Ziewnęłam szeroko, po czym mlasnęłam. Ciepłe słoneczko i kołysanie rozleniwiało mnie do tego stopnia, że mało brakowało, abym zasnęła na stojąco. Próbując się rozbudzić, zrobiłam ruch, podobny do otrzepywania się z niewidzialnej wody (cudem przy tym zachowując równowagę), poczekałam krótką chwilkę, wyliczając trajektorię skoku i w odpowiednim momencie wylądowałam na drzewie obok. Nie robiłam tego po raz pierwszy, więc szybko znalazłam rytm i zręcznie, bez zbędnych postojów zaczęłam przeskakiwać z drzewa na drzewo. Nie minęła nawet dłuższa chwila, a miejsce huśtawek i małych listków zajęły stabilne plątaniny grubych gałęzi. Nie przerywając biegu (, wspinaczki lub skoków kto jak woli.) zaczęłam węszyć, mając nadzieję, że jakieś nieopatrzne zwierzątko niedawno przecinało moją drogę. Na myszy i szczury raczej nie miałam co liczyć w koronach drzew, ale jakiś ptaszek zawsze się tutaj znajdował. Sprawę jeszcze ułatwiała pora godów, dzięki której czasami udawało się złapać nawet dwie nieuważne sztuki (, choć czasami, gdy przychodziłeś nie w porę, bywało trochę niezręcznie). W sumie udało mi się złapać dwa wróbelki oraz wiewiórkę.
Ledwo mieszcząc w pysku wszystkie piszczki, doszłam do obozu, gdzie odłożyłam je na miejsce. Wstałam i jeszcze raz spojrzałam zadowolona z łowów, po namyśle wzięłam też jednego wróbelka i weszłam na jakąś niższą gałąź pobliskiego drzewa, żeby schronić się przed słońcem. Oblizałam pyszczek i już... już zaczynałam go otwierać, żeby ze smakiem zacząć pałaszować piszczkę, gdy nagle pod moją gałęzią pojawił się Błotnisty Pysk z jakąś małą brązową kulką u boku.
- Uffmożeszzaopiekowaćsięmałąśpieszymisię - kocur szybko wyrzucił z siebie jakiś zlepek słów. Nie zdążyłam nawet zrozumieć, co próbował mi przekazać, gdy ten zniknął, pozostawiając tonkijkę. Skołowana zamrugałam kilka razy. Przyzwyczaiłam się, że to ja wszystkich zbijam z pantałyku, więc byłam oszołomiona dwa razy bardziej. Zamrugałam jeszcze kilka razy, patrząc w przestrzeń, aż w końcu do rzeczywistości przywróciły mnie malutkie igiełki wbijające się w mój ogon. Cichutko syknęłam i zdziwiona spojrzałam na kociątko, które właśnie próbowało się wspiąć po moim ogonie na drzewo. Zaśmiałam się... żeby tylko nie zgłodniało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz