Trwało to znacznie dłużej niż początkowo przewidywała szylkretka. Zaczynała się już irytować; nie po to przeszły tyle, nie przedzierały się przez to przeklęte miasto, przez te “urocze” ogródki Dwunożnych, obserwowane przez szydzące ślepia przeklętych, leniwych i tłustych pieszczochów, szepczących i chichoczących pod nosem. Jednak od początku mówiła samej sobie, że sama pierwsza nie pójdzie, nie stawi się w obozie. Duma jej na to nie pozwalała. Wiele, bardzo wiele księżyców temu postanowiła, że jej łapa już tam nie postanie. Żywa czy martwa; nie chce widzieć tej uciskającej, przeklętej jaskini, gdzie odebrano jej resztki godności, gdzie wciąż czuć smród jej kary i mleka, które wciskano tym zaszczanym, żałosnym bachorom, tym pomiotom Srokoszowej Gwiazdy. To wszystko dalej nim cuchnie.
Ale doczekała się. W końcu mogła zacząć to, co powinna zrobić już dawno temu, może jeszcze za czasów uczniowskich, zanim odeszła.
Szczerze powiedziawszy, spodziewała się liczniejszej delegacji.
Pamiętała kotkę, która stała na samym przodzie. Nie umiała przypomnieć sobie jej imienia, ale była do jej piersi przyczepiona jedna bardzo ważna łatka - to matka tego parszywego kocura, który zatruwał jej młode księżyce. Jej pysk był łagodny, przyjazny, można by było powiedzieć, że wręcz kocięco ufny, gdyby nie to, że był niemal całkowicie pokryty siwymi niteczkami, a oczy, chociaż pełne ciepła, zmęczone i rozedrgane.
Kot stojący za nią również był wiekowy; jego pysk, chociaż wtedy wciąż błękitny, gdzieś pozostał w jej pamięci. Jego postać, chociaż zmarnowana przez długie księżyce służby, była pokaźna, silna. Oczy, chłodne i stanowcze; zupełnie niepodobne do zielonej, zapraszającej łąki…
Specjalnie pokierowała teraz wzrok na młodsze postacie. Nie znała ich; nie miała jak. Po jednej stronie stała kremowa, widocznie bardzo dumna kotka o ostrych rysach; jej kły zapewne również takie były. Patrzyła nieufnie; wyzywająco… Czujnie. Z każdym ruchem szylkretki, ciało Klifiaczki delikatnie drgało, jakby miało zaraz wystrzelić do ataku; jednak hamowała się.
Po drugiej czekała brązowa wojowniczka; widocznie młoda, ale pewna i spokojna. Jej wzrok szybował między samotniczkami, jakby chciał zapamiętać szczegóły każdej z nich. Pomarańczowe ślepia skakały, zaglądały nawet tam, gdzie przez ciemność, nic nie mogły dostrzec. Ta uważność zaciekawiła Terpsychore; kotka jakby czegoś szukała lub kogoś… Nie było jednak możliwe, aby znała którąkolwiek z jej towarzyszek.
W końcu zaszczyciła swoją uwagą ostatniego członka patrolu.
Kiedy jej zielone ślepie skrzyżowało się z tak charakterystycznymi oczami Pokrzywowych Zarośli, pokaźny wojownik zadrżał. Samotniczka posłała mu delikatny, niemal nieśmiały uśmiech.
"Oh… Mój malutki Pokrzywek… "
Bez chwili zawahania, kocur zaczął przeciskać się między pozostałymi, stojącymi na przodzie, kotkami. Kiedy stanął bezpośrednio przed siostrą, wydawał się już być na granicy płaczu.
— Taniec? — wydukał cicho słabym głosem. Reszta milczała. Najstarszy wojownik, stojący teraz jako jedyny na tyłach, skrzywił się widocznie. Za to bura szylkretka rozwarła pysk, jakby ją samą olśniło. Młodsza część delegacji stała zdezorientowana.
— Ah… Czy to możliwe..? — wyszeptała Liściasta Gwiazda, odwracając się do Dzwonka, który nie odpowiedział. Chciała coś jeszcze powiedzieć, tym razem do samej liliowej, ale przerwała jej.
— Oh Pokrzywku — wymruczała czule, spoglądając na rozedrganego pysk brata. — Mój mały braciszku. Jak się cieszę, że znów cię widzę. Tak się ciesze, że nic ci nie jest… — Rzucił się mu na kark, zakładając łapy na barki, krzyżując je na kłębie. Jaskółka nieznacznie się nastroszyła; była zdezorientowana i przez moment myślała, że samotniczka rzuca mu się do gardła. Bura jednak zatrzymała ją.
Zabliźniony pysk wtopił się w gęstą grzywę. Terpsychora była szczerze szczęśliwa, że go widzi, że jest cały i drowy. Przynajmniej go nie zdołali jej odebrać. On na pewno wciąż jest dobry.
Wojownik położył brodę na jej chudej szyi, liżąc delikatną sierść. Mruczenie rodzeństwa było głośne, niemal wypełniało szopę. Nikt nie chciał przerywać tej chwili czułości.
Liściasta Gwiazda odetchnęło z ulgą; teraz przecież nic nie mogło pójść źle.
W końcu dwójka oderwała się ze swoich objęć. Przez chwilę stali jeszcze, dotykając się czołami. Teraz można było łatwo zauważyć podobieństwo, które czaiło się w szczegółach na ich pyskach. Mimo że sylwetkami od zawsze bardzo się różnili (no może prócz wysokiego wzrostu), gdyż Pokrzywek podobny był z postury do ojca, a Taniec wręcz przeciwnie; była to kopia Srebrnej Szadzi.
— Prz-przepraszam was bardzo, rozumiem, że to dla was, moi drodzy, bardzo ważna, bardzo niesamowita chwila, lecz czy moglibyśmy… — powiedziała serdecznie, nieco nieśmiała, przywódczyni Klifiaków, robiąc krok do przodu, wyglądając zza Pokrzywowych Zarośli. Zdrowe oko samotniczki przeniosło się na jej postać. Przez chwile pojawiła się w nim zniecierpliwiona iskierka; starsza jednak nie zauważyła jej. Zanim zdążyła dokończyć, Terpsychora odsunęła się od brata i przybrała przyjazną maskę.
— Ah! Oczywiście, wejdźcie. Na zewnątrz jest nieprzyjemnie, chłód wszędzie, zimny wiatr przedziera się nawet przez szczeliny w ścianach, nawet budowle Dwunożnych nie są w stanie go zatrzymać. No, ale na pewno jest tutaj przyjemniej, cieplej, niż poza. Nie jak w jaskini i obozie, ale… Ale jest dobrze — mówiła prędko, raźnie i z uśmiechem. Bura odwzajemniła te energie, podobnie Pokrzywa. Reszta Klifiaków była bardziej sceptyczna; kroki były krótkie, ostrożny, wzrok rozedrgany, czujny… Każdy z nich patrzył w inną stronę; spoglądał na inną towarzyszkę liliowej. Większość pozostawała nieco w cieniu, ale ich roziskrzone ślepia były niczym świetliki, niczym bardzo niebezpieczne świetliki. Jedynie wielka, srebrna kocica siedziała może krok za jednooką, pozostając w pełni na widoku. Wypychała pierś, jakby chciała pokazać, jaka jest ogromna i pokaźna. To właśnie jej obecność najbardziej przeszkadzała grupce wojowników. W końcu Taniec zwróciła się bezpośrednio do Dzwonkowego Szmeru, który prowadził wojnę na spojrzenie z Zośką, której wzrok spod lekko przymrużonych ślepiów wręcz atakował pointa.
— Nie przejmujcie się! Nie mamy złych zamiarów, po prostu… Ta szopa stała pusta, puściutka, a deszcz tak ciął, kiedy dotarłyśmy do granicy… Jakoś tak zostało, że nigdy nie opuściłyśmy jej. Rozumiecie, tak tutaj przyjemnie i bezpiecznie. — Posłała uśmiech czekoladowej, która delikatnie go odwzajemniła.
— To tereny Klanu Klifu — syknął nagle starszy wojownik, odrywając oczy od srebrnej, na co ta wyszczerzył się z triumfem do stojącej obok niej niemal całej czarnej samotniczki. Obie parsknęły cichym śmiechem. Dzwonek znów prychnął, tym razem w ich stronę.
— Oh tak tak! Wiem to, oczywiście, że to wiem — rzuciła przez bark. Złapała w zęby jakiś stary worek, który zostawili po sobie Bezwłosi. Skinieniem łba zaprosiła Klifiaków, aby na nim przysiadli. Liliowy kocur i bura szylkretka bez zawahania podreptali tam; reszta w końcu też się usadowiła. — Gdyby ta szopa nie była w miejscu, w którym jest, nigdy byśmy w niej nie zostały. Przecież to oczywiste — zaśmiała się.
— Myślisz, że nie mamy innych zmartwień na głowie? Że możesz sobie tak po prostu przyleźć, nie obchodzi mnie, kim jesteś, czy tam byłaś, i żerować na NASZYCH terenach? Jeden parszywy samotnik to za wiele, a co dopiero cała zgraja. A ta — Tutaj wskazał na Żelazną Zośkę — Ta to pewnie zeżarła już tyle, co cały Klan Klifu. — Dzwonkowy Szmer wrogo odsłaniał zęby.
— Dzwonkowy Szmerze, proszę, uspokój się… — mruknęła do niego Listek. — Przyszliśmy tutaj jako przyjaciele — powiedziała to wpół do niego, a wpół do grupy kotek, siedzącej naprzeciw. — No ale właśnie… Co się stało? Jak to się stało, że tutaj jesteś? No i kim są twoje towarzyszki? — Pierwsze dwa pytania aż przesączone były troską, niemal matczyną, a ostatnie zabarwione ogromną ciekawością.
— Ale ze mnie gapa! — zaśmiała się z samej siebie Taniec. Po kolei podchodziła do kotek i przedstawiała je. Miały to wszystko ustalone. Kiwały głowami, sprawiały wrażenie lekko zdenerwowanych. Świetnie odgrywały swoje role. Każda robiła to naturalnie, zabarwiając je o kapkę prawdziwego charakteru. Walka pozostawała stoicka i opanowana, chociaż ogon jej drżał. Sola i Natta siedziały bokami przylepionymi do siebie i w międzyczasie podszeptywały coś do siebie, jakby komentowały ze zdenerwowania wszystko, co się dzieje. Skorek mamrotała pod nosem, biegając wzrokiem po zgromadzonych w szopie kotach, co kilka chwil posyłając komuś niezgrabny uśmieszek. Zośka wpatrywała się głównie najstarszego wojownika, tocząc z nim dalej cichą wojnę. Najlepiej grała Jagienka. Tylko że wszyscy wiedzieli, że uzdrowicielka wcale nie musi nakładać na pysk maski. Była zestresowana, była rozedrgana. Siedziała skryta za ogonem olbrzymki, nie chcąc, aby ktokolwiek zwracał na nią uwagi.
— W takim razie miło mi was wszystkie poznać — powiedziała serdecznie Listek, odwracając się kolejno do reszty patrolu. Jej wzrok jakby wymusił ich do zgodzenia się z tym; pokiwali głowami, niektórzy bardziej, inni mniej szczerze. — Ale to nie wyjaśnia twojego powrotu… Ah! Nie mówię, że źle, że wróciłaś. Wybacz, nie pamiętam dokładnie, dlaczego nas opuściłaś, to było tak dawno temu… Ale wasza matka na pewno się tak ucieszy, prawda Pokrzywowe Zarośla? — zwróciła się po części do niego, a po części do samotniczki.
— A więc mama ma się dobrze? — Oczy Terpsychory otworzyły się szerzej. Brat skinął lekko łbem. Bał się, że zaraz będzie musiał powiedzieć coś jeszcze. — Jakże się ciesze! Jakże dobrze, oh! Jaka nowina dobra! Braciszku, nie smuć się. Wiem, co chcesz mi powiedzieć… — Jasnomorskie oczy zmrużyły się skonfundowane. — J-ja miałam sen pewnej nocy. Straszny, okropny wręcz sen… — Tutaj na moment stanęła, udając, jak gula żalu grzęźnie jej w gardle. Tak naprawdę już dawno pogodziła się z tą częścią koszmaru, która przekazała jej wieść o śmierci Koperka. — Wiem, że ojca już z nami nie ma… Ale teraz może biegać i podziwiać ten wspaniały świat z gwiezdnych łąk, prawda? On tak kochał wszystko, co pochodziło od ziemi… Na pewno jest szczęśliwy…
— T-tak. Masz rację, na pewno jest… — mruknął pod nosem liliowy wojownik.
— Przepraszam, ale z tego, co wiem, nie przyszliśmy tutaj wspominać. — Po raz pierwszy odezwała się czekoladowa kotka. Jej głos nie był wrogi, jedynie dość… Zagubiony? Jakby cała ta wyprawa nie do końca szła tak, jak sobie wyobrażała. Chociaż takie odczucia mieli zapewne wszyscy, którzy brali w niej udział. — Proszę nie zrozumieć mnie źle, to wielka ulga, że nie jesteście żadną szajką, ale… Ale mam wrażenie, że jest tu jeszcze wiele, naprawdę wiele spraw i tematów, które są ważne i warte poruszenia.
— Tak, masz rację Pietruszkowa Błyskawico — zgodziła się liderka. — Wróćmy się do początku. Dlaczego przybyłyście?
— Gdzie byłaś te wszystkie księżyce? — dodał jeszcze Pokrzywek.
— Przybyłam rozprawić się z tym, co zniszczyło moją młodość — odpowiedziała niemal nonszalancko. Koty zmrużyły ślepia.
— Słucham? — odezwała się kremowa, młoda kotka. Jej zielone ślepia były przymrużone.
— Wy dwie. — Wskazała najpierw na Pietruszkę, a zaraz potem na Jaskółkę. — Jesteście młode. Nie wiecie, kim jestem, nie znacie mnie i tego, co stało się, kiedy byłam uczennicą Klanu Klifu. Ale tak jak powiedziałaś, to nie czas na wspominanie, zwłaszcza że to nie są miłe wspomnienia, a na pewno nie dla mnie. Ale przywędrowałam, aby odebrać swoją godność, którą mi wtedy odebrano. Wyszarpać ją z jego łap.
— Nie rozumiem — mruknęła najmłodsza. Próbowała szukać rozjaśnienia w osobie liderki, ale jej pysk był równie zmieszany. Trójka kotów, która znała samotniczkę z czasów, kiedy była wciąż klanowym kotem, myślała bardzo intensywnie. W końcu liliowy otworzył pysk.
— Oh! Taniec, ale Srokoszowa Gwiazda już nie żyje… — powiedział, robiąc krok bliżej.
— Na-naprawdę? — szok na pysku kotki był niemal przerysowany, niemal zbyt dramatyczny. — Czy to prawda? — zwróciła się do reszty Klifiaków. Kiwnęli łbami. — Ah! Ah! A więc to tak… Więc kto, kto jest teraz na czele? Czy to ten równie parszywy Kania?
— Oh nie — zaśmiała się radośnie Liściasta Gwiazda. — To mi przypadł ten ogromny zaszczyt, aby stać na jego czele.
— Tak, nikt się nie spodziewał, ale Liściasta Gwiazda jest wspaniałą, bardzo troskliwą liderką — powiedział Pokrzywowe Zarośla, a bura posłała mu wdzięczne spojrzenie.
— To wspaniale… Ah! Jaka ulga… — wyszeptała, wpatrzona w ziemie.
— Tak, możesz teraz wrócić. Nic nie stoi na przeszkodzie, siostrzyczko — zaproponował kocur. Zielone oko powędrowało do góry, pokręciła głową.
— Nie, nie… To nie takie proste — mruknęła, a jej słowa były zabarwione smutkiem.
— W takim razie, wynoście się stąd — wyrzucił Dzwonkowy Szmer.
— D-dlaczego? Na pewno wszystko się ułoży. Taniec, proszę… Mama się tak ucieszy. Poznasz moją partnerkę! Ah! Taniec! Taniec zostałaś nawet ciocią, proszę, chodź do domu… Poznasz mojego syna, moją córkę… — błagał wręcz jasnooki. Jego ton kłuł ją w serce. Wiedziała, że nie mogła. Nie mogła pozwolić, aby jej maska zrosła się z pyskiem, aby stała się rzeczywistością.
Pokiwała żałośnie łbem. Pokrzywowe Zarośle spuścił smętnie łeb, nie naciskał poraz kolejny.
— Ciesze się, że wszystko ta wspaniale się układa… Naprawdę — powiedziała delikatnie, miękko.
— No właśnie my w tej sprawie, bo NIE wszystko dobrze się układa — wycedziła chłodno Pikująca Jaskółka.
— Spokojnie moja droga — uciszyła ją Listek. Wzięła głęboki oddech. — Przychodzimy w pewnej sprawie… Jeśli dobrze pamiętam, przepraszam, że wracam do tych nieprzyjemnych chwil, ale to bardzo ważne, to twoją karą za… Niesubordynację, była opieka nad kociętami Gąsiorkowej Łaty, prawda? — Samotniczka kiwnęła łbem. — Na pewno pamiętasz Obuwik, miała taką śliczną kręconą sierść, takie śliczne, upstroszone futerko…
— Tak, pamiętam… Była podobna do matki — rzuciła, nie ukrywając chłodu, który niosły wspomnienia tamtych chwil.
— Tak, była… — zgodziła się szeptem starsza. — Obuwik, a raczej Zagubiony Obuwik, została znaleziona martwa… Nie chcemy was oczywiście obwiniać! Już jakiś czas czuliśmy zapachy twoich towarzyszek na naszych terenach, ale okazywałyście się zbyt sprytne i nieulotne dla nas — zwróciła się do pozostałych z uprzejmym uśmiechem. — Nie wiedzieliśmy wtedy, że wśród tych zapachów i tych samotników, którzy zdawali się zagościć na naszych terenach, jesteś ty. Baliśmy się, że ta grupa nie dość, że zjada naszą zwierzynę, to jeszcze poluje na naszych wojowników.
— Prościej mówiąc… Myśleliście, że to my zabiliśmy Obuwik? — Wyraz szoku wpłynął na oszramioną mordkę.
— T-tak, ale teraz wiemy, że to nie wy! — powiedziała bardzo gwałtownie bura.
— A skąd taka pewność?! — Zjeżył się Dzwonkowy Szmer. Zrobił krok naprzód. Oczy miał wąskie, a dziąsła odsłonięte. Żelazna Zośka również zerwała się z miejsca, ale zatrzymała ją czekoladowa łapa Walki. — Nie ufaj jej słowom tak bezmyślnie, Liściasta Gwiazdo!
— Och… Biedna mała Obuwik… Pamiętam, jak pomagałam jej stać o tych jej wątych, niepewnych łapach… Pamiętam, jak nakierowywałam ją, kiedy jeszcze oczka miała zlepione, do brzucha Gąsiorek… Pamiętam, jak obserwowałam jej zabawy z rodzeństwem, kiedy ich matka chciała odetchnąć i wybrać się na spacer… — Niezauważalnie ugryzła się w język, aby łzy nabiegły jej do oka. Fałszywa kropla całkowicie zaważyła o ich niewinności. Troskliwa, matczyna łapa przywódczyni podniosła jej brodę. Kotki patrzyły na siebie. — Och… Liściasta gwiazdo, tak mi przykro… To okropne… Czy my, skoro byliśmy okropnymi podejrzanymi, możemy coś zrobić, cokolwiek?
— Najważniejsze, że jestem pewna, że tego nie zrobiłyście, to już wystarczająca ulga dla mnie — miauknęła troskliwie.
— Nie, nie! Proszę cię. Chce, abyśmy mogły w jakiś sposób zapłacić za swój pobyt tutaj. — Otarła się o łapę, która dalej trzymała jej bródkę.
— Najlepszą zapłatą będzie to, że się stąd wyniesiecie — burknął Dzwonek.
— To takie miłe z waszej strony… — Zamyśliła się liderka. Oczy jej rozjaśniały. — Ah! Ciało zostało znalezione przez Pietruszkową Błyskawicę przy granicy z Klanem Wilka… No i było całe mokre… Jeśli to nie samotnicy, bo jesteście nimi wy, moje drogie, to na pewno był to ktoś ze stamtąd… Ah… To okropne — jęknęła żałośnie.
— Będziemy patrolować waszą granicę! — rzuciła bez namysłu Taniec. — Sama powiedziałaś, Liściasta Gwiazdo, że moje towarzyszki są niemal niezauważalne, i to na terenach Klanu Klifu, a co dopiero wśród koron drzew. Zostawcie to w naszych łapach. Proszę! Czuje się odpowiedzialna, nawet jeśli to nie na naszych łapach czuć smród niewinnej krwi! Bo muszę przyznać, że fakt; kręciłyśmy się po terenach… Ale gdybyśmy tylko były w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie… Mogłybyśmy temu zapobiec… Ja-ja — majaczyła, dukała niczym szalona. W końcu troskliwa łapa znów dotknęła jej pyska.
— Nie obwiniajcie się… To ja powinnam dbać o bezpieczeństwo moich wojowników… — mruknęła z żalem liderka.
— Za żadne skarby nie pozwolę na to, aby jakieś przybłędy patrolowały NASZE tereny! — wrzasnął Dzwonkowy Szmer. — Liścasta Gwiado, nie możesz na to pozwolić.
— Proszę, Dzwonku… Uspokój się. Przecież to nie byle jaka samotniczka… Taniec urodziła się i wychowała w Klanie Klifu, wielu naszych wojowników nawet tym nie może się poszczycić — mruknęła bura. Rzadko, kiedy przybierała taki ton. — To byłoby bardzo pomocne… Zwłaszcza że nasi wojownicy muszą polować… Czy jest coś, czego wymagacie w zamian?
— Żartujesz oczywiście prawda Liściasta Gwiazdo? — zapytała raptownie Jaskółka, wpatrując się w liderkę z niedowierzaniem. Kiedy ta nic nie odpowiedziała, skrzywiła się nieznacznie, ale już nic nie powiedziała.
— To niedorzeczne! — powiedział ojciec kremowej, jakby dokańczając wypowiedź córki, która nie chciała pyskować liderce. — To tereny Klanu Klifu, powinniśmy je przegonić, a ty chcesz im jeszcze coś obiecywać?!
— Nic od was nie chcemy, zapewniam! — oznajmiła prędko liliowa. — Chciałybyśmy jedynie… Jedynie móc tutaj pozostać. Szopa jest bardzo bezpieczna, a zaraz zapewne spadnie tyle śniegu… Nawet jeśli miałybyśmy wrócić, skąd przyszłyśmy… Zaspy by nas przykryły, a ja sama nie mogłabym żyć z tym wszystkim, co teraz usłyszałam…
— Dobrze mówisz, idzie Pora Nagich Drzew, a wy chcecie jeść naszą zwierzynę! — sprzeczał się dalej wojownik.
— Spokój… — rozkazała niepewnie liderka, jakby takie polecenie były dla niej nienaturalne. — Klan Klifu nie ucierpi. Rano i wieczorem będą wychodzić dwa mniejsze patrole jednocześnie, oba idące w przeciwnych kierunkach, omijając granicę z Klanem Wilka, który przypada wam do obrony — zwróciła się tutaj do Taniec, w której już kipiało poczucie zwycięstwa. — Po dotarciu do miejsca, które kończy patrol, wybiorą się oni na polowanie, a więc przyniosą dodatkową zwierzynę. Więcej czasu na łowy, mniej na zaznaczanie terenu.
— Jak mają zaznaczać teren, skoro to same kotki?! — wybuchnął po raz kolejny.
— Mogę codziennie wybierać się na granicę i sam ją zaznaczać — zaproponował Pokrzywowe Zarośla, który od jakiegoś czasu siedział cicho.
— O! No widzisz Dzwonkowy Szmerze? Wszystko załatwione! — Uśmiechnęła się serdecznie liderka. Wojownik siedział teraz przygarbiony, nastroszony i obrażony na cały świat. Nic już więcej nie powiedział. — Czy to wam pasuję? Za obronę naszej granicy możecie spokojnie poruszać się po terenach Klanu Klifu.
— Dziękujemy Liściasta Gwiazdo, masz moje słowo, że zrobimy wszystko, aby dowiedzieć się, kto dokonał tego okropnego czynu… Sprawiedliwość zawsze znajdzie drogę — miauknęła pełna nadziei jednooka.
— To ja dziękuje. Dziękuje, że okazałyście się takimi sympatycznymi przybłędkami — powiedziała, jakby jej rozmówczynie były kociętami. — Ciesze się, że doszłyśmy tak zgrabnie do porozumienia.
— Mamy więc umowę… — Uśmiechnęła się, mrużąc oko.
— Tak, mamy, w rzeczy samej. — Liliowa zbliżyła się, pochyliła głowę, a bura polizała ja po czole. — A teraz, moje drogie przyjaciółki, musimy się już zbierać, chociaż jak mówicie, ta kryjówka jest niebywale przytulna. Nic dziwnego, że tak się do niej przywiązałyście. Aż mi się futerko stroszy, kiedy myślę o powrocie na ten ziąb. Prawda Pietruszko? — zwróciła się do wojowniczki, która od dłuższego czasu nic nie mówiła.
— Ah, tak, tak… — wydukała. Koty z Klanu Klifu zaczęły się wstawać i przeciągać łapy. Tym razem Dzwonkowy Szmer i Pikująca Jaskółka szli na przodzie, mrucząc coś do siebie. Za nimi poszła liderka. Pokrzywek zrobił krok w stronę siostry.
— Ciesze się, że do nas wróciłaś… — mruknął, ponownie przytulając jej pysk do swojej puchatej szyi.
— Bardzo tęskniłam… Czy-czy przyprowadziłbyś mamę? — zapytała niepewnie. Nie wiedziała, w jakim stanie jest Srebrna Szadź; musiała być już przecież bardzo wiekową kotką.
— Oczywiście! Och… Taniec, jak ona się ucieszy… Nawet nie wiem jak jej mam to powiedzieć. — Czuła drżenie emocji w jego delikatnym głosie.
— Twoje kocięta i partnerkę też chętnie poznam… Ciesze się, że jesteś szczęśliwy, naprawdę — powiedziała, odsuwając pysk, żeby spojrzeć w jego jasne oczy.
— Poznasz ich wszystkich, obiecuję. — Polizał ją jeszcze po nosie i skierował się do reszty.
Poza grupką przy drewnianych wrotach stała jeszcze czekoladowa. Samotniczka patrzyła na nią, ale jej wzrok był… Dziwnie niepewny. Czego chciała? W końcu odezwała się.
— Prze-przepraszam, ale mam pytanie — zaczęła.
— Słucham w takim razie, mam nadzieję, że będę w stanie pomóc. — Uśmiechnęła się nieznacznie Terpsychora.
— Czy kiedy tutaj przybyłyście, znaczy się dokładnie do tego miejsca, czy nie było tu pary kotów? — Samotniczka zmrużyła ślepie. Pamiętała zapach, który przenikał ciepłą słomę, pamiętała woń mleka i łożyska. Pamiętała cień kotki, która ucieka przed nimi w krzaki.
— Nie, przykro mi… — odparła ze smutkiem, a Pietruszkowa Błyskawica jedynie kiwnęła łbem rozczarowana. Skinęła jeszcze raz na pożegnanie i dołączyła do grupki, która już znikała za zakrętem.
Terpsychora westchnęła głęboko, kiedy cały patrol się ulotnił. Odwrócił się do swoich przyjaciółek z wypiętą piersią i podniesioną brwią.
— Brawo moje drogie, to było wyborne. — Przeciągnęła swój kościsty grzbiet i osunęła się na ziemie. Mierzyła wzrokiem po kolei każdą kotkę. — Rozchmurz się już Kwiatuszku, poszli sobie — zwróciła się do Jagienki, która dalej siedziała za wielkim ogonem Zośki.
— Mmm… — mruknęła uzdrowicielka. — Twój brat wydaję się miły…
— Oczywiście, to u nas przecież rodzinne! — zaśmiała się liliowa, a zaraz dołączyła do niej Skorek i siostry.
— A widzieliście tego starucha? Gotowało się w nim aż, niemalże na mnie skoczył, to by było dopiero! — Zośka wybuchła gromkim rechotem, dając kuksańca Walce, która siedziała obok. Czekoladowa przewróciła oczami, a olbrzymka prychnęła. — A tobie co się znowu nie podoba?
— Mówiłaś, że wszyscy nam zaufają — zignorowała srebrną i zaczęła drążyć dziurę w pysku Terpsychory. — On nie był zbyt ufny. Ani on, ani ta młoda kremowa kotka.
— Spokojnie. Mamy w naszych łapach liderkę, mamy mojego brata. Nic nam nie będzie — rzuciła niby od niechcenia, przesuwając językiem po nodze.
— To niedorzeczne… Przecież słyszałaś co powiedzieli; nic tu po nas. Wracajmy, bo źle na tym skończymy — ostrzegła ją Walka, ale szylkretka przewróciła okiem.
— Jesteś niepoważna, zjadłaś spleśniałe mięso w mieście? — zapytała pół żartem.
— Ja? Po co tu teraz jesteśmy? — Pochyliła się nad leżącą.
— Oh… Walko, moja droga przyjaciółko, przecież dobrze wiesz czemu… — Uśmiechnęła się delikatnie, acz znacząco.
— Taniec? — wydukał cicho słabym głosem. Reszta milczała. Najstarszy wojownik, stojący teraz jako jedyny na tyłach, skrzywił się widocznie. Za to bura szylkretka rozwarła pysk, jakby ją samą olśniło. Młodsza część delegacji stała zdezorientowana.
— Ah… Czy to możliwe..? — wyszeptała Liściasta Gwiazda, odwracając się do Dzwonka, który nie odpowiedział. Chciała coś jeszcze powiedzieć, tym razem do samej liliowej, ale przerwała jej.
— Oh Pokrzywku — wymruczała czule, spoglądając na rozedrganego pysk brata. — Mój mały braciszku. Jak się cieszę, że znów cię widzę. Tak się ciesze, że nic ci nie jest… — Rzucił się mu na kark, zakładając łapy na barki, krzyżując je na kłębie. Jaskółka nieznacznie się nastroszyła; była zdezorientowana i przez moment myślała, że samotniczka rzuca mu się do gardła. Bura jednak zatrzymała ją.
Zabliźniony pysk wtopił się w gęstą grzywę. Terpsychora była szczerze szczęśliwa, że go widzi, że jest cały i drowy. Przynajmniej go nie zdołali jej odebrać. On na pewno wciąż jest dobry.
Wojownik położył brodę na jej chudej szyi, liżąc delikatną sierść. Mruczenie rodzeństwa było głośne, niemal wypełniało szopę. Nikt nie chciał przerywać tej chwili czułości.
Liściasta Gwiazda odetchnęło z ulgą; teraz przecież nic nie mogło pójść źle.
W końcu dwójka oderwała się ze swoich objęć. Przez chwilę stali jeszcze, dotykając się czołami. Teraz można było łatwo zauważyć podobieństwo, które czaiło się w szczegółach na ich pyskach. Mimo że sylwetkami od zawsze bardzo się różnili (no może prócz wysokiego wzrostu), gdyż Pokrzywek podobny był z postury do ojca, a Taniec wręcz przeciwnie; była to kopia Srebrnej Szadzi.
— Prz-przepraszam was bardzo, rozumiem, że to dla was, moi drodzy, bardzo ważna, bardzo niesamowita chwila, lecz czy moglibyśmy… — powiedziała serdecznie, nieco nieśmiała, przywódczyni Klifiaków, robiąc krok do przodu, wyglądając zza Pokrzywowych Zarośli. Zdrowe oko samotniczki przeniosło się na jej postać. Przez chwile pojawiła się w nim zniecierpliwiona iskierka; starsza jednak nie zauważyła jej. Zanim zdążyła dokończyć, Terpsychora odsunęła się od brata i przybrała przyjazną maskę.
— Ah! Oczywiście, wejdźcie. Na zewnątrz jest nieprzyjemnie, chłód wszędzie, zimny wiatr przedziera się nawet przez szczeliny w ścianach, nawet budowle Dwunożnych nie są w stanie go zatrzymać. No, ale na pewno jest tutaj przyjemniej, cieplej, niż poza. Nie jak w jaskini i obozie, ale… Ale jest dobrze — mówiła prędko, raźnie i z uśmiechem. Bura odwzajemniła te energie, podobnie Pokrzywa. Reszta Klifiaków była bardziej sceptyczna; kroki były krótkie, ostrożny, wzrok rozedrgany, czujny… Każdy z nich patrzył w inną stronę; spoglądał na inną towarzyszkę liliowej. Większość pozostawała nieco w cieniu, ale ich roziskrzone ślepia były niczym świetliki, niczym bardzo niebezpieczne świetliki. Jedynie wielka, srebrna kocica siedziała może krok za jednooką, pozostając w pełni na widoku. Wypychała pierś, jakby chciała pokazać, jaka jest ogromna i pokaźna. To właśnie jej obecność najbardziej przeszkadzała grupce wojowników. W końcu Taniec zwróciła się bezpośrednio do Dzwonkowego Szmeru, który prowadził wojnę na spojrzenie z Zośką, której wzrok spod lekko przymrużonych ślepiów wręcz atakował pointa.
— Nie przejmujcie się! Nie mamy złych zamiarów, po prostu… Ta szopa stała pusta, puściutka, a deszcz tak ciął, kiedy dotarłyśmy do granicy… Jakoś tak zostało, że nigdy nie opuściłyśmy jej. Rozumiecie, tak tutaj przyjemnie i bezpiecznie. — Posłała uśmiech czekoladowej, która delikatnie go odwzajemniła.
— To tereny Klanu Klifu — syknął nagle starszy wojownik, odrywając oczy od srebrnej, na co ta wyszczerzył się z triumfem do stojącej obok niej niemal całej czarnej samotniczki. Obie parsknęły cichym śmiechem. Dzwonek znów prychnął, tym razem w ich stronę.
— Oh tak tak! Wiem to, oczywiście, że to wiem — rzuciła przez bark. Złapała w zęby jakiś stary worek, który zostawili po sobie Bezwłosi. Skinieniem łba zaprosiła Klifiaków, aby na nim przysiadli. Liliowy kocur i bura szylkretka bez zawahania podreptali tam; reszta w końcu też się usadowiła. — Gdyby ta szopa nie była w miejscu, w którym jest, nigdy byśmy w niej nie zostały. Przecież to oczywiste — zaśmiała się.
— Myślisz, że nie mamy innych zmartwień na głowie? Że możesz sobie tak po prostu przyleźć, nie obchodzi mnie, kim jesteś, czy tam byłaś, i żerować na NASZYCH terenach? Jeden parszywy samotnik to za wiele, a co dopiero cała zgraja. A ta — Tutaj wskazał na Żelazną Zośkę — Ta to pewnie zeżarła już tyle, co cały Klan Klifu. — Dzwonkowy Szmer wrogo odsłaniał zęby.
— Dzwonkowy Szmerze, proszę, uspokój się… — mruknęła do niego Listek. — Przyszliśmy tutaj jako przyjaciele — powiedziała to wpół do niego, a wpół do grupy kotek, siedzącej naprzeciw. — No ale właśnie… Co się stało? Jak to się stało, że tutaj jesteś? No i kim są twoje towarzyszki? — Pierwsze dwa pytania aż przesączone były troską, niemal matczyną, a ostatnie zabarwione ogromną ciekawością.
— Ale ze mnie gapa! — zaśmiała się z samej siebie Taniec. Po kolei podchodziła do kotek i przedstawiała je. Miały to wszystko ustalone. Kiwały głowami, sprawiały wrażenie lekko zdenerwowanych. Świetnie odgrywały swoje role. Każda robiła to naturalnie, zabarwiając je o kapkę prawdziwego charakteru. Walka pozostawała stoicka i opanowana, chociaż ogon jej drżał. Sola i Natta siedziały bokami przylepionymi do siebie i w międzyczasie podszeptywały coś do siebie, jakby komentowały ze zdenerwowania wszystko, co się dzieje. Skorek mamrotała pod nosem, biegając wzrokiem po zgromadzonych w szopie kotach, co kilka chwil posyłając komuś niezgrabny uśmieszek. Zośka wpatrywała się głównie najstarszego wojownika, tocząc z nim dalej cichą wojnę. Najlepiej grała Jagienka. Tylko że wszyscy wiedzieli, że uzdrowicielka wcale nie musi nakładać na pysk maski. Była zestresowana, była rozedrgana. Siedziała skryta za ogonem olbrzymki, nie chcąc, aby ktokolwiek zwracał na nią uwagi.
— W takim razie miło mi was wszystkie poznać — powiedziała serdecznie Listek, odwracając się kolejno do reszty patrolu. Jej wzrok jakby wymusił ich do zgodzenia się z tym; pokiwali głowami, niektórzy bardziej, inni mniej szczerze. — Ale to nie wyjaśnia twojego powrotu… Ah! Nie mówię, że źle, że wróciłaś. Wybacz, nie pamiętam dokładnie, dlaczego nas opuściłaś, to było tak dawno temu… Ale wasza matka na pewno się tak ucieszy, prawda Pokrzywowe Zarośla? — zwróciła się po części do niego, a po części do samotniczki.
— A więc mama ma się dobrze? — Oczy Terpsychory otworzyły się szerzej. Brat skinął lekko łbem. Bał się, że zaraz będzie musiał powiedzieć coś jeszcze. — Jakże się ciesze! Jakże dobrze, oh! Jaka nowina dobra! Braciszku, nie smuć się. Wiem, co chcesz mi powiedzieć… — Jasnomorskie oczy zmrużyły się skonfundowane. — J-ja miałam sen pewnej nocy. Straszny, okropny wręcz sen… — Tutaj na moment stanęła, udając, jak gula żalu grzęźnie jej w gardle. Tak naprawdę już dawno pogodziła się z tą częścią koszmaru, która przekazała jej wieść o śmierci Koperka. — Wiem, że ojca już z nami nie ma… Ale teraz może biegać i podziwiać ten wspaniały świat z gwiezdnych łąk, prawda? On tak kochał wszystko, co pochodziło od ziemi… Na pewno jest szczęśliwy…
— T-tak. Masz rację, na pewno jest… — mruknął pod nosem liliowy wojownik.
— Przepraszam, ale z tego, co wiem, nie przyszliśmy tutaj wspominać. — Po raz pierwszy odezwała się czekoladowa kotka. Jej głos nie był wrogi, jedynie dość… Zagubiony? Jakby cała ta wyprawa nie do końca szła tak, jak sobie wyobrażała. Chociaż takie odczucia mieli zapewne wszyscy, którzy brali w niej udział. — Proszę nie zrozumieć mnie źle, to wielka ulga, że nie jesteście żadną szajką, ale… Ale mam wrażenie, że jest tu jeszcze wiele, naprawdę wiele spraw i tematów, które są ważne i warte poruszenia.
— Tak, masz rację Pietruszkowa Błyskawico — zgodziła się liderka. — Wróćmy się do początku. Dlaczego przybyłyście?
— Gdzie byłaś te wszystkie księżyce? — dodał jeszcze Pokrzywek.
— Przybyłam rozprawić się z tym, co zniszczyło moją młodość — odpowiedziała niemal nonszalancko. Koty zmrużyły ślepia.
— Słucham? — odezwała się kremowa, młoda kotka. Jej zielone ślepia były przymrużone.
— Wy dwie. — Wskazała najpierw na Pietruszkę, a zaraz potem na Jaskółkę. — Jesteście młode. Nie wiecie, kim jestem, nie znacie mnie i tego, co stało się, kiedy byłam uczennicą Klanu Klifu. Ale tak jak powiedziałaś, to nie czas na wspominanie, zwłaszcza że to nie są miłe wspomnienia, a na pewno nie dla mnie. Ale przywędrowałam, aby odebrać swoją godność, którą mi wtedy odebrano. Wyszarpać ją z jego łap.
— Nie rozumiem — mruknęła najmłodsza. Próbowała szukać rozjaśnienia w osobie liderki, ale jej pysk był równie zmieszany. Trójka kotów, która znała samotniczkę z czasów, kiedy była wciąż klanowym kotem, myślała bardzo intensywnie. W końcu liliowy otworzył pysk.
— Oh! Taniec, ale Srokoszowa Gwiazda już nie żyje… — powiedział, robiąc krok bliżej.
— Na-naprawdę? — szok na pysku kotki był niemal przerysowany, niemal zbyt dramatyczny. — Czy to prawda? — zwróciła się do reszty Klifiaków. Kiwnęli łbami. — Ah! Ah! A więc to tak… Więc kto, kto jest teraz na czele? Czy to ten równie parszywy Kania?
— Oh nie — zaśmiała się radośnie Liściasta Gwiazda. — To mi przypadł ten ogromny zaszczyt, aby stać na jego czele.
— Tak, nikt się nie spodziewał, ale Liściasta Gwiazda jest wspaniałą, bardzo troskliwą liderką — powiedział Pokrzywowe Zarośla, a bura posłała mu wdzięczne spojrzenie.
— To wspaniale… Ah! Jaka ulga… — wyszeptała, wpatrzona w ziemie.
— Tak, możesz teraz wrócić. Nic nie stoi na przeszkodzie, siostrzyczko — zaproponował kocur. Zielone oko powędrowało do góry, pokręciła głową.
— Nie, nie… To nie takie proste — mruknęła, a jej słowa były zabarwione smutkiem.
— W takim razie, wynoście się stąd — wyrzucił Dzwonkowy Szmer.
— D-dlaczego? Na pewno wszystko się ułoży. Taniec, proszę… Mama się tak ucieszy. Poznasz moją partnerkę! Ah! Taniec! Taniec zostałaś nawet ciocią, proszę, chodź do domu… Poznasz mojego syna, moją córkę… — błagał wręcz jasnooki. Jego ton kłuł ją w serce. Wiedziała, że nie mogła. Nie mogła pozwolić, aby jej maska zrosła się z pyskiem, aby stała się rzeczywistością.
Pokiwała żałośnie łbem. Pokrzywowe Zarośle spuścił smętnie łeb, nie naciskał poraz kolejny.
— Ciesze się, że wszystko ta wspaniale się układa… Naprawdę — powiedziała delikatnie, miękko.
— No właśnie my w tej sprawie, bo NIE wszystko dobrze się układa — wycedziła chłodno Pikująca Jaskółka.
— Spokojnie moja droga — uciszyła ją Listek. Wzięła głęboki oddech. — Przychodzimy w pewnej sprawie… Jeśli dobrze pamiętam, przepraszam, że wracam do tych nieprzyjemnych chwil, ale to bardzo ważne, to twoją karą za… Niesubordynację, była opieka nad kociętami Gąsiorkowej Łaty, prawda? — Samotniczka kiwnęła łbem. — Na pewno pamiętasz Obuwik, miała taką śliczną kręconą sierść, takie śliczne, upstroszone futerko…
— Tak, pamiętam… Była podobna do matki — rzuciła, nie ukrywając chłodu, który niosły wspomnienia tamtych chwil.
— Tak, była… — zgodziła się szeptem starsza. — Obuwik, a raczej Zagubiony Obuwik, została znaleziona martwa… Nie chcemy was oczywiście obwiniać! Już jakiś czas czuliśmy zapachy twoich towarzyszek na naszych terenach, ale okazywałyście się zbyt sprytne i nieulotne dla nas — zwróciła się do pozostałych z uprzejmym uśmiechem. — Nie wiedzieliśmy wtedy, że wśród tych zapachów i tych samotników, którzy zdawali się zagościć na naszych terenach, jesteś ty. Baliśmy się, że ta grupa nie dość, że zjada naszą zwierzynę, to jeszcze poluje na naszych wojowników.
— Prościej mówiąc… Myśleliście, że to my zabiliśmy Obuwik? — Wyraz szoku wpłynął na oszramioną mordkę.
— T-tak, ale teraz wiemy, że to nie wy! — powiedziała bardzo gwałtownie bura.
— A skąd taka pewność?! — Zjeżył się Dzwonkowy Szmer. Zrobił krok naprzód. Oczy miał wąskie, a dziąsła odsłonięte. Żelazna Zośka również zerwała się z miejsca, ale zatrzymała ją czekoladowa łapa Walki. — Nie ufaj jej słowom tak bezmyślnie, Liściasta Gwiazdo!
— Och… Biedna mała Obuwik… Pamiętam, jak pomagałam jej stać o tych jej wątych, niepewnych łapach… Pamiętam, jak nakierowywałam ją, kiedy jeszcze oczka miała zlepione, do brzucha Gąsiorek… Pamiętam, jak obserwowałam jej zabawy z rodzeństwem, kiedy ich matka chciała odetchnąć i wybrać się na spacer… — Niezauważalnie ugryzła się w język, aby łzy nabiegły jej do oka. Fałszywa kropla całkowicie zaważyła o ich niewinności. Troskliwa, matczyna łapa przywódczyni podniosła jej brodę. Kotki patrzyły na siebie. — Och… Liściasta gwiazdo, tak mi przykro… To okropne… Czy my, skoro byliśmy okropnymi podejrzanymi, możemy coś zrobić, cokolwiek?
— Najważniejsze, że jestem pewna, że tego nie zrobiłyście, to już wystarczająca ulga dla mnie — miauknęła troskliwie.
— Nie, nie! Proszę cię. Chce, abyśmy mogły w jakiś sposób zapłacić za swój pobyt tutaj. — Otarła się o łapę, która dalej trzymała jej bródkę.
— Najlepszą zapłatą będzie to, że się stąd wyniesiecie — burknął Dzwonek.
— To takie miłe z waszej strony… — Zamyśliła się liderka. Oczy jej rozjaśniały. — Ah! Ciało zostało znalezione przez Pietruszkową Błyskawicę przy granicy z Klanem Wilka… No i było całe mokre… Jeśli to nie samotnicy, bo jesteście nimi wy, moje drogie, to na pewno był to ktoś ze stamtąd… Ah… To okropne — jęknęła żałośnie.
— Będziemy patrolować waszą granicę! — rzuciła bez namysłu Taniec. — Sama powiedziałaś, Liściasta Gwiazdo, że moje towarzyszki są niemal niezauważalne, i to na terenach Klanu Klifu, a co dopiero wśród koron drzew. Zostawcie to w naszych łapach. Proszę! Czuje się odpowiedzialna, nawet jeśli to nie na naszych łapach czuć smród niewinnej krwi! Bo muszę przyznać, że fakt; kręciłyśmy się po terenach… Ale gdybyśmy tylko były w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie… Mogłybyśmy temu zapobiec… Ja-ja — majaczyła, dukała niczym szalona. W końcu troskliwa łapa znów dotknęła jej pyska.
— Nie obwiniajcie się… To ja powinnam dbać o bezpieczeństwo moich wojowników… — mruknęła z żalem liderka.
— Za żadne skarby nie pozwolę na to, aby jakieś przybłędy patrolowały NASZE tereny! — wrzasnął Dzwonkowy Szmer. — Liścasta Gwiado, nie możesz na to pozwolić.
— Proszę, Dzwonku… Uspokój się. Przecież to nie byle jaka samotniczka… Taniec urodziła się i wychowała w Klanie Klifu, wielu naszych wojowników nawet tym nie może się poszczycić — mruknęła bura. Rzadko, kiedy przybierała taki ton. — To byłoby bardzo pomocne… Zwłaszcza że nasi wojownicy muszą polować… Czy jest coś, czego wymagacie w zamian?
— Żartujesz oczywiście prawda Liściasta Gwiazdo? — zapytała raptownie Jaskółka, wpatrując się w liderkę z niedowierzaniem. Kiedy ta nic nie odpowiedziała, skrzywiła się nieznacznie, ale już nic nie powiedziała.
— To niedorzeczne! — powiedział ojciec kremowej, jakby dokańczając wypowiedź córki, która nie chciała pyskować liderce. — To tereny Klanu Klifu, powinniśmy je przegonić, a ty chcesz im jeszcze coś obiecywać?!
— Nic od was nie chcemy, zapewniam! — oznajmiła prędko liliowa. — Chciałybyśmy jedynie… Jedynie móc tutaj pozostać. Szopa jest bardzo bezpieczna, a zaraz zapewne spadnie tyle śniegu… Nawet jeśli miałybyśmy wrócić, skąd przyszłyśmy… Zaspy by nas przykryły, a ja sama nie mogłabym żyć z tym wszystkim, co teraz usłyszałam…
— Dobrze mówisz, idzie Pora Nagich Drzew, a wy chcecie jeść naszą zwierzynę! — sprzeczał się dalej wojownik.
— Spokój… — rozkazała niepewnie liderka, jakby takie polecenie były dla niej nienaturalne. — Klan Klifu nie ucierpi. Rano i wieczorem będą wychodzić dwa mniejsze patrole jednocześnie, oba idące w przeciwnych kierunkach, omijając granicę z Klanem Wilka, który przypada wam do obrony — zwróciła się tutaj do Taniec, w której już kipiało poczucie zwycięstwa. — Po dotarciu do miejsca, które kończy patrol, wybiorą się oni na polowanie, a więc przyniosą dodatkową zwierzynę. Więcej czasu na łowy, mniej na zaznaczanie terenu.
— Jak mają zaznaczać teren, skoro to same kotki?! — wybuchnął po raz kolejny.
— Mogę codziennie wybierać się na granicę i sam ją zaznaczać — zaproponował Pokrzywowe Zarośla, który od jakiegoś czasu siedział cicho.
— O! No widzisz Dzwonkowy Szmerze? Wszystko załatwione! — Uśmiechnęła się serdecznie liderka. Wojownik siedział teraz przygarbiony, nastroszony i obrażony na cały świat. Nic już więcej nie powiedział. — Czy to wam pasuję? Za obronę naszej granicy możecie spokojnie poruszać się po terenach Klanu Klifu.
— Dziękujemy Liściasta Gwiazdo, masz moje słowo, że zrobimy wszystko, aby dowiedzieć się, kto dokonał tego okropnego czynu… Sprawiedliwość zawsze znajdzie drogę — miauknęła pełna nadziei jednooka.
— To ja dziękuje. Dziękuje, że okazałyście się takimi sympatycznymi przybłędkami — powiedziała, jakby jej rozmówczynie były kociętami. — Ciesze się, że doszłyśmy tak zgrabnie do porozumienia.
— Mamy więc umowę… — Uśmiechnęła się, mrużąc oko.
— Tak, mamy, w rzeczy samej. — Liliowa zbliżyła się, pochyliła głowę, a bura polizała ja po czole. — A teraz, moje drogie przyjaciółki, musimy się już zbierać, chociaż jak mówicie, ta kryjówka jest niebywale przytulna. Nic dziwnego, że tak się do niej przywiązałyście. Aż mi się futerko stroszy, kiedy myślę o powrocie na ten ziąb. Prawda Pietruszko? — zwróciła się do wojowniczki, która od dłuższego czasu nic nie mówiła.
— Ah, tak, tak… — wydukała. Koty z Klanu Klifu zaczęły się wstawać i przeciągać łapy. Tym razem Dzwonkowy Szmer i Pikująca Jaskółka szli na przodzie, mrucząc coś do siebie. Za nimi poszła liderka. Pokrzywek zrobił krok w stronę siostry.
— Ciesze się, że do nas wróciłaś… — mruknął, ponownie przytulając jej pysk do swojej puchatej szyi.
— Bardzo tęskniłam… Czy-czy przyprowadziłbyś mamę? — zapytała niepewnie. Nie wiedziała, w jakim stanie jest Srebrna Szadź; musiała być już przecież bardzo wiekową kotką.
— Oczywiście! Och… Taniec, jak ona się ucieszy… Nawet nie wiem jak jej mam to powiedzieć. — Czuła drżenie emocji w jego delikatnym głosie.
— Twoje kocięta i partnerkę też chętnie poznam… Ciesze się, że jesteś szczęśliwy, naprawdę — powiedziała, odsuwając pysk, żeby spojrzeć w jego jasne oczy.
— Poznasz ich wszystkich, obiecuję. — Polizał ją jeszcze po nosie i skierował się do reszty.
Poza grupką przy drewnianych wrotach stała jeszcze czekoladowa. Samotniczka patrzyła na nią, ale jej wzrok był… Dziwnie niepewny. Czego chciała? W końcu odezwała się.
— Prze-przepraszam, ale mam pytanie — zaczęła.
— Słucham w takim razie, mam nadzieję, że będę w stanie pomóc. — Uśmiechnęła się nieznacznie Terpsychora.
— Czy kiedy tutaj przybyłyście, znaczy się dokładnie do tego miejsca, czy nie było tu pary kotów? — Samotniczka zmrużyła ślepie. Pamiętała zapach, który przenikał ciepłą słomę, pamiętała woń mleka i łożyska. Pamiętała cień kotki, która ucieka przed nimi w krzaki.
— Nie, przykro mi… — odparła ze smutkiem, a Pietruszkowa Błyskawica jedynie kiwnęła łbem rozczarowana. Skinęła jeszcze raz na pożegnanie i dołączyła do grupki, która już znikała za zakrętem.
Terpsychora westchnęła głęboko, kiedy cały patrol się ulotnił. Odwrócił się do swoich przyjaciółek z wypiętą piersią i podniesioną brwią.
— Brawo moje drogie, to było wyborne. — Przeciągnęła swój kościsty grzbiet i osunęła się na ziemie. Mierzyła wzrokiem po kolei każdą kotkę. — Rozchmurz się już Kwiatuszku, poszli sobie — zwróciła się do Jagienki, która dalej siedziała za wielkim ogonem Zośki.
— Mmm… — mruknęła uzdrowicielka. — Twój brat wydaję się miły…
— Oczywiście, to u nas przecież rodzinne! — zaśmiała się liliowa, a zaraz dołączyła do niej Skorek i siostry.
— A widzieliście tego starucha? Gotowało się w nim aż, niemalże na mnie skoczył, to by było dopiero! — Zośka wybuchła gromkim rechotem, dając kuksańca Walce, która siedziała obok. Czekoladowa przewróciła oczami, a olbrzymka prychnęła. — A tobie co się znowu nie podoba?
— Mówiłaś, że wszyscy nam zaufają — zignorowała srebrną i zaczęła drążyć dziurę w pysku Terpsychory. — On nie był zbyt ufny. Ani on, ani ta młoda kremowa kotka.
— Spokojnie. Mamy w naszych łapach liderkę, mamy mojego brata. Nic nam nie będzie — rzuciła niby od niechcenia, przesuwając językiem po nodze.
— To niedorzeczne… Przecież słyszałaś co powiedzieli; nic tu po nas. Wracajmy, bo źle na tym skończymy — ostrzegła ją Walka, ale szylkretka przewróciła okiem.
— Jesteś niepoważna, zjadłaś spleśniałe mięso w mieście? — zapytała pół żartem.
— Ja? Po co tu teraz jesteśmy? — Pochyliła się nad leżącą.
— Oh… Walko, moja droga przyjaciółko, przecież dobrze wiesz czemu… — Uśmiechnęła się delikatnie, acz znacząco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz