Jakiś czas temu
Jej własne łapy zaniosły ją tuż nad brzeg rzeki, gdzie się zatrzymała. Usiadła ciężko na wilgotnej glebie, wpatrując się w rwącą wodę w rzece. Gdy miała się już zbierać, do jej uszu dobiegło ciche popiskiwanie. Podniosła uszy na sztorc, a wkrótce jej oczom ukazało się drobne kocię. Natychmiast do niego podbiegła, a futro na jej karku delikatnie się zjeżyło. Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego. Przez moment stała w bezruchu, obserwując znalezione dziecko. Czuła się zagubiona – co powinna zrobić w takiej sytuacji? Cóż, na pewno nie powinna stać jak słup, obserwując, jak ten biedaczek trzęsie się zimna!
— Co tutaj robisz? Wiesz, że jesteś na terytorium Klanu Wilka? Jesteś tu sam? — zaczęła zadawać pytania. Kocurek zesztywniał, jakby przeraził się, że trafił właśnie tu.
— J-ja... jestem Wilczek... i... i jestem tu sam... cały czas jestem sam… — młody jąkając się, odpowiedział na pytania kotki. Jego ciche miauczenie było ledwo zrozumiałe, lecz starał się precyzować swoje wypowiedzi, jak najbardziej potrafił. Brukselka uśmiechnęła się na jego słowa. — I... no... zgu-zgubiłem się... — spojrzał na kotkę brązowymi ślepiami pełnymi przerażenia.
— Świetne imię, Wilczek. Nazywasz się Wilczek i znajduje cię na terenie Klanu Wilka! Ja jestem Brukselkowa Zadra. Wezmę cię do obozowiska. Jesteś przemoczony, a jeszcze jakichś chorób się nałapiesz...
Już wtedy znany jako Wilczek, pozwolił, aby młoda wojowniczka chwyciła go w zęby.
***
Minęło już trochę czasu. Dotarli do wejścia do obozu. Wojowniczka czuła pełne zdziwienia spojrzenia na sobie, a także na młodym kociaku, który był zestresowany i wciąż wystraszony. Przemierzając obóz, starał się unikać kontaktu wzrokowego z innymi kotami. Kotka zaniosła go prosto w stronę legowiska medyka.
Wnętrze lecznicy bardzo silnie pachniało ziołami, a Brukselkowa Zadra poczuła, jak przyjemne ciepło ogarnęło jej ciało, gdy tylko przekroczyła próg legowiska. Powietrze było tu wilgotne, przesiąknięte zapachem ususzonych ziół. W porównaniu do chłodu panującego na zewnątrz to miejsce zdawało się zupełnie innym światem – cichym, spokojnym. Kotka złożyła przemoczonego kociaka na jednym z miękkich posłań, które było świeżo utkane z miękkiego mchu i gałązek. Kiedy Brukselka podsunęła Wilczka bliżej Cisowego Tchnienia, ten zwinął się w kulkę i wtulił pyszczek w łapy. Wyglądał mizernie, mokre futerko przylegało do jego drobnego, zmarzniętego ciałka, a jego ogon był podkulony. Drżał z zimna, ale też ze strachu przed nieznanym.
— Witaj, Cisowe Tchnienie — mruknęła cicho, nie chcąc zakłócać spokoju panującego w lecznicy. — Mogłabyś go obejrzeć i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku? Znalazłam go w okolicach rzeki, a jest cały przemoczony — mruknęła przyjaźnie do medyczki.
Szylkretowa medyczka skinęła głową i bez pośpiechu zbliżyła się do kociaka. Jej nos dotknął jego wilgotnego futra na karku. Przez chwilę milczała, dokładnie oglądając go z każdej strony. Uniosła mu łapki, zajrzała za uszy, rozgarnęła mokre futerko na grzbiecie. Wilczek cały czas siedział cicho, a jego mięśnie były widocznie napięte, jakby szykował się do ucieczki. Jedynie jego brązowe oczy z nieufnością śledziły każdy ruch Cisowego Tchnienia. Gdy medyczka w końcu obejrzała kociaka, doszła do wniosku, że wszystko z nim w porządku.
— Wszystko jest dobrze, niech po prostu odpocznie. Dobrze, że trafił na ciebie. Miał szczęście — powiedziała w końcu, kierując słowa do Brukselkowej Zadra, która na jej słowa pokiwała głową z ogromną ulgą, czując, jak jej barki się rozluźniają. Martwiła się bardziej, niż chciała przyznać. Gdyby ten kociak był chory albo gdyby nie zjawiła się tam na czas…
— W takim razie cieszę się. Dziękuję Ci, Cisowe Tchnienie — przerwała, nie pozwalając sobie kończyć tej myśli. Uśmiechnęła się łagodnie do medyczki i na moment się zawahała. Spojrzała na małego kocurka, który zwinął się na posłaniu i przymknął oczy. Serce kotki zmiękło. Czuła coś do niego – może litość, a może żal. Wiedziała jednak tyle, że od dziś będzie się nim zajmować, odwiedzać go, że wprowadzi go w klanowe życie, zamiast pozostawiać samemu. Zrobiła kilka cichych kroków w jego stronę i delikatnie chwyciła za kark. Pożegnała się z medyczką, a potem skierowała w stronę żłobka, aby zostawić tam czekoladowego kociaka. — Śpij, młody. Już jesteś bezpieczny, nic ci nie grozi. Wrócę do ciebie za jakiś czas, a pod moją nieobecność musisz zaczepiać Srebrzystą Łunę.
Potem jeszcze rozejrzała się po kociarni, a gdy złapała kontakt wzrokowy ze srebrną karmicielką, kiwnęła do niej głową, co ta odwzajemniła. Gdy wychodziła, za jej grzbietem rozbrzmiał głos Łuny. Miała nadzieję, że zostawiła młodego w dobrych łapach.
***
Pierwszy dzień. Pierwszy dzień treningu z Wilczą Łapą. Brukselka podniosła głowę do góry, spoglądając na obozową polanę, rozświetloną słonecznym blaskiem. Jeszcze niedawno sama trenowała pod okiem jednego z wojowników, a teraz to jej samej przypadł taki obowiązek. Czuła się trochę dziwnie, w końcu nigdy nie planowała robić cokolwiek, co przysłużyłoby się do rozwoju Klanu Wilka, a jednak. Mimo to czuła się odpowiedzialna za swojego nowego podopiecznego, którego miała już szansę poznać. Uratowała czekoladowego kocurka, samotnego, porzuconego i zabrudzonego od błota. To ona sprawiła, że młody dostał się do klanu, że przeżył. To na pewno był znak, to było zamierzone działanie. Nikła Gwiazda wiedział, że Brukselce uda się dobrze zaopiekować młodym wilczakiem. Może nawet po kryjomu wciśnie mu kilka swoich własnych wartości i przekonań? Co, jeśli spróbowałaby opowiedzieć mu o Klanie Gwiazdy, jako o tych dobrych? Musiałaby się nad tym dłużej zastanowić, w końcu na pewno wprowadziłoby to mętlik w główce takiego młodziaka. Na razie nie był na to gotowy.
Wojowniczka wstała na cztery łapy. Czuła się podekscytowana, być może oczekiwała tego treningu bardziej niż sam Wilcza Łapa. Rozpierała ją duma, a także przepełniała ambicja. Miała zamiar wychować tego kociaka na porządnego kota. Oby tylko on akurat z nią współpracował, nie tak, jak robiła to z Syczkowym Szeptem. Sama by nie chciała, aby jej uczeń wędrował po różnych kotach, ucząc się od nich. To ona, jedyna, zamierzała szkolić Wilczka – no, może nie jedyna, ale w głównej mierze. W końcu uważała siebie za wspaniałego łowcę i wojownika, kto więc, jak nie ona, wyszkoliłaby tego oto ucznia lepiej?
Liliowa wygramoliła się z legowiska, a jej wzrok niemal natychmiast padł na legowisko, w którym smacznie drzemali sobie uczniowie. Było jeszcze rano, dosyć wcześnie. Pierwszy patrol wyszedł już jakiś czas temu. Kotka miała nadzieję, że jej uczeń nie będzie narzekał na godziny treningów, wcale nie były takie drastyczne! Mogłoby być gorzej. O wiele gorzej. Sama Brukselkowa Zadra ceniła sobie wygodę i komfort, więc nie zamierzała rwać się do treningów od samego świtu, litości! W kilku zgrabnych susach znalazła się we wnętrzu legowiska.
— Wilcza Łapo! — zawołała, wypatrując czekoladowego kocura w półmroku. Większość uczniów już nie spała. Niektórzy szeptali coś do siebie pod nosem, a niektórzy doprowadzali swoje futro do porządku po przespanej nocy. Pręgus leżał leniwie rozłożony na swoim posłaniu, ale na słowa mentorki, otworzył sennie swoje ślepia. — Wstawaj. Dam ci chwilę na rozbudzenie się, a potem zabieram cię na trening, pasuje? — spytała, robiąc kilka drobnych kroków w stronę swojego terminatora. Kocur na jej słowa pokiwał głową. — Świetnie. Cieszę się, że się zgadzamy.
Kotka opuściła legowisko uczniów i usiadła zaraz obok niego, poczynając wylizywanie swojego futra. Czyściła łapy, pysk, a także wyrywała resztki mchu i gałązek ze swojego puchatego futerka. Wiedziała, że za niedługo pewnie znów się ubrudzi, gdy będzie musiała wyruszyć w las, ale mogła przynajmniej zrobić dobre pierwsze wrażenie na tym młodziku. W końcu spędzi z nim jakieś najbliższe 6 (lub więcej) księżyców życia. Dzień w dzień… na treningach. Trochę straszne, jeśli by tak dłużej o tym pomyśleć. Zero wolnego? Wzdrygnęła się na tę myśl. Nie, żeby była leniwa – bo nie była! Tylko… pewnie trochę jej zajmie, zanim przyzwyczai się do nowych obowiązków, jako nauczyciel. Nie do końca wiedziała, jak zajmować się takimi młodzikami, ale to nic. Jakoś sobie poradzi, prawda? Zawsze sobie radziła.
W końcu usłyszała kroki. Wilcza Łapa zjawił się tuż obok niej. Zaprzestała wylizywania swojej łapy, wyprostowała się i odchrząknęła.
— Gotowy? W takim razie chyba możemy już ruszać na trening — stwierdziła. Czuła się delikatnie zestresowana. Zależało jej na tym, aby poprowadzić tego kocurka jak najlepiej przez życie. Chciała wyjaśnić mu wszystkie pojęcia najsprawniej, jak tylko umiała. Gdy czekoladowy skinął głową, Brukselka podniosła się z miejsca i żwawym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z obozu, ogonem zachęcając Wilczą Łapę do podążania za nią.
***
Gęsty las otulał ich z każdej strony. Ścieżki były wilgotne od porannej rosy, a gdzieniegdzie rozkwitały już piękne kwiaty. W powietrzu unosił się ich słodki zapach. Brukselkowa Zadra szła przodem, co jakiś czas rzucając spojrzenie za siebie, upewniając się, że Wilcza Łapa za nią nadąża. Czekoladowy kocur dreptał za nią trochę niepewnie, ale z coraz większym zainteresowaniem rozglądał się wokół. Liliowa uśmiechnęła się, a potem znowu spojrzała przed siebie, dostrzegając malujące się przed nią tereny obcej przynależności. Właśnie dotarli do granicy z Klanem Klifu. Gdy wojowniczka wciągnęła powietrze do płuc, od razu do jej nozdrzy napłynęła silna woń klifiaków. Zmarszczyła nos.
— Czujesz to? — rzuciła cicho, kątem oka zerkając na Wilczą Łapę. — Ten gryzący, nieprzyjemny zapach, to właśnie zapach Klanu Klifu — zachichotała, lecz na pysku swojego ucznia dostrzegła jedynie zmartwienie i tęsknotę. Dlaczego tak zareagował? — Oczywiście jest dla mnie taki ze względu na przyzwyczajenie… dla ciebie pewnie nie jest taki zły, mam rację? Jeszcze zdążysz się przyzwyczaić, nie musisz się martwić — poprawiła się niezręcznie. Jej futro lekko zjeżyło się na karku, zupełnie nieświadomie. Postanowiła kontynuować trening:
— Teraz rządzi nimi Liściasta Gwiazda. Kiedyś był to Srokata… nie! Srokoszowa Gwiazda — machnęła nerwowo łapą, jakby chciała ukryć tym swoje roztrzepanie. — Ta nowa… cóż, jest specyficzna. Trochę świrnięta, jeśli mam być szczera, ale tu nikt nie jest do końca normalny — parsknęła. — Nawet Nikła Gwiazda. A już szczególnie on.
Spojrzała przed siebie, wzrokiem zagłębiając się w tereny obcego klanu. Na chwilę zapadła cisza – tylko szum liści i odległy śpiew ptaków dzwonił im teraz w uszach. Wiatr delikatnie poruszył źdźbłami trawy, przynosząc ze sobą chłodną bryzę poranka. Brukselka przez moment wydawała się nieobecna, jej żółte oczy błyszczały w zamyśleniu. Czy już teraz powinna opowiedzieć Wilczej Łapie o tym, jak naprawdę wygląda świat? Jak działa ten bezsensowny system, w którym przyszło im żyć i funkcjonować? Może jest jeszcze za wcześnie. Odetchnęła, wracając do rzeczywistości.
— Poza Klanem Wilka i Klifu są jeszcze inni, oczywiście — zaczęła łagodnie. — Klan Nocy, Klan Burzy i… Owocowy Las. Zakładam, że wcześniej nie miałeś z nimi styczności, co?
Wilczek, milcząc, pokręcił głową. Wydawał się nieśmiały. To nic dziwnego, na pewno to wszystko było dla niego ogromnie przytłaczające. Brukselka chciałaby go jakoś pocieszyć, ale bała się, że jeden gest wystarczy, aby spłoszyć ucznia, a tego robić nie chciała. Zależało jej na tym, aby poczuł się w Klanie Wilka, jak w domu, którego ona sama nie potrafiła nigdzie odnaleźć. — Cóż, nie ma się czym martwić. Na pewno będziesz miał w życiu niejedną okazję na to, aby poznać ich członków — uśmiechnęła się krzywo. — Od tego jestem, aby ci o nich opowiedzieć, żeby w przyszłości łatwiej ci było nawiązać z nimi jakąś relację, jeśli tylko byś tego chciał — dodała. — No dobrze… Klan Nocy to nasi sojusznicy. Są w porządku. Nie pamiętam jakichś większych interakcji z którymś z jego członków, cóż, przynajmniej nie wchodzą nam w drogę. Klan Burzy jest taki… zwyczajny, a przynajmniej na takiego mi wygląda. Nie mam do nich ani sympatii, ani niechęci. Jest jeszcze Owocowy Las, ale to zupełnie inna historia!
Wcisnęła pazury w miękką glebę, jakby szukała w niej oparcia, a potem kontynuowała:
— Mieszkają daleko. Niby klan, a jednak nie do końca. Mają dziwne zwyczaje. Imiona składające się z jednego członu, inne rangi. Są jakąś wspólnotą, czy czymś takim — wzruszyła ramionami. — Nie mam o nich wyrobionego zdania. Z żadnym z przedstawicieli tego klanu nie nawiązałam jakiejś szczególnej więzi.
Kotka przeszła kilka kroków wzdłuż granicy, sunąc nosem tuż nad ziemią. Wilcza Łapa podążył za nią ostrożnie, starając się nie stąpać zbyt głośno, jakby bał się, że zaraz odnajdzie go jakiś klifiak. Kocur, mimo tego, że był już uczniem, wciąż był dosyć malutki. Jeszcze niedawno drżał z zimna na mokrej ziemi, a dziś już tak sprawnie uczył się na temat granic! Brukselka spojrzała na niego z ukosa. Zrobił postępy. Już się nie trząsł, z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej przyzwyczajać do nowej przynależności. Choć wciąż był niepewny, był bardzo skupiony. Szedł za nią, jakby świata poza jej futrem nie widział. Była jego przewodnikiem, jego nauczycielką. Czuła na karku, jak ciepło promieni słonecznych przebijało się przez liście. Chciałaby, aby ten moment trwał wiecznie. Po chwili zatrzymała się i zwróciła w jego stronę.
— Masz jeszcze siłę, aby przejść się wzdłuż całej granicy? — spytała, a w jej głosie pobrzmiewała mieszkanka troski i ekscytacji. — Nie musimy się spieszyć. Możemy iść powoli, przy okazji możemy trochę porozmawiać. Jeśli masz do mnie jakieś pytania, to możesz je śmiało zadać. Ja nie gryzę.
Choć jej ton był żartobliwy, to w środku czuła, że chciała go lepiej poznać. Chciała dowiedzieć się, kim był, zanim jeszcze tu trafił – a przede wszystkim zależało jej na tym, aby zrozumieć, kim może się stać w przyszłości. Drzewa zaszeleściły nad ich głowami, a w gałęziach zaskrzeczała wrona. Granica ciągnęła się przed nimi dalej, gdy Brukselkowa Zadra kroczyła przez nią dalej, po tym, jak Wilcza Łapa skinął głową na jej pytanie. Teraz zmierzali w stronę granicy z Klanem Burzy.
<Wilcza Łapo?>
[2225 słów do treningu Wilczej Łapy]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz