Z samego rana pochłonęła niewielką rybę i uprzątnęła w leżu medyków, raz po raz klnąc w duchu na Małego i Pszczółkę, jacy to z nich syfiarze. Przy okazji tej czynności odkryła, że w ich zapasach brakuje paru ziół. Na razie było dość ciepło i słonecznie, ale wiedziała, że może sie to skończyć w ciągu uderzenia serca. To był też powód, dla którego udała się poza obóz, mając na celu uzupełnienie zapasów nim dopadnie ich mróz.
Lekki wiaterek rozwiewał jej futro, chroniąc przed wszechobecnym gorącem, kiedy to schylała się po kolejny medykament, rosnący na skraju Drogi Grzmotu. W chwili, gdy pochwyciła w pyszczek swoją zdobycz, do jej nozdrzy doszedł podejrzany zapach. Niby obcy, a jednak dość znajomy. Parszywy, przepełniony zdradą i zawiścią. Zdążyła tylko obrócić łeb, gdy coś wielkiego i wciąż nad wyraz dostojnego skoczyło na nią, przygniatając do podłoża. Roślinka wypadła jej z pyszczka i teraz plątała się gdzieś w jej futrze, podczas gdy ostre pazury wbijały się w blizny na jej łopatkach, raniąc boleśnie. Tuż nad jej pyskiem dyszał Kaczeńcowy Pazur, w całej swojej okazałości, a w jego oczach szalała furia.
– Nareszcie cię dorwałem, przeklęta strawo dla wron – wysyczał, przyciskając ją mocniej. Mimo, że starała się z całej swojej siły, aby to powstrzymać, z jej pyska wydobył się bolesny pisk, w wyniku ktorego kilka ptaków pouciekało z drzew. Napastnik zaśmiał się. – Och, tak, krzycz. Moja córeczka na pewno też krzyczała, kiedy pozbawiłaś ją tchnienia. Na pewno. Będziesz cierpieć tak, jak cierpiała ona.
Nów próbowała się wyrwać, ale nie mogła znaleźć w sobie motywacji. Jakaś wewnętrzna siła kazała jej siedzieć na dupie i się nie ruszać. Szeptała, że właśnie na to zasłużyła. Na śmierć w bólu i agonii, których bawet Kaczeniec nie umiał jej zadać. Przecież była złą osobą i robiła złe rzeczy. Powinna po prostu umrzeć i przestać zatruwać powietrze swoim zdradzieckim oddechem.
Kocur wbił pazury jeszcze mocniej, rozrywając jej rany. Kolejny krzyk w pośpiechu opuścił jej gardło.
Nie ruszaj się. Właśnie na to zasłużyłaś. W ten sposób wszyscy będą szczęśliwsi.
– Ale, ale, niczym się nie martw. Zadbałem o to, abyśmy byli kwita w momencie, w którym się ciebie pozbędę. Bo widzisz, droga zakało, ja także zabiłem twoją córkę. Och, tak, ta mała glizda nie była dla mnie żadnym wyzwaniem.
Och, gdyby tylko Kaczeńcowy Pazur wiedział, że swoim okrutnym kłamstwem podpisał na siebie wyrok. Jego słowa zadziałały bowiem na asystentkę medyka zupełnie tak, jak płachta działa na byka. Nów jednym ruchem zamieniła ich miejscami, powodując także kolejne rozdarcia na skórze swoich łopatek. W wyniku przeturlania się, połowa ciała dawnego wojownika Klanu Burzy, a za razem mentora szylkretki, wylądowała na nagrzanej Drodze Grzmotu, a pokryte bliznami przednie łapy medyczki zaczęły go dusić, cedząc w jego kierunku różne przekleństwa. Czuła, jak łzy zalewają jej oczy i teraz naprawdę niewiele widziała. To prawda, że nie znała żadnego ze swoich dzieci. Była okropną matką, ktora porzuciła swoje młode. Jednak mimo wszystko, wciaz miała nadzieję, że jakoś sobie radzą i możliwe, że w jej sercu istniało specjalne miejsce, dla tych dwóch klusek.
A może tylko dla jednej kluski?
Zawyła, wbijając pazury w gardło bengala. Szkoda, że nie widziała uśmiechu, jaki malował się na jego pysku. Oj, tak, każdy ząb Kaczeńcowego Pazura był teraz widoczny, albowiem osiągnął właśnie to, czego chciał. Sprawił, że cierpiała chociaż w połowie tak, jak on. Jednak to nie bolesna furia córki Ciernistej Gwiazdy odebrała mu życie, och, nie! Zrobił to nadbiegający potwór, krtor zmiażdżył jego łeb zupełnie tak, jakby było to kwaśne jabłko. Szylretka odskoczyła gwałtownie od zakrwawionego ciała i otarła oczy, jednak wiedziała, jak działały jej wybuchy emocji i teras była przygotowana na to, że przepłacze całą wodę, jaką miała w organiźmie. Nie znosiła tego, w jaki sposób ulatniała z siebie wszystkie skumulowane w niej emocje, jednak nie działo się to często.
A tym razem, coś jeszcze pokrzyżowało jej plany.
Kiedy bowiem miała już ponownie wybuchnąć, dostrzegła liliową sylwetkę, wpatrującą sie w nią i trupa w osłupieniu.
– Z-Zlepek? – wydukała zdumiona kocica, pociągając nosem. Modliła się w duchu, aby zachować swój wybuch emocji na potem. Ostatnie, czego chciała, to rozkleić się na oczach kociaka, którego przed księżycami bestialsko porzuciła.
< Niezapominajka? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz