbem. — Nikogo nie potrzebuję. Odpowiada mi żywot samotnego wilka. A pragnę ci przypomnieć, że ty sama w tej chwili nie masz partnera.
Brzmiał żałośnie, myślała Daglezjowa Igła. Samotny wilk... mówił, jak gdyby to nie było tak, że żaden kot w lesie by go nie chciał.
— Gdybym tylko kiwnęła palcem, to bym miała, uwierz mi — fuknęła. — Różnica jest taka, że ja lubię mieć swobodę. Ty możesz tylko marzyć o tym, by ktoś na ciebie spojrzał.
— Wygląda na to, że długo jesteś już swobodna... — wymamrotał Lśniąca Tęcza pod nosem, czego liderka nie usłyszała i dodała:
— Z resztą, to i tak ja jestem tą pokrzywdzoną.
— Że niby w jaki sposób?
— Wiesz, zdaje mi się, że większość kotów, gdyby jakimś dziwnym trafem pojawiła się plotka, jakobym się z nimi umawiała, raczej by się ucieszyła — podniosła wysoko brodę. 
— Jeśli tak, to bynajmniej ja do nich nie należę — odwrócił się z wymalowanym wstrętem na pysku. — Mówisz tak, jak gdyby te całe miłosne sprawy mnie obchodziły. Spróbuj czegoś innego, jeśli chcesz mnie urazić.
Ruda zamachnęła się ogonem. To nie było możliwe, by ktoś miał to wszystko w nosie! Daglezjowa Igła przyglądała się czarnemu tak, jak gdyby był kosmitą, długo myśląc nad ripostą, jakiej jednak nie znalazła. Widocznie musiał już księżyce temu zaakceptować fakt, że był zbyt paskudny dla kogokolwiek. Nie współczuła mu. To była prawda.
Wypuściła głośno powietrze.
— Nieważne — Daglezja odwróciła łeb, zupełnie nie patrząc na Tęczę. — Nie po to wyszłam w taką ulewę i to z tobą, aby się kłócić. Czy wiesz cokolwiek na temat tego, jak ta cała katastrofa w ogóle się zaczęła?
— Obawiam się, że wiem tyle co ty — odparł. Kocur wpatrywał się w oddal, pomimo że przed nim roztaczał się jedynie rozmyty przez deszcz, ciemny krajobraz. Nie poruszał się nawet o wąs, pomimo, że krople wody ciurkiem zlatywały z nieba na jego pysk. — Wystarczyło wrócić z patrolu, by te pogłoski zasypały mnie jak śnieżna zaspa.
— Trzeba się tego pozbyć, przecież jak to wygląda — gładziła pazurem swoją brodę Daglezja, w głębokim zamyśleniu. — Przecież to żart. Wyobrażasz sobie, co będzie na następnym zgromadzeniu? Dobrze, że do niego jeszcze dużo czasu. Nikt mnie nie ośmieszy lepiej, niż właśni współklanowcy — syknęła.
— Do tej pory zapomną. Trzeba im na to pozwolić. Przecież obóz świergocze co wschód słońca o czymś innym — mruknął Lśniąca Tęcza, liżąc się po łapie. — Przekonaj tą swoją Sadzawkę, może wymyśli jeszcze większą głupotę i zbajeruje te mysie móżdżki. 
Kotka przymrużyła wrogo oczy.
— Mówisz tak, jak gdyby cię to w ogóle nie obchodziło. 
— Dopiero co nasłuchałem się bluzgów na Przebiśniega i Padlinę. Zanim jeszcze wrócił Agrest, pół Owocowego Lasu gadała o tym, jak jego pozostałe latorośle porwie jeszcze Larwa ze swoją bandą. Zastanów się co ty gadasz — łupnął na nią okiem. — Przecież ja też zaprzeczam, jak ktokolwiek do mnie podejdzie, aby o tym pogadać. Naprawdę myślisz, że to mi się podoba? Już Brzoskwinia chciała mi doradzać w tym, jakie lubisz kwiaty.  — na jego twarzy pojawił się szeroki grymas. — Nie zauważasz, że to nic nie daje? Trzeba im pokazać, że koło ogona ci to lata. Zaciśnij zęby i przestań ryczeć jak kociak.
Kocica odsunęła się od zastępcy z odrazą. 
— Hę? Że ja ryczę? — Daglezjowa Igła fuknęła na niego, marszcząc nos. — Nie, kochany, ja dbam o moje dobre miano! Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak mi to umniejsza? Wysoko postawiona, silna przywódczyni wielkiej społeczności... W której wszyscy zamiast się zajmować czymś pożytecznym, tylko plotkują o moim romansie, co nie dość, że nie istnieje, to jeszcze jest z tobą — warknęła ostro. — Tobie to lata koło ogona, a ja? — Jej głos przybrał dramatycznej barwy, a oczy zwróciły się ku niebu. — Istna tragedia. 
Lśniąca Tęcza milczał przez uderzenie serca, zwracając wzrok ku swojej rozmówczyni. Zachichotał pod nosem ze złośliwym uśmiechem.
— Wiesz, czasami zdarza mi się zapomnieć, jakim egoistycznym bucem jesteś — prychnął ze śmiechem, po czym na powrót jego twarz przyjęła kamienny wyraz. 
— Że ja? Ja egoistycznym...
Kocur nagle wstał i otrzepał się z wody, jaka zdążyła na niego skapnąć, ochlapując przy tym zaskoczoną liderkę.
— Hej, ty! Co ty sobie myślisz, co? Czy zdajesz sobie sprawę, jak długo się układa taką sierść? — Wrzeszczała na niego, choć ten zdawał się być tym niewzruszony. Zwyczajnie odszedł w deszcz, stopniowo znikając pomiędzy pniami owocowych drzew. To jedynie spotęgowało gniew Daglezjowej Igły. — Lisia wywłoka! — przeklęła kocura, kręcąc gorliwie łbem. Po kilku chwilach głośno sapnęła. 
Ulewa jedynie przybierała na sile. Jeśli nie wyjdzie teraz, przemoknie do ostatniego suchego kosmyka sierści, pomyślała Daglezja, oglądając już swoje i tak już mokre futro. Wzdychając ciężko, ruda ruszyła się z miejsca, podążając ścieżką wytyczoną przez Tęczę. Nawet nie chciała już myśleć o tym, co zostanie powiedziane na jej temat, kiedy tylko jej łapa przekroczy próg obozu. Teraz nie zaprzątała sobie tym głowy. Mysi móżdżek, przeklinała jedynie idącego parę zajęczych skoków od niego zastępcę owocniaków.

04 lipca 2024

Nowa Członkini Klanu Wilka!


Od Topielcowego Lamentu

Topielcowy Lament z uwagą rozglądał się dookoła, poszukując choć jednego elementu odstającego od normalności. Naturalnie - o tej porze las spowity był płachtą mroku, ograniczając widoczność i niektórych napawając nieuzasadnionym strachem. Niebo było prawie całe przysłonione chmurami, a księżyc górował nad nimi, jednak mimo to knieja nie była skąpana w blasku - tylko czarna jak noc. Warto też dodać, że podczas minionej pory roku liście opadły z drzew, jednak majestatyczne sosny - symbol i duma Klanu Wilka - pozostawały nadal tętniące kolorem, wybijając się na tle ledwo ukształtowanych pąków. W zasadzie mówiąc, na ich terenach występowało mnóstwo roślin zimozielonych, które sprawiały, że na sam widok chciało się żyć. Jednakże, krzaki ani trawa nie dostąpiły tego zaszczytu - mieszkania nielicznej zwierzyny zmieniły się w bezużyteczne sterty badyli zalane wodą, a podłoże w bagno. Wdepł właśnie w jedną z kałuż i syknął z odrazą - mokre futro... Przypominało mu ostatnie trzy zgromadzenia, o których nie miał najmniejszej ochoty rozmyślać ani pamiętać. Brr... Tylko nie Puma. Z poczuciem dyskomfortu odruchowo odwrócił się do tyłu, jednak ze spokojem przyjął, że skład ich patrolu się nie zmienił - najbliżej niego kroczyła Mroczna Wizja, co jakiś czas zatrzymując się w połowie kroku. O długość ogona za nią szedł zaniepokojony Syczkowa Łapa - najmłodszy z ich grona, zapewne po raz pierwszy spacerując w tak czarną noc po lesie. Tempem nie ustępowała im Lodowy Omen - nosząc głowę wysoko w górze, przy okazji lustrując okolicę. Ich grupę zamykała za to Gwiazdnicowe Niebo - najstarsza i najbardziej doświadczona, choćby nawet na taką nie wyglądała. A więc - kolejny, monotonny patrol... Znaczenie granic, doglądanie nieproszonych samotników wałęsających się w okolicy. Czasem też polowali, jednak takie sytuacje - czego można było się spodziewać - były nadzwyczaj rzadkie. Tym razem zaalarmowali ich samotnicy osiedlający się zbyt blisko granicy. Ale co może być w tym ciekawego? Jedyne co trzeba zrobić, to zabić. Zwykła czynność. Westchnął ze znużeniem i przewrócił oczami. Zapowiadała się nudna noc... Małymi krokami zbliżali się do Potwornej Przełęczy. Musiał przed sobą przyznać, że sam widok tego miejsca po prostu wywoływał u niego dreszcze - nieznany obiekt był tam w zasadzie od zawsze, jakby nawołując koty, by odkryły jego historię. Jednak on, gdy tylko dostrzegał jego surową, białą materię, wolał trzymać dystans - jak gdyby skrzydło samolotu roznosiło śmiertelne choroby. Przywołał ruchem ogona resztę patrolu - Mroczna Wizja, Syczkowa Łapa i Gwiazdnicowe Niebo na jego znak natychmiastowo oznaczyli granicę sąsiadującą z Klanem Burzy, nie skupiając się zbytnio na zadaniu - była to bowiem dla nich jedna z monotonnie wykonywanych prac, które mogliby wypełnić z zamkniętymi oczami. Chwilę potem ruszyli spokojnie dalej. Łapy zapadały im się w podłożu. Jak widać, nagminne deszcze nie chciały z nimi współpracować. Jednak w połowie kroku zatrzymał się i dał znak pozostałym, by uczynili to samo. Do jego nosa doleciała nieznana woń - wiadome było, że jej roznosicielem był kot. Gryzła ona w pysk, podrażniając śluzówki nosa - jednak nie sygnalizowała ona niczego niebezpiecznego. Nie przejmował się więc zbytnio. Pochylił się i zaczął przeć naprzód, utrzymując niczym niewzburzoną ciszę. Wyjrzał przez krzaki - w zasięgu jego wzroku dało się dostrzec pewnego kocura, który dość spokojnie relaksował się na ich terytorium, jakby nie był w stanie powstrzymać się od nonszalancji. Gniew zagotował mu krew w żyłach i poczuł wobec niego bardzo wysoki poziom wzgardy. Jak... Jak mógł? Nie miał prawa! Przewrócił oczami i prędko powrócił do reszty patrolu.
- Kocur - poinformował ich zdyszany. - Najwyraźniej ma ochotę osiedlić się tu na stałe.
Szczęściem było to, że nie przyszedł tu z tchórzami. Każdy znał swoją rolę, pozycję, umiejętności. Więc przynajmniej nie mógł spotkać się z brakiem szacunku i oceną pod kątem wieku, każdy był równy. A więc spojrzał wszystkim w oczy i podjęli niemą decyzję. Machnął swoim krótkim ogonem i już szykował się do wymarszu, gdy ciszę przerwał nieśmiały szept:
- Co z nim zrobimy? Poprosimy, żeby sobie poszedł? - zapytał Syczkowa Łapa. Jego oczy błyszczały w ciemności, nasączone wielką ilością strachu i niepewności w związku z nabrzmiałą sytuacją.
Mroczna Wizja podeszła do swojego ucznia i pokrzepiająco położyła ogon na jego grzbiecie.
- Pora na kolejną lekcję - powiedziała, powoli i spokojnie. - Pamiętaj - jeśli ktoś nie szanuje ciebie i twojego klanu, jest tylko jeden wybór... - urwała i spojrzała po reszcie patrolu z nadzieją, że ktoś zechce dokończyć zdanie.
I właśnie temu zadaniu sprostała Lodowy Omen, także podchodząc do ucznia w nieprzeniknionym mroku.
- Śmierć. - dopowiedziała obojętnie, jak gdyby mówiła o świeżo napoczętej piszczce.
***
Zgodnie rzucili się na kocura - tempo ich kroków było równe, nawet w szarży. Każdy doskonale wiedział co robić - uderzyć to tu, to tam, odwrócić uwagę. Chwilę potem na wskutek na ziemi rozciągało się nic niewarte ścierwo, jego srebrna sierść straciła blask, a zielone oczy wywróciły się w głębię czaszki i zasnuła je mgła. Mógłby odejść, ale ciszę przerwał przeraźliwy wrzask. Wydobył się on z nieopodal znajdującego się krzaka, a więc odwrócili się do niego. Pod nim, w cieniu leżała… kotka? Był pewien, że będzie błagać o litość, płakać. Ale... Jedyne, co robiła, to zwijała się na ziemi z bólu, jednak nie spuszczając z nich wzroku. Zamrugał prędko oczami i zapytał:
- C-co ona odwala?
Gwiazdnicowe Niebo spojrzała na niego zawiedziona i westchnęła zirytowana. Najwyraźniej starsza kotka miała pewne pojęcie o tym ataku.
- To, proszę państwa - powiedziała, przedrzeźniając jego głos i robiąc teatralny przerywnik - Nazywa się poród.
Wzdrygnął się. Oczami wyobraźni widział otoczone śluzem małe potwory wyślizgujące się z łona matki, z tymi swoimi wyłupiastymi gałami ocznymi.
- No to szykuje się niezła zabawa - mruknął i usiadł na ziemi, a reszta patrolu poszła w jego ślady.
Bura kotka zwijała się z bólu. Najwyraźniej walczyła z sennością nużącą ją od wysiłku, do którego była zmuszana. Parła i jęczała, jak gdyby miało to pomóc istotom w jej brzuchu, które najwyraźniej bardzo pragnęły wydostać się na zewnątrz. Przez długi czas mogłoby wydawać się, że nic to nie daje - jednak po pewnym czasie oczekiwania na świat przyszła czarna koteczka. Przynajmniej tak myślał - bo nikt nie wyrażał swoich myśli na głos, a sam nie sądził, by kocur mógł wyglądać tak marnie. Widział owiniętą wokół jej ciała pępowinę - matka przegryzła ją i przyciągnęła matczynym czynem kocię do siebie. Ono zatem delikatnie zakwiliło i przytuliło się do brzucha matki. I tak pojawiło się jeszcze czekoladowe kocię. I kolejne.
***
- Co z nimi robimy? - zapytał Topielec, nieznacznie odsuwając się od nowo powstałej rodzinki. Matka tuliła swoje dzieci do siebie, przez cały czas podążając za nimi wzrokiem.
- Chyba zabijamy - miauknęła mu w odpowiedzi Gwiazdnicowe Niebo, obojętnie wzruszając ramionami.
Spojrzał na burą kocicę. Nauczył się nie podejmować decyzji zbyt pochopnie, więc i tym razem zastanowił się. Kotka była dobrze zbudowana, zarys mięśni był doskonale widoczny. Wyglądała na dość silną...
Otworzył pysk z zamiarem wyrażenia swojej opinii, ale ubiegła go w tym Lodowy Omen.
- Ma dobrą budowę ciała - powiedziała, jak gdyby nie przejmując się, że wspomniana znajduje się w zasięgu ich głosu. - Kociaki mogą to po niej odziedziczyć.
- A więc zabieramy ich do Błękitnej Gwiazdy? - skwitował.
- Najwyraźniej - odpowiedziała mu.
Już nigdy nie chciał czegoś takiego oglądać. Nigdy w życiu.

Puszcza urodziła!





03 lipca 2024

Od Agresta cd. Krogulca

Czuł się tutaj naprawdę… miło. Wspólny posiłek nie był do końca czymś nowym, gdyż w klanach także często jadało się razem. Tym, co go wyróżniało, była z ich perspektywy nietypowa ilość kotów i ustawienie zdobyczy. W Owocowym Lesie zazwyczaj spożywało się pokarm we dwójkę, dzieląc się nim. Chęć zrobienia tego w większej grupie skutkowałaby po prostu nieprzyjemnym niedosytem w żołądku. Tutaj natomiast każdy otrzymał swoją porcję, co skutecznie rozwiązywało wspomniany problem. Dania dodatkowo nie składały się jedynie z samej zwierzyny, oprócz mięsa na oderwanej korze również można było znaleźć elementy roślin i kwiatów. Społeczność Owocniaków nie miałaby na tyle zwierzyny, aby móc tak jeść na co dzień, ale Agrest stwierdził, że raz na jakiś czas wcale nie byłoby to niemożliwe. Szczególnie podczas cieplejszych dni może warto byłoby czegoś takiego spróbować… Samo siedzenie w kółku i opowiadanie historii podczas uczty miało swój niepowtarzalny klimat, który z chęcią by odtworzył. 
Niestety jednocześnie dostrzegał, jakim wzrokiem Krogulec obrzucał Mirabelkę za każdym razem, kiedy zabierała głos. Rozumiał, dlaczego nie za dobrze znosił jej obecność, ale naprawdę pragnął mu pokazać, iż nie ma sensu wiedzieć w niej konkurenta. Chciał poruszyć ten temat, uzmysłowić arlekinowi, że mogliby nawet stanowić zgrany duet, gdy nagle zza pobliskich krzaków usłyszeli hałas. 
Czekoladowego zaskoczyło, kiedy Krogulec wrzasnął na jakąś kotkę z dzieckiem, przez co on sam mało co nie zakrztusił się kawałkiem myszy. Pewne rzeczy najwidoczniej nigdy nie ulegały zmianie… 
— Ach, ten nasz Krogulec... — zachichotał niezręcznie z całej tej sytuacji Owies. — Ciągle taki znerwicowany. W tym waszym dzikim klanie też taki był? — zwrócił się do bicolora, wlepiając w niego maślane oczy. 
— Cóż, można tak powiedzieć. — Rozglądnął się bezradnie, nie będąc pewien, czy powinien rozwijać. — Ale z takim ojcem, jakiego miał, sam pewnie bym oszalał — zaśmiał się niegłośno, nie wspominając o tym, że dokładnie tak się stało. Może jednak on i srebrny nie różnili się od siebie aż tak bardzo? — Cieszę się, że u was zauważalnie jest mu lepiej.
Wrzos się uśmiechnął, podczas gdy jego partner przybliżył się do czekoladowego. 
— Także się cieszymy. 
— Agreście. Opowiesz coś o Owocowym Lesie? Stosujecie tam jakieś... barbarzyńskie praktyki? Nabijacie czaszki wrogów na gałęzie? Malujecie się jagodami i wznosicie modły do bóstwa, tańcząc wokół ołtarzyka?
— Uch, nie — odparł z konsternacją. Skąd takie pytanie wzięło się u Owsa? Krogulec mu coś takiego nagadał? — Taki opis po części pasuje jednak do innej społeczności – Klanu Wilka. Wiem od mojej siostry, że porywają koty i wciągają je do kultu. Polują na samotników, a potem…? Ich jedzą.
Mirabelka spojrzała na niego zdziwiona, po raz kolejny dowiadując się na wyprawie o skomplikowanych historiach członków swojej rodziny. Po zmarszczce powoli tworzącej się między brwiami szylkretki tata wnioskował, że powinien zaoferować jej obszerniejsze wyjaśnienie sytuacji, gdy znajdą się w cztery oczy. 
— Słyszeliśmy o tym od podróżnych. Ale nie tylko oni stosują takie praktyki. Wielu świrów chodzi po świecie — westchnął ze smutkiem uzdrowiciel. 
Owies natomiast z nieznanego mu powodu sprawiał wrażenie rozczarowanego. 
— Ach... Czyli jednak jesteście bardziej cywilizowani? Zawsze wydawaliście mi się... dzicy i nieobliczalni. Lubie was obserwować. Z Krogulcem chodzimy w okolice waszej granicy i patrzymy przez rzekę, co robicie. 
Srebrny słysząc te słowa, zakrztusił się jedzeniem. Wrzos rzucił mu się na ratunek, poklepując go po grzbiecie.
— Wcale nie! To ty masz obsesje! — krzyknął oskarżycielsko na partnera, kiedy już pozbył się zdradzieckiego fragmentu z gardła. 
Teraz to naprawdę staruszek był zdezorientowany. Chodzili ich obserwować? Po co? Owsa jeszcze mógł zrozumieć, ale swojego syna? Dlaczego naopowiadał kremowemu takie rzeczy?
— Trochę to niepokojące — odezwała się Mirabelka, wydając się równie zmieszana.
— Tak, można tak powiedzieć… — wymamrotał bicolor, pochłonięty myślami. — Skąd skojarzenie z dziczą, tak właściwie? Może i gustujemy w ozdabianiu futra roślinami bardziej niż inne grupy, ale jesteśmy naprawdę przyzwoitą społecznością…
— To nie moja wina! — Krogulec zaczął się bronić, widząc ich miny. — On taki był, zanim go poznałem. 
Pręgowany pokiwał głową. 
— Tak, to prawda. Bardzo się fascynuje dzikusami z lasu. Jesteście... dziwni i śmieszni. Nigdy nie miałem bliższego kontaktu z takimi jak wy, więc... proszę wybaczyć jeśli moje rozumowanie jest błędne. Słyszałem od was od innych samotników, którzy gościli u Wrzosa. To było dla mnie coś niezwykłego, więc czasem chodzę obserwować wasze... dzikie zachowanie. Podobno mordujecie się na granicach jak zwierzęta! Skąd w was taka nienawiść skoro tworzycie społeczności?
— Mordujemy? — Agrest zmarszczył nos. — Kogo mordujemy?
— Inne koty. No wiesz... Dla nas to dziwne. My pomagamy każdemu, a podróżni twierdzą, że klanowe koty nie są... zbyt przyjazne.
Skrzywił się dosyć ponuro. 
— Cóż, no tak, wyganiamy jeśli ktoś się znajdzie na naszym terytorium, bo mamy na nim ograniczoną ilość zwierzyny, która musi starczyć dla każdego członka społeczności — wytłumaczył. — Ale nie jest to nigdy coś personalnego, jeśli ktoś z zewnątrz chce do nas dołączyć, to większość klanów pozwala na taką opcję.
— Ooooo niesamowite... Macie jakiś rytuał przejścia? — dopytywał zainteresowany Owies, podczas gdy reszta była zajęta jedzeniem.
— Nie, nie bardzo. Po prostu z chętnym najpierw rozmawia lider, a potem zwraca się uwagę czy dany kot dobrze się aklimatyzuje i właściwie tyle. 
— No wiesz... ale nudy... — westchnął partner kocurów, wyglądając na wielce zawiedzionego.
Czekoladowy zaśmiał się krótko. Może powinien coś nazmyślać, żeby nie robić mu przykrości. Ani trochę nie chciał jednak, aby jego zięciowie postrzegali Owocowy Las jako jakąś tyranizującą bandę. Tańczenie wokół wyznaczonego punktu z kolei brzmiało dosyć zabawnie. 
— Mamy rytuały, ale one bardziej są związane z naszą religią — dodał, mając nadzieję, że może tym choć trochę poprawi mu humor. — Szaman zazwyczaj je odprawia i dba o ich prawidłowy przebieg.
Oczy dwójki samotników momentalnie rozbłysły. 
— Ooo! To czemu się nie chwalisz, że znasz tego przerażającego Szamana! Słyszałem, że podejrzany z niego typ. Podobno te jego rytuały mają na celu polepszenie smaku kotów, które do siebie zaprasza. Jeden podróżny ledwo co od niego uciekł, bo o mało brakowało, aby wrzucił go w ogień! Rozumiesz? U was też takie stosuje praktyki? Jadacie takie dziwne... mięso? — pytał na nowo zafascynowany Owies.
— Przerażającego Szamana, co je kocie mięso?! — Lider najeżył się momentalnie. — To nawet poza Klanem Wilka tacy są?! — Autentycznie miał ochotę w tym momencie zwymiotować. — U nas szaman to ranga po prostu, na razie same kotki obejmowały ten urząd...
— Aaa... No tak, słyszeliśmy. Nie wiedzieliśmy, że szaman to jakaś ranga. Myśleliśmy, że ten typ tak ma na imię — kontynuował kremowy. — I tak. Jest wiele świrów na tym świecie. Jedni porywają koty i je zabijają...
— Inni podglądają, bo nudzi im się w życiu — dodał kąśliwie Krogulec. 
— Ha! To kwestia akurat ciekawości. — Owies objął arlekina łapą, czochrając go po głowie. Agrest nie mógł się powstrzymać, żeby nie uśmiechnąć się na ten widok. — No bo jak znalazłem ciebie, takiego dzikusa, który nie rozumiał po kociemu, to musiałem poznać z oddali resztę takich jak ty. Chciałem was nawrócić na cywilizowaną ścieżkę, ale... widzę, że radzicie sobie nieźle, patrząc po twojej mamie i tej drugiej. Są mili, lepiej się wysławiają, jak gdyby poczynili spore postępy cywilizacyjne i nie syczą bez opamiętania! Niesamowicie się to ogląda. Dziękuję, że mogłem was poznać. — Puścił Krogulca, a następnie wziął w obie łapy łapę staruszka i zaczął nią potrząsać.
Stał tak skołowany, pozwalając, aby potrząsano jego kończyną, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć na to wszystko. Nawrócenie? Postęp cywilizacyjny? Czy on właśnie im gratulował? 
— Myślę, że to może być po prostu cecha charakterystyczna waszego Krogulca — parsknęła Mirabelka, dzięki Wszechmatce ratując go od konieczności odezwania się. — A wy macie może jakieś inne zwyczaje, czy tradycje? Nigdy wcześniej nie jadłam wspólnie z tyloma osobami naraz, szczerze mówiąc. Albo może takie mają inni samotnicy, co was odwiedzają? Chętnie bym posłuchała, o ile to znowu nie polega na jedzeniu własnego mięsa...
— Jadamy razem, bo to zbliża — zabrał głos Wrzos. — Miło jest usiąść wspólnie i porozmawiać przy posiłku. 
— Tak, to prawda. Poza tym u nas jest zwyczajnie. Wrzos pomaga rannym, ja i Kroguś polujemy. Nie obchodzimy żadnych dziwnych rytuałów. Ale samotnicy, którzy nas odwiedzają... to dopiero gratka! Była taka jedna, co okaleczała się w imię swej wiary. O albo kot tulący drzewa. Nigdy nie zapomnę jego miauczenia, że drzewa też czują. Były jeszcze bliźniaczki, które gadały równocześnie lub po sobie kończyły zdanie, nie dało się ich w ogóle rozróżnić! 
— O tak pamiętam je — zachichotał uzdrowiciel. — Gdy jedną leczyłem, to druga wyła z bólu, chociaż nie była ranna.
Szylkretka zastrzygła uszami. 
— I nie obawiacie się, że któregoś dnia jeden z tych podróżnych może was zranić? — zastanawiała się, zerkając na nich z ciekawością. — Jest was trójka, ale nadal, jak sami mówicie, wariatów na świecie nie brakuje. — Zanim para zdążyła odpowiedzieć, tortie zadała kolejne pytanie. — Od czego to niesienie pomocy innym się zaczęło, tak właściwie? Nie spotkałam wcześniej samotników, którzy żyją w ten sposób. Raczej każdy dbał o swój interes. 

<Krogulcu i rodzinko?>

Liliowa Łapa została zaadoptowana!

 


Od Nimfiej Łapy CD. Tuptającej Gęsi

przeszłość
Od kiedy została przeniesiona i trafiła do tego nowego, obco pachnącego miejsca, świat uległ wielu zmianom. Już nie żyła z ciągłym poczuciem obawy, w zimnie, chwytana raz za razem przez kły, które wcale nie obchodziły się z nią delikatnie. Jej grzbiet przestał być smagany przez wiatr, a na miejsce nierównego, przerażonego oddechu, wszedł spokojny i miarowy. Rany, pozostawione przez poprzednie stworzenie zostały opatrzone i wylizane. W jej nowym miejscu było znacznie cieplej, ciszej, pachniało mlekiem i wieloma kotami. Do tego ktoś otoczył ją opieką, codziennie czuwając, aby zasypiała najedzona, aby przez swoją rzadką i krótką okrywę nie marzła w śnieżne wieczory.
Nimfa była nowym kocięciem Klanu Nocy, przyniesionym tutaj przez patrol Piórolotkowego Trzepotu, Krzyczącej Makreli i Karasiowej Łapy. Jej historia mogłaby się zdawać dość prosta - kocię podrzucone klanowi przez samotniczkę, która nie była w stanie wykarmić go przez panujący głód i chłód. Jednak jak na kocię, to co przeżyła w ciągu zaledwie paru wschodów słońca, było czymś niezwyczajnym. Podczas gdy inne kocięta spały blisko brzuchów karmicielek, ssąc ciepłe, słodkie mleko, ona od momentu narodzin nie miała chwili na odpoczynek. Jej matka ciągnęła ją przez śnieg, upadała na lód, a wyjące za nimi lisy wcale nie pomagały w macierzyństwie i odchowaniu młodych. Tych szczegółów jednak nikt nie znał, chociaż po jej chuderlawym ciałku dało się wywnioskować, że nie miała w życiu łatwo. Szczególnie jej budowa niepokoiła klanowiczów. Bardziej niż jak kocię, przypominała wielkouchego szczurka. Nie często spotykało się tak małe kocięta, a jeszcze rzadziej o tak egzotycznej budowie. Kiedy patrol wszedł z nią do obozu, Czapli Taniec pomylił ją z rzadką, melanistyczną myszą, mówiąc o tym na cały obóz. Z podobnego powodu otrzymała swoje imię - Nimfa. Kiedy Srocza Gwiazda, ich liderka, po raz pierwszy położyła spojrzenie swych zielonych oczu na tym zabiedzonym stworzeniu, na myśl przyszła jej niedojrzała forma modliszek i innych owadów, stadium potocznie znane jako “nimfy”. Wszystkie modliszki charakteryzowały się trójkątnymi, ruchliwymi łbami, dużymi oczami i długimi, groźnymi kończynami, a także błoniastymi skrzydłami, jednak to właśnie tylko młode osobniki były ubarwienia czarnego. Po nadaniu jej imienia została przetransportowana przez samą liderkę do żłobka.
– Co to jest, mamo? – dopytywała Róża, przeskakując nad noworodkiem.
Tuptająca Gęś spojrzała na swoją biologiczną córkę, ogonem zagarniając młodszą bliżej, aby nie podeptała przez przypadek mniejszego kocięcia. Samotniczka trafiła do nich wczoraj, kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, dlatego Róża nie miała jeszcze okazji się z nią bliżej zapoznać.
– To Nimfa. Od dzisiaj będzie mieszkać z naszą rodziną. – wyjaśniła Róży matka, liżąc ją w czoło, aby poprawić niesforny kędziorek.
Czarno-biała fuknęła, przednimi łapkami opierając się o ogon matki. Przekrzywiła łebek, przyglądając się temu czemuś zwanemu “Nimfą”. Nie przypominało standardowego kociaka, takiego jak Cytrus czy Muszelka, jej siostra, którą parę księżyców temu oddano zgodnie z umową do Klanu Wilka. Zmarszczyła nosek, kiedy kocię zamachało łapkami.
– Jest trochę dziwne – stwierdziła, nie spuszczając wzroku z Nimfy – Czemu ma mieszkać z nami? Nie ma własnej mamy? A Czapli Taniec to mówił, że taką rzadką czarną mysz złapali, a nie dziecko! Właściwie, jak tak się zastanowić to trochę nawet jest podobna…
– Nie ma – przyznała jej karmicielka, nosem pomagając adoptowanemu kociakowi w dotarciu do jej brzucha – Babcia prosiła, abym się nią zaopiekowała. A ja się zgodziłam. I nie powtarzaj każdej głupoty, jaką usłyszysz w obozie, to nie przystoi księżniczce! – strofowała córkę, za obrażenie młodszej.
Zielonooka przeturlała się wzdłuż ogona rodzicielki, pazurkami zahaczając o jej futerko. Zimny wiatr Pory Nagich Drzew wdarł się do wnętrza żłobka. Mgliste Spojrzenie, odpoczywająca w przeciwległym kącie żłobka karmicielka, złapała za kark swoje niespełna dwu księżycowe kocię, Cytrusa, i odłożyła go pomiędzy swoimi przednimi łapami. Prawdopodobnie, gdyby miała ogon taki jak Tuptająca Gęś, nakryłaby nim teraz syna, jednak jej krótki kikut sprawnie uniemożliwiał jej choćby próbę wykonania tej czynności. Zamiast tego, zaczęła dokładnie wylizywać poczochrane futerko brzdąca, który oceniającym spojrzeniem mierzył cały żłobek. Żółte, ściśnięte w szparkę oczyska obserwowały, jak przez otwór wejściowy do wnętrza ich domu wpadają drobne płatki śniegu. I robiłby tak pewnie wieczność, gdyby nie szorstki, różowy język byłej liderki Klanu Nocy, który zaczął spychać jego fałdki na powieki i skryte pod nimi ślepia.
– Przynajmniej jest czarno-biała – skomentowała Róża, układając się obok nowej kotki, tuż przy swojej matce. Wzdrygnęła się, kiedy kolejny podmuch wiatru wdarł się do kociarni – Zdrzemnę się.
– Nie za wcześnie na drzemki? – spytała Kotewkowy Powiew, wstając ze swojego mchowego posłania – Jest dopiero ranek… Chyba – miauknęła powątpiewająco, po wystawieniu łba poza żłobek. Gęste, ciemne chmury utrudniały wojownikom określenie dokładnej pory. – Miałam zaraz iść do stosu zwierzyny, wybrać nam jakiś pożywny posiłek, zanim zrobią to inni wojownicy. Macie jakieś życzenia? – zwróciła się do obu karmicielek.
Tuptająca Gęś zamyśliła się na chwilę, pazurem stukając o chłodną powierzchnię ziemi.
– Nie będę wybredna. Znajdź coś świeżego, najlepiej tłustego. Mam teraz do wykarmienia dwójkę kociąt – podkreśliła, jakby celowo dając pstryczek w nos Mglistego Spojrzenia i podkreślając siostrze, że to ona wymaga teraz szczególnej opieki. – A ty chcesz coś, Różyczko? – spytała, zerkając w stronę grzejącej się pod jej ogonem parki. Zielonooka jedynie odburknęła cichym “nie”, na nowo zanurzając swoją mordkę w gęstej okrywie matki.
– Takie to by każdy chciał… – prychnęła pół-żartem piastunka – A ty, Mgliste Spojrzenie? – zapytała bardziej z obowiązku, niż z przyjemności.
– Cokolwiek co wygląda dobrze i zjadliwie – rzuciła bez entuzjazmu, między liźnięciami, kocica.
Kotewkowy Powiew skinęła głową, niechętnie opuszczając ciepły żłobek. Na zewnątrz wiatr hulał między trzcinami, którym przez okrywającą je śnieżną pierzynę, ciężko się było nawet ruszyć. Obóz, mimo regularnego wymiatania zasp, w mgnieniu oka znikał pod bielą, a koty zmuszone były poruszać się wcześniej wydeptanymi ścieżkami. Jedynie wewnątrz legowisk i przy ścianach sitowia teren był względnie odsłonięty i suchy, dając wojownikom miejsce na odpoczynek bez odmrożenia sobie łap. W kociarni natomiast zapadła cisza. Cytrus dał za wygraną i zasnął pomiędzy kończynami matki, Róża usnęła przy boku Tuptającej Gęsi, a Nimfa, jak większość noworodków, kontynuowała pożywianie się mlekiem.
***
Minęły dwa księżyce od momentu pojawienia się Nimfy w Klanie Nocy. Przez ten czas Róża zdążyła zostać mianowana. Od początku było wiadomym, że kocica zostanie uczennicą medyka, do tego szykowała ją cała rodzina. Teraz była znana jako Różana Łapa i szkoliła się pod skrzydłem Strzyżykowego Promyka, która była już w podeszłym wieku i najwyraźniej wiedziała, że klan może wkrótce potrzebować kolejnego medyka. Oprócz niej i Róży, w legowisku medyka mieszkał także Topikowa Głębina, kocur, o którym Tuptająca Gęś wypowiadała się bardzo negatywnie. Nimfa bardzo szybko zapoznała się z panującymi w Klanie Nocy zasadami. Nie żeby miała szansę tego uniknąć. Jej opiekunka była jedną z najgłośniejszych zwolenniczek ideologii czarno-białych kotów, wrogo nastawioną do czekoladowych, które przez część Klanu Nocy były uważane za gorsze. W tamtym momencie jednak, Nimfa nie była aż tak wtajemniczona w jego przestępstwa. Sama nie do końca rozumiała, co złego dokładnie kocur uczynił jej opiekunce, jednak ta ściśle zabraniała jej kontaktowania się z nim, a podczas rutynowych badań jedynym kotem, który mógł ją dotykać, była Strzyżykowy Promyk, a później także Różana Łapa.
– Czemu się przyglądasz? – spytała karmicielka, przysiadając obok Nimfy.
Jedno z dużych uszu orientalki drgnęło. Obróciła się, by spojrzeć na stojącą za nią kotkę. Pierwszą osobę, którą zobaczyła po pierwszym w swoim życiu otworzeniu oczu. Większość kotów uznałoby, że jest jej matką, nawet jeśli adopcyjną, jednak ich relacja, mimo podobieństw, nie była relacją między córką, a matką. Tak też Nimfa nigdy jej w ten sposób nie nazywała. Wiedziała, że nie jest stąd i że nie urodziła się w Klanie Nocy, choć jej młody móżdżek z trudem jeszcze przyjmował te skomplikowane informacje.
– Motylkom – odpowiedziała, łapką wskazując na tańczące przed wejściem do żłobka stworzenia.
Ich pomarańczowo-czarne skrzydła raz za razem, przy każdym uderzeniu w powietrze, ukazywały to ciemną, to jasną stronę kolorowych łusek, pokrywających ich powierzchnię. O ile ich wnętrze było zwykłe i beżowe, tak na zewnątrz mieniły się one wieloma barwami, a ich duże, niebieskie oczy, wpatrywały się hipnotyzująco w drobną postać Nimfy.
– Faktycznie, rusałki – wymruczała, otulając młodszą ogonem – To jedne z pierwszych motyli jakie pojawiają się wraz z początkiem Pory Nowych Liści. Chcesz żebym ci jednego złapała?
– Nie. Wolę jak sobie latają wolne – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od owadów.
– W porządku – zaśmiała się zastępczyni.
Mimo, iż jej córka już jakiś czas temu opuściła żłobek, Tuptająca Gęś nadal zajmowała się Nimfą. Większości nocniaków to nie przeszkadzało, chociaż trafiały się i takie, którym nie do końca pasowało postępowanie zastępczyni. Mimo istnienia roli piastunki, Tuptająca Gęś nadal wolała samej skupić się na wychowywaniu kociczki.
– Chcesz mi pomóc przy wysyłaniu dzisiejszych patroli? – zagaiła, wstając z miejsca.
Nimfa posłusznie ruszyła za nią, drobnymi łapkami przemierzając obóz, aż do wysokiego sumaka. W pierwszej chwili zastępczyni chciała wskoczyć na jego gałąź i stamtąd przemawiać do kotów, jednak przypomniała sobie o prowadzonym kocięciu i zrezygnowała z tego pomysłu, chowając już wystawione pazury. Z legowisk uczniów i wojowników powoli wyłaniały się kocie sylwetki, gotowe do rozpoczęcia treningów i patrolowania granic.
– Pchli Nos, Wodnikowe Wzgórze, Czapli Taniec i Nenufarowa Łapa – wyliczyła koty, upewniając się, że wszystkie czekają już w gotowości – Sprawdźcie nasze granice z Klanem Klifu i Klanem Burzy. – poleciła.
Nimfa obserwowała, jak wybrane przez opiekunkę koty zbierają się w jedną grupę, by po paru uderzeniach serca oddalić się w stronę wyjścia z obozu.
– Pylista Burza, Spieniony Nurt, Kolcolistne Kwiecie i… Nartnikowy Czułek. Wy wybierzecie się na granice z terenami niczyimi. Biedronkowe Pole i Księżycowy Blask doniosły ostatnio o zwiększonej aktywności samotników w tej okolicy. Miejcie się na baczności. – ogon zastępczyni zadrgał, kiedy przypomniała sobie jeszcze jedną informację – Dodatkowo, starsi skarżyli się na brudne posłania i problemy w wyłapaniu pcheł. Skrzelikowa Łapo, Kazarkowa Łapo i Cyrankowa Łapo - dzisiaj zajmiecie się wymianą legowisk i pomocą starszyźnie.
Po zakończeniu wydawania poleceń, kocica wydawała się być szczególnie zadowolona. Dumnie wypięta pierś, nienaganna postawa. Na swój sposób czarno-biała czuła wobec starszej respekt, a także wdzięczność. Wszakże kotka nie musiała jej wychowywać. Mogła ją bez problemu oddać w łapy swojej siostry, Kotewkowego Powiewu i wrócić do rutynowych obowiązków zastępczyni Klanu Nocy. Jednak coś wciąż trzymało ją obok Nimfy. Być może było to związane z tą samą rzeczą skrytą głęboko w zielonych oczach Tuptającej Gęsi. Zawsze kiedy na nią patrzyła, mimo widocznego w tafli jej spojrzenia odbicia Nimfy, nigdy nie czuła, aby kotka patrzyła bezpośrednio na nią. Za każdym razem jednak, kiedy obracała się za siebie by sprawdzić, czy może coś za nią jest, coś czego ona sama nie widziała, zawsze spotykała jedynie pustkę. Nie było jej z tego powodu smutno. Skryty w oczach zastępczyni sekret był poza zasięgiem jej młodego móżdżku i chudych łapek, nieuchwytny i ciężki do wyczucia. Ale cały czas obecny.
***
teraźniejszość
– Teraz wrócimy do obozu, odłożymy zwierzynę i możemy uznać nasz trening za zakończony. – Powiedziała Gąska, przerywając ciszę, która panowała pomiędzy nimi od dłuższego czasu. – Z pewnością przyda Ci się chwila odpoczynku, przed tym, jak nauczę Cię wspinaczki na drzewa. Mimo iż na naszych terenach nie ma tak dużo drzew, jak dla przykładu na terenach Klanu Wilka, jednak ów umiejętność może Ci się przydać wiele razy.
Nimfia Łapa już jakiś czas temu dostąpiła zaszczytu ceremonii na uczennicę. W dodatku jej mentorką została Tuptająca Gęś - ta sama kotka, która ją wychowała. Treningi z nią były dobre i mimo sporych wymagań, uczennica dawała radę im sprostać. Miała u niej dług za wychowanie i uratowanie przed głodem. Od Karasiowej Łapy, teraz zwanej Karasiową Ławicą, dowiedziała się o swoim prawdziwym pochodzeniu. Od tamtego czasu nie ciążył na niej tylko dług wobec zastępczyni, ale także jej faktycznej matki - czarno-białej samotniczki o imieniu Serwal, która ostatkami sił oddała ją w łapy Klanu Nocy. Istniała spora szansa, że matka oddała za nią życie. Byłoby to najbardziej prawdopodobne, zważając na Porę Nagich Drzew, jak i wycieńczenie organizmu po porodzie. To właśnie pchało ją do przodu. Czuła, że musi sprostać narzuconym na nią oczekiwaniom, by chociaż w małym stopniu zyskać poczucie, że odpłaciła się obu kotkom.
– To dobry pomysł, Tuptająca Gęsio – przytaknęła mentorce, nieco niewyraźnie przez trzymaną w zębach ukleję.
Ukleje, zgodnie z informacjami, które otrzymała niegdyś od piastunki, były niedużymi, srebrnołuskowanymi rybkami, lubującymi się w życiu w ławicach i pływaniu blisko powierzchni wody. Charakterystyczne koła rozchodzące się po tafli w trakcie ich żeru bardzo ułatwiały ich połów. Nie było to jednak najchwalebniejsza zdobycz - ani rozmiarem, ani trudnością nie należała do ciężkich ryb. W dodatku, według vanki, nie należały one do najsmaczniejszych czy najodżywniejszych ryb. Szlachetności też w nich nie dało się doszukać. Kątem oka widziała nieco rozmazany obraz zwisającej z jej pyska ryby, o nietrzeźwym wyrazie pyszczka. Za to jej mentorka złapała okonia - pięknego, dużego, o mieniących się zielenią i złotem łuskach. Cudowny okaz, na którego widok niejednemu wojownikowi ślina ciekłaby strumieniami. Chociaż, w aktualnych realiach takie stwierdzenie nie było korzystne. Od tragicznego wydarzenia w obozie, podczas którego doszło do aż trzech śmierci, wojownicy byli czujni i niespokojni. Ślinotok był jednym z objawów klątwy. Podobnie jak strach przed wodą. Coraz mniej wojowników decydowało się na polowania blisko jeziora czy rzeki. O wiele bezpieczniej było mieć możliwość ucieczki, gdyby ktoś z ich pobratymców doznał podobnego ataku agresji jak martwa już Błotnista Plama. Teraz co rusz przy korycie rzeki siedział jakiś wojownik, a niektórzy nawet pływali, próbując swoich sił w polowaniu jak wydry. Niektórzy starsi, jak Pszczela Duma, uważali, że podwyższony poziom wody ma być znakiem od Klanu Gwiazdy i pomóc im w tych trudnych czasach. Z podobnego założenia wychodziła Bratkowe Futro i Wodnikowe Wzgórze, którzy uporczywie starali się znaleźć pocieszenie w tych ciężkich i niesprzyjających im chwilach. Część wojowników to podłapała, powtarzając sobie tę nowinkę dla otuchy.
– Przepraszam? Przepraszam?! – dobiegło ich wołanie z dołu rzeki.
Spojrzenia obu kocic skierowały się niczym zsynchronizowane w stronę dochodzących dźwięków. Tuż przy brzegu koryta, po klatkę piersiową w wodzie stała Nenufarowy Kielich - jedna z młodszych wojowniczek, a jednocześnie koleżanka Nimfiej Łapy. O ile z większością kotów z legowiska uczniów utrzymywała neutralne relacje, tak przez swoje zdystansowanie i poświęcenie treningowi nie miała czasu na zawarcie bardziej emocjonalnie angażujących znajomości. Jedynie z Nenufarą, jeszcze kiedy nosiła człon “Łapa” udało jej się złapać bliższy kontakt. Niestety, niedługo po jej mianowaniu uczennica została wojowniczką i opuściła ich dotychczas dzielone leże.
Teraz stała zanurzona w rzece, mimo szarpnięć nie mogąc się ruszyć. Nimfie z trudem udało się dostrzec, jak pod ciemną i wzburzoną taflą, rosną ciasno oplecione wokół łap wojowniczki rośliny. Przez podniesiony z podłoża muł i odbijające się w wodzie niebo ciężko było jednak określić jej gatunek.
– Nimfia Łapo! – zawołała do młodszej Nenufarowy Kielich, po rozpoznaniu stojącej w górze uczennicy.
Na jej mordce od razu wymalował się uśmiech zmieszany z ulgą.
– Nenufarowy Kielichu, co ty tam wyprawiasz? – zapytała zastępczyni, marszcząc brwi.
Z lekko uchylonego pyszczka, z którego uciekały zmęczone szarpaniną z zieleniną wydechy, uciekł speszony śmiech, a sama wojowniczka odwróciła wzrok w bok, po spostrzeżeniu kto stał obok Nimfiej Łapy. Uczennica domyślała się, że bycie znalezionym w plątaninie wodorostów przez samą zastępczynię nie było najprzyjemniejsze.
– Nimfia Łapo, chodź. Musimy ją wyciągnąć – pokręciła łbem mentorka, z lekkim zażenowaniem patrząc na nieporadnie wykrzywiającą się łaciatą – Popilnujesz też mojej ryby? – dodała, upuszczając przed nią swoją zdobycz.
Orientalka nie miała za dużego wyboru. Zgodnie z prośbą kotki przystanęła na górnym brzegu, by przypilnować ich pożywienia, podczas gdy Tuptająca Gęś zeskoczyła niżej, ostrożnie zjeżdżając po błocie. To był mądry ruch z jej strony. Ktoś musiał z góry obserwować teren, a także zająć się rybami. Utracenie ich przez jakiegoś głodnego ptaka byłoby bardzo niekorzystne dla całego Klanu Nocy.
– Musisz podnieść przednią łapę, wtedy będę mogła rozerwać pędy – poinstruowała młodszą wojowniczkę, po zagłębieniu się w wodę.
Niebieska podniosła kończynę, nieco pokracznie przechylając się na bok. Szybkim ruchem pazurów zastępczyni udało się uwolnić jej omotaną łapę. Pozostałe poszły już łatwo. Kiedy Nenufarowy Kielich odzyskała częściową kontrolę nad ciałem, cały proces wyplątywania się bardzo przyspieszył. Po chwili wojowniczka była wolna.
– Dziękuję! – miauknęła radośnie, świecąc szparą między zębami.
Zastępczyni skinęła jej głową.
– Dacie radę wyjść? – spytała Nimfia Łapa, nachylając się nad krawędzią.
– Na pewno! Tylko ty do nas nie wpadnij – zapewniła ją mentorka, podejmując pierwszą próbę wspięcia się.
Minęło trochę czasu, nim obu kotkom udało się wspiąć na górę po błotnistym, lepkim podłożu. W międzyczasie zaczął padać deszcz, miarowo przybierający na sile. Nenufarowy Kielich ruszyła za Tuptającą Gęsią, wyrównując swój krok z Nimfią Łapą.
– Twoja mama jest bardzo silna! – przyznała Nenufarowy Kielich, posyłając koleżance ciepły uśmiech.
– To nie jest moja mama – poprawiła ją niebieskooka, językiem poprawiając zwisającą z jej pyska ukleję, która przez rozmowę zdążyła się wysunąć.
– Oh… faktycznie. Wybacz, Nimfia Łapo, zapędziłam się – przeprosiła nieco zakłopotanym głosem.
Czarno-biała jedynie strzepnęła uchem, dając znać, że nie ma jej za złe tej pomyłki. Po chwili milczącej wędrówki, szczerbata znowu podjęła rozmowę.
– Dobrze, że pada. Nie chciałabym wrócić cała ubłocona do obozu! Jeszcze by mnie z kimś pomylili…
– Fakt – odpowiedziała Nimfia Łapa, ignorując drugą część wypowiedzi wojowniczki. Nie chcąc jednak sprawić przykrości Nenie, dodała: – Jak się tam znalazłaś? Próbowałaś znaleźć więcej pnączy do ozdoby?
Burą charakteryzowała nietypowa garderoba, składająca się z omotanych wokół jej ciała i ogona roślin. Zamyśliła się, otrzepując futro z zebranych na nim kropelek deszczu.
– Chciałam po prostu zapolować i nie, nie szukałam nowych pnączy… Mój kielisznik wystarczy. Szkoda tylko, że jeszcze nie kwitnie – przyznała smętnie, łapą poprawiając parę obsuniętych liści z pyska. – I tamte wcale nie były takie miłe jak moje! – fuknęła żartobliwie.
– Rozumiem – wymruczała przez zęby w odpowiedzi. – Będziesz jeszcze próbowała coś złowić?
– Jasne, że tak! – Nenufara wypięła z zadowoleniem pierś – Planowałam się od was odłączyć w trakcie powrotu do obozu. Oh, właściwie to już jesteśmy dość blisko. Jeszcze raz dziękuję za pomoc, do później! – zawołała, skacząc w pobliskie szuwary.
Kocica idąca z przodu zwolniła nieco kroku, aby znaleźć się bliżej uczennicy.
– Myślisz, że znowu gdzieś utknie? – spytała Nimfia Łapa, obserwując, jak ostatni pęczek włosków z czubka ogona Nenufarowego Kielicha znika w bujnej roślinności.
<Gąsko?>

[2891 słów]

[przyznano 58%]

Od Siewczej Łapy

Zbudziła się z nieprzyjemnego snu. Pozostali jeszcze spali. Nerwowo ugniotła łapkami legowisko. Zerknęła na Jaskółkę. Kremowa spała głęboko. Zadowolony uśmiech widniał na jej pyszczku, a łapki podrygiwały. Szylkretka miała nadzieję, że miała przyjemny sen. Cicho, by nie zbudzić siostry, ani nie nadążać się na kontakt z obcymi kotkami, wyszła na plac obozowiska. Już wiele kotów krążyło po nim. Niektóre gromadziły się wokół czekoladowego kocura o równie strasznym spojrzeniem co lider. Położyła uszka, licząc, że pozostanie poza jego zasięgiem wzroku. Musiała i tak uważać, by nie wpaść na lidera. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po jej grzbiecie na myśl o nim.
— Siewko!
Ujrzała nieco zgarbionego liliowego. Zdawał się zakłopotany tym, jak głośno ją zawołał. Rozejrzała się wokół. Nie było z nimi Zielonego Wzgórza.
— Została przydzielona do porannego patrolu, pewnie dopiero po treningu ją spotkamy. — wyjaśnił Pokrzywek, widząc rozglądającą się uczennice.
Wstał i ruszył do przodu, przystając co uderzenie serca, by Siewka za nim podążała.
Ściana wodospadu odgradzała obozowiska od reszty świata. Wilgotne i zimne powietrze było inne niż na dworze. Mniej ostre. Niesłone. Silny wiatr nie spychał jej na kamienną ścianę.
— Nie martw się, możesz się za mną schować. — podszedł do niej i przejechał ogonem po grzbiecie.
Siewka uśmiechnęła się słabo, przywierając do boku kocura.

***

Cztery niewielkie kulki leżały w legowisku zbudowanym z gałęzi. Siewka przygląda im się zaciekawiona. Nietypowa barwa przypominającą jej kolor nieba sprawiała, że nie mogła oderwać wzroku.
— Co to?
Pokrzywek podszedł do niej i powąchał lekko gniazdo.
— Gniazdo pleszki. A to jajka. Z nich pewnego dnia wylęgną się małe ptaszki.
Siewka zaciekawiona chciała dotknąć łapką niebieskawej skorupki, lecz świst z pyska mentora ją powstrzymał. Spojrzała na niego skruszona. Nie wiedziała, że nie wolno.
— Nie, nie, nie jestem zły. Wiesz, mama ptaszek gdzieś się tutaj kręci. A nie chcemy przecież, żeby porzuciła swoje dzieci, prawda?
Siewka podniosła uszka i potrząsnęła energicznie łebkiem. Zaczęła się rozglądać po powoli budzącym się do życia lesie. Wcześniejszą cisza była już tylko wspomnieniem w jej głowie. Szmery, ćwierki, popiskiwanie. Nie wiedziała, na czym się skupić.
— Koty też składają jajka?
Pokrzywek zaśmiał się cicho, starając zamaskować to łapą. Uniósł wesoło ogon do góry.
— Nie, nie, kotki nie składają jajek. Robią to ptaki i płazy. I może gady? Nie wiem. Kotki mają dzieci w brzuszku. Nazywa się to ciąża. Ostatnio w ciąży była... — urwał, unosząc wzrok ku niebu. — Miedziany Kieł.
Siewka zatrzymała się zaskoczona. Spojrzała zdezorientowana na mentora.
— A Gasnący Promyk...?
Pokrzywek rozumiejąc najwidoczniej jaki mętlik spowodował w umyśle swojej młodej uczennicy, przybrał zmieszaną minę.
— To... to powinna ci wyjaśnić Gasnący Promyk... — odparł dyplomatycznie, rozglądając się dookoła. — Może wybierzemy się dziś do Kaczego Bajorka? Niedługo powinny wrócić do niego kaczki...
Nie słuchała już mentora. Myślami była przy tym jak ona i Jaskółka przyszły na świat skoro nie z brzucha Gasnącej.
Może jednak z jajek?

[trening 457 słów]
[przyznano 9%]


Od Siewczej Łapy

Szorstki język przejechał po jej czole. Skrzywiła się lekko, przybierając po chwili wymuszony uśmiech, by nie zasmucić opiekunki.
— Pokrzywowe Zarośle jest miły? Jesz dobrze? Bierzesz ziółka? — zalała ją lawiną pytań.
Siewka trzy razy pokiwała łebkiem, próbując się lekko odsunąć od niezapowiedzianego mycia. Nie widziała, żeby innym uczniom matki poprawiały sierść.
— Jesteś taka potargana... musisz o siebie dbać, Siewko. — mruknęła po czy uśmiechnęła się z ulgą. — Wydajesz się spokojniejsza.
Szykretka oderwała wzrok od swoich łapek.
— Nie jest aż tak strasznie i Pokrzywek jest bardzo miły... — wyznała cicho.
Gasnąca otuliła ją ogonem i westchnęła z ulgą.
— Cieszę się. Naprawdę.
Szykretka poskrobała pazurem w ziemi.
— Ale tęsknię — szepnęła, uciekając wzrokiem ku swoim łapom.
Poczuła ciepło opiekunki. Jej morski zapach otoczył ją z każdej strony. Była taka miękka. Siewka otarła się łebkiem o kończynę kotki.
— Jesteś naprawdę bardzo dzielna i razem ze Szmerem jesteśmy z dumni. — zamruczała Gasnąca.
Siewka spięła się lekko na myśl o specyficznej kotce, która przerażała ją w każdym calu. Byli totalnynym przeciwieństwem. Poza tym drugi rodzic zdawał się woleć Jaskółkę. W końcu ona była faktycznie odważna. Lubiła słuchać o jego dokonaniach. Zdawała się szukać przygód. Była ideałem w oczach wojownika. W przeciwieństwie do Siewki.
— Coś nie tak?
Szylkretka zamknęła oczy i wzięła głębszy wdech. Teraz doceniała fakt, że zjadła przed spotkaniem z opiekunką więcej rumianku.
— Nie lubi mnie... — wyznała niepewnie.
Gasnąca lekko się napięła. Przytuliła mocniej kotkę.
— Kto...?
Siewka wtuliła się mocniej.
—...Ona...
— Ja? Jaskółka? Czereśnia? Krewetka? — wojowniczka wymieniała każdą poznaną przez szylkretke kotkę, lecz dostawała negatywną odpowiedź.
Zawahała się chwilę i wzięła głębszy wdech.
— Dzwonkowy Szmer? — padło z jej pyska, widząc kiwanie łebkiem, westchnęła. — Myślałam, że z wami rozmawiał o tym... — mruknęła bardziej do siebie.
Pogładziła kociaka po grzbiecie.
— Widzisz Szmer nie jest kotką. Wiem, że wygląda jak kotka i pachnie jak kotka, ale tu — dotknęła lekko głowę Siewki. — Jest kocurem. I dlatego tak powinniśmy go traktować. Dlatego też jest taki chłodny i mówi cały czas o sile. Nie chce, by ktokolwiek pomyślał o nim jak o kotce.
Szylkretka poczuła, jak zaczyna płakać. Nie chciała sprawić Szmerowi przykrości. Czuła się źle, że przez ten cały czas nie traktowała go prawidłowo.
—...Przepraszam... — załkała gorzko, mocząc sierść rodzicielki. — Nie chciałam...
Kotka pogłaskała ją po łebku.
— Nic się nie stało. Wiem, że nie chciałaś. Szmer nawet nie zauważył, więc nie masz o co się martwić. — uspokajała ją Gasnąca. — Ale wiesz, co możesz zrobić? Na pewno bardzo się ucieszy...

***

Siewka czuła jak łapy jej odmawiają jej posłuszeństwa. Kontakt z kocurem ją stresował. Czuła się niemożliwie okropnie, wiedząc, jak źle go traktowała ten cały czas. Martwy gołąb zwisał z jej z pyska. Był ciężki. Pokrzywek pomógł jej to nieść do obozowiska. Lecz najtrudniejsze zdawało się być dopiero przed nią.
— Ale ten Srokoszowa Gwiazda jest głupi. — zaczęła do niej docierać rozmowa kocurów.
Nie znała ich. Ich futro pachniało ostro. Ziemią, bryzą i trawą.
— No wiem. Maruda i pajac. Pierw odwalił cyrk na kółkach, a teraz zachowuje się jak stara kocica. Moja babka się w ziemi przewraca, widząc, co tu się dzieje. Judasz mówi, że przez niego Gwiezdni są wkurzeni.
— Judasz to każdy kołtun na ogonie traktuje jak znak gniewu Gwiezdnych. Jeszcze trochę a drugą Księżycową Sadzawkę tutaj nam zbuduje...
— Nawet tak nie żartuj, bo cię usłyszy i podłapie ten pomysł. Na ostry i ciernie... kiedyś największym problemem klanu były idiotyczne pomysły Aksamitnej Gwiazdy, a teraz?
— Teraz to sam brzmisz jak stary dziad.
— Wcale nie. Teraz ci młodzi... A klan się starzeje. Widziałeś, ile uczniów miał Klan Nocy? Podobno z rzeki ich wyławiają. Jak mamy stawić im czoła, jak Klan Gwiazd im kocięta pod nos zsyła?
— Wierzysz w te plotki? Myślałem, że masz więcej mózgu w głowie niż szczur.
— Jakie plotki! Nocniaczka sama mi powiedziała.
— Jak jesteś taki mądry, by wierzyć Nocniakom, to idź sam nad rzekę połowić kocięta. Srokosz na pewno się ucieszy, jak mu przyniesiesz rybie bachory.
— Weź się zamknij.
Siewka na dążących łapach podeszła do rozmawiających wojowników.
— Tato... — poczuła, jak głos się jej łamie.
Zaskoczone niebieskie ślepia odwróciły się w jej stronę.
— Upolowałam go dla ciebie. Żebyś był ze mnie dumny... — miauknęła nieśmiało, chowając pysk w łapkach.
Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Poczuła ciepło kocura. Pisnęła, czując uderzenie w grzbiet.
— No proszę. Nie najgorzej jak na pierwszy raz. Ja co prawda prawie dzika przytachałem do obozowiska, ale gołąb też cwany drań.
Siewka uśmiechnęła się nerwowo. Nic z tego nie rozumiała.

[słowa trening 718]
[przyznano 14%]

Umakini urodził!

 Umakini urodził jedno urocze kociątko!

Od Siewczej Łapy

Zielone Wzgórze przyjęła groźną pozę. Nawet pysk kotki zdawał się straszniejszy niż zwykle. Zielone ślepia pełne były skupienia. Z gracją i wdziękiem przesuwała swoim ciałem po ośnieżonej polanie. Wyróżniała się wśród zimowego krajobrazu.
Siewka natomiast wygląda jak jej marna parodia. Powyginana i ledwo wytrzymująca chłód śniegu. Ze zjeżonym od stresu futrem na karku. Nie lubiła czuć na sobie czyjegoś wzroku. Stresowało ją to. Mentor podszedł do niej i przyglądał się jej uważnie.
— Potrafisz dobrze naśladować. — stwierdził i lekko zakłopotany podrapał się po łbie. — Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że Zielona nam pomaga... Ona... Ona jest lepszą wojowniczką ode mnie...
Tłumaczył się pokrętnie. Siewka zerknęła niepewnie na kotkę, która posłała im ciepły uśmiech. Obawiała się jej początkowo, lecz czarna zdawała się być pozbawiona niecnych zamiarów. Za trzecim wspólnym treningiem oswoiła się już na tyle z wojowniczką, by nie skrywać się za Pokrzywkiem.
— To nic złego prosić o pomoc. — wtrąciła się Zielone Wzgórze. — Pokrzywione Zarośle, taki przykładny mentor jak ty to jak dar od samego Klanu Gwiazd. Mało kto miałby odwagę poprosić o wsparcie ze szkoleniem ucznia. Więc możesz jedynie być z siebie dumny. — szturchnęła go lekko, mrużąc ślepia.
Liliowy zaśmiał się nieco nerwowo, a może zakłopotany. Siewka dla poparcia słów kotki pokiwała łebkiem.
— Ty... — zaczęła nieco nieśmiało. — Ty powinieneś być liderem, a nie ten straszny pan...
Zielone Wzgórze zaśmiała się, a liliowy spuścił uszy zawstydzony. Siewka spoglądała na nich zdezorientowana. Nie rozumiała, co powiedziała takiego zabawnego.
— Widzę, że ty także nie przepadasz za moim wujkiem. Spokojnie, jeszcze parę księżyców i go przerośniesz. Z dołu zdaje się mniej straszny.
Siewka skuliła się, ale widząc nastawienie kotki, wystawiła niepewnie łebek.
— Czemu... Czemu jest taki straszny?
Czarna trzepnęła ogonem i uciekła gdzieś wzrokiem. Zdawała się szukać odpowiedzi adekwatnej do jej wieku.
— Widzisz, bo spotkało go dużo smutnych rzeczy. Zdaje się być straszny przez to, że nie umie sobie poradzić sobie z tym co ma tutaj. — wskazała łapą na pierś kotki. — Tak naprawdę nie ma złych zamiarów. Nie życzy źle nikomu.
Siewka spuściła uszka. Nie wiedziała, jak na to zareagować. Jej ogonek nastroszył się mimowolnie. Wolała nie myśleć, co takiego przeżył, że stał się taki okropny. Nie chciała stać się taka sama jak on. Przerażająca i samotna. Nie mogła skończyć podobnie. Nie wytrzymałaby tego.
— Wszystko w porządku, Siewko? — poczuła ciepło mentora. — Nie zmarzłaś?
Jego głos był pełen troski. Kotka nie wiedziała, jak mu odwdzięczyć się za to wszystko, co dla niej robił. Nie chciała mu przysparzać już nigdy więcej zmartwień. Pokręciła szybko łebkiem.
— To jak? Może czas na pierwszą próbną walkę? — zmieniła temat Zielone Wzgórze.
Siewka niepewnie podeszła do kotki. Zerknęła na wpatrującego się w nią mentora. Musiała dać z siebie wszystko. Zostać super wojowniczką, by wszyscy wiedzieli, jak cudownym mentorem jest Pokrzywek. Musiała dla niego się postarać.

***

Znów przegrała. Była taka beznadziejna. Zamrugała szybciej, starając się przegonić łzy. Nie chciała płakać. Nie chciała mu sprawiać przykrości.
— Wszystko w porządku, Siewko? — para zmartwionych ślip już znalazła się obok niej.
Zielone Wzgórze także podbiegła i obejrzała dokładnie kotkę. Widząc jej zrezygnowany wzrok, zdawała się zrozumieć, o co chodzi.
— Siewko, nie możesz być dla siebie taka krytyczna. Nikt nie zostaje wojownikiem w ćwierć księżyca. Idzie ci naprawdę wspaniale i zarówno ja, jak i Pokrzywowe Zarośla jesteśmy z ciebie dumni.
Szylkretka spojrzała niepewnie na mentora.
— Tak... Dokładnie tak. Naprawdę dobrze ci idzie. Proszę, uwierz mi na słowo. Jesteś już lepsza ode mnie. — zapewniał ją, po chwili otulając się gęstym ogonem, zakłopotany.
Zielone Wzgórze zastrzygła uszami.
— Mam pomysł. — mruknęła z siebie zadowolona. — Pokrzywku, Siewka potrafi już wspinać się po drzewach?
Wojownik zamrugał zdziwiony.
— Nie, mówiono mi, że pierw należy wyćwiczyć... — zaczął się tłumaczyć.
Czarna uniosła jedną brew i przerwała mu.
— Myślę, że powinniście jutro wybrać się do lasu. Coś czuję, że spodoba się to Siewce. — stwierdziła, puszczając szylkretce oczko.

***

Zielone Wzgórze myliła się. Strasznie się pomyliła. Pomimo że od ziemi nie dzieliło ją zbyt wiele, umysł kotki dramatycznie koloryzował tę odległość, sprawiając, iż drżała ona przerażona. Czuła, ze to był zły pomysł, gdy już dotknęła pnia drzewa. Nie chciała zawieść mentora i tylko dlatego wspięła się tak wysoko. Teraz żałowała. Tak strasznie żałowała. Zamknęła ślepia, godząc się z myślą, że zostanie tu już na zawsze.
— Siewko, proszę, spójrz na mnie. — głos liliowiego sprawił, że niechętnie uchyliła jedno ślepie.
Liliowy siedział koło niej. Pod łapką trzymał szyszkę. Zaprezentował jej ją, po czym upuścił na dół. Zaledwie parę uderzeń serca minęło, nim ta uderzyła w śnieżną pierzynę.
— Widzisz? Nie jest tutaj aż tak wysoko. A nawet jeśli spadniesz, to upadniesz na miękki śnieg. — uspokoił ją.
Szykretka poczuła się trochę głupio. Faktycznie wcale nie byli aż tak wysoko. Zakłopotana oparła się łbem o jego łapę.
— Przepraszam.
Wojownik uśmiechnął się smutno i spuścił wzrok na swoje łapy. Pazurami zaczął dłubać w zamarzniętej korze.
— Nie masz za co. Strach jest przed nieznanym jest czymś naturalnym. Każdy z nas ma swoje obawy. Nawet nie wiesz jak wiele kotów. — widząc zdziwioną mordke uczennicy, dodał. — Nie wszyscy są tak szczerzy ze swoimi emocjami jak ty, Siewko. A skrywane emocje tylko narastają i tworzą coraz większy bałagan w głowie.
Siewka nie była w stanie pojąć, jak mądrym kotem był jej mentor. Zamruczała cicho, ciesząc się z jego obecności. Chciałaby kiedyś być taka mądra jak on.

[857 słowa treningu + nauka wspinaczki po drzewach]
[przyznano 17% + 5%]

Od Stokrotkowej Łapy do Zmierzch

Spokojnie leżałam na swoim legowisku, słysząc, jak Bulwiasta Łapa chrapie, przez sen. Spoglądałam, jak Mandarynkowa Łapa gładzi sobie futerko, jednak coś mi nie pasowało. Legowisko Algowej Łapy było puste, z zaciekawieniem wyszłam z legowiska uczniów i poszłam szukać brązowookiej koteczki. Było czuć jej intensywny zapach, ale coś nadal mi nie pasowało, czuć tu było inny zapach i ciche piski w knieci błotnej. Przestałam myśleć o Algowej Łapie i poszłam sprawdzić, skąd wydobywają się piski. Od razu poznałam czarną kuleczkę, która uporczywie wierciło się w knieci błotnej. Bez wahania złapałam ją za kark i ostrożnie położyłam ją na trawie.
- Zmierzch! Co ty tu robisz? - powiedziałam zła i zmartwiona. Kotka przez chwile była zdezorientowana, ale po chwili odwróciła łebek i zrobiła niewinną minę.
- Przepraszam Stokrotkowa Łapo! Po Prostu przestraszyłam się biedronki! - Pisnęła wstydliwie. Rozumiałam ją, nigdy nie lubiłam owadów! Ale biedronki? Są przecież spokojnie, ale, skąd ona się tu wzięła? Powinna jeszcze spać w żłobku! - Zmierzch! Mogłaś sobie coś zrobić! - Powiedziałam z nutą irytacji. Wzięłam zielonooką koteczkę na mój grzbiet. Koteczka pisnęła znowu. Czułam jej niepokój, więc chciałam zrobić dla niej jak najlepiej więc...
- Pobawimy się? - Mruknęłam, zmieniając temat. Niech zleci nam trochę czasu. - Pobawimy się w chowanego! Ja policzę, a ty się schowasz! - Mruknęłam do koteczki. Zmierzch kiwnęła głową i kiedy, podeszłam do drzewa, od razu pobiegła ode mnie jak najdalej.
- 1... 2... - Liczyłam powoli by dać kotce czasu. W końcu odsłoniłam oczy i szłam w poszukiwaniu koteczki. Latałam z kryjówki do kryjówki, gdzie mogła się schować Zmierzch, lecz nie mogłam jej znaleźć przez bardzo długi czas. Zmartwiłam się trochę i szłam już szybciej.
- Zmierzch! Wychodź, gdziekolwiek jesteś! Wygrałaś! - Krzyczałam tak aż do skutku. Jednak po nawoływaniach nadal cisza. Nagle usłyszałam pisk i szybko pobiegłam za jego dźwiękiem. Pędziłam przez maleńkie krzewy, myśląc sobie, czy to były piski Zmierzch?
Przecisnęłam się przez krzaki i ujrzałam czarną koteczkę.

< Zmierzch? >
[306 słów]
[przyznano 6%]

Od Skrzelikowej Łapy CD. Algi (Algowej Łapy)

Ostrzeżenie: Opowiadanie porusza wątek postępującej choroby psychicznej.
Po rozstaniu z małą kotką Skrzelik rozważał dłuższą chwilę co zrobić. Bardzo chciał dopełnić obietnicy, a jednocześnie wizja ponownego wystawienia się na piorunujące spojrzenie Kotewkowego Powiewu, nie była zachęcająca. Smucił go strach wezbrany w piersi na myśl o jakimkolwiek większym kontakcie z innymi członkami klanu. Chciał być jego częścią! Wieczne ukrywanie się w cieniu było takie zimne. A może po prostu tchórzył? Karasiowa Łapa z pewnością nie miałaby takiego problemu! Czy to dlatego tak beznadziejnie szły mu treningi? Czy miałby nigdy nie zostać wojownikiem?
Potrząsnął lekko głową, odpychając natrętne myśli. Absolutnie nie ma mowy! Zrobi wszystko, co tylko może, aby również dzielnie bronić i żywić klan! Musi się tylko postarać! Tylko trochę bardziej się postarać…
Rozmyślając tak głęboko, potruchtał w kierunku Kolorowych Łąk. Do tej pory był tam tylko raz. Na początku treningu, Krzycząca Makrela zabrał go na dokładne zapoznanie się z granicami. Jednak sam kocurek, wolał polować na mniej uczęszczanych, południowych terenach. Chcąc dopełnić obietnicy, postanowił złamać przyzwyczajenie. Kolorowe Łąki o tej porze roku były nietypowo brązowe. Zazwyczaj, zalane żywymi barwami kwiatów, teraz kiedy Pora Opadających Liści rozpętała się na dobre, wyglądały dość marnie. Pąki maków, dzwonków, chabrów i dzikich malin, rozkwitły i zwiędły już jakiś czas temu. Jednak nawet teraz, gdzieniegdzie, spod stert słomy, nieśmiało mrugały kwiaty powoju. Białe koniczyny płatków, rozkładały się w poszukiwaniu coraz to uboższych promieni słońca.
Skrzelikowa Łapa mruknął z zadowoleniem, by od razu skoczyć ochoczo do ich zbierania. Zadanie to dość żmudne, pozostawiło go z gorzkim smakiem trawy w pyszczku. Zamlaskał raz i drugi, jednak nie będąc w stanie w ten sposób pozbyć się goryczy, postanowił przepłukać gardło rzeczną wodą. Prawie cały dzień biegał i skakał, nie przystając ani na chwilę, przez co język miał wręcz drętwy z pragnienia.
Przeskakując po nieco śliskich kamieniach, zbliżył się do głównego nurtu. Woda jak zawsze przejrzysta, migotała, szepcząc swoje pogaduchy. Skrzelik zawsze lubił siadać i słuchać jej przepływu, wyobrażając sobie, jakie to historie ciągnęła ze sobą. Od czasu do czasu, po powierzchni, sunęła z nurtem urwana gałąź czy inna kłoda. Za każdym razem czekoladowy kocurek rozmyślał: “Skąd się tu wzięła?” “Jak przypłynęła?” “Czy nie męczyła się takim pływaniem?” i co najważniejsze, najbardziej dręczące go pytanie, “Czy rzeka miała źródło?”. Tak jak deszcz padał z chmur, a drzewa rosły z ziemi, woda również miała swoje miejsce narodzin. Prawda?
Chłeptał chłodną wodę różowym językiem w zastraszającym tempie. Kompletnie nie zauważył, jak bardzo chciało mu się pić! Zmrużył oczy w wyraźnym zadowoleniu. Kamień, który wybrał, stał w zaskakująco nasłonecznionym miejscu, tak że ciepłe promienie grzały mu futro. W tych chłodniejszych coraz to dniach, każde ziarno ciepła zdawało się cenniejsze niż cały kopiec piszczków. No może trochę przesadzał. Pełen żołądek był bardziej potrzebny do przeżycia.
Otworzył oczy, podejmując decyzję o powrocie do obozu, kiedy jego uwagę przykuło odbicie falujące w tafli. Patrzył na swoje ciało, czując, jakby coś było nie na miejscu. Jednak pyszczek, wąsy, a nawet jasna plama na piersi zdawał się w porządku. Zamrugał w zdezorientowaniu oczami, ale uczucie nie przeminęło. Podniósł wzrok i z niepokojem omiótł wzrokiem okolicę. Nieświadomie sierść na jego ogonie i grzbiecie podniosła się, przydając mu w wielkości. Jednak sitowie było wyjątkowo spokojne. Delikatny szmer wywołany podmuchem wiatru, grał na wąskich, suchych źdźbłach trawy, a w niewielkie odległości mógł usłyszeć parę myszy, pracowicie szykujących się na zimę. Ponownie spojrzał w taflę. Kot w odbiciu nie był nim. To był ktoś obcy! Wyglądał jak Skrzelik. Jednak nie czuł się… nim…? Przestraszony odkryciem, czekoladowy kocur, powoli z napiętymi kończynami postawiał krok za krokiem w tył, aż wycofał się z zasięgu wzroku stworzenia. Irracjonalny strach zamącił mu w głowie. A co jeżeli ten kot, wyjdzie z tafli i go zabije? A co jeżeli zajmie wtedy jego miejsce i zabije koty w klanie? Co jeżeli wpuszczą go, myśląc, że to tylko niezdarny jak zawsze Skrzelik?
Serce łomotało mu w piersi jak u królika. Czuł jakby cały głaz, zwalił się na niego i przyciskał wielkim ciężarem, kradnąc resztki tchu z płuc. W przypływie desperacji oraz zakorzenionej głęboko lojalności, z dzikim wrzaskiem wskoczył w odbicie wody.
- Wynoś się! - wojowniczy, a zarazem zabarwiony lękiem okrzyk zadźwięczał głucho w szuwarach. Wiatr zawiał gwałtowniej, jak gdyby poruszony całym zdarzeniem, ale zaraz ustał, wracając do swojej zwykłej melodii.
Skrzelikowa Łapa z walącym sercem spojrzał w dół. Kot z odbicia zniknął. To znów była tylko jego twarz, wykrzywiona strachem twarz.

***

Kiedy wrócił do klanu, od razu skierował swoje kroki w stronę żłobka. Będąc jednak prawie już na linii wzroku, zamarł nieco skonsternowany. Nie mógł tam tak po prostu wejść i dać księżniczce kwiaty! Kto to widział! Żeby jakiś czekoladowy kocur w ogóle zbliżał się do rodziny królewskiej! Nieco zawstydzony, powrócił w cień.
Musiał czekać aż do nocy... Wszystkie Królowe były dzisiaj wyjątkowo czujne, chodząc no około wejścia, jakby wyczuwając podstęp.
Wreszcie, kiedy wielki świecący księżyc, przypominający kształtem zagięty pazur, wysunął się na nocne ciemne niebo, Skrzelik nabrał odwagi, by podpełznąć do legowiska. Z zapartym tchem, stawiał jedną łapę za drugą. Wykorzystując wiedzę nabytą podczas treningu, podchodził, szurając wręcz brzuchem po ziemi do wąskiego wejścia. Nie wiedział, co zrobi, kiedy już tam dotrze. Nie było mowy, żeby wszedł do środka, bez budzenia wszystkich kotów. Chciał dać kwiaty bezpośrednio Aldze. Przecież jej to obiecał! Miał tylko nadzieję, że wyjątkowo mała kotka będzie spać niedaleko wejścia.
I rzeczywiście! Kiedy z największym wysiłkiem, niezauważony dotarł aż do celu, jego oczom od razu ukazała się urocza, puchata kulka. Nos miała wciśnięty w ogon, prawdopodobnie podświadomie próbując zatrzymać ciepło.
Jak najostrożniej złożył pęczek zerwanych kwiatów tuż przy łebku śpiącej księżniczki.
- Śpij spokojnie kociaku. Niech cię Srebrna Skóra okrywa od chłodu.

***

Od całego wydarzenia musiały nie upłynąć nawet trzy dni. Odkładał właśnie świeżo zdobyte piszczki na pień, kiedy do jego uszu dobiegł radosny głos. Małe ciałko prawie wpakowało się w niego, gdy Alga, prawie drżąc na całej długości ogona, z podniecenia doskoczyła w jego kierunku. Jednak prawdopodobnie poczuwszy na sobie, nieco ganiące spojrzenie opiekunki, zreflektowała się i odchrząkując, przemówiła.
- Witaj, drogi klanowiczu, gdzie zmierzasz i gdzie się podziewałeś? Oraz najważniejsze, czy podobają ci się moje kwiatki?
Nieco zbity z tropu, ale jednak przyjemnie zaskoczony Skrzelik, odparł cichym głosem.
- Witam Księżniczko. Właśnie składałem swoją dzisiejszą zdobycz dla klanu. - Spojrzał na upolowaną ryjówkę i z zawstydzeniem zauważył jak mała była w porównaniu do innych przyniesionych przez uczniów piszczków. - Twoje kwiaty są naprawdę śliczne. Nie wiedziałem, że tak można wpleść je w futerko!
W środku Skrzelikowa Łapa prawie tańczył z radości. Kotka nie tylko przyjęła dar, ale też zdawała się go bardzo cenić! Ogon kocura wyglądał, jakby już nieco mniej był wepchnięty pod brzuch.
- Mogę przynieść więcej! Już jest mało kwiatów na łąkach, ale jestem pewien, że uda mi się znaleźć jeszcze trochę!
Podekscytowany poczuciem przydatności, Skrzelik wręcz puchł z dumy. Oczy świeciły mu jakby jaśniej niż przez ostatnie parę tygodni, a wąsy nie zwisały tak smętnie w dół.

***

Czas płynął bardzo prędko i Alga z małej puchatej kulki wyrosła na nieco większą, ale równie szaloną kulkę. Oficjalnie została również nazwana Algową Łapą. To wydarzenie budziło mieszane uczucia w czekoladowym kocurku. Jednocześnie był niesamowicie szczęśliwy i dumny ze swojej małej przyjaciółki, a jednocześnie czuł palący go wstyd. Był przecież sporo starszy od księżniczki! Chciał być dla niej przykładem, a tak naprawdę nie miał teraz nic do zaoferowania. Nadal pozostawał uczniem, na którego większość klanu spoglądał podejrzliwie.
Liście, które jeszcze jakiś czas temu, ostatkiem sił tkwiły gałęzi, teraz opadły już zupełnie. Nagie, wykrzywione nieraz w dziwne kształty gałęzie, zaginały się upiornie na wzór wronich szponów. Z nieba coraz częściej i bardziej uparcie padał zimny deszcz lub deszcze ze śniegiem. W niczym nie przypominało to białego puchu, o którym z taką tęsknotą mówiła starszyzna. Zimna woda mieszała się ze wszędobylskim błotem, tworząc trudną do wyczyszczenia z futra maź. Dzielenie języków szczególnie o tej porze roku było niezwykle przyjemnym uczuciem. Skrzelik jednak zdawał się unikać kontaktu z innymi kotami. Coraz rzadziej można go było dostrzec w samym obozie, a jeżeli w ogóle to ograniczał się do przemykania niczym cień do pnia lub legowiska uczniów. Parokrotnie odrzucił nawet zaproszenie sióstr na dzielenie językami. Jego zazwyczaj brązowe, ale mimo wszystko miękkie futerko było posklejane, a jaśniejsze plamy na łapkach i piersi przybrały kompletnie inny odcień. Kocurkowi pozostawało jedynie myć się samemu, a i to nie było ideale rozwiązanie. Nie był w stanie dotrzeć do wszelkich zakamarków, ale przede wszystkim przez większość czasu nie miał ani siły, ani ochoty się tym zająć. Bezsenność również zbierała swoje żniwo, a cienie przycupnięte na granicy widzenia rosły powoli.
Tego dnia wyglądał wyjątkowo mizernie. Po nieprzespanej nocy, wypełnionej jakby szeptem i pomrukiem obcych kotów, Skrzelikowa Łapa siedział nad rzeką, tępym wzrokiem wpatrując się w wodę. Jego sylwetka, niepokojąco nieruchoma, pochylona była łukiem w pozycji półleżącej. Nawet jego ogon nie poruszał się, tylko leżał bezwładnie na umazanym błotem kamieniu. Wpatrzony w przestrzeń nawet nie zauważył kroków skradających się od tyłu. Dopiero kiedy puchate ciałko skoczyło na niego z pełnym impetem, posyłając wprost do zimnej wody, spojrzał na około z zaskoczonym przerażaniem. Wrzasnął przy tym głośno, próbując odskoczyć od atakującego. Głośny śmiech dobiegł do jego uszu, kiedy to groźny wróg okazał się pękającą ze śmiech Algową Łapą.
- Ale miałeś minę! Hahaha! - Kotka trzęsła się od czubków uszu aż po koniuszek ogona.
- Księżniczko! - Zazwyczaj cichy Skrzelik krzyknął ponownie. - Wystraszyłaś mnie! Co tu robisz, Algowa Łapo?

<Alga? Co o tym myślisz?>
(Liczba słów: 1526)
[przyznano 31%]

Od Czernidłaka CD. Sówki

Czernidłak skinął głową i otworzył pysk, gdy do jego nozdrzy dopłynął kuszący zapach zwierzyny, który kocur od razu rozpoznał. Schylił się do pozycji łowieckiej, pamiętając o lekko uniesionym ogonie i powoli ruszył do przodu. W uszach szumiała mu krew, a z każdym, coraz szybszym uderzeniem serca, ekscytacja przepełniająca go od pazurów aż po koniuszek ogona wzrastała. W pewnej chwili niebieskooki ostrożnie wskoczył na przewalony pień drzewa, aby wypatrzeć zwierzynę. Skulił się lekko, lustrując las wzrokiem. Po paru chwilach kocur dostrzegł pulchną mysz, grasującą w wysokiej trawie. Wysunął pazury i upewnił się, że ofiara nie widzi go, ani nie wyczuwa, a gdy był już pewny swojej pozycji, odczekał trochę, aby wybrać odpowiedni moment do ataku. Łapy mrowiły go, a wąsy drgały z podekscytowania, gdy kocur z trudem powstrzymywał się od natychmiastowego skoku. Mysz odwróciła się, niczego nieświadoma, skubiąc ziarna. Czernidłak wykorzystał ten moment i rzucił się na zwierzynę z wysuniętymi pazurami. Udało mu się pochwycić ofiarę, jednak nie pośpieszył się ze śmiertelnym ciosem, przez co zdobycz uciekła z paroma zadraśnięciami na małym ciałku. Uczeń prychnął i strzepnął zirytowany ogonem, gdy mentorka podeszła do niego. Na pewno wygłupił się przed nią!
- Nieźle ci poszło - miauknęła kotka. – Musisz tylko pamiętać, aby od razu zabijać zwierzynę, żeby więcej nie dochodziło do takich sytuacji.
Czernidłak skinął głową, pozbywając się złości i spojrzał wielkimi ślepiami na Sówkę
- Mogę spróbować jeszcze raz? - poprosił
- Jasne - odpowiedziała mentorka i skinęła głową, na znak, że może zaczynać.
Niebieskooki ponownie schylił się, tym razem ledwo dotykając łapami ziemi i przemknął wśród trawy, rozglądając się czujnie za kolejną ofiarą. Zastrzygł uszami na dźwięk poruszanych liści i otworzył pysk, aby zwietrzyć zapach. Już po chwili dopłynęła do niego świeża woń nornicy. Machnął lekko ogonem i udał się za zwierzyną, czując wzrastającą determinację. Musiało mu się udać! Przycupnął przy krzewie i zaczął spokojnie przyglądać się zwierzątku. W pewnej chwili błyskawicznie wysunął pazury, odbił się tylnymi łapami od ziemi i przyskoczył do przerażonej ofiary, po czym jednym celnym uderzeniem wyzionął duszę ze zwierzątka. Czernidłak z satysfakcją obrócił się do mentorki, która kiwnęła pogodnie głową.
- Świetnie!
- Co teraz będziemy robić? - zapytał niebieskooki szybko.
- Jakie to drzewo? - odpowiedziała pytaniem na pytanie kotka, z figlarnym uśmiechem
Czernidłak odwrócił się w kierunku wskazanego drzewa. Przyglądając się mu uważnie, zwrócił uwagę na kształt liści, które coś mu mówiły... Przypomniał sobie lekcję z Sówką.
- To buk - oznajmił podekscytowany.
- Dobrze! Szybko się uczysz. A to? - wskazała na kolejną roślinę.
Tym razem uczeń nie zastanawiał się długo.
- Klon - miauknął. - Możemy porobić coś ciekawszego? Chciałbym zacząć walkę!
- Myślę, że na dzisiaj wystarczy treningu. Powinieneś odpocząć.
- No proszę, mam jeszcze dużo sił!
- Hm... niech ci będzie.
Czernidłak kiwnął pogodnie głową, podskakując lekko. Sówka machnęła ogonem, pokazując uczniowi, aby udał się za nią, co niebieskooki jak najszybciej uczynił, podekscytowany nowym zajęciem biegnąc u boku kotki. Nie patrząc pod łapy, truchtał wesoło, co było dość dużym błędem, gdyż już po chwili kocur leżał na ziemi w dziwnej pozycji. Pręgowana kotka uśmiechnęła się serdecznie i pomogła mu wstać, śmiejąc się pod nosem.
- Musisz bardziej uważać!
I ruszyli dalej. Szli tak długo, że Czernidłak zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno dalej są na terenie Owocowego Lasu. Gdy już chciał się zapytać, gdzie tak właściwie idą, Sówka zatrzymała się gwałtownie.
- Co to za gatunek drzewa? - miauknęła niespodziewanie mentorka.
- Ugh, topola! Możemy zacząć naukę?
- To też jest nauka i to bardzo ważna! Nie możesz jej kwestionować. - Mimo to kotka wskazała ogonem na drzewo nieopodal ich, na znak, że może na nie wejść. - Będę zaraz za tobą, idź.
Niebieskooki podszedł do drzewa i odbił się od ziemi, zahaczając pazurami korę drzewa. Utrzymał się na gałęzi, obrócił, spoglądając na kotkę, która już wskoczyła na gałąź obok.
-Dobrze! - pochwaliła go. - Pamiętaj, aby nie zamykać oka, tak jak ja.
- Mówiłaś mi to już.
- Chciałam się upewnić, że pamiętasz. Możesz usiąść, opowiem ci trochę teorii.
Znudzony kocur usiadł niechętnie.
- Zwiadowcy, jak pewnie wiesz, pełnią swoją rolę na drzewach, więc wspinaczka to jedna z najważniejszych umiejętności. Cechujemy się szybkością i zwinnością, jednak to nie wszystko. Podczas biegania w koronach drzew, trzeba być również uważnym. Musisz sprawdzać, jakie gałęzie są stabilne, co żyje na danym drzewie, czy jest chore, do tego musisz mieć oczy dookoła głowy, aby o nic nie zahaczyć, czy nie potknąć się. No dobrze, to pokaż mi teraz, co potrafisz.
Czernidłak ochoczo wstał i odwrócił się, ruszając przed siebie. Pamiętając o lekko ugiętych łapach, powoli przemieszczał się do przodu, czując za sobą obecność Sówki. W pewnej chwili przyśpieszył, aby pokazać mentorce, że już umie to wszystko, jednak skupił się na kierunku drogi, nie przejmując się resztą, przez co potknął się o wystającą mniejszą gałąź, prawie spadając z drzewa. W ostatniej chwili przed upadkiem uratowała go mentorka, łapiąc go za koniuszek ogona i zaciągając z powrotem.
- Musisz bardziej uważać - wybełkotała i wypluła ogon ucznia.
- Przepraszam... - westchnął cicho.
- Hm, myślę, że na tym zakończymy dzisiejszy trening. Odpocznij trochę, bo jutro cię przetestujemy - miauknęła tajemniczo kotka i zeskoczyła z drzewa, a w jej ślady udał się Czernidłak.
Ramię w ramię ruszyli do obozu. Niebieskooki zastanawiał się, co szykuje dla niego Sówka i już-już miał o to zapytać, gdy dotarli do obozu, a kotka pożegnała się i oddaliła. Kręcąc głową uczeń pognał do stosu zwierzyny i chwycił pierwszą lepszą ryjówkę w swoje silne szczęki. Zjadł zdobycz w kilku dużych kęsach i oblizał pysk, ziewając. Był naprawdę wyczerpany! Udał się więc do legowiska uczniów i zgrabnie wślizgnął się na swoje posłanie z mchu. Ugniótł łapkami zielsko, po czym zwinął się na nim w kłębek i zamknął zaspane ślepia.
***
Obudziło go wołanie. Zerwał się na równe nogi i spojrzał w dół. Pod drzewem ujrzał Sówkę, spoglądającą na niego wyczekująco. Uśmiechnął się, przejechał językiem po klatce piersiowej, po czym pospiesznie zeskoczył na ziemię.
- To co, gotowy na trening? - zapytała kotka z błyskiem w oku.
- Aha! Co przygotowałaś? - pisnął podekscytowany uczeń, machając ogonem.
- Zaraz zobaczysz - odpowiedziała tajemniczo mentorka i ruszyła poza obóz.
Czernidłak popędził za nią, rozglądając się na boki. Co szykowała Sówka? Zanim zdążył dokładnie przeanalizować wszystkie możliwości treningu, mentorka zatrzymała się i obejrzała za siebie, posyłając uczniowi pogodne spojrzenie.
-Zobaczymy, ile się nauczyłeś. Będziesz musiał pokonać ten tor przeszkód.
Uczeń zgrabnie wyprzedził mentorkę i pobiegł obejrzeć tor. Na początku było kilka małych drzewek, z których wyrastało mnóstwo gałęzi, dalej była zaspa usypana ze śniegu i lodu, a następnie duże drzewo. Kocur przechylił główkę i spojrzał na kotkę. Co to miało być? Sówka najwyraźniej zrozumiała, o co chodziło niebieskookiemu, gdyż od razu zaczęła tłumaczyć:
- Już ci objaśniam, jak to zrobić. Najpierw musisz przebiec przez te gałęzie, starając się ich nie uszkodzić - miauknęła, wskazując ogonem pierwszą przeszkodę. - Zrób to tak, abym nie usłyszała, kiedy będziesz przechodzić.
Czernidłak pokiwał głową i przeniósł wzrok na zaspę. Na pewno była strasznie zimna!
- Widzisz ten śnieg? Poćwiczysz przeskakiwanie z gałęzi na gałąź, gdyż będziesz musiał przeskoczyć go.
Niebieskooki uśmiechnął się. Całe szczęście nie będzie musiał w to wchodzić! No, chyba że nie doskoczy... chłodny dreszcz przebiegł po karku kocura. Sówka podeszła do ostatniej przeszkody – wielkiego drzewa.
- Twoim zadaniem będzie wspiąć się na to drzewo. Na pewno dobrze ci to pójdzie, możesz ustawić się na początku toru.
Uczeń wziął głęboki wdech i zdenerwowany ustawił się tam, gdzie nakazała mu kotka. Z każdą chwilą czuł, jak jego serce bije coraz mocniej, a oddech spłyca się. Co, jeśli mu się nie uda? Nie zdążył dokończyć myśli, gdyż mentorka dała mu znak do startu. Podekscytowany popędził do drzewek i zaczął zwinnie omijać gałęzie. W pewnej chwili zahaczył łapą o wystający konar i upadł na ziemię, jednak błyskawicznie się podniósł i ruszył dalej. Już parę uderzeń serca później dotarł do zaspy śnieżnej. Oddychając szybko, odbił się od ziemi i wyskoczył. Lądując, tylnymi łapami lekko dotknął zimny śnieg, jednak udało mu się poprawnie wylądować, nie przewracając. Następnie nadszedł czas na wspinaczkę. Kocur wysunął pazury i wskoczył na gruby pień, chwytając się kory. Kiedy dotarł już prawie do gałęzi, uniósł łapę zbyt wysoko i zsunął się niżej. Zdeterminowany uczeń kontynuował wspinaczkę, aż dotarł do upragnionego odgałęzienia. Starając się nie spaść, stanął na nim, po czym rozpoczął schodzenie. Drzewo nie było aż takie wysokie, więc Czernidłak postanowił zeskoczyć na pień i z pnia od razu na ziemię. Jak postanowił, tak uczynił i już po chwili siedział przed Sówką, dysząc ze zmęczenia.
- Świetnie ci poszło! - pogratulowała mu zadowolona mentorka. – Teraz wróćmy lepiej do obozu, pewnie się zmęczyłeś.
- Nie trzeba! Możemy jeszcze zostać i zacząć walkę? - poprosił kocur, machając ogonem. Musiał się jak najwięcej uczyć! 

<Sówko? Pozwolisz mu?>
[1713 słów] 
[przyznano 34%]


Od Czernidłaka

Czernidłak leżał skulony na niedbale uwitym posłaniu z mchu, trzęsąc się. Księżyc był już wysoko na niebie, a jego ukochane gwiazdy migotały wesoło na nocnym sklepieniu. Mimo to niebieskooki czuł się samotny. Został zdradzony przez te jasne punkty na niebie, opuszczony i zostawiony. Może tylko w Owocowym Lesie świeciły tak jasno, jednak tylko tutaj zginęło tyle kotów z powodu borsuków. Tych paskudnych, czarno-białych bestii. A gwiazdy nic nie zrobiły. Pozwoliły, aby to wszystko się stało i ukryły się w blasku słońca, jak tchórze. Uczeń zacisnął mocniej powieki, dusząc w sobie łzy. W pamięci znów przewinęły mu się straszne obrazy zakrwawionych ciał Iskry i Bławatka, które gwałtownie go rozbudziły. Ciężko oddychając, usiadł i wbił wzrok w ziemię. Czemu aż tak się tym przejął? Powinien się przyzwyczaić do takiego widoku. W końcu w swoim życiu zobaczy o wiele więcej martwych kotów i na pewno o wiele mu bliższych. Tej dwójki nawet nie znał. Mimowolnie kocur zaczął odtwarzać w myślach całe traumatyczne zdarzenie.
tw: opis martwych kotów
Był ranek. Słońce rozpoczęło swoją całodzienną wędrówkę po jasnym sklepieniu i rozświetliło las, dodając otuchy i nadziei. Czernidłak podniósł się ze swojego legowiska, z dobrymi perspektywami. Może reszta zaginionego patrolu wróciła do domu bez większych obrażeń? Niestety już chwilę później dowiedział się, że dalej nie wiadomo co z Bławatkiem i Iskrą. Wzdychając, ruszył do Pumy, z nowym pomysłem rodzącym się w jego głowie. 
- Pumo! - zawołał do przyjaciela, a ten odwrócił się w jego kierunku i uśmiechnął. 
- Cześć - przywitał się, siadając.
- Nie chciałbyś może, abym oprowadził cię po terenie Owocowego Lasu? Kiedy byłem młodszy, to ty pokazałeś mi obóz, więc... Myślę, że powinienem ci się odwdzięczyć - zaproponował. 
-Hm, jasne, możemy pójść. Dzięki!
Ucieszony niebieskooki wyprowadził przyjaciela z obozu i zaczął oprowadzanie go. Najpierw udali się do Konającego Buku, później do jego ulubionego miejsca, czyli Upadłej Gwiazdy. Następnie przeszli się Owocowym Laskiem i ruszyli w kierunku Szopy Strachu, wesoło gawędząc. W pewnej chwili Czernidłak zatrzymał się. Wyczuł jakiś dziwny zapach, zupełnie mu obcy.
- Ty też to czujesz? - zapytał zdezorientowany, odwracając się do zmartwionego bicolora
- Tak... nie mam pojęcia, co to - miauknął jego towarzysz, ściągając brwi. - Może powinniśmy wrócić i zawiadomić o tym inne koty?
- No coś ty! Trzeba sprawdzić, co to. - Uczeń schylił się i zaczął rozglądać się czujnie. Co, jeśli to borsuki?
Niestety, tego widoku kocur się nie spodziewał. Wśród wysokiej, mokrej trawy ujrzał ślady szkarłatnej substancji. Momentalnie zastygł w miejscu, z szeroko otwartymi oczami. Jego serce zaczęło walić o klatkę piersiową, powodując ból, a oddech spłycił się i przyśpieszył. Czy to... czy to krew zaginionych kotów? Ślady były zaschnięte i wymyte przez deszcz, więc musiało się to zdarzyć jakiś czas temu. Łapy ugięły się pod przyszłym zwiadowcą. Był tak przejęty tym potwornym znaleziskiem, że nie zauważył, kiedy podszedł do niego Puma. Przyjaciel również zastygł z przerażeniem wymalowanym na jasnym pysku.
- J-jak myślisz - wykrztusił w końcu Czernidłak - t-to k-krew Bławatka lub... Iskry?
Bicolor nie odpowiedział, tylko potrząsnął głową, zaciskając powieki. Mimo strachu niebieskooki położył ogon na karku kolegi, starając się dodać mu otuchy.
- Musimy sprawdzić, co to - wyrzęził i ruszył za czerwonym śladem.
Poszlaka zaprowadziła ich aż do Szopy Strachu, gdzie trop się urwał. Czernidłak zajrzał za rozpadającą się konstrukcję, wdychając uważnie powietrze i lustrując swoim niebieskim spojrzeniem otoczenie. Już miał udać się dalej, gdy usłyszał stłumiony krzyk, z odległości paru lisów. Kocur zerwał się na równe łapy i pobiegł w kierunku dźwięku. Może borsuk zaatakował Pumę! Czując wzrastające przerażenie, zatrzymał się u boku przyjaciela, rozglądając się dziko, jednak nigdzie nie dostrzegł zagrożenia. Zamiast tego poczuł odrażającą woń, budzącą w nim strach. Zapach krwi w tym miejscu nasilił się, nieprzyjemnie drażniąc nozdrza kocura i splatając się z odorem rozkładających ciał. Uczeń wstrzymał oddech i powoli spojrzał w dół, tam, gdzie patrzył jego przyjaciel. Zszokowany odskoczył do tyłu, dysząc ciężko. Jego źrenice zwężały się, a futro zjeżyło. W wysokiej, mokrej od porannej rosy trawie spoczywały dwa, bezwładne, zakrwawione ciała. Przerażony kocur dostrzegł poległe koty z wczorajszego patrolu. Dwa obiekty leżały skulone blisko siebie, jakby pogodzone ze śmiercią. Czernidłak dostrzegł pod zakrwawionym futrem pysk Bławatka. Czarny stróż był wyjątkowy podobny do niego, co wprawiało w zakłopotanie ucznia. Po jego grzbiecie przebiegł lodowaty dreszcz na myśl, że on sam mógłby leżeć na miejscu tego kota. Niebieskie oczy stróża były zamglone i smutne, a jego przeorane i zakrwawione ciało wskazywało na to, że przeżył najdłużej i umarł z wycieńczenia oraz wykrwawienia. Uczeń nie mógł wyrzucić z głowy obrazu kocura. Wypływały z niego stróżki krwi, a pysk był lekko otwarty, przerażony. W brudnym futrze zmarłego grasowały mrówki, zajmujące się sprzątaniem. Kocur odwrócił wzrok, nie mogąc na to patrzeć, jednak mimowolnie dostrzegł kotkę leżącą obok Bławatka. Z początku Czernidłak nie mógł odróżnić kto to, gdyż kark postaci był nienaturalnie wykręcony, przyprawiając o mdłości. Pokaleczone łapy z wysuniętymi pazurami rozrzucone były bezwładnie, lecz już po chwili uczeń zrozumiał, kto to. Martwą kotką była Iskra. Zacisnął mocno powieki i odwrócił się, próbując powstrzymać łzy. Widok martwych kotów był dla niego nie do zniesienia. 
- P-pumo, pobiegnę do obozu, po inne koty. Powinniśmy ściągnąć ich ciała do domu, aby godnie ich pochować. Ty poczekaj tutaj, jestem szybszy - wybełkotał. Czuł, jak trzęsie mu się głos. 
Bicolor najpierw chciał zaprotestować, jednak skinął smętnie głową, odwracając się od zmarłych. Czernidłak z uznaniem kiwnął głową i zanim zdążył zrozumieć, co robi, przejechał językiem po uchu przyjaciela i pędem pobiegł do obozu. Cały las wydawał mu się teraz bardziej przerażający niż zwykle. Ciemne gałęzie schylały się ku niemu i wyciągały swoje potworne szpony, drapiąc jego skórę i porywając strzępki futra. Wysoka trawa przesiąknięta była odorem krwi, a wiatr wył przeraźliwie, rozdzierając powietrze. Ciężko oddychając, uczeń wbiegł do obozu, przewracając się i lądując na wilgotnej trawie. Dysząc, upadł na ziemię, cały się trzęsąc. Wbił pazury w ziemię, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w podłoże, jakby chciał wywiercić w nim dziurę. Nagle poczuł czyjąś obecność. 
- Co się stało? - spytał łagodny głos za nim 
Czernidłak odwrócił się gwałtownie. Przed nim stał Lśniący Tęcza, ze zmartwieniem spoglądając na niego. 
- M-my znaleźliśmy... znaleźliśmy B-bławatka i I-iskrę - wyjąkał, wstając z ziemi
- Jak to? Żyją? Gdzie? 
- N-n... - w oczach kocura pojawiły się łzy - nie żyją. Obok Szopy Strachu. Znaleźliśmy ślady krwi i poszliśmy za nimi...
- My? Czyli?
- Ja i Puma... Pokażę wam, gdzie oni są... Puma został.
- Zwołam koty, które przeniosą ciała.
Niebieskooki siedział smętnie, czekając na resztę. Gdy poczuł przy sobie obecność towarzyszy, wstał i powoli ruszył w kierunku ciał. Opuścił obóz, kierując swoje ciemne łapki ku coraz intensywniejszej woni krwi. Już po paru oddechach dotarli na miejsce, gdzie powitał ich Puma. Następnie działo się dużo rzeczy. Płacz, lament, odwracanie wzroku czy różne formy okazania szacunku zmarłym. Ostatecznie zawlekli ciała do obozu, gdzie położono je na samym środku, aby wszyscy mogli oddać im hołd i po raz ostatni podzielić się z bliskimi językami. Czernidłak nie mógł na to patrzeć. Razem z Pumą odeszli na ubocze i położyli się obok siebie, rozmawiając ściszonymi głosami. 
- J-jak to się stało? Dlaczego? - miauknął przerażony bicolor
Czarno-biały przez chwilę nic nie odpowiadał, tylko wtulił się w bok przyjaciela i położył swój ciemny ogon na jego barku, aby dodać mu otuchy. 
- T-to tylko głupi borsuk - powiedział, siląc się na spokojny i zdecydowany ton głosu – gdybym zobaczył jego paskudny łeb w naszym obozie, już byłoby po nim, zapewniam cię!
Czernidłak nie wierzył zbytnio w to, co mówił. Próbował przekonać Pumę, że wszystko będzie dobrze, jednak wcale tak nie myślał. W głowie ciągle przewijały mu się obrazy poranionych kotów. Umarło ich zdecydowanie zbyt wiele. 
- Parę głupich borsuków... - poprawił go niepewnie brązowooki
- Nie ważne - niebieskooki zbył go machnięciem ogona. Nie umiał przyjąć do świadomości tego, że w lesie grasuje więcej tych podłych kreatur. - Jesteś może głodny?
- Nie... - bicolor pokręcił głową, jakby próbował opędzić się od much – nie chcę o tym myśleć... ciągle widzę ich ciała...
Kocur chciał dodać otuchy przyjacielowi, może liznąć go po uchu, jednak nie był pewny, na ile może sobie pozwolić, pozostał więc w tej samej pozycji.
- Hej, ja też je ciągle w-widzę. Ale... na pewno odrodzili się jako ptaszki albo jakieś kwiatki. Może siedzą teraz na gałęzi jakiegoś drzewa w obozie i spoglądają na nas. Są wolni i... bezpieczni.
Puma nie odpowiedział, tylko położył pysk na łapach, przymykając oczy. Wtuleni w siebie leżeli tak przez jakiś czas, pocieszając się nawzajem, lecz głównie trwając w milczeniu. O zachodzie słońca ciała Bławatka i Iskry zostały wyniesione i pochowane.
- Wszystko będzie dobrze - szepnął Czernidłak, wstając z ziemi i otrzepując swoje czarne futro. - Wyśpij się, dobranoc.
- Dobranoc Czernidłaku. - Przyjaciel zdobył się na słaby uśmiech i chwiejnym krokiem udał się do legowiska uczniów.
Niebieskooki patrzył przez pewien czas na odchodzącego bicolora, po czym udał się do stosu zwierzyny. Chwycił pierwszą lepszą mysz i usiadł w zacisznym miejscu. Wziął pierwszy kęs, z trudem zmuszając się do przełknięcia żylastego mięsa. W jego głowie powrócił obraz martwych, przerażonych kotów. Bał się. Tak strasznie się bał. Co, jeśli borsuki rzeczywiście powrócą?

[1480 słów]
[przyznano 30%]