Dwa wschody słońca wcześniej
Ostatnimi dniami poruszały się jednak ostrożniej.
Wśród gęstych krzewów zamigotało czekoladowe, pręgowane futerko. Białe znaczenia na łapach błyszczały, gdy właścicielka tego futra mocno wczepiała pazury w ziemię. Uszy drżały, wyłapując każdy dźwięk. Pomarańczowe oczy omiatały okolicę z intensywną czujnością. Nagle rozbłysły determinacją. Mięśnie napięły się jak cięciwa. Liście wzbiły się w powietrze. Szmer. I cisza. Pietruszkowa Błyskawica uniosła głowę. W pysku trzymała nornika, którego małe ciałko bezwładnie zwisało spomiędzy jej zębów.
— Jak zwykle celny atak — rozległ się za nią spokojny, przyjazny głos.
Zza pnia wysunęła się szylkretowa kotka o miękkim, kręconym futerku. Zagubiony Obuwik spojrzała na zdobycz młodszej kotki i uśmiechnęła się lekko, jakby spełniło się to, na co po cichu liczyła.
— Nie tylko ona tak potrafi! — z krzaków dobiegł przytłumiony głos.
Chwilę później pojawił się niski, okrągły kocurek. Mysi Postrach – imię to niezbyt pasowało do jego pękatej postury – dumnie wypiął pierś i rzucił na ziemię upolowaną sójkę.
— Dziękuję, Zagubiony Obuwiku. A ty, Myszku, lepiej uważaj, żeby te pióra nie przysłoniły ci węchu — rzuciła z figlarnym uśmiechem Pietruszkowa Błyskawica, dokuczając młodszemu przyjacielowi.
Poczochrała mu futerko na głowie, po czym ostrożnie ukryła swoją zdobycz pod warstwą ściółki. Następnie ruszyła dalej, lekko stąpając po opadłych liściach.
Koty poruszały się przez las, jakby były jego częścią. Znały każdy zapach, każdy zakamarek, każdy skrzypiący konar. Dlatego nagła zmiana zapachów zatrzymała je niemal natychmiast. Futra zjeżyły im się na karkach. Przywarły do ziemi, sunąc naprzód niczym cienie. Jednak jedyne, co znalazły, to odciski łap i połamane gałęzie krzaków. Ślady szybko się urywały, jakby winowajcy rozpłynęli się w powietrzu. Po chwili koty podniosły się i zaczęły przeszukiwać okolicę.
— To znów te koty! Jak śmią tak bezkarnie panoszyć się na naszych terenach?! Jak im się udaje znikać bez śladu?! — zawył z rozpaczy Myszka, przysiadając przy nadgryzionym ptaku. Robaki już zaczęły go oblegać.
— Mamy już Porę Nagich Drzew, a te koty zabierają nam jedzenie. Nawet nie zjadają wszystkiego... — mruknęła z rezygnacją Obuwik i westchnęła ciężko.
Od kilku wschodów słońca w obozie mówi się o tych samych śladach – o zapachach, porzuconych resztkach zwierzyny. Intruzi byli sprytni i szybcy. Nawet mimo liczebnej przewagi Klanu Klifu, wciąż umykali nieuchwytni jak mgła. Pietruszkowej Błyskawicy do głowy zaczęły zakradać się niepokojące myśli. A co, jeśli te koty to rodzina kociąt, które niedawno znalazła? Z jednej strony to by tłumaczyło wiele... a z drugiej – serce ścisnęło jej się z niepokoju – pokochała tę trójkę. Nie chciała ich oddawać. Nigdy.
— Weźmy zwierzynę i wracajmy do obozu — westchnęła cicho, odwracając się od towarzyszy.
Myszka natychmiast zauważył, że coś się zmieniło. Wyraz pyska kotki przygasł. Była zatopiona w myślach, lecz nadal czujna – jakby zmysły działały niezależnie od emocji. Może w pojedynkę udałoby się komuś ich dopaść? W jednokotowym patrolu łatwiej się poruszać – szybciej, ciszej, bez zbędnego zwracania uwagi. Bez konieczności chronienia reszty grupy. Wśród poszarzałego lasu, coraz bardziej ogołoconego z liści, cisza zdawała się mieć własne życie. Koty zniknęły między drzewami, niosąc ze sobą niepokój, pytania bez odpowiedzi i coraz chłodniejsze powietrze.
Słońce ustąpiło miejsca księżycowi. Zapadła noc — pełna ciszy, a jednocześnie przesycona szeptami w obozie. Zanim gwiazdy zniknęły z granatowego nieba, a promienie świtu zaczęły przełamywać ciemność, delikatnie malując horyzont smugami bladego światła, w obozie coś się poruszyło.
— Ranny z ciebie ptaszek — odezwała się ochrypłym, zmęczonym głosem Liściasta Gwiazda, która właśnie podeszła do młodszej kotki. Usiadła obok, owijając swoje łapy długim, szorstkim ogonem.
— Witaj, Liściasta Gwiazdo — odpowiedziała Pietruszka z uprzejmym skinieniem głowy. Choć nie darzyła obecnej przywódczyni szczególną sympatią, to szacunek należał się każdemu, kto nosił blizny i odpowiedzialność przywództwa. A dopóki nikt nie ginął z jej łap, nie miała zamiaru się buntować.
— Zapewne dołączysz dziś do jak największej liczby patroli — mruknęła nagle liderka, nie patrząc jej w oczy.
— Pewnie tak. Klan mnie potrzebuje. Każdego z nas. Musimy uzupełnić stos — westchnęła Pietruszka, zerkając w stronę żłobka, gdzie spały najmłodsze kocięta. Pora Nagich Drzew nie oszczędzała nikogo, a najsłabsi ginęli pierwsi. Serce kotki ścisnęło się boleśnie na myśl, że któreś z dzieci mogłoby cierpieć głód. Była gotowa głodować, byle one miały co jeść.
— Rozumiem. Jednak idź dziś tylko na jeden patrol i odpocznij. Zmęczenie to też nasz wróg — powiedziała cicho Liściasta Gwiazda, podnosząc się z ziemi i odchodząc w kierunku swojego legowiska.
Pietruszka nie odpowiedziała. Tylko patrzyła za odchodzącą przywódczynią, która – co od razu dostrzegła – nie wzięła dla siebie żadnego kawałka mięsa. To było znamienne. Choć upominała innych, sama odmawiała sobie jedzenia, by zapewnić je klanowi. Ten gest, niemal niezauważalny, przemówił do niej głośniej niż wszystkie słowa.
Słońce przedarło się przez horyzont, rozlewając po niebie kolory ognia. Płomienne barwy powoli ustępowały miejsca błękitowi, który jednak szybko zniknął pod ciężkimi, szarymi chmurami. Choć niebo było zasnute, słońce znalazło się już w zenicie. Południe minęło, a wraz z nim nastały kłopoty.
Nagle ciszę przerwał rozdzierający wrzask. W powietrzu uniósł się zapach — woda... i krew.
Każdy kot w obozie zerwał się na łapy. Z legowisk zaczęli wychodzić wojownicy, starszyzna i uczniowie, zdezorientowani i zaniepokojeni. Pietruszka również zeskoczyła z półki. Futro na karku zjeżyło się wysoko, uszy cofnęły, a z pyska wyrwał się jej niemy krzyk. W wejściu do jaskini stali: Delikatna Bryza, Paprociowy Zagajnik i Eter. Ich spojrzenia były różne, ale to właśnie po Paprociowym Zagajniku najłatwiej było odczytać emocje — przerażenie, żal, bezsilność. Na barkach Etera spoczywało ciało Zagubionego Obuwika. Tak znajome, a jednak już… obce.
Liściasta Gwiazda podbiegła do nich pierwsza, a wokół zaczęli zbierać się inni członkowie klanu. Pietruszka przecisnęła się przez tłum. Już wcześniej, między ramionami kotów, dostrzegła ciemną plamę futra — tylko jeden kot miał taką sierść. Szylkretowa, gęsta, kręcona… A teraz loki były oklapnięte, przemoknięte. Z ciała sączyła się woda, tworząc coraz większą kałużę pod bezwładnymi łapami. Nie… jedna z tych łap zniknęła. Brakowało przedniej.
— Znaleźliśmy ją przy Pogorzelistku, blisko rzeki, tuż przy granicy z Klanem Wilka — wydukał w końcu Paprociowy Zagajnik, ledwo powstrzymując głos przed załamaniem.
Przez zgromadzonych przedostał się Pomocny Wróbelek — brat zmarłej. Bez słowa rzucił się do jej boku, przytulając się do martwego ciała. Rozpacz rozdarła ciszę.
Wszyscy zgromadzeni zaczęli szeptać między sobą. Każdy był przygnębiony śmiercią kotki, jednak nie dało się zapomnieć, że była córką Srokoszowej Gwiazdy. Ale czy powinni obwiniać ją za błędy jej ojca? Czy powinna zostać ukarana tylko za to, że miała we krwi dziedzictwo wadliwego lidera?
— Klan Gwiazdy karze całą rodzinę Srokoszowej Gwiazdy! Kto będzie następny? — dało się słyszeć pośród tłumu.
— Została znaleziona blisko Klanu Wilka. To oni ją zabili! — ktoś splunął, a inni przytaknęli.
— Jak można było zabić kogoś na Pogorzelisku! To znak!
— Tracimy wojowników podczas Pory Nagich Drzew. To niedobrze — szepty żalu stawały się coraz mniej słyszalne wobec narastających głosów domagających się sprawiedliwości.
Może i Zagubiony Obuwik nie była szczególnie popularna w klanie, ale była lubiana – miła, spokojna, a jednocześnie zawsze chętna do pomocy. Nigdy nie miała szansy założyć rodziny ani zdobyć grupki przyjaciół. Koty Klanu Klifu zaczęły się niepokoić. Machały ogonami i tupały łapami, dyskutując między sobą. Co należało teraz zrobić?
— Trzeba się zemścić na Klanie Wilka!
— Nie wiemy, czy to oni! Może to Klan Gwiazdy nas karze!
Sprzeczne opinie zaczęły wzburzać powietrze wokół ciała zmarłej. Koty jeżyły futra i szczerzyły kły. Pora Nagich Drzew, stres po kolejnej stracie – wszystko to powodowało kłótnie, nawet między najbliższymi przyjaciółmi. Milczenie liderki wcale nie uspokajało sytuacji.
— Dajcie przemówić Liściastej Gwieździe! — warknęła w końcu Delikatna Bryza, przecinając powietrze ogonem.
Wszyscy zamilkli dopiero po kilku sekundach, wbijając wzrok w przywódczynię. Oczekiwali jej decyzji. Czy pójdą walczyć z Klanem Wilka?
Liderka przełknęła ślinę. W swojej roli czuła się naprawdę niepewnie.
— Porozmawiam z Judaszowcowym Pocałunkiem i najstarszymi klanu. Dojdziemy do porozumienia, co należy zrobić. A jutro pochowamy Zagubionego Obuwika na Pogorzelisku — odparła w końcu.
Skinęła krótko głową nad ciałem zmarłej i odeszła do swojego legowiska, zbierając grupę najmądrzejszych i najstarszych kotów – tych, którzy oczywiście wierzyli w przodków.
Reszta kotów zwiesiła głowy. Nieliczni dzielili się językami z kotką. Inni, z szacunku do tradycji, skinęli przed nią głowami i odeszli, by dalej dyskutować o wszystkim. Pietruszka również podeszła. Bez słowa pożegnała to, co zostało z kotki, a potem wycofała się i skierowała ku żłobkowi. Musiała wyjaśnić wszystko swoim córkom. Nie pozwoliła im jednak zobaczyć ciała. Obraz krwi, brakującej łapy i pustego spojrzenia… to byłby za duży ciężar dla młodych, delikatnych umysłów. Zamiast tego, opowiedziała im cicho, że czasem nawet najwięksi wojownicy nie wracają.
Teraźniejszość
Ciemne chmury zawisły nad klanami, a wraz z nimi nadszedł chłód — nie tak przenikliwy, jak można by się spodziewać, lecz wciąż nieprzyjemny. Deszcz mieszał się ze śniegiem, tworząc grząskie błotne pułapki, w które z łatwością wpadały nieuważne łapy. Zwierzęta toczyły cichą, ale bezwzględną walkę o każdy skrawek pożywienia.
Czekoladowe futro Pietruszki migało pośród splątanych krzewów. Jej ruchy były zwinne i skupione — niczym cień sunęła między drzewami, tropiąc ledwo wyczuwalny zapach nornika. Gdy nagle przystanęła, uniosła głowę ku poszarpanym koronam drzew. Lodowaty wiatr wdarł się między gałęzie i natychmiast zaplątał się w jej sierść, szarpiąc ją na wszystkie strony. Ale to nie był zwyczajny podmuch. Niósł ze sobą zapachy. Znajome: wilgotna kora, ślad jelenia, granice terytorium... i coś jeszcze. Coś, czego każdy kot z Klanu Klifu szukał z rosnącym niepokojem. Zapach intruzów. Świeży. Namacalny. Tuż za drzewami. Pietruszka instynktownie rzuciła się do przodu, gotowa ruszyć tropem. Jednak już po chwili zawahała się. Zatrzymała się, zaciskając łapy w miękkim błocie. Jej serce biło szybko, a w głowie tłukły się pytania. Czy to mogli być rodzice jej adoptowanych córek? A może zupełnie obce koty? Czy rozsądnie jest iść tam samemu? Przez chwilę chodziła w kółko, odwracając się raz w jedną, raz w drugą stronę. Las wydawał się milczeć w oczekiwaniu na jej decyzję. W końcu podjęła ją — musiała to sprawdzić teraz, zanim trop zniknie wśród drzew. Jeśli to oznacza rozłąkę z dziećmi… cóż, może powinny wrócić do swojej prawdziwej rodziny. Może one nie były jej pisane. Może to próba od Gwiezdnych Przodków. Czy potrafi postawić ich dobro ponad własne? Z sercem ściśniętym w skurczu, wojowniczka rzuciła się w gęstwinę. Trop był świeży — połamane gałęzie, ślady łap w rozmokłym błocie. Natychmiast nastroszyła futro i ruszyła w pościg. Z gracją omijała drzewa, przeskakiwała spróchniałe pnie, przemykała pod niskimi gałęziami. Im dalej biegła, tym silniejsze stawały się jej wątpliwości. Czy jej nos mógł ją oszukać? Las się kończył. Przed nią rozciągały się złote kłosy traw. Czy to możliwe, że się tam ukryli? To nie miałoby sensu. Te trawy były regularnie zbierane przez ludzi. To miejsce nie dawało żadnego bezpieczeństwa. Na granicy lasu Pietruszka przywarła do ziemi. Jej uszy poruszały się niespokojnie w każdą stronę, wychwytując najmniejszy szelest. Wokół panowała niepokojąca cisza. Z gardła kotki wyrwało się ciche przełknięcie śliny, gdy niemalże czołgając się, ruszyła naprzód — ukryta w ostatnich kępach traw. Szła powoli, ostrożnie, aż jej bursztynowe oczy dostrzegły zarys drewnianej szopy. W jej wnętrzu panował mrok. To właśnie tutaj jej nos wskazywał cel. Zapach był intensywny, nie do pomylenia.
Zbliżyła się o kilka kroków, skradając się przy samym gruncie. I wtedy je zobaczyła.
Para oczu. Potem kolejna. I kolejna.
Zamrugała. Koty — cztery? Pięć? A może więcej — wpatrywały się w nią z wnętrza szopy. Ich spojrzenia pełne były zdziwienia, nieufności, a nawet złości. Gdy jedno z nich syknęło, dźwięk był tak potężny, jakby w środku czaił się rozwścieczony borsuk. Pietruszka nie potrzebowała więcej znaków. Wiedziała, kiedy odpuścić. Odbiła się tylnymi łapami i rzuciła do ucieczki, błyskawicznie znikając między drzewami.
Biegła, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziała, ilu ich było — czterech? Pięciu? Może nawet więcej. Nawet jako jedna z najlepszych wojowniczek klanu, nie miała szans w starciu z tyloma przeciwnikami. Las migał po bokach jak rozmazana plama. Błoto chlupotało pod łapami. Pietruszka pędziła przed siebie, prosto do obozu.
Muszę zdążyć, zanim się przeniosą. Zanim znikną.
Odgłosy łap uderzających o ściółkę leśną niosły się echem między drzewami, skutecznie płosząc wszelką zwierzynę. Były wyraźne, głośne, nie do pomylenia. Ktoś biegł. Szybko. Bardzo szybko. Byle tylko zdążyć na czas.
— Liściasta Gwiazdo! — zawołała Pietruszka, podchodząc szybkim krokiem i kłaniając się nisko.
— Pietruszkowa Błyskawico, co się stało? — zapytała liderka, przerywając jej stanowczym tonem.
Z legowiska medyka wysunęła się również Wieczne Zaćmienie. Jej łapa zadrżała, jakby chciała podejść do ukochanej, lecz zawahała się. Wzrok wszystkich obecnych był skupiony na centrum wydarzeń, a ona nie chciała przyciągać dodatkowej uwagi. Pozostała więc w miejscu, obserwując z rosnącym niepokojem całą sytuację.
— Wiem, gdzie ukrywają się intruzi — wypaliła Pietruszka, nie owijając w bawełnę. Nie było na to czasu. — W tym dziwnym gnieździe z drewna, które postawili dwunożni — dodała, patrząc prosto w oczy przywódczyni.
Liściasta Gwiazda drgnęła. Jej wąsy poruszyły się lekko, jakby łapały myśli krążące w powietrzu. Zamilkła na chwilę, wpatrując się w wojowniczkę.
— Jest ich kilku. Trudno dokładnie powiedzieć... może pięciu, może więcej — dodała Pietruszka, zbliżając się jeszcze o krok, jakby próbując wymusić decyzję. W obozie zapanowała cisza, a oczy wszystkich zwróciły się ku liderce. Koty wstały, napięte i gotowe – jakby jedno słowo miało zamienić je w cienie gotowe do ataku.
— Pietruszkowa Błyskawico, Dzwonkowy Szmerze, Pokrzywowe Zarośla, Pikująca Jaskółko i Delikatna Bryzo – odezwała się Liściasta Gwiazda. — Dołączacie do mojego patrolu. Idziemy z wizytą do tych samotników.
Jej głos był spokojny, lecz stanowczy. Ruszyła naprzód – gotowa. Czy na rozmowę? A może na walkę? Część tej historii była już napisana, lecz dla zgromadzonych kotów wciąż pozostawała tajemnicą. Pietruszka bez wahania dołączyła do przywódczyni. Odwróciła się, łapiąc wzrok Wiecznego Zaćmienia. Skinęła jej głową, dając znak: Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Potem jej spojrzenie powędrowało ku trzem małym kotkom, które obserwowały sytuację ze żłobka. Kukuła czuwała nad Gołąbkiem i Przepiórką, trzymając je z dala od wejścia. Maluchy patrzyły z zaciekawieniem i niepokojem, nie rozumiejąc jeszcze, co się dzieje. Pozostali wybrani do patrolu żegnali się z bliskimi. Czuć było napięcie w powietrzu – jak tuż przed burzą. Gdy patrol wyruszył, za ich plecami rozległy się nawoływania i życzenia powodzenia. Każdy w obozie miał nadzieję, że ta wyprawa zakończy się bez krwi. Ale wojownicy nie mogli być tego pewni.
Tętent łap niósł się echem przez las. Zwierzyna ukryta w norkach cicho obserwowała przemieszczającą się grupę kotów. Bezpieczna. Niewidoczna. Teraz nie była celem.
— Nie idziemy na walkę — oznajmiła spokojnym, ale stanowczym tonem. — Chcemy porozmawiać. Poprosić je o opuszczenie naszych terenów. Jeśli się nie zgodzą…
Urwała, nie kończąc myśli. Sam dźwięk słów o walce i potencjalnym rozlewie krwi zdawał się sprawiać jej fizyczny ból. Każdy z wojowników skinął głową, lecz mimo to ich mięśnie napięły się jak postronki. Wiedzieli, że z samotnikami rzadko udaje się rozmawiać. Zbyt często kończyło się to walką. Mimo wszystko Pietruszka miała nadzieję. Głęboko w sercu wierzyła, że tym razem będzie inaczej. Tak samo jak jej przywódczyni, nie znosiła przemocy. Nigdy jeszcze nie uczestniczyła w bitwie i wcale nie pragnęła zmienić tego stanu rzeczy.
Grupa kotów zbliżała się do szopy zdecydowanym krokiem. Ich łapy stąpały głośno, wyraźnie, nie ukrywając obecności. Lokatorzy drewnianego gniazda natychmiast ich dostrzegli.
Zgrzyt drewna. Skrzypienie desek. Cichy szelest. Patrol wstrzymał oddech.
Z wnętrza szopy wynurzyła się pierwsza postać – potężna, umięśniona srebrna kotka z rudymi, ognistymi plamami na futrze. Jej oczy płonęły gniewem, lecz nie ruszyła się do ataku. Z jej lewej strony pojawiła się czekoladowa kocica – przeciętnego wzrostu, bez ogona, pokryta starymi bliznami. Po prawej stanęła smukła, wysoka szylkretka, której postawa przypominała napięty łuk. Cała trójka patrzyła w milczeniu. Czekały. Czujne. Gotowe. Wreszcie z cienia wyłoniła się kolejna kotka – liliowa, szylkretowa, o pręgowanym futrze i sylwetce wysokiej, niemal groteskowo chudej. Przez jej zamglone, przekrwione oko przebiegała szrama, jak pęknięcie w lodzie. Stanęła między pozostałymi trzema kotkami, a potem podeszła krok do przodu. Teraz dzielił ją od Liściastej Gwiazdy zaledwie jeden ruch łapy. Nikt się nie poruszył. Tylko wiatr huczał cicho między deskami starej szopy. Z wnętrza budowli wyłaniały się cienie trzech innych kotek. Obserwowały wszystko uważnie. Cisza rozciągała się niczym niewidzialna mgła. Kilka uderzeń serca… może więcej. Czas dłużył się nieznośnie, jakby świat wstrzymał oddech. Nagle ciszę przerwał ruch. Pokrzywowe Zarośla, niespodziewanie dla wszystkich, pchnął delikatnie Pietruszkę i Liściastą Gwiazdę do przodu, jakby w transie. Sam stanął obok nich, zamarły, z oczami szeroko otwartymi. Wpatrywał się w liliową kotkę tak, jakby zobaczył ducha.
— Taniec? — wyszeptał z trudem, jego głos drżał.
Wojownik przełknął ślinę. W jego oczach błyszczała nadzieja, zaskoczenie i głęboki żal.
Pietruszka spojrzała na niego zdezorientowana. Nie wiedziała, kim była ta kotka. Co łączyło ją z Pokrzywowymi Zaroślami? Nic się jej nie kleiło, ale nie śmiała odezwać się ani słowem. Tak jak reszta – trwała w milczeniu. Dwie grupy kotów wpatrywały się w siebie nawzajem. Klan Klifu. Samotniczki. A pomiędzy nimi cisza tak gęsta, że można by ją było przeciąć pazurem.
<Terpsychoro?>
bardzo ładne opko!!!
OdpowiedzUsuń