Nie bolało. Nie był też wcale bardzo zmieszany. Początkowa ciemność powoli zamieniła się w ,,nic”. Przez jego umysł czasem przelatywały wspomnienia, czasem sny o czymś, czego nigdy nie doświadczył, a czasem mgliste obrazy. Wszystko wydawało się mu wtedy jakieś takie naturalne, scalało się z obecnym życiem, że nie potrafił odróżnić czy coś wydarzyło się naprawdę, czy może jednak nie. Spodziewał się zimna i przewrotów, bał się z początku, a jedyne co go otoczyło to ciepło i przyjemna mgła. Jedyną rzeczą która trzymała go przy ziemi, był dotyk. Opuszki łap, które nie miały szansy jeszcze stwardnieć od intensywnego użytku, teraz zbierały informacje o teksturach i przeróżnych powierzchniach i kształtach. Podobnie jak węch i słuch, które zastąpić mu musiały brakujący zmysł. I tak się złożyło, że pierwszą osobą którą rozpoznał, była mama. I brat. Dwóch braci. Kiedy szorstki język próbował umyć jego puchate futro, skorzystał z okazji do poznania. Wyciągnął łapki w stronę pyska, wpierw w geście obronnym, gdyż, jak się okazało, nie przepadał za dotykaniem mu brzucha, jednak gdy napotkał rodzicielski pyszczek, po kilku próbach odepchnięcia przymusowego prysznica, zaczął bardziej badać to, co miał pod łapami. Okazało się, że pyszczki dorosłych kotów były o wiele bardziej twarde od pyszczków młodziaków, jak i również od całej reszty ciała, nie licząc łap. Miały też krótką, gładką sierść przy nosie, sam nosek, pyszczek… Kocur spróbował jakoś zwizualizować sobie mamę na własne sposoby, w końcu nie musiało być to jakoś bardzo trudne, przecież wiedział, jak wygląda kot. Skąd? Nie wiadomo, nie skupiał się na tym. W końcu jednak, gdy zdążył wymacać cały, wielki pyszczek, do jego uszu doszło rozbawione prychnięcie.
- Znalazłeś coś ciekawego? - Coś bąknął w odpowiedzi, nie wiadomo czy rzeczywiście słowa jakie naśladując, czy dla zasady dźwięk z pyszczka wydając. Wilgotny język jeszcze raz przejechał po srebrnym czole, dając mu w końcu odpocząć i pozwalając wrócić do przyjemnego snu.
Był gotowy. Szkolił się do tego w końcu całe życie, wiele księżyców chłonął naukę którą przekazali mu ci, którzy w ziołach się pałali… a teraz na jego barkach spoczywał obowiązek zadbania o swoich pacjentów. Miał niemal wszystko! Mech, lekarstwa w postaci kory, traw, jakichś liści, kulek z błota, wykopanych gałązek i korzonków oraz starych nasion… a najważniejsza była mikstura, za którą niemal oberwali po uszach, gdyż młodziak, z racji braku miski postanowił wykopać dół w kociarni, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo jakie stwarzał nie tylko innym, ale, jak się można było domyślić, głównie sobie, przez wzgląd na niezbyt sprawny wzrok. Został okrzyczany, zdążył się obrazić na psuczy zabawy, a końcowo dostał coś innego do użycia, czyli bardzo śmiesznie wygiętą część kory drzewa. Po dokładnym zbadaniu i uznaniu, że się nada, jego niezadowolenie dość szybko wyparowało, dając miejsca nowemu uczuciu ekscytacji. W ten więc sposób, z piasku, wody, liści i gwiezdni wiedzą czego jeszcze, powstała zupa lekarstwo która miała działać na wszystkie choroby. W końcu nie było tam jednego ziela, a cała dokładnie sprawdzona mieszanka! W ten sposób, bardzo przygotowany, podszedł do swojej pierwszej pacjentki.
- Dzień dobly pani, co panią do mnie splowadza?
- Znalazłeś coś ciekawego? - Coś bąknął w odpowiedzi, nie wiadomo czy rzeczywiście słowa jakie naśladując, czy dla zasady dźwięk z pyszczka wydając. Wilgotny język jeszcze raz przejechał po srebrnym czole, dając mu w końcu odpocząć i pozwalając wrócić do przyjemnego snu.
┈◦☽⭒┈𝄪⚪𝄪┈⭒☾◦ ---┈
Był gotowy. Szkolił się do tego w końcu całe życie, wiele księżyców chłonął naukę którą przekazali mu ci, którzy w ziołach się pałali… a teraz na jego barkach spoczywał obowiązek zadbania o swoich pacjentów. Miał niemal wszystko! Mech, lekarstwa w postaci kory, traw, jakichś liści, kulek z błota, wykopanych gałązek i korzonków oraz starych nasion… a najważniejsza była mikstura, za którą niemal oberwali po uszach, gdyż młodziak, z racji braku miski postanowił wykopać dół w kociarni, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo jakie stwarzał nie tylko innym, ale, jak się można było domyślić, głównie sobie, przez wzgląd na niezbyt sprawny wzrok. Został okrzyczany, zdążył się obrazić na psuczy zabawy, a końcowo dostał coś innego do użycia, czyli bardzo śmiesznie wygiętą część kory drzewa. Po dokładnym zbadaniu i uznaniu, że się nada, jego niezadowolenie dość szybko wyparowało, dając miejsca nowemu uczuciu ekscytacji. W ten więc sposób, z piasku, wody, liści i gwiezdni wiedzą czego jeszcze, powstała zupa lekarstwo która miała działać na wszystkie choroby. W końcu nie było tam jednego ziela, a cała dokładnie sprawdzona mieszanka! W ten sposób, bardzo przygotowany, podszedł do swojej pierwszej pacjentki.
- Dzień dobly pani, co panią do mnie splowadza?
<Pacjentko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz