księżyc temu
Wstał i przetarł sklejone oczy, czując w głowie rozsadzający ból. Kocur jęknął cicho, myśląc o czekających go tego dnia obowiązkach. Wiedział, że najgorsze już minęło, lecz nie mógł się pozbyć dziwnego wrażenia, że ktoś nadal na niego czyhał. Gdy nadchodziła noc, najcichszy szelest przyciągał jego wzrok, wypatrując kota, który mógł na niego wyskoczyć prosto z zarośli. Wiedział, że to głupie. Obóz Klanu Nocy był najbezpieczniejszym miejscem, jakie znał. A mimo tego pozostawał czujny. Wbrew swojej woli.
W końcu oprócz zwykłych rozmów, tupotu łap, plusku wody i świstu wiatru, do jego uszu zaczęły trafiać kolejne dźwięki. Takie, które potwierdzały jego obawy – syknięcia, warkoty, drapanie pazurami o korę... Nie był pewien skąd dochodziły, lecz skutecznie jeżyły mu włos na karku. Nieraz podnosił głowę i rozglądał się wokół, zastanawiając się, czy są prawdziwe. Nawet niektórzy znajomi mu to wypominali. Co za absurd! Był szanowanym księciem, a zaczynał czuć się jak wariat...
Zacisnął powieki, gdy wpadły w nie leniwe promienie słońca. Musiał zabrać Borówkową Łapę na trening. Obiecał jej, że niedługo zaczną podstawy walki i sama wizja tego, ile będzie musiał jej powiedzieć i pokazać skutecznie zniechęcała go do wstania. Jeszcze parę uderzeń serca... — pomyślał, przewracając się na drugi bok.
Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że jeśli tylko się pospieszy, może znaleźć rozwiązanie na swój problem. Skoro był już świt, pierwszy patrol musiał się już zbierać do wyjścia! Leniwie przeciągnął się na mchu, po czym truchtem wyszedł z legowiska. Widok Mandarynkowego Pióra rozporządzającej zebranymi wojownikami tylko go rozweselił. Nie spóźnił się!
— Szałwiowe Serce? A co ty taki rozczochrany? Nie starczyło ci czasu na poranną toaletę? — zapytała z ironią w głosie. Zanim zdążył jej coś na to odpowiedzieć, poczuł jej mokry, szorstki język na czole. — No. Chociaż tyle — wymruczała, odsuwając się od syna.
— Co? A- dzięki — bąknął zawstydzony, gdy kotka już skończyła go myć. Przecież nie był kociakiem...
— Po co tu przyszedłeś?
— Pomyślałem, że warto zapytać... Czy znajdzie się na patrolu jakieś miejsce dla Borówkowej Łapy? — Zrobił maślane oczka.
Mandarynkowe Pióro uniosła bacznie jedną brew.
— Już ci się znudziły treningi?
— Nie! Nic z tych rzeczy — zapewnił ją. — Potrzebuję dnia dla siebie, a jej na pewno się przyda odświeżenie granic — dodał, wyjaśniając prędko.
— Oj Szałwik, Szałwik... — westchnęła i zamilkła. Wyglądała, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała – i choć Szałwiowe Serce przez tę ciszę powoli zaczynał wątpić w powodzenie swojego planu, ta w końcu mruknęła od niechcenia: — Weźmiemy ją, tylko ją tu sprowadź.
Szeroki uśmiech pojawił się na jego pysku, gdy tylko do jego uszu trafiły te melodyjne słowa. Czym prędzej wskoczył do legowiska uczniów i szybko odnalazł wśród nich śpiącą, białą kotkę. Parę razy trącił ją nosem, nim ta otworzyła swoje senne, błękitne ślepia.
— Wstawaj, migiem. Patrol już na ciebie czeka — wymruczał do przeciągającej się Borówki.
— A nie mieliśmy iść dzisiaj potrenować? — zapytała, wstając ze swojego leża. Jakim cudem kociak potrafił się zbierać szybciej niż on? — pomyślał sobie, lekko krzywiąc pysk.
— Nie martw się. Trening nie zając, nie ucieknie. Ucieknie ci natomiast patrol. Wszyscy na ciebie czekają! — pospieszył uczennicę, która pożegnała się z nim i szybko pognała ku wyjściu z obozowiska. Dołączyła do reszty wojowników, a Szałwiowe Serce odetchnął z ulgą. Niczego nie potrzebował w tej chwili bardziej, niż uderzenia głową o mszystą poduszkę.
***
Trudno mu było powiedzieć, czy po dodatkowej drzemce czuł się lepiej. Kładąc się miał wrażenie, jakby dotykał głową miękkiego obłoku, lecz gdy już wstał, łeb walił go tak samo jak o świcie. No i znów... Nie był naprawdę wyspany. Może przydałaby się mu wycieczka do Różanej Woni...
Teraz jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Stwierdził, że nie może całkowicie zmarnować tego dnia i zgłosił się na patrol łowiecki w Wysokie Słońce, a to już nadchodziło. Zwlókł się z legowiska i podszedł do skromnego stosu ze zwierzyną w nadziei, że zdąży coś przekąsić. Na nic.
— Hej, Szałwiowe Serce! — Gwałtownie odwrócił się, gdy usłyszał obcy głos. Po chwili poczuł uderzenie łokciem w swój bok. — Ten wielki zad ci nie wystarczy? Chcesz jeszcze go powiększyć? — zaśmiał się Siwa Czapla. Książe jednak tylko zgromił go wzrokiem. Ile można było drążyć ten sam temat...
— Oj tam, nie bądź już taki! To tylko niewinny żarcik — dodał beztrosko, gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Jeszcze raz tryknął go ramieniem. — Przecież to nic złego! Przynajmniej do czasu, gdy nie trzeba wchodzić do dziury...
— Nie mam wielkiego zadu! Zostaw mnie — burknął w końcu i odsunął się od kocura. Machał ogonem w irytacji. — I odsuń się, bo chciałbym coś zjeść — mruknął, z powrotem nachylając się nad stosem.
— Nie unoś się już tak! Przecież wiesz, że to tylko tak dla śmiechu — miauknął niewinnie Siwy, lecz nie odszedł. Przyglądał się, jak jego kolega wybiera z piszczek niedużego nornika i kładzie go na ziemi. Szałwiowe Serce już miał wziąć pierwszego gryza, gdy znów przeszkodziła mu w tym ta natrętna gaduła.
— A ty idziesz na ten patrol łowiecki? — zapytał.
— Tak — odpowiedział, zerkając na niego bokiem. Uśmiech na pysku wojownika jeszcze bardziej się powiększył.
— O, widzisz! Ja też! Będę miał komu dotrzymać towarzystwa — odpowiedział radośnie, lecz z pyska Szałwika na tę wiadomość uciekło tylko pojedyncze, głośne westchnięcie.
A mógł pójść na samotne polowanie...
— Super — odparł i znów już miał wgryźć się w soczystą piszczkę, gdy nagle usłyszał wezwanie Porywistego Sztormu. Tak się właśnie kończył jego "odpoczynek"... Z bólem serca odłożył z powrotem zwierzynę na swoje miejsce i wraz z Siwą Czaplą poszedł do siedzącej na krańcu obozowiska kotki. Dołączył do nich jeszcze Dryfująca Bulwa oraz, po dłuższym czekaniu, roztargniony Pluskający Potok. Niebieski spojrzał w kłębiące się nad nimi szare chmury. Coś mu mówiło, że ten patrol to nie był dobry pomysł.
***
Jak najszybciej oddalił się od reszty, szczególnie wtedy, gdy Siwa Czapla zaczął się do niego niebezpiecznie zbliżać. Wystarczyło mu tego gadania o zadach...
W trakcie gdy większość kotów rzuciła się w pogoń za stadem ogorzałek, Szałwiowe Serce przycupnął dalej, zaraz przy brzegu i zabrał się za łowienie ryb. Uznał, że cztery koty wystarczą, by złapać jedną kaczkę. Zresztą, już jeden wojownik skutecznie mu udowodnił nieznośność swojego towarzystwa. Wolał wynieść z tego patrolu zwierzynę, a nie nadszarpnięte nerwy.
Przyglądał się z przyczajenia tafli prędko płynącej wody, czekając na pojawienie się zdobyczy. Jego końcówka ogona raz po raz przesuwała się z jednej strony na drugą, lecz oczy były utkwione na jednym punkcie. Wiedział, że musiał zaczekać. Nie interesował go drobny narybek, który prędko wyślizgnąłby się z jego szczęk, gdyby tylko spróbował go złapać. Nie najadłby się nim nawet kociak.
Znów zdawało mu się, że coś słyszy. Z lewej strony dobiegł do jego uszu tajemniczy szelest, lecz gdy zwrócił ku niemu wzrok, nic tam nie było. To jedynie wiatr delikatnie muskał nagie gałązki rosnącego obok krzewu. Z prawej dobiegł do niego głośny, spłoszony kwak. Bicie wielu par skrzydeł o taflę wody kołysały nią, powodując fale i skutecznie odstraszając całą zwierzynę. Widział, jak głęboko przy dnie pospiesznie przemykają kontury przepływających ryb. Szałwiowe Serce wyprostował się, spuszczając wzrok z rzeki i westchnął. Po co on tu przyszedł? Gdyby zapuścił się w las, na pewno złapałby jakąś mysz czy innego wróbla...
Po raz kolejny zadźwięczało mu w uszach. Był to ten najgorszy rodzaj omamów – dziwny, niezrozumiały krzyk i jazgot. Teraz przyjmował formę żałosnego kwilenia, przez które każdy kot wykręcał nosem. Potrząsnął głową i już miał zawrócić w stronę drzew w nadziei na złapanie czegokolwiek dla klanu, gdy nagle coś przykuło jego uwagę. I tym razem nie był to żaden odgłos...
Miał wrażenie, jakoby coś wynurzało się z wody, a przynajmniej próbowało. Odbijało świetlne refleksy, jak łuski... Ryba? Lecz czy ryba poruszałaby się w swoim żywiole z taką niedbałością? Nie, na to pytanie szybko odpowiedział sobie sam. Wytężył wzrok i zdał sobie sprawę, że nie patrzył na żadne wodne stworzenie, a na... Kociaka.
Kołysało się wśród fal, wymachiwało krótkimi łapkami, jakby próbowało się złapać niewidzialnej podpórki. Co parę uderzeń serca jego pyszczek zanurzał się pod powierzchnię, a następnie nagle wynurzał, z cienkim piskiem zaczerpując powietrza. Nurt nie był dla niego łaskawy – szarpał maleństwem z jednej strony na drugą. Tylko cud ratował je od uderzenia o przepływające obok patyki i wyrastające z głębin kamienie. Coś zakłuło w pierś Szałwiowego Serca. Był to niepokój. Kimkolwiek ten brzdąc był, musiał go uratować.
— Zostawcie tamte kaczki! Tu jest dzieciak! — wrzasnął do reszty swej kompanii i nawet nie obejrzał się, by zobaczyć, czy ci go usłyszeli. Wskoczył do lodowatej wody, która momentalnie sprawiła, że nastroszył futro. Prędko przebierał łapami, które prowadziły go bliżej zataczającego się malca. Jak na złość, oprócz nieprzyjemnie chłodnych fal, które zalewały jego grzbiet, nagle na jego nos zaczęły spadać pierwsze deszczowe krople. Nie zatrzymywał się jednak ani na chwilę. Gdy tylko zbliżył się na wystarczającą odległość, złapał kociaka za kark. Czuł, jak delikatnie wierzga pod jego uściskiem i go zacieśnił. Bał się, że wpadnie z powrotem, a co gorsza, zanurzy się w toni. Danie nura w rwącą, ciemną i zimną rzekę było w tej chwili jego ostatnim marzeniem.
Dobił do brzegu i wpierw złapał się go jedną pazurzastą łapą, przypominając umarlaka, który próbował wydostać się ze swojego grobu. Dyszał ciężko przez zaciśnięte na skórze kocięcia zęby, szukając w tylnych łapach siły, która pozwoliłaby mu wspiąć się na suchy ląd.
Na szczęście jej nie potrzebował. Jego umysł na ułamek sekundy owładnęła panika, którą jednak prędko zastąpiła czysta ulga, gdy zdał sobie sprawę, że w górę ciągną go jego towarzysze. Z ich pomocą wspiął się na trawę i w końcu wypuścił zmoknięte, drżące i... Nieruchome kocię.
Na chwilę świat zatrzymał się przed jego ślepiami, a jego pysk wykrzywił w przestraszonym grymasie. Działał za wolno? Czy szarpał za mocno jego już i tak wystarczająco osłabionym ciałkiem? Może tylko mu się zdawało, że to maleństwo było żywe i tak naprawdę przez cały ten czas ratował trupa..?
W końcu jednak koteczka poruszyła delikatnie główką. Wykaszlała zalegającą jej w pysku wodę. Choć wciąż przez jej zziębnięte ciało przechodziły liczne dreszcze, Szałwii spadł kamień z serca, kiedy tylko upewnił się, że żyje. Dobiła do niego Porywisty Sztorm, która przecież dopiero niedawno odchowała swój własny miot. Z pewnością patrzenie na walkę maleństwa przypominającego Promyczka czy Borówkę rozczuliło jej matczyne serce. Wylizywała je językiem i ocieplała własnym ciałem.
— Na Klan Gwiazdy! — Wymsknęło się po i tak już zbytecznie długiej ciszy z ust Siwej Czapli. Patrzył na niedużą, srebrzystą kotkę z wymalowanym na pysku szokiem.
— Wszystko z nią porządku? — zapytał zmartwiony Bulwa, odrzucając na bok trzymaną wcześniej w zębach zdobycz. Wojowniczka podniosła na chwilę wzrok na stojących wokół niej wojowników.
— Nie wygląda, jakby miała jakieś obrażenia, ale jest całkiem zmarznięta. Musimy oddać ją pod opiekę medyczek — wymruczała i szybko powróciła do wcześniejszego zadania, jakim było dokładne lizanie rozbitka.
— Szałwiowe Serce, a ty nie potrzebujesz pomocy? — dopytał jeszcze Pluskający Potok, spoglądając na wciąż leżącego kocura.
Pokręcił łbem, strącając z wąsów niesforne krople wody. Podniósł się z ziemi i otrzepał resztę ciała, wzrokiem przepraszając Dryfującą Bulwę, który stał na tyle blisko, że został ochlapany.
— Ze mną wszystko w porządku, ale tak, jak mówi Porywisty Wiatr: musimy wrócić do obozowiska — miauknął, nie spuszczając wzroku z uratowanego przed chwilą kociaka. — Pospieszmy się. Niedługo całkiem się rozpada i zrobi się jeszcze chłodniej, a dla niej może być to wyrok...
Wojownicy pokornie skinęli mu głową. Czapla złapał ogorzałkę, której pozostawienie byłoby grzechem, szczególnie nagimi liśćmi. Patrol pospieszył w stronę wysp tak szybko, jak tylko było to możliwe, uciekając przed rosnącą w siłę ulewą.
— Pssst, Szałwiowe Serce! — mruknął do niego ściszonym głosem Pluskający Potok, wzbudzając jego zainteresowanie. — Widziałem, jak płynąłeś po tego smarkacza. To było niezłe! — dodał, mimowolnie wzbudzając na pysku księcia uśmiech.
— Dziękuję. — Skinął głową i parsknął cichym śmiechem, zanim odwrócił głowę i popędził dalej. Choć docenił pochwałę, nie było czasu na pogaduchy. Wolał wpierw upewnić się, że maluch będzie zdrowy, a dopiero później zabrać się za rozmowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz