BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?W Klanie Nocy
po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.
W Klanie Wilka
Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.W Owocowym Lesie
Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.
W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)
30 czerwca 2025
Od Bożodrzewnego Kaprysu
– Długo ci nie przechodzi. – Zielone Wzgórze zlustrowała ją zmartwionym spojrzeniem. Wojowniczka parsknęła, przewracając oczami.
– Jakbym się martwiła jakimś kaszlem – prychnęła, starając się nie przypominać sobie o kaszlu, który niemal zabił ją wiele księżyców temu. Czułaby, gdyby działo się coś naprawdę złego. Być może na starość po prostu dopadły ją powracające duszności? Machnęła ogonem ku partnerce. – Chodźmy bliżej Złotych Kłosów – mruknęła, ocierając ogon o bok drugiej kotki. Zielone Wzgórze zamruczała cicho.
– Złotych Kłosów? – zapytała, przekrzywiając głowę. – Zwykle chodzimy polować bliżej Sowiego Strażnika.
Bożodrzewny Kaprys strzepnęła uszami.
– Każdemu przyda się zmiana – rzuciła. Odgłos kroków Zielonego Wzgórza ustał. Bożodrzew podwróciła głowę w stronę partnerki. – Wszystko w porządku? Jeśli nie chcesz iść polować przy Złotych Kłosach, możemy iść gdzie indziej. Słyszałam, że Mroźny Wicher widział tam mnóstwo myszy, dlatego zaproponowałam. Poza tym pomyślałam, że możesz chcieć zobaczyć się z Taniec.
Cień niepewności przemknął przez pysk Zielonego Wzgórza.
– O nie, to nie problem, po prostu… Chyba nie chcę się z nią dzisiaj widzieć – wymruczała, ważąc każde słowo. Szybko podniosła głowę, a na jej pysku ponownie zalśnił radosny uśmiech. – Poza tym, to miał być nasz dzień! Nie uciekniesz ode mnie tak łatwo. – Mrugnęła okiem, a Bożodrzew poczuła, jak gorąco wkrada się pod jej futro. Wymamrotała coś niewyraźnego w odpowiedzi. Zielone Wzgórze zaśmiała się cicho i wyszła na prowadzenie. Przez chwilę szły w ciszy, a ich krokom akompaniował jedynie szczebiot ptaków.
Coś jednak nie dawało spokoju Bożodrzewnemu Kaprysowi.
– Nie byłyście kiedyś przyjaciółkami?
Zielone Wzgórze przystanęła. Przez chwilę milczała, wpatrując się w rozciągającą się przed nią równinę. Bożodrzew zrobiła krok w jej stronę, jednak zatrzymała się. Czy powiedziała coś złego? Myślała, że kotce będzie zależeć na odnowieniu znajomości z Taniec. Kto miał podołać takiemu zadaniu, jeśli nie ona? Przecież wszyscy ją kochali.
Kotka odwróciła głowę w kierunku partnerki. Uśmiechała się, jednak nie biła od niej radość, do której Bożodrzewny Kaprys była tak przyzwyczajona. Zielone Wzgórze uśmiechała się smutno. Z żalem. Z tęsknotą. Z emocjami, których Bożodrzew nie potrafiła nazwać.
– Kiedyś tak.
Niewypowiedziane słowa wisiały w powietrzu.
Od Dzwonkowego Świstu CD. Skowroniego Odłamku
— Co się stało? — zapytał, siadając obok niego. W jego głosie dało się wyczuć lekką nutę zaniepokojenia.
Brat rudego jedynie cicho prychnął w odpowiedzi, jakby nie było to nic ważnego.
— Nic poważnego. Sam dobrze wiesz, jak to jest o tej porze. Te małe pszczoły potrafią być bardziej zawzięte niż niejeden kot z klanu — mruknął z lekką irytacją, poprawiając opatrunek.
Dzwonkowy Świst roześmiał się cicho, mimo nieco napiętej miny, która widniała na pysku jego brata. Westchnął cicho, patrząc na liliowego, który uparcie trzymał łapę jak najbliżej siebie, jakby próbował ukryć nie tylko ranę, ale i to, że w ogóle ją odniósł. To było dla niego dość typowe. Bywał czasem niemal samowystarczalny, jakby przyjęcie jakiejkolwiek pomocy było dla niego oznaką słabości. Choć wojownik sam wiedział, że w tej sytuacji, on zachowałby się podobnie i ukryłby wszystko za swoim szerokim uśmiechem.
— Cieszę się, że tego nie zlekceważyłeś. Wiesz co by się działo, gdybyś na to zmarł? Byłbyś pierwszym kotem, który przeszedłby do historii klanu z tak spektakularnym końcem — rzucił, tym razem śmiejąc się już głośno, nie kryjąc swojego rozbawienia. Po chwili jednak spoważniał i spojrzał bratu w oczy. — Ale na poważnie... Wszystko w porządku?
Tamten jedynie przewrócił oczami, nie mogąc powstrzymać jednak tego jak jego kąciki pyska wędrują ku górze.
— Tak, dziękuje za troskę, Dzwonku — odparł cicho.
Kocur spędził jeszcze chwile w towarzystwie Skowronka, a następnie pożegnał się ze względu na zbliżający się patrol. Wychodząc z legowiska, rudy zatrzymał się jeszcze w przejściu, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę brata. Skowroni Odłamek zdążył już zająć się układaniem ziół. Uśmiechnął się pod nosem i bez słowa wyszedł na zewnątrz. Słońce przebijało swe promienie przez liście krzewów, dając tym przyjemne ciepło, które czuł na swoim miękkim futrze. Starał się skupić na obowiązkach i nadchodzącym patrolu, lecz w głowie wciąż miał obraz zmartwionej miny swego brata.
Obserwował ją teraz, jak z godnością przyjmowała nowe obowiązki, jakby noszenie tej całej nowej odpowiedzialności na swych barkach było dla niej czymś wręcz naturalnym.
Przeciągnął się nieco w swoim legowisku, przygotowując się powoli do porannego polowania. Uśmiech nie schodził z jego pyska, ale był w nim zawarty ukryty, delikatny smutek. Mimo tej dumy nie potrafił pozbyć się uczucia, że coś się właśnie zmienia. Nie wiedział tylko w którą stronę, czy pozytywną, czy jednak negatywną.
Westchnął, kierując swe kroki ku wyjściu. Gdy tylko jego głowa wyjrzała ze środka, dostrzegł w oddali Skowronka. Bez większego namysłu podbiegł do niego. Nie miał żadnej, z góry zaplanowanego powodu. Po prostu czuł, że musi podzielić się z kimś swoimi odczuciami co do tego wszystkiego.
— Hej! — Przywitał się, stając kocurowi niemal przed jego przednimi łapami. Ostatnio rzadziej ze sobą rozmawiali ze względu na swoje obowiązki. On wojowniczymi, a jego brat niemal prawie całe dnie spędzał w legowisku medyków. W głębi serca brakowało mu tych beztroskich, kocięcych czasów, gdzie cieszyli się wolnością bez żadnych zobowiązań. — Masz chwilę, by porozmawiać?
Od Świegotka do Zmierzchnicowej Łapy
Nie wszystkie bowiem czynności czy tradycje były na ten moment zrozumiałe dla jego małego móżdżku, jednak kocur nie przejmował się tym zupełnie. Jednakowy rytm dnia całkowicie mu odpowiadał, a z czasem nauczył się on również dzielić szczęście klanu z udanego polowania, czy także lenistwo w upalne dni, kiedy to dzielili języki. Tak jak i teraz, gdy królowa czyściła Płomykówkę, a reszta rodzeństwa niemrawo o czymś rozmawiała, z wpół przymkniętymi powiekami. Drzemlik wydawał się drzemać, choć Świergotek doskonale wiedział, że są to jedynie pozory, na co wskazywały czujne uszy, obracające się w poszukiwaniu nowych opowieści. Oboje niezwykle chętnie chłonęli słowa innych kotów, a także zaczynali pojmować, że ich bliscy nie ograniczają się zaledwie do kilku kotów, a do całego klanu. Tej niecodziennej społeczności, którą koty zbudowały wspólnie, pośród krętych korytarzy jaskiń.
Z czasem jednak Świergotkowi przestały wystarczać przypowieści, legendy i tradycje. Jego ciekawość domagała się większej ofiary. Jego zdrowe łapki aż świerzbiły, żeby gdzieś wyjść, a organizm prosił o odrobinę promieni słonecznych. Chciał móc biegać, ćwiczyć, zwiedzać i przekonać się o wszystkim, co tylko skrywał ten nowy świat. Chociaż opowieści starszych co i rusz wspominały o czyhających na niego niebezpieczeństwach, to w oczach rudzielca były one jedynie straszakiem dla kociąt. A on już przecież nie był taki mały!
Świergotek pamiętał, jak nie tak dawno temu dostali oni pozwolenie na uczestniczenie w mianowaniu nowego ucznia. Cała jaskinia wypełniła się kotami, zapachami oraz dźwiękami, odbijającymi się od każdej napotkanej ściany i powracającymi do nich w nieco stłumionej wersji. Pośród tego wszystkiego nowy uczeń wydawał się niewielki niczym pchła, nieśmiało wychodząc do przodu i niemal trzęsąc się na swoich nie w pełni wyrośniętych łapach. Świergotek był pewien, że byłby z niego równie dobry uczeń, co z tej kotki i wewnętrznie czuł niemal zazdrość, choć bliżej było temu do rozczarowania, że wciąż nie może uczestniczyć w treningach. On i jego rodzeństwo byli jedynymi młodymi w klanie.
Świergotek niemrawo pacnął kulkę mchu, odwracając się w kierunku swoich braci i siostry. Rozmowa już jakiś czas temu ucichła i większość jego rodzeństwa faktycznie zdawała się zapaść w drzemkę. Było zbyt gorąco na zabawę i nawet Świergotek powoli oddawał się w objęcia snu, gdy jego uszy drgnęły, wyłapując dźwięk łap. Koty wracały z polowania o różnych porach, więc trudno było je przewidzieć, ale na ogół któryś z nich kierował się prosto do żłobka, jak teraz. Rude kocię zaczęło węszyć, próbując zgadnąć przybysza po zapachu lub chodzie, ale tym razem przegrał w swoją własną grę, gdyż niepewny krok nie kojarzył mu się z nikim. Na pewno nie był to Postrzępiony Mróz, która lubiła ostatnio do nich wpadać. Nagła ciekawość wypędziła sen z powiek kocura, a on odwrócił się w kierunku wejścia.
Dokładnie naprzeciwko niego stała wspomniana wcześniej uczennica, o pulchnej posturze, krótkich łapach i niecodziennym umaszczeniu. Słyszał jak inni plotkują o jej niespotykanej łacie na pysku i co takiego mogła ona znaczyć, ale dla niego była takim samym kotem, jak wszyscy inni. Każdy przecież wyglądał trochę inaczej od reszty, prawda? Nawet jego rude rodzeństwo posiadało pewne różnice, nie mówiąc już o zupełnie różnych zapachach.
— O, Ty jesteś Kukła? Czy tam… Zmierzchnicowa Łapa, albo coś takiego? — Spytał, wciąż do końca nie orientując się w zwyczajach odnośnie imion.
Większość jego rodzeństwa otrzymała od klanu nowe imię, ale Trójka postanowił zachować swoje i nikt nie miał w związku z tym pretensji. Ba, dumny braciszek uwielbiał szczycić się swoim imieniem oraz mówić o tym na lewo i prawo. Czemu jemu pozwolono na stare imię?
Od Szczawiowej Łapy
Był wstrząśnięty śmiercią swojego brata. Nie potrafił tego przetrawić. Patrzenie na jego zimne ciało sprawiało, że przechodziły przez niego ciarki. Czuwanie było dla niego specjalnie okrutne. Płakał całą noc, wtulając nos w futro Szczypiorkowej Łapy, modląc się do Klanu Gwiazdy, że jednak się obudzi. Nie wiedział co by zrobił, gdyby nie to, że Iskrząca Nadzieja tak wiele nauczyła go o przodkach żyjących na srebrnej skórze. Szeptał do ciała brata słowa, które może i jeszcze byłyby w stanie zaprowadzić tam jego duszę. Nikt inny nie mógł go tam poprowadzić, jedyna nadzieja była w nim. Podczas tej nocy został przy ciele sam, wszyscy inni już opuścili czuwanie. Wstał powoli i zdecydował się na spacer poza obozem. Na jego szczęście miał to już wypracowane, bo często potrzebował chwili dla siebie. Jednak dzisiaj było inaczej, nie chciał spaceru dla oczyszczenia myśli, wręcz przeciwnie. W głowie buzowało mu od złych myśli, jego łapy same rwały się do ucieczki, choć trzęsły się jak szalone. Szedł pomiędzy drzewami, czasem intencjonalnie ocierając się o krzaki, które mogły go zranić, aby mógł poczuć jakikolwiek ból, który przywróciłby mu poczucie życia. Był otępiony, nawet nie wiedział, gdzie jest. Zatrzymał się na polanie, chwiejąc się lekko. Spojrzał do góry, na niebo usłane gwiazdami.
— Dlaczego… Dlaczego on..? Dlaczego mi go zabraliście?! — wykrzyczał, w desperacji miotając ogonem o ziemię. — Powinien żyć, powinien teraz spać w legowisku uczniów, ze mną, z Dyniową Łapą, mógłby jeszcze tu być! Chciał być wojownikiem, miał tak wiele przed sobą…
Jego łapy odmówiły posłuszeństwa i runął na ziemię. Trząsł się chyba bardziej niż wtedy, gdy przeżywał swoją próbę w lesie. Położył swoją głowę na trawie, pomiędzy łapami, nie mając już siły na konfrontację z Klanem Gwiazdy.
— Czemu nie odpowiadacie… Czy naprawdę istniejecie, czy inne klany naprawdę w was wierzą i przemawiacie do nich..? — jego słowa nic nie dawały. Nie mógł nic zrobić, jedynie bezsilnie leżeć na trawie. Jego myśli odbiegały w różne strony. Chciał je zagłuszyć, wyrzucić, nie czuć już nic. Spojrzał w stronę krzewu, który miał kolce. W świetle księżyca wyglądał wręcz hipnotyzująco. Przypomniał sobie, jak sam znalazł kolec w swoim legowisku. Podniósł się, chwiejąc się z boku na bok i podszedł do niego, jakby nie widział nic innego. Wszystko oprócz tego jednego krzewu zniknęło, miał nadzieję na ukojenie, na cokolwiek, co pomogłoby mu poczuć ulgę od myśli, więc złapał zębami za gałąź, wyciągnął łapę do przodu, i…
— Szczawiowa Łapo, słuchasz mnie w ogóle? — spytała Iskrząca Nadzieja, na co kocur wzdrygnął się.
— Tak, tak… Przepraszam, ja po prostu… Chyba mam zły dzień, nie wyspałem się. — odpowiedział jedynie. Kotka skinęła, lecz nadal wyglądała na zmartwioną.
— Tak jak mówiłam, tą ranę powinna obejrzeć Cisowe Tchnienie. Jak to się w ogóle stało, skąd ją masz? — spytała, oglądając jego łapę. Od łokcia w dół rozciągała się dość pokaźna rana, przez którą czuł ból przy chodzeniu.
— Sam nie wiem. Musiałem jej nie zauważyć…
— Jakim cudem? Przecież jest świeża, musiała choć trochę boleć… — kocur zabrał od niej łapę, którą prześwietlała wręcz wzrokiem.
— Nic mi nie jest. Dostanę coś na ból i możemy trenować, nic wielkiego. — odpowiedział na jej zmartwienie i ruszył w stronę medyczki. Gdy ta natomiast zobaczyła ranę, sama była zdziwiona, ale zdecydowała się nie przeciągać kuracji. Pajęczyny lepiły się do jego futra kołtuniąc je, ale dobrze trzymały opatrunek. Podziękował jej za pomoc, po czym nie czekają na jej odpowiedź wyszedł z legowiska. Był gotowy na zakończenie swojego szkolenia, nie miał ochoty na zbyt długie czekanie.
— Możemy już iść? Nie chcę przebywać zbyt długo w obozie… — tak naprawdę miał ochotę zakopać się pod mchem w legowisku uczniów i opłakiwać Szczypiorkową Łapę, ale nie mógł. Musiał się wziąć w garść, w końcu ma szkolenie do zakończenia.
— Słuchaj, dzisiaj może jednak odpocznij. Tak będzie najlepiej, wiesz? A jutro, jak twoja łapa chwilę odpocznie, to zapolujemy. — uśmiechnęła się delikatnie, a zanim zdążył się sprzeciwić, polizała jego ucho i odeszła.
Po tylu księżycach pewnie zdążyłby zapomnieć o całej sytuacji ze swoim bratem, jednak gdy do obozu weszła Gąsiorkowy Trzepot z ciałem Pajęczynki, wspomnienia zalały go na nowo. Dlaczego cały czas musiały umierać kolejne i kolejne koty? Choć to nie było jeszcze najgorsze. Najgorsze było spojrzenie matki Pajęczynki na wojowniczkę trzymającą jej zmarłe dziecko w zębach. Srebrzysta Łuna w panice podbiegła niedowierzając w to, co widzi.
— Nie, błagam, wszystko tylko nie to! — płakała, lizała zaschnięte już rany, próbując obudzić córkę, jednak bezskutecznie. Nie wstawała. Nie mogła, nawet jeśli sam Szczawiowa Łapa tego pragnął. Wiedział doskonale, jak czuła się w tym momencie Srebrzysta Łuna. Nikła Gwiazda wyszedł z legowiska widząc piski i wycie karmicielki.
— Co tu się dzieje? — spytał, ale widząc ciało kotki zdążył już wywnioskować czemu jedna z jego wojowniczek łkała. Srebrzysta Łuna odwróciła się gwałtownie w jego stronę, gdy go usłyszała.
— Ty… To wszystko twoja wina! Gdyby nie ty, nadal by żyła! — splunęła w stronę lidera, który odsunął się od niej lekko.
— O czym ty mówisz?
— Gdyby nie ta cała tradycja, posyłanie bezbronnych kociąt na pastwę losu do lasu, nadal by żyła! Ktokolwiek wymyślił tak okrutne tortury powinien zostać karmą dla wron! — jej głos łamał się gdy przez łzy wyzywała lidera.
— Uspokój się, bo będę zmuszony zrobić to za ciebie. — syknął w jej stronę Nikła Gwiazda. Kotka jednak nadal spluwała w jego stronę obelgami.
— Nie, dobrze wiesz, że to twoja wina. Masz bezbronne kocię na sumieniu, jak się z tym czujesz, co?! — już miała zawalczyć czymś więcej niż słowami, jednak w końcu Sowi Zmierzch odsunął ją od lidera, aby temu zapobiec. Tej nocy skończyła w izolatce. Szczawiowa Łapa tak bardzo współczuł jej straty własnego dziecka. Jego łapy trzęsły się a oddech stawał się szybszy przypominając sobie o ciele Szczypiorkowej Łapy leżącym przed nim. Jak to się mogło stać? Dlaczego Klan Gwiazdy najpierw odbiera jemu brata, a potem niewinnej karmicielce dziecko? Wycofał się z miejsca, w którym leżało ciało Szczypiorkowej Łapy a teraz Pajęczynki. Przechodząc obok izolatki słyszał szlochy kotki, które łamały jego serce. Gdy wszedł do legowiska uczniów nerwowym krokiem skulił się w legowisku, próbując uspokoić swój oddech. Miał jedynie nadzieję, że Klan Gwiazdy istnieje i będzie czuwał nad Klanem Wilka, że zaprzestanie niepotrzebnym śmiercią.
Od Kosaćcowej Grzywy
Gdy skończyli, pozwolił uczniowi się zdrzemnąć, podczas gdy sam mentor ruszył do legowiska wojowników. Drogę zagrodził mu… Topielcowy Lament. Zaczął kaszleć, więc biały wojownik od razu odskoczył, zdziwiony.
- Co ty, już łzawy kaszel dostałeś? - zapytał ostrożnie, doszukując się jakichś innych symptomów. Pewnie od Zalotnej Krasopani, pomyślał.
- Nie, ty głupi… - zakaszlał w połowie zdania - Bachorze!
Kosaćcowa Grzywa jednak nie był na tyle głupi; siostra mu coś gadała lub podsłuchiwał od czasu do czasu. Przekrzywił głowę w zamyśleniu, wpatrując się swoimi ciemnymi, brązowymi oczami na złote, zirytowane tęczówki Topielca.
Uśmiechnął się tajemniczo.
- No dobra, w takim razie chodźmy do medyczki, aby cię obejrzała… musimy być pewni, abyś nie zaraził innych! - rzekł Kosaćcowa Grzywa.
Topielec burknął coś w odpowiedzi, ale Kosaciec nie słuchał. Starzy tylko marudzą, jak on jeszcze jest na posadzie mistrza!?
Zjawili się tuż przy legowisku medyka. Kosaciec zaczerpnął powietrze i je wstrzymał, wchodząc do ich pieczary. Zdziwił się bardzo, gdyż było u nich zimno! Kocur obejrzał się, aby mieć pewność, że ten idzie za nim.
- No chodź, nóg ci chyba jeszcze nie oderwa…
- Zamknij się!
A więc się zamknął, choć trzepnął go ogonem w pysk. Zaczął po tym szukać wzrokiem wrotyczu, przyglądając się detalom ziółek. Dziwił się, że Dyniowa Łapa się do nich nie dobrała.
Nagle coś go trzepło w policzek. Kosaćcowa Grzywa mozolnie szedł wzrokiem po dobrze mu znanym kocie, wiercąc w nim dziurę. Patrzył na niego tak przez kilkanaście uderzeń serca, w głębokiej ciszy. Nie złej, ale też niezbyt dobrej. Właśnie go uderzył! Chciał mu oddać, ale coś mu nie pozwalało. Przyglądał mu się swoimi brązowymi oczyma, podczas gdy Roztargniony Koperek patrzył na niego z tlącym się ogniem w oczach. Nagle one złagodniały. Kosaciec zamrugał kilka razy zdziwiony, ale nie odezwał się. Cisza między nimi trwała dosyć długo, dopóki nie odchrząknął Topielcowy Lament.
- No, więc? - powiedział ochrypłym głosem z tyłu dwójki, którzy od razu na niego spojrzeli. - Gdzie te zioła? - burknął.
Kosaciec ostrożnie zrobił boczne, krótkie spojrzenie na asystenta medyczki.
Koper odwzajemnił to spojrzenie, choć bardziej z gniewem na białego wojownika.
Medyk rzucił mu w pysk wrotycz, po czym odszedł. Dał mu krótkie, tajemnicze spojrzenie. Kosaciec tylko zmarszczył brwi w zdziwieniu, ale nic nie rzekł. Odwrócił się po prostu do Topielcowego Lamentu, który niecierpliwie czekał.
- No to co, mamy ziółko… - rzekł cichutko Kosaciec z uśmieszkiem.
- Mam nadzieję, że wiesz, jak się tego czegoś używa - powiedział Topielec.
Kosaćcowa Grzywa zaśmiał się nerwowo.
- Ależ oczywiście, że wiem! - odrzekł mu z entuzjazmem i machnął przy tym łapą. - Mam siostrę medyczkę! Czemu miałbym nie wiedzieć? Tylko… trzeba to pozbierać z ziemi.
Zażenowany starszy patrzył, jak mozolnie szła praca Kosaćcowi. Przewrócił tylko oczami.
Kocur zebrał w kupkę płatki, które odpadły, po czym je wziął na łapę… i wsadził głęboko w paszczę nieświadomego mistrza. Ten zakrztusił się. Kosaciec zdziwiony przekrzywił głowę.
- Ty… ty chcesz mnie zabić, idioto!? - zapytał zdenerwowany starszy.
- Nie, nie, coś ty!
- No, ja myślę… szczeniaku!
Kosaciec przewrócił oczami, po czym bardziej ostrożniej wsadzał mu do pyska zioło, kawałek po kawałku, aż w końcu zjadł cały. Trochę mu to zajęło, gdyż Topielec był bardzo marudny. Podczas podawania leku o mało, co się nie pobili w legowisku medyka… ale jakoś się udało. Tylko parę wyzwisk poleciało, więc nic takiego.
Kosaciec zniósł gorsze konwersacje.
Gdy Topielec kasłał, ten odskakiwał jak poparzony. Nie chciał się zarazić przecież!
Kosaćcowa Grzywa po tym dniu uznał, że mistrzowie nie są zabawni. I że on powinien tam zasiąść, aby było zabawniej! W końcu te wilki nie znają pojęcia ,,zabawa”.
Wyleczony: Topielcowy Lament
Od Mamrok
— Meszku, poczekaj! — krzyknęła w stronę swojego fretkowego, młodszego brata. Fretka zatrzymała się z poślizgiem, zostawiając za sobą lekkie smużki kurzu. Obróciła głowę w kierunku Mamrok. Szylkretka wstała i podeszła do niego. — Czapla zgubiła swoje materiały na pokaz — odparła, wskazując łapą na głowę i Czaplę, która gorączkowo szukała czegoś pod legowiskiem kotki. Miała nadzieję, że tak jej braciszek zrozumie. Komunikacja była między nimi utrudniona, ale przez między innymi gesty jej rodzina zaczęła rozumieć, co chciała im przekazać. Tak samo, jak ona, patrząc na to, iż zawsze, gdy podchodzili do niej, wymachiwali swoimi łapkami. Musieli sobie jakoś poradzić przez tę trudność, jaka musiała ich dotknąć. Gdyby mogli rozmawiać bez ograniczeń... Wszystko byłoby łatwiejsze.
Meszek zamrugał raz i spojrzał na swoją siostrę modnisię. Potem pokiwał główką. Od razu podbiegł do Czapli i zaczął coś do niej mówić. Bura dołączyła do nich, gdy dwie pary ciemnych oczków spojrzały w jej kierunku. Jej siostrzyczka machnęła w jej stronę łapką, a potem podeszła do wielkiego, miękkiego głazu, na którym spała Jaskierka. Łapą wskazała na Mamrok i dziwne drzewo z wieloma dziuplami.
— Wiecie, że Jaskierka tak słodko śpi... — mruknęła, przyglądając się brązowymi oczami w obraz śpiącej i zwiniętej w kłębek fretki. — Aj...wybaczcie za rozproszenie. Już szukam — dodała po chwili, podchodząc do wyznaczonego wcześniej miejsca.
29 czerwca 2025
Lodowa Sałata urodziła!
Lodowa Sałata urodziła dwa silne, jednak nietypowo wyglądające kociaki, wywołując tym samym w Klanie Wilka niemałą sensację!
Od Gołębiej Łapy
— Eh. No trudno. Co powiesz na wierszyk? Może dzięki temu zapamiętasz? — zaproponował, choć z jakiegoś powodu jego głos nie brzmiał za miło.
Pokiwała lekko łebkiem. Kocur zmrużył oczy, kładąc także uszy.
— Przepiórcza Łapa odgryzła ci język? — parsknął, zatrzymując się by spojrzeć na koteczkę.
— Nie...? — miauknęła zaniepokojona tym pytaniem.
Czyli powinna się jednak częściej odzywać? W środku załamywała łapki. Nie wiedziała jak powinna się zachowywać przy wujku, który był jej bardziej obcy niż mech w legowisku starszyzny. Zatrzymała się, widząc jak kocur przysiada na kamieniu. Uniosła łeb, wpatrując się niepewnie w mentora.
— Eh, nieważne. Słuchaj. Wilczaki to śmiecie... — wycedził przez zęby i uniósł łapę wskazując na nią. — Jeden zły ruch i nie żyjecie. Burzaki to słabiaki, mają w zadach robaki, Nocniaki śmierdzą glonem, no i ciągle miętolą jęzorem, a ta sekta od owoców, to banda debili obrońców...
Nie wiedziała za bardzo o co chodzi i co się dzieje, więc jedynie wpatrywała się pustym spojrzeniem w mentora.
— No i czemu się nie śmiejesz? — prychnął kocur, uderzając ogonem w powietrzu.
Zaśmiała się nerwowo. Chyba brzmiało zbyt sztucznie, bo mima liliowego nie była zadowolona. Cały czas wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami.
— Eh, nieważne. Idziemy dalej. — burknął i nie patrząc na nią ruszył do przodu.
Od Kruszynki
Od Czereśniowego Pocałunku CD. Zorzy
Od Jarzębinowego Żaru
Od Kruszynki
Od Gołąbka (Gołębiej Łapy) Do Pietruszkowej Błyskiawicy
Spoglądała na kłócące się siostry, nie wiedząc za bardzo co poczynić. Próbowała trochę schować się w czekoladowym ogonie. Zginąć wśród ciepłego odcieniu brązu. Czuła się źle, gdy głos decydujący leżał w jej łapach. Zbyt duże brzemię. W tak ważnej sprawie. Przepióreczka była pełna niekończącej się energii, gotowa wyciągnąć do niej łapę i zawsze radośnie się uśmiechała, więc nie chciała jej sprawiać jej przykrości. Kukułka była także taka ciepła, miła i oh. Gołąbek także nie chciała jej sprawiać zawodu. Skierowała wzrok ku podłożu, przytłoczona procesami zachodzącymi w jej łebku. Nie chciała stracić żadnej z sióstr. Już i tak tylko je miała...
— Gołąbku...? — usłyszała zmartwiony głos siostry.
Położyła uszka zaskoczona. Brakiem decyzji też sprawiła problem? Owinęła się ogonkiem, czując rosnące poczucie winy.
— To może pobawimy się w chowanego? — zaproponowała Kukułka, zrzucając w końcu Przepiórkę z siebie.
Uszka czarnej kotki powędrowały ku górze. Może to faktycznie był fajny pomysł? Niezbyt widziała swój pojedynek z cynamonową kotką.
— A kto będzie szukał? Nie ja. — szybko miauknęła Przepiórka.
— Nie ja. — dodała zaraz po niej Kukułka.
Gołąbek spojrzała na swoje łapki. Czyli padło na nią. Poczuła lekkie dotknięcie w grzbiet. Spojrzała zaskoczona na czekoladową kotkę. Kiwnęła łebkiem w stronę jej sióstr.
— Nie ja... — miauknęła cichutko zawstydzona.
— Czyli padło na mnie. — zaśmiała się Pietruszka. — Lepiej dobrze się schowajcie. Zaczynam liczyć!
Kukułka i Przepiórka zaczęły się rozglądać wokół siebie. Czarna wiernie podążyła za nimi. Lecz próbując się wcisnąć do ich kryjówek została odganiana. W końcu zawiesiła łebek. Nie miała pojęcia gdzie się schować. Wszystko zdawało się już być zajęte. A czekoladowa kotka powoli zbliżała się do końca odliczania. Zdesperowana Gołąbek czmychnęła pod ogon przybranego rodzica. Zamknęła mocno ślipia, stosując się do zasady, że jeśli ona kogoś nie widzi to on także.
— Szukam! — dotarło do jej uszek.
28 czerwca 2025
Od Miodowej Kory CD. Iskrzącej Nadziei
Od Bajkowej Stokrotki
Siedziała w obozie, rozglądając się spokojnie. Widziała koty wychodzące z legowisk, uczniów siłujących się ze sobą dla zabawy. Słyszała rozmowy, cichsze szepty, śmiech. Wszystko jak na obóz przystało. Wszystko jak dom. Jednak Bajkowa Stokrotka nie umiała wyzbyć się tego jednego nieprzyjemnego uczucia, powoli wyjadającego ją od środka. Westchnęła cicho. Może naprawdę to miejsce nie było dla niej? W końcu nie zawsze dom to miejsce, gdzie ktoś spędza całe swoje życie! Czasem to tylko miły początek przygody, do którego z chęcią się wraca, ale w którym nie można zostać i ominąć podróż. Może tak było też w jej przypadku? Nie miała czasu się zastanawiać, ponieważ wtedy podeszła do niej Pajęcza Lilia. Ruda medyczka usiadła obok Stokrotki, kładąc przy jej łapach małą mysz.
– Smacznego – powiedziała Lilia i sama zajęła się swoim posiłkiem. Bajka uśmiechnęła się lekko i spojrzała na swoją siostrę.
– Nie trzeba było, ale dziękuję ci – mruknęła i wzięła kęs zwierzyny. – To z jakiejś okazji? Zazwyczaj nie przychodzisz z jedzeniem bez wcześniejszego pytania – zauważyła.
– Tak po prostu. Mało czasu ostatnio spędzamy razem, zauważyłaś? – zagadnęła Lilia, na co Bajka kiwnęła głową.
– Wiesz, jak to jest, obowiązki...
– A jak się czujesz? – zapytała nagle medyczka, co nieco zdziwiło Bajkową Stokrotkę.
– Ja? Raczej dobrze, a widzisz jakieś objawy choroby?
– Nie, tylko ostatnio dziwnie się zachowujesz – zauważyła ruda kotka. – Coś ci siedzi w głowie.
– Może ostatnio – przyznała, nie chcąc okłamywać siostry, która i tak była w stanie zauważyć zmianę w jej zachowaniu, skoro znała ją całe swoje życie. – Zastanawiałaś się kiedyś, co jest poza terenami klanów?
– Kiedyś tak i na pewno jest tam sporo niebezpieczeństw – stwierdziła medyczka. Stokrotka kiwnęła głową.
– Ale jednak to jest takie ciekawe. Nigdy nie chciałaś zacząć podróżować?
– Jakoś nie specjalnie. Tu jest mój dom i to tutaj czuję się dobrze – powiedziała Pajęcza Lilia, na co Bajka spuściła głowę. Czyli wszyscy inni czuli się tu... Dobrze. A nie jak w klatce.
– Hej Bajkowa Stokrotko! – usłyszało znajomy głos. Po chwili głowa Krwawnika wyłoniła się zza krzaków, a jego oczy zaczęły czujnie obserwować otoczenie. Bajka zaśmiało się na ten widok i szybko podeszło do samotnika.
– Cześć Krwawniku. Widzę, że znalazłeś sobie świetną kryjówkę – zaśmiało się.
– Przynajmniej jest wygodnie – stwierdził kocur, uśmiechając się. – Będzie mi brakować tego miejsca – mruknął po chwili, wzrok mając wbity w kota z Klanu Burzy, a w tym wzroku było coś na rodzaj... Smutku? Może jakiegoś uczucia, którego jednak Bajkowa Stokrotka nie umiało odgadnąć.
– To musisz niedługo wyruszać, tak? – zapytało Bajka.
– Teoretycznie miałem już kilka dni temu, jednak przedłużyłem swój pobyt tu – oznajmił kocur. – Ale zgadzam się, coraz bliżej do tej chwili. Nie mogę przebywać tu dłużej, zwłaszcza że możesz mieć prze ze mnie kłopoty.
– Nie będę mieć kłopotów! Nie przez ciebie – zaznaczyło i usiadło na ziemi, wzdychając cicho. – Naprawdę musisz wyruszać?
– Moje życie toczy się w podróży, zostanie gdzieś na dłużej nie jest mi pisane. – wytłumaczył, jednak widząc ten wyraz pyska Bajki, przysunął się bliżej jego i położył ogon na rudym barku kota. – Zostanę tu jeszcze kilka wschodów słońca dla ciebie. I obiecuje ci, że dzień przed moim odejściem cię o tym poinformuje.
Od Mamrok
Od Makowego Nowiu DO Pustułkowej Łapy
– Makowy Nowiu? – usłyszała nagle znajomy głos. Nadstawiła uszu, by lepiej słyszeć swoją partnerkę, która właśnie weszła do legowiska. – Co się dzieje? – zapytała, siadając obok Makowego Nowiu. Ona tylko prychnęła, starając się stłumić syknięcie.
– Nie mam już prawa chwilę odpocząć? – zapytała, ostrzej niż zamierzała. – Głowa mnie boli, a w dodatku ta Puszcza... Naprawdę nie było nikogo lepszego?
– Makowy Nowiu, dobrze wiesz, jak było – przypomniała Mroczna Wizja, na co Mak tylko westchnęła. – Nie zapomnij, że wszyscy jesteśmy jedną społecznością. A co do twojego bólu głowy, to pójdź po zioła do Cisowego Tchnienia – powiedziała Mrok.
– Jakbym jeszcze miała na to czas, to poszłabym już kilka wschodów słońca temu! Ale nie, oczywiście – syknęła. – Zaraz tam pójdę, bo bez tego naprawdę chyba rozsadzi mi głowę, a jeszcze dziś muszę wyjść na trening z Kruczą Łapą. Nie będzie tracił lekcji przeze mnie – oznajmiła, na co Mrok tylko kiwnęła głową. Po chwili położyła ogon na barku liliowej kotki.
– Jeśli byś chciała, możemy dziś razem wybrać się na trening. Wezmę Pustułkową Łapę. Sądzę, że trening we dwójkę dobrze im zrobi i może poprawi umiejętności walki z przeciwnikiem – zauważyła Mrok. – Ale w takim razie musisz już iść do Cisowego Tchnienia. Zioła jeszcze muszą zacząć działać.
– Dziękuję – mruknęła Mak, z jakąś wyczuwalną czułością w swoim głosie i powoli zaczęła się podnosić.
Cisowe Tchnienie dała jej jakieś zioła, co umożliwiło kotce powrót do swoich zajęć. Ból co jakiś czas dalej był obecny, jednak był on również dużo słabszy. Przynajmniej na tyle, by móc bez większego problemu przeprowadzić trening. I to właśnie Makowy Nów zamierzała robić. Gdy tylko wyszła z legowiska medyka, rozejrzała się w poszukiwaniu swojej partnerki wraz z dwójką synów. Mroczna Wizja, wraz z Pustułkową Łapą, już stała przy wyjściu z obozu, dlatego liliowa ruszyła w ich stronę, wzrokiem szukając jeszcze jej ucznia, Kruczej Łapy. Mijała koty wracające z różnych patroli oraz tych, co zmierzali do stosu zwierzyny po zasłużony posiłek i wtedy zauważyła Kruczą Łapę. Kocur już również zmierzał w ich stronę, a gdy tylko wszyscy się zebrali, wyszli razem z obozu.
Od Rudzik
Od Szakłaka CD. Barszczowej Łodygi
Od Rudzik
Od Rudzik
Nagle do legowiska wpadł ich tata Płomienny Ryk. Przyszedł przywitać się z kotką oraz jej kociętami. To były jego drugie odwiedziny od czasu, gdy Sójka przyniosła na świat ich trzy małe kuleczki.
— Nazwałaś już je jakoś? — zapytał kocur, wpatrując się w ślepia kotki.
— Akurat chciałam je nazwać, ale jak przyszedłeś, nazwijmy je razem — mruknęła kotka. — Możemy nazwać ją Rudzik? Tak bardzo jej pasuje! — miauknęła Sójka, wpatrując się w ojca kociąt.
— Rudzik…? Ah… Dobrze niech będzie — miauknął, chociaż z nieznanego kotce powodu, wydawał się niezbyt zadowolony tym imieniem.
— Jeśli jest źle, to możemy wybrać jej inne… — stwierdziła, ale kocur pokręciło głową na nie.
— Jest dobre — odparł i spojrzał na małego kocurka, jedynego w miocie. — Może nazwiemy go Ognik? Co sądzisz? — zapytał kocur, a matka kociąt kiwnęła głową.
— Trzecia nazwijmy Płomykówka. Czasem widywałam te zwierzęta, myślę, że będzie jej pasować — dodała Sójka, a Ognik kiwnął głową.
— Rudzik, Ognik i Płomykówka… Jestem pewien, że wyrosną na koty godne bycia w Klanie Burzy… — mruknął, patrząc nieco nieufnie na małą kuleczkę, która nie była jeszcze świadoma tego, co może przynieść jej przyszłość.
Od Słonecznej Łapy
– A-ale przecież... – Jąkał się, nie rozumiejąc skąd taka pomyłka. W końcu nie zbierał tych ziół sam! Za każdym razem przed zerwaniem rośliny pytał się o jej zastosowanie. W końcu nie chciał przynieść takiej, która by mogła zaszkodzić! – Naprawdę wszystkie są trujące?
– Wszystkie. – odparła Rozkwitająca Szanta, przyglądając się uważnie Słonecznej Łapie. Tak, jakby chciała zapamiętać każdy jego ruch, najmniejszą zmarszczkę na pysku, ton głosu i same słowa. Żeby tego było mało, kazała mu się zbliżyć i pozwolić obwąchać z każdej strony, po tym jak kocur nie powiedział jej skąd mu do głowy przyszło, aby "samemu" bez nadzoru medyków zbierać zioła dla królowych.
Nie chciał sprawiać kłopotu Ognistej Piękności. Może faktycznie źle zrobił udając się sam na sam z kocicą w poszukiwaniu ziół mających odczynić urok z wujka? W końcu oboje nie mieli wiedzy medycznej, a Słoneczna Łapa bazował jedynie na wspomnieniach podczas poszukiwań roślinki przeciw czarom. No i słowach cioci, która zapewniła młodego, że jako królowa otrzymywała dokładnie takie zioła, które przyniósł do żłobka.
– Doceniam twoją chęć pomocy, jednak będę musiała zgłosić ten incydent Króliczej Gwieździe. Mało brakowało, a doszłoby do tragedii! Zdajesz sobie z tego sprawę Słoneczna Łapo? – Przytaknął. – Lecz nie martw się, na pewno nie czeka cię ten straszliwy dół, w którym kończą za karę twoi członkowie rodziny... Co najwyżej karne imię.
– Nie! – wykrzyknął. – Nie chcę karnego imienia! Moje imię to Słońce. I takie musi pozostać... Jestem to winny mamie... Już wolę spędzić kilka nocy na zewnątrz, poza obozem... Nawet w tym dole! Wszystko byleby nie zmiana imienia!
– No, już, już... Nie unoś się tak. – uspokoiła go królowa. – Wstawię się za tobą i poproszę o łagodną karę, albo sama jakąś wymyślę... – zamyśliła się. Słoneczna Łapa przyglądał się kocicy, czekając na to co ta postanowi – W końcu nawet jeśli zostałeś uczniem to [dla mnie] wciąż jesteś kociakiem, takim wyrośniętym, co ma pstro w głowie... – powiedziała uśmiechając się podczas obserwowania "tanecznego występu" ucznia spowodowanego nerwami. – Może... Pomógłbyś mojemu bratu i reszcie medyków, skoro zamiast trenować na przewodnika wolisz zabawę z ziołami? Co prawda, gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść... – powiedziała zasłyszaną od samotników prawdopodobnie rymowankę. Nawet jeśli sama nie wiedziała co to te kucharki, to rozumiała zamysł. Słoneczna Łapa jednak nie rozumiał ani słowa. – Jednak patrząc na to, że dwoje z czwórki medyków posiada problemy z oczami, to na pewno przyjmą twoją pomocną łapę i może pouczą co nieco o ziołach, abyś już nikogo więcej o mały włos nie otruł, jeśli zechcesz działać na własną łapę.
Nie brzmiało to tak źle w teorii, jednak był pewien, że ciocia Pajęcza Lilia nie będzie głaskać go po głowie, tylko złaja go porządnie, bardziej niż Szanta i zafunduje maraton rozróżniania ziół. Tak samo Królicza Gwiazda. I być może sam Płomienny Ryk? Chyba był w stanie to znieść. O ile jego uszy nie odpadną, bądź zwiędną od nadmiaru hałasu. Jeśli tak się stanie, przez kolejne księżyce nie opuści cichych tuneli rozciągających się pod terenami Klanu Burzy.