Na granatowym niebie migotały drobne gwiazdki, a wśród drzew śpiew cykad mieszał się z ostatnimi wieczornymi trelami ptaków. Wieczorny patrol właśnie wracał do obozu, dumnie niosąc zdobycz w pyskach, podczas gdy przy wyjściu czekał już nocny patrol, gotów przeczesać granice pod osłoną mroku. Większość uczniów już dawno spała, zbierając siły na jutrzejsze szkolenia. Ale nie Motylkowa Łapa. W legowisku medyka zapanował lekki niepokój — niedawno dołączył do nich nowy uczeń, Zawilcowa Łapa, który stracił wzrok. Szylkretowa kotka chciała się z nim zaprzyjaźnić, dać mu wsparcie… a przy tym — po raz ostatni — oddać się temu, co kochała najbardziej: leczeniu i pomocy. Czuła, że to było jej przeznaczenie. A jednak... szmer szeptów, spojrzenia rzucane w stronę Skowroniego Odłamka, którego sytuacja skomplikowała się przez jej obecność, coraz mocniej ciążyły na jej barkach. Nie chciała, by ktoś musiał rezygnować z roli przez jej obecność w legowisku. A teraz… było tu zbyt ciasno. Podjęła decyzję: po najbliższym spotkaniu medyków wróci do szkolenia na wojowniczkę. Choć serce bolało ją na samą myśl, postanowiła wykorzystać ten czas najlepiej jak potrafi — pokazać, ile jest warta. Układała zioła w cichym skupieniu, gdy do legowiska wsunął się rudawy starszy kot o wywiniętych uszach. Ostrożnie przysiadł na piaszczystym podłożu, poruszając się z wyraźnym trudem. Motylkowa Łapa podskoczyła do niego natychmiast.
— Nagietkowy Wschodzie, co cię tu sprowadza o takiej porze? — zapytała z troską w głosie, nachylając się do niego. Starszy kot chrząknął, marszcząc pysk.
— Brzuch mnie boli. Wymiotowałem w drodze tutaj. — warknął niechętnie, jakby sam fakt, że musi szukać pomocy u młodszej kotki, uwierał go bardziej niż dolegliwość. Bez słowa Motylkowa Łapa podeszła do ziołowego magazynu. Szybko odnalazła gałązkę z trzema jagodami, które delikatnie powiewały na wietrze. Wręczyła je kocurowi z delikatnym uśmiechem.
— Zjedz i poproś któregoś z wojowników, żeby przyniósł ci trochę wody — powiedziała miękko, podając mu również kulkę mchu.
Nagietkowy Wschód skinął głową, zjadł jagody i bez słowa zabrał mech. Wciąż utykając, ruszył z powrotem do swojego posłania — zignorował jednak polecenie kotki i nie poprosił nikogo o pomoc. Chciał tylko jak najszybciej położyć się i mieć ten wieczór za sobą. Motylkowa Łapa nie zauważyła, że odszedł bez wody. Cała jej uwaga skupiona była znów na ziołach — chciała być potrzebna, choćby jeszcze tylko przez chwilę…
Oº°‘¨¨‘°ºO
Promienie słońca delikatnie przecisnęły się przez wejście do legowiska medyka, ale Motylkowa Łapa była szybsza od świtu. Już od momentu, gdy pierwsze ptaki zaczęły nieśmiało śpiewać, krzątała się wśród ziół, układając je z precyzją i skupieniem. W ciszy dołączyła do niej Pajęcza Lilia — razem, bez słów, zjadły skromne śniadanie, a potem wyruszyły na zbieranie świeżych roślin. Nie potrzebowały rozmów. Chłód na ich pyskach był codziennością. Przy granicy z Klanem Klifu ich ścieżki się rozdzieliły. Motylkowa Łapa ruszyła na własną łapę, z nosem blisko ziemi, węsząc znajomy zapach. Trybula. Udało jej się złapać jej trop i z determinacją ruszyła w kierunku, z którego dobiegał aromat. W swojej zawziętości nie zauważyła, że przekroczyła granicę klanów. Choć zaledwie o łapę, krok może dwa — z łatwością mogłaby cofnąć się z powrotem na swoje terytorium. Zatrzymała się nagle. Wysoka trawa szumiała cicho, a ona sama… właśnie teraz stała pupą po stronie Klanu Klifu, a pyszczkiem po stronie Klanu Burzy. I wtedy dostrzegła to — małe gniazdo, utkane z trawy, piórek i drobnych gałązek, sprytnie ukryte w gąszczu. W jego wnętrzu spoczywały maleńkie, nakrapiane jajka. Kotka poruszyła wąsami z zachwytem i pochyliła się, by delikatnie musnąć łapą jedno z nich. Były kruche, niemal przezroczyste — aż trudno było uwierzyć, że w ich wnętrzu tli się życie. W tej spokojnej chwili nagle poczuła obecność. Ktoś za nią stał. Chwilę później usłyszała ciche chrząknięcie. Motylkowa Łapa podskoczyła przestraszona, odwracając się błyskawicznie, choć ostrożnie — by nie uszkodzić jajek. Stanęła oko w oko z niską szylkretową uczennicą, której zapach wskazywał wyraźnie: Klan Klifu.
— Co ty robisz? — zapytała nieznajoma, przekręcając głowę z ciekawością, lecz bez wrogości.
— Ja? Oglądam jajka! Popatrz! — zamruczała Motylkowa Łapa i odsunęła się nieco, odsłaniając drobne gniazdo wśród traw.
Szylkretowa zrobiła ostrożny krok do przodu, z zainteresowaniem zerkając na maleńkie jajka, ale niemal natychmiast cofnęła się o łapę.
— Ładne… ale byłaś w połowie na moim terenie. — mruknęła, nieco zbyt swobodnie jak na potencjalne spotkanie wrogich uczniów.
Motylkowa Łapa zmarszczyła nos, lekko zakłopotana.
— Naprawdę? Nie zauważyłam. — odparła szczerze. — Cóż… jestem uczennicą medyka, więc i tak nie poluję. — dodała zaraz, z nutą usprawiedliwienia. Wiedziała, że uzdrowiciele byli pod ochroną — nawet jeśli przekroczą granicę, nie powinno się ich atakować. W powietrzu zawisło napięcie — nie wrogie, ale pełne ostrożnej ciekawości.
Wyleczeni: Nagietkowy Wschód
<Nieznajomo?>
[729 słów]
[przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz