Dawno temu, gdy Brukselka była kociakiem
Brukselka oczekiwała dalszych opowieści od Pokrzywowego Wąsa. Kocur nie wpadał za często do żłobka, dlatego sama musiała go poszukiwać. Tym razem postanowiła opuścić na chwilę swoje legowisko i pochodzić po obozie albo zajrzeć do legowiska wojowników. Kalafior na pewno się nie skapnie, prawda?
Kotka wyjrzała na obozową polanę, ale nie dostrzegła znajomego niebieskiego futra. Ostrożnie wydostała się na zewnątrz, gdzie uderzył w nią silny podmuch mroźnego wiatru. Młoda kotka zatrzęsła się z zimna, ale nie miała zamiaru teraz się poddawać. Zaczęła brnąć do przodu, przy okazji rozglądając się za swoim tatą.
Zamiast znalezienia swojego ojca, koteczka uderzyła w czyjąś łapę. Straciła równowagę i wywróciła się na ziemię. Szybko ponownie się podniosła i zmarszczyła brwi. Podniosła głowę i dostrzegła jakąś uczennicę. Brukselka aż kichnęła ze złości, chciała zacząć ją wyzywać, ale ugryzła się w język.
— Dzień dobry — mruknęła i wyprostowała się dumnie.
Lamentująca Łapa zerknęła ze złością na kociaka, który przypałętał się jej pod łapy.
— Uważaj, jak chodzisz — burknęła. Brukselka natychmiast odwzajemniła spojrzenie starszej kotki.
— To ty patrz pod nogi! — mruknęła niezadowolona i przewróciła oczami. Liczyła na spokojniejszą rozmowę, ale najwyraźniej napotkała na kogoś podobnego do niej.
— Nie powinnaś teraz siedzieć w żłobku?
Liliowa kotka uśmiechnęła się pod nosem.
— A nie! Nie mogę wychodzić z obozu, ale ze żłobka już tak! — uparła się, na co dymna prychnęła z pogardą.
— W ogóle to jakbyś nie zauważyła, to stoję w miejscu — odparła Lament, wymownie spoglądając w niebo. Na ostatnie słowa kotki uśmiechnęła się szyderczo. — Ja opuściłam obóz jako kociak.
— Fajnie, ale nie możesz po prostu stać na środku obozu jak pień i oczekiwać, że każdy cię będzie omijał! — miauknęła Brukselka, przewracając oczami.
— A właśnie, że mogę stać w miejscu — odparowała dymna, kręcąc głową na boki. Następnie Brukselka uniosła uszy, wyraźnie zaciekawiona.
— Czekaj… Chwila, co masz na myśli? Uciekłaś ze żłobka? — spytała. Chciała jeszcze dodać coś wrednego, ale ugryzła się w język.
Lamentująca Łapa uśmiechnęła się szyderczo. — Oczywiście, że tak. Uciekłam z obozu. No, ale wiesz, to nie dla każdego.
Brukselka nie odpowiedziała kotce na jej poprzednie słowa na temat stania w miejscu. Teraz skupiła się na nowym, ciekawszym wątku – ucieczce.
— Widać! Tylko takie głupie koty jak ty uciekłyby z obozu — parsknęła, jej ton był nieco żartobliwy. Liliowa kotka chciała dogryźć starszej "koleżance”, ale jednocześnie trochę nie wiedziała, za co się złapać. — Czyżby cię mama nie kochała, że tak bardzo chciałaś od niej uciec? — spytała, unosząc jedną brew do góry. Uczennica zmrużyła nieznacznie ślepia, a następnie prychnęła z wyższością.
— Uwierz mi, że nie. Ja w przeciwieństwie do niektórych kotów mam nieco odwagi oraz charakteru i nie boję się zrobić czegoś wbrew woli starszych... Ale ty i tak tego nie zrozumiesz. — Machnęła lekceważąco łapą i teatralnie odwróciła wzrok.
Brukselka zagryzła wargę, chcąc dodać coś jeszcze, ale zanim zdążyła otworzyć pysk, przerwało jej wołanie matki:
— Brukselko! Gdzie jesteś? Wracaj do żłobka! — rozległo się po obozie. Liliowa miała wrażenie, że zaraz spali się ze wstydu.
— Jasne mamo, już idę! — odkrzyknęła, po czym zwróciła się do Lamentującej Łapy. — Tym razem ci się udało, ale jak następnym razem się spotkamy, to… to słownie cię pokonam!
Dymna prychnęła pod nosem, wyraźnie kpiąco. Brukselka zaś odwróciła się i prędko pognała w stronę żłobka, gdzie czekała na nią mama, jak i jej rodzeństwo.
***
Teraźniejszość
Brukselkowa Zadra została przydzielona do patrolu razem z Jaskółczym Zielem i Lamentującą Tonią. Ta druga nie budziła w niej większych emocji, ale rozmowa z Jaskółką miała już dla niej znaczenie – i to z jednego konkretnego powodu. Czarnofutra wojowniczka szkoliła bowiem Gwiazdnicową Łapę, przybraną córkę Brukselki. Co więcej, Jaskółcze Ziele należała do kultu, a więc zapewne wierzyła w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd – coś, co dla Brukselki było absolutnie nie do przyjęcia. Bała się, że ta niebezpieczna wiara mogłaby przenieść się na młodą szylkretkę, jeśli wojowniczka zaczęłaby jej wpajać swoje wartości. Właśnie dlatego od kilku księżyców Brukselkowa Zadra podświadomie próbowała wpływać na umysł Jaskółki, subtelnie rzucając tu i ówdzie krótkie uwagi, które miały ją nakierować na “właściwą” drogę. Nie wiedziała jeszcze, na ile może jej ufać, ale miała nadzieję, że pewnego dnia uda jej się przekonać ją do prawdziwej wiary.
Kotki szły wzdłuż granicy, patrolując teren w milczeniu. Brukselka co jakiś czas zerkała w stronę Jaskółczego Ziela, jakby wyczekując odpowiedniego momentu, by rozpocząć rozmowę.
— Idę się załatwić — rzuciła nagle obojętnie Lamentująca Toń i bez żadnego ostrzeżenia zniknęła w krzakach. Brukselka i Jaskółka zatrzymały się niemal w tym samym momencie, obie wpatrując się w miejsce, gdzie zniknęła dymna.
— Och! Tego się nie spodziewałam — mruknęła Brukselka z lekkim uśmiechem. Czarnofutra spojrzała na nią, ale milczała.
— Jaskółcze Ziele, czy... mogłybyśmy o czymś porozmawiać? — zapytała w końcu Brukselka, siadając na trawie. Jaskółka skinęła głową i usiadła naprzeciwko.
— No pewnie, a o czym chciałabyś pogadać? — spytała, po chwili zastanowienia dodając:
— Niech zgadnę... pewnie o Gwiazdnicowej Łapie!
Brukselka poczuła, jak pieką ją uszy.
— Tak... Masz rację. Po prostu się o nią martwię, dobrze? To przecież moja córka. Może nie biologiczna, ale i tak — wzruszyła ramionami.
Na jej słowa kultystka zatrzepotała wibrysami.
— No dobrze. Nie wiem co prawda, jak to jest, bo sama nie mam kociąt, ale... powiedzmy, że mogę się domyślać — przyznała.
— Przejdźmy już do rzeczy — rzuciła Brukselkowa Zadra, poprawiając pozycję. — Czy Gwiazdnica dobrze sobie radzi na treningach? Zna już jakieś podstawy? Jak idzie jej polowanie, jak walka? — dopytywała ze zmarszczonym czołem. — I... chcę też wiedzieć, czy oprócz nauki tropienia i walki przekazujesz jej jakieś... wartości.
Jaskółcze Ziele skrzywiła się i spuściła wzrok na łapy.
— Nie... — wymamrotała, po czym uniosła głowę, spotykając poważne spojrzenie liliowej. — To znaczy, nie mówiłam jej nic o żadnych wartościach... A co do treningów, cóż, nie powiedziałabym, że idzie jej najlepiej, ale jeszcze nad tym pracujemy. — Jej pysk zdradzał napięcie i niepokój, jakby nie mówiła całej prawdy. Kłamała. — Nie masz się o co martw... — urwała, gdy zobaczyła ostre spojrzenie Brukselki.
— Jaskółcze Ziele! Przecież widzę, że coś jest nie tak. Gwiazdnicowa Łapa wcale nie wygląda na kogoś, kto ruszył z treningiem od czasu, gdy wyszedł ze żłobka! Wiem, że jest młoda, ale litości! — prychnęła szorstko, wyładowując irytację, która narastała w niej przez kolejne nieprzespane noce. — Weź się w końcu w garść i zacznij ją uczyć, jak należy! — chrząknęła, podnosząc się gwałtownie i zaczynając krążyć w miejscu. Pysk Jaskółki spoważniał, a w jej oczach pojawił się wyrzut.
— A może to wcale nie jest moja wina, co? Może to Gwiazdnicowa Łapa nie przykłada się do treningów? — odburknęła ostro. — Robię wszystko, co mogę!
Brukselkowa Zadra doskoczyła do niej tak blisko, że ich nosy niemal się zetknęły.
— To robisz za mało! — warknęła, a potem znowu zaczęła nerwowo krążyć. — Na przodków! Moja matka jest stara i schorowana, mojego ojca zabito na oczach całego klanu, a ty jeszcze śmiesz mi mówić, że moja własna podopieczna się nie uczy!? To istna tragedia! — syknęła, aż w końcu zmrużyła oczy, bo przez głowę przeszył ją ostry ból.
Dopiero gdy ustąpił, ciężko usiadła na ziemi, oddychając głęboko.
— Przepraszam... — wysyczała przez zaciśnięte zęby. — Może trochę mnie poniosło, ale naprawdę martwię się o Gwiazdnicę i chcę, żebyś zgłaszała mi wszelkie niepokojące... sytuacje — dodała błagalnie. Czarnofutra, nieco zmieszana, skinęła głową.
Wtem z krzaków, jak na zawołanie, wyszła Lamentująca Toń. Dostrzegłszy napiętą atmosferę między kotkami, uniosła brew, lecz nie skomentowała sytuacji. Cała trójka ruszyła dalej w milczeniu, przerywanym jedynie cichym mamrotaniem i chrząkaniem pod nosem.
W końcu dotarły nad strumień, gdzie zatrzymały się przy kamieniach prowadzących na drugi brzeg. Brukselkowa Zadra uniosła pysk i zawęszyła, a do jej nozdrzy dotarł zwietrzały, lecz wciąż niepokojący zapach.
— Lamentująca Toni, Jaskółcze Ziele... wy też to czujecie? — zapytała, nabierając powietrza do płuc. — Ktoś tędy przechodził. Jakiś samotnik... albo ich kilku. — Jej ogon poruszył się nerwowo. — Myślicie, że wciąż kręci się gdzieś w okolicy, czy już odszedł? I czy powinnyśmy to zgłosić Nikłej Gwieździe, czy raczej zignorować?
<Lamentująca Toni? Co o tym myślisz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz