Zapach sosnowej kory, ciepły, lepki i nasycony żywicą, kleił się do jej futra, zostawiając po sobie gorzkawą nutę, która przypominała jej wyprawy w las za czasów, gdy była jeszcze uczennicą. To był jeden z tych zapachów, które zostawały z tobą na zawsze, nawet jeśli zapomniało się imienia kota, który szedł wtedy u twojego boku.
W jej umyśle powoli wyłaniał się plan — nie byle jaka naprawa, ale coś trwalszego. Chciała, by żłobek stał się prawdziwą ostoją: silną, suchą, bezpieczną nawet w najcięższej ulewie. Miejscem, które mogłoby chronić nie tylko ciała kociąt, ale też ich sny — te kruche, błyszczące marzenia, które zbyt łatwo gasły w obliczu burzliwego świata.
Obok niej Kotewkowy Powiew mocowała jedną z gałęzi, zręcznie wplatając ją między inne, stanowiące część ściany żłobka.
— Słyszałaś już kiedyś o tym, jak doszło do powstania świata? — spytała nagle piastunka, nie odrywając wzroku od wiązki, którą właśnie zamierzała gdzięś umocować.
Kuna uniosła lekko głowę, lecz nie spojrzała na nią. Jej pazury walczyły z oporną gałęzią, która nie chciała się wpasować między inne. Sapnęła cicho.
— Nie — przyznała. — A powinnam była…?
W głosie nie było wstydu, jedynie szczerość. Choć należała do Klanu Nocy już od wielu księżyców, wiedziała, że są opowieści, których jeszcze nie miała okazji usłyszeć.
Kotewka spojrzała na nią kątem oka, a potem sięgnęła po kolejną wiązkę trzciny, której delikatne łodygi połyskiwały w słońcu jak srebrne nitki pajęczyny.
— Jesteś członkinią naszego klanu. I to już od dawna — zauważyła, nie kryjąc w głosie pewnej łagodności. — I choć już nie jesteś kocięciem, są historie, które powinno się usłyszeć niezależnie od wieku. Zwłaszcza te, które nosimy w sobie jako klan. Myślę, że i Niezapominajkowa Łapa z chęcią posłucha… jeśli właściwie będzie chciała kiedyś o to zapytać.
Kuni Strumyczek parsknęła cicho, jej wibrysy drgnęły z rozbawienia. Przerzuciła ogon przez grzbiet, by odgonić natrętnego komara, po czym wcisnęła wreszcie gałąź między inne, które utworzyły jeden z boków przyszłej ściany.
— W porządku. W takim razie chętnie posłucham tej historii! — miauknęła z lekkim uśmiechem, zerkając w końcu na piastunkę, choć jej łapy nadal nie przestawały pracować. — Ale ostrzegam, jeśli ta gałąź znowu wyskoczy, może skończyć na twoim ogonie, nie moim.
Kotewka tylko prychnęła pod nosem, lecz w jej oczach pojawiło się rozbawienie.
— Dobrze. — Westchnęła. — Wszystko zaczęło się od ciemności, która okrywała nasz świat Wieczną Nocą. Dopiero silna chęć istnienia pierwotnych sprawiła, że kawałki nieba zaczęły się kruszyć, a następnie spadać na ziemię, dając początek nowemu życiu.
Szylkretka słuchała, równocześnie mocując kolejną już gałązkę do ściany żłobka.
Praca zdawała się dużo przyjemniejsza, gdy zamiast słuchać jedynie szelestu liści i odległego śpiewu ptaków, przed nią kreowała się historia. Historia, która była czymś zupełnie nowym i innym od tego, co opowiadali jej starsi, gdy jeszcze kocięciem.
— Z odłamków ciemnego nieba stworzone były koty czarne, z okruchów Srebrnej Skóry pojawiły się koty białe, a z kawałeczków księżyca i gwiazd koty szynszylowe oraz srebrne. Po tych wydarzeniach pojawiły się koty czarno-białe, które łączyły w sobie zarówno kawałki Wiecznej Nocy, jak i Srebrnej Skóry.
Kuni przestała na moment pracować. Jej uszy uniosły się, a ogon poruszył lekko na ziemi.
— Z rozdarcia Nieba Wiecznej Nocy wydostało się światło, niosąc ze sobą koty złote, które pojawiły się wraz z promieniami słońca. Dzięki temu narodziły się inne maści: liliowe z kwitnących pąków, niebieskie z wód pierwotnych, kremowe z piasków, płowe z kłosów zbóż, rude z płomieni pożarów. Na końcu pojawiły się koty cynamonowe z żyznych gleb i czekoladowe, zrodzone z błot i mułów.
Szylkretka ponownie zajęła się żłobkiem, układając gałęzie wzdłuż podmytej ściany przez wodę ściany. Jej pazury pracowały precyzyjnie, niemal instynktownie — wycinała rozszczepione końcówki, zbierała najgrubsze fragmenty i wplatała je w istniejącą strukturę, łącząc nowe z tym, co pozostało z przeszłości.
— Pamiętaj, koty czekoladowe są nieczyste, splamione tchórzostwem i brakiem talentów niczym błoto, z którego powstały. — W jej tonie dało się odczuć nienawiść, zmieszaną z obrzydzeniem; Kuni Strumyczek była zaskoczona tym, jak spokojnie jednak przemawia. — Potem pojawiły się koty szylkretowe i łaciate, a także pręgowane i dymne.
Wojowniczka przez moment siedziała cicho.
— Ciekawa historia. — Podsumowała, po czym pochyliła się nad stertą, z której czerpała gałązki. — Kończą się nam materiały. Pójść po więcej?
— Starczy na dziś. Ale proszę, przyjdź jutro. Z chęcią opowiem ci o czymś jeszcze! — miauknęła. — Nawet nie wiesz, jak rzadko mam okazję porozmawiać z kimś, kto liczy sobie więcej niż sześć księżyców…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz