— Skończ już Dzwoneczku, proszę... — powiedziała cicho partnerka, siedząc przy samiutkim wejściu, rozglądając się rozedrgana; wojowniczka zdawała się nie zaznać ani chwili spokoju od kilku księżyców, tracąc się w oczach. — Już nic nie... Nie mów nic, po prostu...
— Jak?! Powiedz mi jak mam przejść z tym do normalności?! Od zawsze uczono mnie jednego, od zawsze JA uczyłem jednego! Wiecie, o czym mówię? — Tutaj zwrócił się do asystentki, która powoli zaczęła nakładać zielonkawą papkę na ranę. Jej ucho nawet nie drgnęło, a Wieczne Zaćmienie od kilku dłuższych uderzeń serca siedziała głęboko w składziku, nie umiejąc już wytrzymać gdakania starszego wojownika. Na brak odpowiedzi zareagował jedynie prychnięciem. — Mówię o tym, że od kiedy zacząłem trening, wpajano mi, że tereny są święte, że należą do nas i że trzeba ich strzec! A teraz proszę bardzo! Wyrzućmy to wszystko prosto w dziurę z fekaliami, bo przylały jakieś panieneczki, którym dupa odmarzła!
— Kochany... Na pewno wszystko się ułoży... — Ćma nie wiedziała, czy szylkretka faktycznie uspokaja swojego partnera czy raczej chce przekonać samą siebie do takiego podejścia. Jej głos był taki wątły i piskliwy; jakby sama Gasnący Promyk miała nie tylko zgasnąć, ale co całkowicie się posypać.
— Pf! Tak, tak! Oczywiście, oczywiście, że się ułoży. Dopóki ja jestem wojownikiem, Klan Klifu będzie walczył o to, co ważne. Choćbym ja, tylko ja, był tym Klanem Klifu — warknął point.
— Skończone... — mruknęła medyczka, całkowicie ignorując wszystko, co powiedział podczas wizyty jej pacjent. Odwróciła się, aby odłożyć resztki trybuli i skrzypu obok wejścia do składziku. Nie miała ochoty się do niego pchać; jedynie poobijałaby się o siebie z siostrą.
— Kochany... Na pewno wszystko się ułoży... — Ćma nie wiedziała, czy szylkretka faktycznie uspokaja swojego partnera czy raczej chce przekonać samą siebie do takiego podejścia. Jej głos był taki wątły i piskliwy; jakby sama Gasnący Promyk miała nie tylko zgasnąć, ale co całkowicie się posypać.
— Pf! Tak, tak! Oczywiście, oczywiście, że się ułoży. Dopóki ja jestem wojownikiem, Klan Klifu będzie walczył o to, co ważne. Choćbym ja, tylko ja, był tym Klanem Klifu — warknął point.
— Skończone... — mruknęła medyczka, całkowicie ignorując wszystko, co powiedział podczas wizyty jej pacjent. Odwróciła się, aby odłożyć resztki trybuli i skrzypu obok wejścia do składziku. Nie miała ochoty się do niego pchać; jedynie poobijałaby się o siebie z siostrą.
— Dziękujemy ci bardzo Ćmi Księżycu — powiedziała Promyk, nie dając nic odburknąć ukochanemu; który dalej był cały skrzywiony i nafuczany. Chcieli już wyjść, ale drogę zastawiła im wysoka, zgrabna postać.
— Obdzierali cię tutaj ze skóry, Dzwonkowy Szmerze? Darłeś się niemożebnie, aż słyszałam cię pod wodospadem — mruknęła wyniośle Delikatna Bryza, która, chociaż wcale nie była wyższa, zdawała się patrzeć na niego z góry.
— Obdzierali cię tutaj ze skóry, Dzwonkowy Szmerze? Darłeś się niemożebnie, aż słyszałam cię pod wodospadem — mruknęła wyniośle Delikatna Bryza, która, chociaż wcale nie była wyższa, zdawała się patrzeć na niego z góry.
— Przesuń się, nie mam czasu. Już i tak się zasiedzieliśmy, aż mnie ucho swędzi od tej ciszy, spokoju. — Kocur przepchnął się obok liliowej, która rzuciła mu chłodne spojrzenie. Gasnący Promyk skinęła jej prędko, jakby przepraszając za swojego partnera; zniknęła za zakrętem.
— Niesamowite, trochę zamieszania, trochę nieszczęścia; co to wszystko robi z wojownikami... — mówiła, jakby do siebie, starsza. Usiadła elegancko, owijając sobie ogon wokół łap. — Jak na złość, na koniec chłodów coś się mnie uczepiło, zróbcie z tym coś — nakazała wręcz. Tym razem ze składziku wyłoniła się dwukolorowa głowa.
— Co ci dokładnie dolega, Delikatna Bryzo? — zapytała Zaćmienie, nie wychodząc jednak gotowa, aby zaraz sięgnąć po potrzebne zioło.
— Drapie mnie w gardle, z nosa leci, oczy mi się zamykają, choć sypiam bez problemu — wyliczyła, jakby miała wszystko dokładnie zaplanowane.
— Nie wyglądasz na bardzo schorowaną, nawet wzrok masz pełen blasku — Wciąż pozostawała na swoim miejscu.
— Myślałam, że to zadanie twojej asystentki, aby być ślepą — odgryzła się wojowniczka. — Nie mogę pełnić swoich obowiązków, nie w tym stanie. Nie jestem już taka młoda jak wy, wam łatwo mówić! Ja się wywrócę i tyle by było!
— Odpocznij — odezwała się nagle Ćmi Księżyc, która w międzyczasie skryła się w półmroku. — Przejdzie...
— Chce się tego pozbyć od razu. Nie mam czasu na grzanie mchu. — Uniosła głowę jeszcze wyżej. — Wiecie, co się dzieje, tam, na zewnątrz? Poza waszym malutkim, cieplutkim azylkiem? Mamy prawdziwe, namacalne rzeczy na głowach. Dajcie mi coś, żebym mogła wykarmić nasz klan, was też.
Zaćmienie westchnęła; nie miała czasu sprzeczać się z Bryzą. Również była pewna, że jedno, może dwudniowy odpoczynek postawiłby kotkę na równe łapy znacznie lepiej niż zioła, ale cóż miała zrobić? Jeśli nic jej nie dadzą, to liliowa wyjdzie na patrol, wyjdzie na polowanie, ignorując swój stan, a w dodatku będzie głośno narzekać na ich niekompetencje; nie tego teraz potrzebują.
— Proszę, w takim razie weź to... — powiedziała po chwili, podając jej lubczyk obsmarowany miodem. — Ale jeśli będzie jutro padać, masz pozostać w obozie.
— Phi! Liściaste Futro opuściła nas niemalże wczoraj, a widzę, że ktoś już świetnie czuję się w roli tego, kto wydaję polecenia na lewo i prawo — mruknęła, łapiąc kontakt wzrokowy z nową, główną medyczką. Wieczne Zaćmienie nie dała się jednak łatwo sprowokować i jedynie uśmiechnęła się do starszej, odchodząc do składziku. — Uważaj Ćmi Księżycu, bo jak tak dalej pójdzie i tobą będą pomiatać po kątach. Chociaż... Tobie się to może nawet podoba...
Wyleczeni: Dzwonkowy Szmer, Delikatna Bryza
— Co ci dokładnie dolega, Delikatna Bryzo? — zapytała Zaćmienie, nie wychodząc jednak gotowa, aby zaraz sięgnąć po potrzebne zioło.
— Drapie mnie w gardle, z nosa leci, oczy mi się zamykają, choć sypiam bez problemu — wyliczyła, jakby miała wszystko dokładnie zaplanowane.
— Nie wyglądasz na bardzo schorowaną, nawet wzrok masz pełen blasku — Wciąż pozostawała na swoim miejscu.
— Myślałam, że to zadanie twojej asystentki, aby być ślepą — odgryzła się wojowniczka. — Nie mogę pełnić swoich obowiązków, nie w tym stanie. Nie jestem już taka młoda jak wy, wam łatwo mówić! Ja się wywrócę i tyle by było!
— Odpocznij — odezwała się nagle Ćmi Księżyc, która w międzyczasie skryła się w półmroku. — Przejdzie...
— Chce się tego pozbyć od razu. Nie mam czasu na grzanie mchu. — Uniosła głowę jeszcze wyżej. — Wiecie, co się dzieje, tam, na zewnątrz? Poza waszym malutkim, cieplutkim azylkiem? Mamy prawdziwe, namacalne rzeczy na głowach. Dajcie mi coś, żebym mogła wykarmić nasz klan, was też.
Zaćmienie westchnęła; nie miała czasu sprzeczać się z Bryzą. Również była pewna, że jedno, może dwudniowy odpoczynek postawiłby kotkę na równe łapy znacznie lepiej niż zioła, ale cóż miała zrobić? Jeśli nic jej nie dadzą, to liliowa wyjdzie na patrol, wyjdzie na polowanie, ignorując swój stan, a w dodatku będzie głośno narzekać na ich niekompetencje; nie tego teraz potrzebują.
— Proszę, w takim razie weź to... — powiedziała po chwili, podając jej lubczyk obsmarowany miodem. — Ale jeśli będzie jutro padać, masz pozostać w obozie.
— Phi! Liściaste Futro opuściła nas niemalże wczoraj, a widzę, że ktoś już świetnie czuję się w roli tego, kto wydaję polecenia na lewo i prawo — mruknęła, łapiąc kontakt wzrokowy z nową, główną medyczką. Wieczne Zaćmienie nie dała się jednak łatwo sprowokować i jedynie uśmiechnęła się do starszej, odchodząc do składziku. — Uważaj Ćmi Księżycu, bo jak tak dalej pójdzie i tobą będą pomiatać po kątach. Chociaż... Tobie się to może nawet podoba...
Wyleczeni: Dzwonkowy Szmer, Delikatna Bryza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz