Kotka patrzyła z czułością na medyczkę. Jej spojrzenie było pełne blasku, jakby słońce odbiło się w jeziorze i zatrzymało na zawsze w jej oczach. Gdy szylkretowa podniosła się z ziemi, oblizując nos, Pietruszka delikatnie musnęła jej nos swoim. Wieczne Zaćmienie zaskoczona cofnęła się o krok. Uszy aż ją zapiekły ze wstydu i zawstydzenia, więc odchrząknęła nerwowo, próbując zapanować nad drżeniem serca.
— Już nie boli? — zapytała Pietruszka, rumieniąc się, ale uśmiechając tak ciepło, że wiaterek wydawał się łagodniejszy.
— Nie... już nie boli — odpowiedziała cicho Zaćmienie, po czym otarła się policzkiem o pysk ukochanej.
— To teraz szukajmy dalej jajek! — zamruczała pręgowana kotka i ruszyła wzdłuż klifu, co jakiś czas zerkając w dół — tam, gdzie mewy najchętniej zakładały swoje gniazda.
— Znasz ptaki lepiej niż niejedna sowa, więc z tobą to będzie proste — zamruczała szylkretowa, ocierając się bokiem o bok wojowniczki. Ich futerka splatały się w ciepłym tańcu z każdym krokiem. Pietruszkowa Błyskawica rzucała jej co chwila spojrzenia przepełnione miłością. Czuła się swobodnie. Bezpiecznie. Kompletna. Kochała medyczkę całym sercem, do samego czubka ogona. I wiedziała — ta miłość była sprzeczna z kodeksem, z zasadami, z tradycją. Ale czy miłość powinna znać granice? Dla Wiecznego Zaćmienia byłaby w stanie przejść przez całą Mroczną Puszczę — samotnie, bez lęku, byle tylko mieć ją u boku. Nawet jeśli tam nie świecą żadne gwiazdy, dla Pietruszki jej ukochana była jedynym światłem, jakiego kiedykolwiek potrzebowała. Była jej gwiazdką w ciemności. Nawet gdyby przed nią wyrósł najpiękniejszy kwiat świata, gdyby wokół niej zatańczył najbarwniejszy motyl, gdyby śpiewał najcudowniejszy ptak — to wszystko zbladłoby przy blasku Wiecznego Zaćmienia. Jej pomarańczowe spojrzenie było, jest i będzie zawsze zwrócone na nią — i tylko na nią.
— Pietruszko? — zamruczała Zaćmienie, zatrzymując się na moment.
— Słucham cię cały czas — odpowiedziała wojowniczka miękko, patrząc w jej oczy żółte jak mniszek.
— Wiem… ale spójrz tam. Wydaje mi się, że na klifie jest gniazdo.
Medyczka ruszyła kłusem w stronę przepaści, a Pietruszka bez wahania podążyła za nią. Ich łapy stukały równo, a wiatr niósł ich śmiech i szeptane słowa nad krawędzią świata. Pręgowana zmrużyła oczy, po czym westchnęła, dając jasno do zrozumienia, że żadnego jajka nigdzie nie było widać.
<Zaćmienie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz