Calico była pod wpływem zbyt wielkich emocji, by wykonać choćby najmniejszy ruch. Lekko roztrzęsiona ostatnimi wydarzeniami obserwowała uważnie liliowego kocurka, oczekując odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. A co, jeśli on wcale nie lubi jej w ten sposób? Tylko zrobiła z siebie głupka! Łzy zdążyły zalśnić w żółtych ślipiach kocicy, gdy niespodziewanie syn Sroczego Żaru wstał i niepewnym krokiem do nie podszedł. Unikając kontaktu wzrokowego przyległ do łaciatego boku, następnie splątał ich ogony razem. Nim szylkretka zdążyła zareagować, kocur spojrzał prosto w jej złotawe oczy, i nieśmiało miauknął.
— B-berb-berys... j-ja — urwał, napotkawszy wzrok kotki. — J-ja c-ciebie t-też l-lubię... tak b-bardziej — dodał ciszej, spuszczając wzrok.
Córka Rosomaka, czując, że to jest ten moment, nie zwlekała już ani chwili dłużej. Natychmiast wtuliła się w mięciutkie futerko należące do mentora Lwiej Łapy, a moment później złączyła czule ich różowe nosy, zmuszając go do spojrzenia jej prosto w ślipia.
— Żywico, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę — szepnęła, a policzki nieco zaczęły ją piec. — Tak długo na to czekałam.
* * *
Na początku wszystko przebiegało pomyślnie oraz szczęśliwie. Atmosfera w klanie nieco zelżała, tragicznie zmarli zostali pochowani, a ona i Żywiczna Mordka cieszyli się sobą nawzajem. Spędzali ze sobą jeszcze więcej czasu, powrócili do wspólnych posiłków, a także polowań. Jednak tym, co napawało kotkę największą radością, było to, że wreszcie mogła nazwać go swoim partnerem; że wreszcie mogła po prostu się w niego wtulić, a nawet nieśmiało liznąć po uchu czy pyszczku; że po męczącym dniu miała możliwość położenia się u jego boku i splecenia ich kit, by następnie powoli odpływać w objęcia krainy snów. Jednakże nic nie trwa wiecznie i wszystko w pewnym momencie musi się po prostu zawalić. Nie sądziła, że zgromadzenia mogłyby przebiegnąć w tak drastyczny sposób, jak to ostatnie. Ta cała sytuacja nawet nie zasługiwała na miano zgromadzenia! Wichura, ulewa, pioruny, ciemne chmurzyska... A w dodatku pożar, który dotkliwie potraktował koty swoimi płomiennymy jęzorami; zresztą nie tylko klanowicze ucierpieli. Ogień pochłonął połowę ich terenów, co jeszcze bardziej załamało kocicę. Czym oni teraz będą się żywić? Na chwilę obecną postanowiła jednak odrzucić rozmyślania na później oraz pomóc wszystkim wrócić do obozu. Szła u boku swojego byłego mentora, co chwila zerkając za siebie, by upewnić się, że wszyscy nadążają. Ze wszystkich sił starała się robić dobrą minę do złej gry, choć tak naprawdę w środku jej myśli przypominały bardziej kłębowisko czarnych, posępnych kłaków. Dlatego, gdy tylko weszli na polankę, siostra Lamparta od razu zaczęła wyszukiwać w tłumie przerażonych kotów swojego ukochanego. Przez chwilę jej serce ścisnęła czysta panika; a jeśli coś zatrzymało go na miejscu zgromadzenia? Nie, nie, nie! Histerycznie przedzierała się przez współbratymców, a gdy w końcu jej wzrok spoczął na wysokiej, szczupłej sylwetce syna Zlepka, z pyska kotki uleciało pełne ulgi westchnienie. Prędko podbiegła do kocura, a następnie zasypała go lawiną pytań.
— Żywico, nic ci nie jest? Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
< Żywico? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz