- Złota Melodia nie miała jeszcze tylu księżyców - prychnęła, obserwując nerwowe ruchy Burzowego Serca. Przy uważniejszym spojrzeniu zauważyła kilka siwych włosków na jego brodzie. Córka Białej Sadzawki zerknęła na swoje łapy. Sama miała nieco ponad pięćdziesiąt księżyców. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to czeka ją jeszcze drugie tyle. Cieszyła się, nie zmarnowała ani jednego uderzenia serca. Wszędzie było jej pełno, pomagała jak mogła, starała się, by wszyscy czuli się dobrze. Ale nie była zmęczona.- Tak właściwie to ile masz księżyców?
Bury medyk zerknął na swoje łapy. Cichym miauknięciem przywołał Zajęczą Łapą. Koteczka przybiegła, unosząc wysoko ogon. Niebieska przyjrzała się jej przelotnie. Siostra Wilka wydawała się o niebo szczęśliwsza, od kiedy została uczennicą medyka. Burza podał jej kilka ziół i poinstruował, gdzie które ma zanieść. Zając kiwnęła główką i wyleciała z legowiska, a kocur zbliżył się do przyjaciółki.
- Coś koło siedemdziesięciu - odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie. - Słuchaj Błękit... Złota Melodia też nie była najmłodsza. Twoja mama trzyma się wspaniale, ale... nie wszyscy mają tyle szczęścia - medyk przerwał i przełknął ślinę. - Odeszła spokojnie, nic jej nie bolało, spała... Ej, ej! Spokojnie!
Zastępczyni rozkleiła się i schowała głowę w krótkiej sierści na karku Burzy. Łzy spłynęły jej po policzkach, więc zaczęła mrugać, by je powstrzymać.
- Ona... ona tyle mnie nauczyła! Obroniła przed Żmiją! I była mamą Brzoskwini, i teraz ona będzie jeszcze smutniejsza. Tak smutna jak wtedy, gdy odeszła Ciernik! Kurde, Burza! Dlaczego życie musi być takie skomplikowane?!
Bury kocur siedział, nic nie mówiąc. Pozwolił przyjaciółce wypłakać się w swój masywny kark. Siedzieli tak do czasu, aż oddech Błękit się nie unormował. Niebieska po raz ostatni pociągnęła nosem i odsunęła się nieco od medyka.
- Przepraszam. Pewnie musisz już iść i poszukać Zajęczej Łapy...
- Nie ma za co - smutne zielone oczy Burzowego Serca, na chwilę rozjaśnił uśmiech. - Poszła wyciągać kleszcze starszyźnie. To zawsze trochę trwa.
Błękitna Cętka odetchnęła po raz ostatni i zmusiła się do uśmiechu. Dla żartu pchnęła Burzę w bark.
- To idź jej pomóż! A nie siedź tutaj jak stary buc!
- Tak jest, pani zastępco - bury uniósł nico ogon i z udawanym szacunkiem kiwnął jej głową. "Zastępco". To skutecznie przypomniało niebieskiej o obowiązkach. Westchnęła cicho i liznęła przyjaciela za uchem, na pożegnanie.
- Idę zobaczyć co u Brzoskwiniowej Gwiazdy. Pewnie jest z Deszczowym Porankiem... No i muszę wyznaczyć patrol! - klepnęła się w czoło i wyskoczyła z legowiska medyka, jak oparzona.
***
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy niebieskiej udało się wymknąć z obozu. Czuła się winna, bo specjalnie tak wyznaczyła ostatni patrol, by nie szedł koło Drogi Grzmotu. Chciała mieć ten wieczór tylko dla siebie i Hiacynta, czy to takie straszne?! Było o wiele za ciepło, by biegać. Duchota niemal wdzierała się do płuc, więc córka Boćka zmusiła się do spokojnego tempa. Dotarła do Dogi Grzmotu i zlustrowała przeciwległe pobocze. Nie było go! Ani śladu złocistych oczu, rozbawionego półuśmiechu... Ze złości i smutku zakręciło się jej w głowie i musiała usiąść. Skąd ten przepełniający ją żal? Tak bardzo zależało jej na poznaniu historii kocura, czy... na czymś innym?
- Cześć.
Zaskoczona kocica drgnęła nieznacznie i ukazała kły. Schowała je natychmiast, po tym jak zorientowała się kim jest domniemany przeciwnik.
- Hiacynt - syknęła i potoczyła dookoła spojrzeniem, by sprawdzić czy nikt nie kryje się w pobliskich zaroślach. - Co ty, na Klan Gwiazdy, wyrabiasz?! Dlaczego jesteś na terenach Klanu Burzy? Dlacz...
- Ej, uspokój się - głos samotnika przerwał jej monolog. Czarny usiadł, zakrywając ogonem łapy, a Błękitna Cętka zapomniała o wszystkich problemach, natychmiast gdy spojrzała w jego złociste oczy. Westchnęła i skuliła się lekko, ubijając ziemię, pod swoimi łapami.
- Pierwszy poranny patrol jaki się tu zjawi wyczuje twój zapach - mruknęła żałośnie i wbiła wzrok w swoje łapy.
- Nie wyczują - odpowiedział spokojnie Hiacynt. - Gdzieś tu mieszka borsuk.
Błękit otworzyła pyszczek, wdychając rozgrzane powietrze. Rzeczywiście, śmierdziało gorzej niż stado skunksów. Samego drapieżnika nie było nigdzie widać. Cętkowana odetchnęła i usiadła niepewnie, na wprost kocura.
- Pamiętasz? Jesteś mi winien historię - uśmiechnęła się niewinnie, niemal zapominając o ostrożności. Kocur również odpowiedział uśmiechem i przysunął się bliżej burzowiczki.
- Jak miałem dziesięć księżyców mieszkałem u Dwuno...
- Zaraz! Co było wcześniej, jaka była twoja mama? Masz rodzeństwo? No bo ja mam... miałam całkiem liczne. No a twój tata? Czy...
- Dość - przerwał jej niegrzecznie Hiacynt. - To... nieistotne.
Błękit zauważyła, że samotnik ciężko dyszy, więc nie drążyła tematu. Stuliła nieco uszy i pozwoliła mu kontynuować.
- Mieszkałem u Dwunożnych. Byłem... pieszczochem, ale chciałem czegoś więcej. Czekałem na odpowiednią okazję, by uciec.
Błękitna Cętka wstrzymała na moment oddech. Ryzyko jak najbardziej odpowiadało osobie Hiacynta, jednak nie spodziewała się, że mieszkał kiedyś u ludzi.
- Czekałem całe wschody słońca, jednak oni uparcie trzymali mnie w jednym pomieszczeniu. Nazywali to "kuchnia"...
- O nie! - Błękit prawie zapomniała o poprzednim wybuchu kocura. Nerwowo oblizała wargi i szerzej otworzyła niebieskie oczy.
- O tak! - Hiacynt uśmiehnął się delikatnie, widząc jaki wpływ miała jego opowieść na klanowiczkę.
- Nie poddałeś się?
- Inaczej bym tu nie siedział - kocur przesunął ogon i niemal niezauważalnie trącił nim kocicę. - W końcu się nieco zapomnieli. Mieli gości, innych Dwunożnych. Po legowisku kręciło się ich dużo, robili wielki hałas. Niebo, czy jak ty to nazywasz, Srebrna Skórka, świeciła gwiazdami, gdy w końcu jeden z nich wszedł do kuchni. Dziwnie się toczył, wyglądał jakby nie mógł ustać na nogach. Zostawił otwarte przejście - Hiacynt przybliżył się do zastępczyni. - To wtedy uciekłem.
- Nie bałeś się? - Błękitna Cętka pochyliła się do przodu, zafascynowana opowieścią żółtookiego. Nie miał racji, był dużo ciekawszy od niej!
- No jasne, że się martwiłem, ale przeżyłem już gorsze rzeczy - czarny oblizał pyszczek nerwowym ruchem. - Włóczyłem się trochę, przeżyłem tonę dziwnych przygód, aż w końcu spotkałem ciebie - uśmiechnął się śmiało.
Zastępczyni zauważyła, że ich łapy się stykają. Zamrugała szybko. W miarę opowieści Hiacynta zmniejszała się dzieląca ich odległość. Kocur uniósł wzrok.
- Jesteś dziś później... Czekałem na ciebie z drugiej strony Drogi Grzmotu, ale nie przychodziłaś. Coś się stało?
Jasne, że coś się stało - pomyślała Błękit. Umarła moja mentorka. Liderka jest smutna. Obie mamy na barkach cały klan. Przeszkodziłam najlepszemu przyjacielowi w pracy. Muszę patrzeć na cierpienie przyjaciółki. Do tego umawiam się z samotnikiem, a jestem zastępcą. Czyli zdradzam klan. Jest za gorąco, nie można biegać w taki upał. Brakuje mi powietrza...
Rozpaczliwie uczepiła się tej ostatniej myśli.
- Było... duszno - wyszeptała.
- Duszno... - Hiacynt z rozbawianiem pokręcił głową. Zanim niebieska zorientowała się co się dzieje, poczuła nos przyciskający się do jej nosa. Oboje zamarli. Widać było, że samotnik nie bardzo wie co powinien zrobić dalej. Zastępczyni pomogła mu, splatając ich ogony w niebiesko-biało-czarny warkocz. Poczuła szybsze bicie własnego serca. Przycisnęła łapę do piersi kocura i zauważyła, że on ma ten sam problem. Hiacynt zamknął oczy i polizał ją od nosa aż po czoło. Cętkowana zadrżała, czując, że energia przewija się od czubków jej uszu, po opuszki palców. Westchnęła szczęśliwie i odwzajemniła ten koci pocałunek. W jej głowie tłukło się jedno zdanie.
Zdrada klanu. Zdrada klanu.
Uciszyło się to natychmiast po tym, jak kocur, wtulił się w jej krótką cętkowaną sierść.
- Kocham cię Błękit - wyszeptał cicho.
Odwzajemniła uścisk, zapominając o swoim wysokiej randze i ciążącej na niej odpowiedzialności.
W ogóle zapomniała o wszystkim.
- Ja też cię kocham, Hiacyncie.
CDN.❤
Kurde ale mocno shipuję
OdpowiedzUsuńAww, moja siostrzyczka taka duża <3
OdpowiedzUsuń