Mniszkowy Nektar rysował coś pazurem w piachu, spoglądał na bezkresne morze. Mewy, te białe podstępne ptaki przelatywały mu nad uchem, wydając przy tym piskliwe odgłosy. Jedne walczyły o drobne błyskotki, zachowywały się jak wielkie sroki! A inne robiły gniazda gdzieś na klifach. Było spokojnie, dotąd żaden patrol nie przeszedł koło niego. Czy powinien się cieszyć? Nie odpowiedział sobie, tylko przeciągnął pazurem linię przez narysowany kształt — coś jak liść, może rybia łuska, może pióro. Teraz wyglądało jak coś zapomnianego. Wstał, a kamienie pod łapami były jeszcze ciepłe od słońca, ale w powietrzu czuć było wieczór. Gdzieś z dołu, od strony porośniętej mchem ściany, dobiegł go cichy chlupot wody. Fala odbiła się od skał i wróciła jak szept. W oddali zamajaczyła sylwetka kota. Nie zbliżała się, tylko stała w miejscu, jak cień wtopiony w skałę. Może to wojownik, może jakiś samotnik? Mniszek nie ruszył się, nie uciekł i nie skinął głową. Tylko spojrzał. Wiatr przeszedł nad nim, lekki i słony. Mewy zawisły na niebie, jakby nagle zamilkły. Mniszkowy Nektar stał nieruchomo, jakby wtapiając się w ten moment, w ten pejzaż, w tę ciszę, która nagle zapadła. Morze dalej szumiało, nieprzerwanym, rytmicznym szeptem, a powietrze pachniało solą i wilgocią. W oddali sylwetka nie ruszała się, jakby sama była częścią skał i mchu. W końcu wiatr podniósł lekki pył i liście, poruszając trawę u jego łap. Liliowy odetchnął głęboko, poczuł chłód wieczoru, który wypełniał przestrzeń między nim a tym tajemniczym cieniem. Nie znał tego kota, nie wiedział, kim był i czy w ogóle zechce podejść. Ale nie czuł strachu raczej spokój, jak gdyby obecność tej istoty była czymś naturalnym. Mniszkowy Nektar spojrzał jeszcze raz na morze, na bezkres, który zdawał się wciągać światło zachodzącego słońca. Powoli odwrócił się i zaczął iść ścieżką prowadzącą z powrotem do obozu. Z każdym krokiem kamienie pod łapami chłodziły się, a szum fal mieszał się z odległymi dźwiękami życia, które tętniło wśród drzew. Nie spieszył się. Kroczył ścieżką, którą znał dobrze, ścieżką prowadzącą z powrotem do obozu. Kamienie pod łapami stawały się chłodniejsze, wilgotne od morskiej bryzy, a pod stopami zaczęła się mieszać piaskowa ziemia i miękki mech. Po bokach rosły dzikie zioła i niskie krzewy, które kołysały się spokojnie na wietrze. Mniszkowy wdychał powietrze, czuł świeżość wieczoru, która mieszała się z ziemistym zapachem lasu. Ptaki w koronach drzew ćwierkały cicho, jakby w rozmowie, ale ich śpiew był łagodny, bez pośpiechu. Gdzieś dalej, pod gałęziami, zauważył poruszające się drobne stworzenia myszy lub jaszczurki, które schowały się w trawie na jego widok. Wszystko tu było takie zwyczajne, takie spokojne. Żadnego pośpiechu, żadnego niepokoju.Wojownik czuł, jak z każdym krokiem jego myśli uspokajają się jeszcze bardziej. Przez chwilę zatrzymał się, zamknął oczy i wsłuchał się w dźwięki. Szum morza mieszał się z szelestem liści, a nad głową unosił się cichy gwar wieczoru. Podniósł łapę, otarł nią pyszczek i znów spojrzał przed siebie tam, gdzie ścieżka prowadziła dalej w głąb lasu. Nie było tu niczego nadzwyczajnego, ale to właśnie ten zwyczajny spokój napełniał go ciepłem. Wiedział, że po drodze spotka kilka znajomych kotów, wymieni kilka słów, może przysiądzie na chwilę pod Sowim Strażnikiem i pozwoli, by wieczór zaczął się powoli rozwijać. Krok za krokiem znikały za nim kamienie, a ścieżka zamieniała się w miękką ziemię. Czasem zdołał wyłapać jakiś zapach mokrego mchu, świeżo po deszczu trawy, drobnych kwiatów, które właśnie zakwitały gdzieś na skraju drogi. Albo mieszaniny zapachu różnych kotów; Jerzykowa Werwa, Pikująca Jaskółka i Eter byli na patrolu. Czuł to… Zwłaszcza zapach ostatniego wspomnianego kocura. Po jakimś czasie ścieżka zrobiła się wyraźniejsza i wyprowadziła go na otwarty teren. Tu powietrze było jeszcze chłodniejsze, cień drzew głęboki i gęsty. Mniszkowy Nektar postawił łapę na miękkiej trawie, przywitał się z tym miejscem, jak ze starym przyjacielem. Nikt się nie spieszył. Nie było potrzeby. Wokół panowała cisza, która nie była pustką, lecz obecnością wszystkiego, co tu było: kamieni, mchu, drzew, ptaków, powietrza i morza w oddali. Liliowy odwrócił się i ruszył dalej, wiedząc, że obóz jest już blisko. Był to zwykły wieczór, zwykły spacer. I może właśnie w tym tkwiła cała jego wartość w prostocie, w chwili zatrzymania, w tym, że świat się nie spieszył, a on mógł po prostu być. Kiedy w końcu dotarł na skraj lasu, ujrzał znajome kształty. Drzewa ustąpiły miejsca większym krzewom, a potem polanie, gdzie rosły trawy i kwiaty. Tu słychać było cichy szum z daleka jak odległe fale, które zawsze przypominały mu o morzu. Mniszek zatrzymał się, pozwolił, by wieczorny chłód ogarnął jego ciało i jeszcze raz spojrzał na niebo. Gwiazdy zaczynały pojawiać się powoli, pojedynczo, na ciemnym tle. Nic nie było naglące, nic nie wymagało od niego decyzji. Był tylko krok po kroku, oddech po oddechu, miejsce po miejscu. Kotów było kilka, rozmawiały cicho, ale on nie zabierał głosu. Usiadł w cieniu dużego krzewu i pozwolił sobie po prostu być – bez słów, bez ruchu, w bezpiecznej ciszy. Morze szeptało daleko, a wiatr niósł ze sobą tę samą, prostą melodię, którą znał od niedawna. Później czas szybko zleciał, Mniszkowy Nektar dotarł do obozu. Rozciągnął się i wziął coś ze sterty zdobyczy. Duży, masywny królik który pewnie uciekł do granicy z Klanem Klifu. Kiedy wziął zwierzynę, zobaczył Etera – czarnego, niskiego kocura. Jadł on nornicę, sam przy legowisku uczniów.
– Hej, mogę zjeść z tobą? – wymruczał liliowy. Ten spojrzał się na niego kątem oka i wzruszył ramionami. Ten pokiwał głową i podszedł do niego ze zwierzyną w pysku.
– Ale teraz mamy zamęt… Wiesz, czułbym strach jakbym zobaczył ciało martwego kota. Ale nie ty… Ty wolisz obserwować; jak myślisz czy śmierć Srokoszowej Gwiazdy i Zagubionego Obuwika była zaplanowana? – wymruczał. Zamyślił się na moment, marszcząc czoło.
– Nie wiem – przyznał. – O ile, z tego co wiem, Srokoszowa Gwiazda nie był jednym z najbardziej lubianych kotów, tak nie widzę powodu, czemu Obuwik miałaby zginąć, z resztą, na granicy. Czy możemy być pewni, że nie jest to spisek uknuty przez Klan Wilka? W zmowie z samotnikami, z klanami które były nam przyjacielem, czy kimś obojętnym. Możemy być też zepsuci od środka, najbardziej zaufani najczęściej stają się tym, za kogo nigdy byśmy ich nie wzięli.
– Właśnie, może Klan Wilka dokonał tego okrutnego czynu, nie wiem jak samotnicy, ale my musimy być czujni…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz