Zanim Wolfsong zdołał się choćby zorientować w sytuacji, na jego plecach wojownik Klanu Wilka zdążył już złapać równowagę i gryzł go zażarcie w kark, a pazurami wydzierał kępki krótkiej sierści. Brązowy kocur zasyczał wściekle, próbując zszarpać z siebie wściekłego szarego napastnika. Żaden z nich nie zamierza dać za wygraną, choć dla Wolfsonga walka ta była z góry przesądzona – w oddali słychać już było nadchodzącą pomoc – potężnych wojowników Klanu Wilka. Wolfsongowi duma nie pozwalała jednak się wycofać, zwłaszcza, że straciłby cenną zdobycz.
Zając przebiegł przez drewniany pomost i wbiegł pomiędzy drzewa, zanim brązowy kot zdołał go dosięgnąć, nie zamierzał jednak zrezygnować, zwłaszcza, że gryzoń był ranny i należał do Klanu Nocy. Jak można odpuścić taki smaczny posiłek i oddać go Klanowi Wilka? Rozumowanie Wolfsonga nie wydawało się błędne, niestety patrol Klanu Wilka, który akurat przechodził w pobliżu Sowiego Drzewa uznał, że zdobycz należy się ich Klanowi. Zając znajdował się wprawdzie na terytorium niczyim, toteż bójka była nieunikniona.
Wolfsong dopadł czyszczącego zadrapanie na łapie zająca z łatwością. Gryzoń kopnął go raz czy dwa w brzuch, nie zniechęciło to jednak głodnego wojownika. Kiedy tylko krew zalała trawę i jasnobrązowe futerko zająca, z zarośli wyskoczył czarny smukły kocur z blizną na oku. Nie zamierzał nawet rozmawiać, podszedł i wyrwał Wolfsongowi zdobycz spod łap. Orientalniak, jako kot szybki, rzucił się do przodu i odebrał zasłużoną zdobycz. Wróg najwidoczniej był na to przygotowany, bo chwilę później na grzbiecie Wolfsonga wylądował inny, szary kot z pręgami na nogach i czarnym ogonem.
Czy opłaca się tracić życie o zająca?, pomyślał Wolfsong, zadając ostateczny cios; gdyby nie zdołał dosięgnąć szarego kota tym razem, prawdopodobnie nie dostałby kolejnej szansy – padał ze zmęczenia, nawet krótka walka potrafiła wypompować z niego wszelkie siły. Na szczęście zahaczył pazurem o ciało wojownika, ten zaskrzeczał przeraźliwie i chwilę później wylądował na ziemi, Wolfsong natomiast uciekał już ile sił w łapach w kierunku swojego terytorium. Wojownicy Klanu Wilka nie zdawali się interesować uciekającym kotem, bo wymienili jednie radosne, zadowolone spojrzenia i wspólnie zaciągnęli zająca w gęstwiny.
Wolfsong patrząc na tę scenę, prychnął pod nosem, nie mogąc pogodzić się z przegraną. Wszelkie porażki odbijały się mocno na jego samoocenie, znaczyły jego duszę niczym pazury drapią ciało przeciwnika. Musiał tym razem przyznać Klanowi Wilka wygraną, nic nie mógł zrobić, by zając znalazł się na górze świeżej zdobyczy jego Klanu.
Bieg zakończył dopiero wtedy, gdy dotarł na kładkę. Wsłuchując się w uspokajający szum wody, przysiadł przy jednej z belek, oparł się o nią i spojrzał na swoje poharatane plecy. Rany okazały się zaskakująco małe – po piekącym bólu górnej partii grzbietu Wolfsong spodziewał się strumieni krwi, zobaczył natomiast cztery dłuższe, ale ledwo widoczne zadrapania na obu łopatkach, z których upłynęły może dwie cienkie strużki krwi. Zadowolony z faktu, że odniesione obrażenia zdołałby przeżyć nawet kociak, postanowił ponownie zapolować, pomimo wyraźnego smrodu krwi, który mógłby odstraszyć ofiary. Wierzył w swoje zdolności łowieckie, poza tym musiał dostarczyć Klanowi pożywienia. Nie miał już ochoty wdawać się w żadne ewentualne bójki, dlatego na miejsce kolejnej próby łowów wybrał tereny zasiedlone przez konie, w głębi terytorium Klanu Nocy. Słoneczne Skały wydawały się obiecujące, bo od kilku dni nikt nie polował w tamtym regionie, wiadome jednak było zagrożenie ze strony patroli Klanu Wilka. Wolfsongowi wystarczyło jedno przetrzepanie skóry przez wrogi Klan. Komu śpieszyłoby się do kolejnej bójki?
Wolfsong szybko, choć z trudem, wylizał poranione miejsca i podniósł się, by wyruszyć na dalsze łowy. Pora Szczytowania Słońca jeszcze nie nadeszła, nie musiał więc śpieszyć się z powrotem do Obozu. Zanim zrobił choćby krok do przodu, usłyszał za sobą szyderczy chichot i pełne dezaprobaty słowa:
– Oberwałeś i boisz się odegrać, co? - chichot przybrał na sile i zaczął przypominać rechot umierającej żaby, niż faktyczny śmiech. Wolfsong wiedział doskonale, kto szydzi z jego przegranej.
– Witaj, Hawkcry. Też się cieszę, że cię widzę – fuknął w pysk czarnego kota, obróciwszy się gwałtownie w jego kierunku.
– Zgłupiałeś? Ja się nie cieszę – mruknął stary kocur, udając znudzonego. Wysunął już od dawna nieostry pazur i podrapał się nim po klatce piersiowej. – Wiesz, przechodziłem obok, gdy dałeś się pokonać. Pomyślałem, że dam ci kilka dodatkowych lekcji i pomogę zaopatrzyć Klan w jedzenie.
Wolfsong cofnął się, kładąc uszy wzdłuż głowy. Trenować z nim? Wolfsongowi wystarczyły te minione księżyce przedłużanego przez Hawkcry'a treningu. Ojciec brązowego kota od samego początku składał do Blackstara zażalenia, że Wolfpaw nie może zostać wojownikiem, bo nie spisał się na egzaminie, kiedy właśnie spisał się doskonale. W ten sposób Wolfpaw dostał swoje imię wojownika znacznie później niż reszta jego kompanów.
– Nie zamierzam akceptować twojej pomocy. Odejdź stąd, w przeciwnym razie przyozdobię twoje uszy o kilka dodatkowych dziur! – warknął Wolfsong, wysuwając pazury. Nie miał zamiaru ograniczać się w przypadku walki z Hawkcry'em. Powoli zbliżał się czas, by pokazać staremu czarnemu kocurowi, gdzie jego miejsce. Na zbyt wiele sobie pozwalał ostatnimi czasy.
– Wolfsong! – rozległ się znany wojownikowi głos. Obrócił się, by sprawdzić, jak daleko od niego znajduje się nawołujący. Nikogo nie dostrzegł, postanowił więc kontynuować dyskusję z ojcem. Gdy ponownie spojrzał przed siebie, nikogo nie dostrzegł. Hawkcry ponownie uciekł przed ewentualnym kontaktem z kotem z Klanu Nocy. Bał się. Był jednym z tych kotów o prawdziwym mysim sercu. Gdyby mógł, zakopałby się w jednej z zajęczych nor, byleby umknąć przed wzrokiem swoich dawnych kompanów, ale by podejść ich i wszystkich wymordować.
Wolfsong rozejrzał się szybko, by posłać Hawkcry'owi chociaż jedno nienawistne spojrzenie, nigdzie jednak nie dostrzegł postrzępionego czarnego futra przeoranego wieloma bliznami. Hawkcry zniknął, tak jak miał to w swoim zwyczaju.
Wolfsong obrócił się, słysząc za sobą ciche kroki.
– Tu jesteś! – zawołała szylkretka z białym brzuchem, podchodząc do Wolfsonga. – Myślałam, że cię już nie znajdę. Blackstar wysłał mnie na poszukiwania, bo nikomu nie powiedziałeś, gdzie idziesz i... Na Gwiezdny Klan, co ci się stało? – Spottedflower dostrzegła rany na grzbiecie Wolfsonga, które od pewnego czasu krwawiły nieco bardziej niż dotychczas, ale zajęty ojcem kot nie zwrócił na to uwagi.
– To nic, Spottedflower. Miałabyś może ochotę na polowanie? – uśmiechnął się ciepło. Kotka zmierzyła go czujnym spojrzeniem.
– Frostedfern musi opatrzyć ci te rany.
– Naprawdę nic mi nie jest. Nie daj się prosić – nalegał. W kodzie genetycznym zapisaną miał upartość i zażartość we wszystkich działaniach, toteż odmówienie mu równało się z niekończącą się falą: „proszę, no proszę, proszę, proszę”.
<Spottedflower?>
Zając przebiegł przez drewniany pomost i wbiegł pomiędzy drzewa, zanim brązowy kot zdołał go dosięgnąć, nie zamierzał jednak zrezygnować, zwłaszcza, że gryzoń był ranny i należał do Klanu Nocy. Jak można odpuścić taki smaczny posiłek i oddać go Klanowi Wilka? Rozumowanie Wolfsonga nie wydawało się błędne, niestety patrol Klanu Wilka, który akurat przechodził w pobliżu Sowiego Drzewa uznał, że zdobycz należy się ich Klanowi. Zając znajdował się wprawdzie na terytorium niczyim, toteż bójka była nieunikniona.
Wolfsong dopadł czyszczącego zadrapanie na łapie zająca z łatwością. Gryzoń kopnął go raz czy dwa w brzuch, nie zniechęciło to jednak głodnego wojownika. Kiedy tylko krew zalała trawę i jasnobrązowe futerko zająca, z zarośli wyskoczył czarny smukły kocur z blizną na oku. Nie zamierzał nawet rozmawiać, podszedł i wyrwał Wolfsongowi zdobycz spod łap. Orientalniak, jako kot szybki, rzucił się do przodu i odebrał zasłużoną zdobycz. Wróg najwidoczniej był na to przygotowany, bo chwilę później na grzbiecie Wolfsonga wylądował inny, szary kot z pręgami na nogach i czarnym ogonem.
Czy opłaca się tracić życie o zająca?, pomyślał Wolfsong, zadając ostateczny cios; gdyby nie zdołał dosięgnąć szarego kota tym razem, prawdopodobnie nie dostałby kolejnej szansy – padał ze zmęczenia, nawet krótka walka potrafiła wypompować z niego wszelkie siły. Na szczęście zahaczył pazurem o ciało wojownika, ten zaskrzeczał przeraźliwie i chwilę później wylądował na ziemi, Wolfsong natomiast uciekał już ile sił w łapach w kierunku swojego terytorium. Wojownicy Klanu Wilka nie zdawali się interesować uciekającym kotem, bo wymienili jednie radosne, zadowolone spojrzenia i wspólnie zaciągnęli zająca w gęstwiny.
Wolfsong patrząc na tę scenę, prychnął pod nosem, nie mogąc pogodzić się z przegraną. Wszelkie porażki odbijały się mocno na jego samoocenie, znaczyły jego duszę niczym pazury drapią ciało przeciwnika. Musiał tym razem przyznać Klanowi Wilka wygraną, nic nie mógł zrobić, by zając znalazł się na górze świeżej zdobyczy jego Klanu.
Bieg zakończył dopiero wtedy, gdy dotarł na kładkę. Wsłuchując się w uspokajający szum wody, przysiadł przy jednej z belek, oparł się o nią i spojrzał na swoje poharatane plecy. Rany okazały się zaskakująco małe – po piekącym bólu górnej partii grzbietu Wolfsong spodziewał się strumieni krwi, zobaczył natomiast cztery dłuższe, ale ledwo widoczne zadrapania na obu łopatkach, z których upłynęły może dwie cienkie strużki krwi. Zadowolony z faktu, że odniesione obrażenia zdołałby przeżyć nawet kociak, postanowił ponownie zapolować, pomimo wyraźnego smrodu krwi, który mógłby odstraszyć ofiary. Wierzył w swoje zdolności łowieckie, poza tym musiał dostarczyć Klanowi pożywienia. Nie miał już ochoty wdawać się w żadne ewentualne bójki, dlatego na miejsce kolejnej próby łowów wybrał tereny zasiedlone przez konie, w głębi terytorium Klanu Nocy. Słoneczne Skały wydawały się obiecujące, bo od kilku dni nikt nie polował w tamtym regionie, wiadome jednak było zagrożenie ze strony patroli Klanu Wilka. Wolfsongowi wystarczyło jedno przetrzepanie skóry przez wrogi Klan. Komu śpieszyłoby się do kolejnej bójki?
Wolfsong szybko, choć z trudem, wylizał poranione miejsca i podniósł się, by wyruszyć na dalsze łowy. Pora Szczytowania Słońca jeszcze nie nadeszła, nie musiał więc śpieszyć się z powrotem do Obozu. Zanim zrobił choćby krok do przodu, usłyszał za sobą szyderczy chichot i pełne dezaprobaty słowa:
– Oberwałeś i boisz się odegrać, co? - chichot przybrał na sile i zaczął przypominać rechot umierającej żaby, niż faktyczny śmiech. Wolfsong wiedział doskonale, kto szydzi z jego przegranej.
– Witaj, Hawkcry. Też się cieszę, że cię widzę – fuknął w pysk czarnego kota, obróciwszy się gwałtownie w jego kierunku.
– Zgłupiałeś? Ja się nie cieszę – mruknął stary kocur, udając znudzonego. Wysunął już od dawna nieostry pazur i podrapał się nim po klatce piersiowej. – Wiesz, przechodziłem obok, gdy dałeś się pokonać. Pomyślałem, że dam ci kilka dodatkowych lekcji i pomogę zaopatrzyć Klan w jedzenie.
Wolfsong cofnął się, kładąc uszy wzdłuż głowy. Trenować z nim? Wolfsongowi wystarczyły te minione księżyce przedłużanego przez Hawkcry'a treningu. Ojciec brązowego kota od samego początku składał do Blackstara zażalenia, że Wolfpaw nie może zostać wojownikiem, bo nie spisał się na egzaminie, kiedy właśnie spisał się doskonale. W ten sposób Wolfpaw dostał swoje imię wojownika znacznie później niż reszta jego kompanów.
– Nie zamierzam akceptować twojej pomocy. Odejdź stąd, w przeciwnym razie przyozdobię twoje uszy o kilka dodatkowych dziur! – warknął Wolfsong, wysuwając pazury. Nie miał zamiaru ograniczać się w przypadku walki z Hawkcry'em. Powoli zbliżał się czas, by pokazać staremu czarnemu kocurowi, gdzie jego miejsce. Na zbyt wiele sobie pozwalał ostatnimi czasy.
– Wolfsong! – rozległ się znany wojownikowi głos. Obrócił się, by sprawdzić, jak daleko od niego znajduje się nawołujący. Nikogo nie dostrzegł, postanowił więc kontynuować dyskusję z ojcem. Gdy ponownie spojrzał przed siebie, nikogo nie dostrzegł. Hawkcry ponownie uciekł przed ewentualnym kontaktem z kotem z Klanu Nocy. Bał się. Był jednym z tych kotów o prawdziwym mysim sercu. Gdyby mógł, zakopałby się w jednej z zajęczych nor, byleby umknąć przed wzrokiem swoich dawnych kompanów, ale by podejść ich i wszystkich wymordować.
Wolfsong rozejrzał się szybko, by posłać Hawkcry'owi chociaż jedno nienawistne spojrzenie, nigdzie jednak nie dostrzegł postrzępionego czarnego futra przeoranego wieloma bliznami. Hawkcry zniknął, tak jak miał to w swoim zwyczaju.
Wolfsong obrócił się, słysząc za sobą ciche kroki.
– Tu jesteś! – zawołała szylkretka z białym brzuchem, podchodząc do Wolfsonga. – Myślałam, że cię już nie znajdę. Blackstar wysłał mnie na poszukiwania, bo nikomu nie powiedziałeś, gdzie idziesz i... Na Gwiezdny Klan, co ci się stało? – Spottedflower dostrzegła rany na grzbiecie Wolfsonga, które od pewnego czasu krwawiły nieco bardziej niż dotychczas, ale zajęty ojcem kot nie zwrócił na to uwagi.
– To nic, Spottedflower. Miałabyś może ochotę na polowanie? – uśmiechnął się ciepło. Kotka zmierzyła go czujnym spojrzeniem.
– Frostedfern musi opatrzyć ci te rany.
– Naprawdę nic mi nie jest. Nie daj się prosić – nalegał. W kodzie genetycznym zapisaną miał upartość i zażartość we wszystkich działaniach, toteż odmówienie mu równało się z niekończącą się falą: „proszę, no proszę, proszę, proszę”.
<Spottedflower?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz