BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

18 czerwca 2025

Od Margaretkowego Zmierzchu

 niedługo po dołączeniu Sójki, przed próbą trucia

Chyba po raz pierwszy między Margaretkowym Zmierzchem, a Króliczą Gwiazdą doszło do kłótni. Powód, różnica w poglądach odnośnie przyjęcia do klanu ciężarnej samotniczki. Według szylkretki, czarny popełniał błędy swoich poprzedników, nawet jeśli postępował zgodnie z Kodeksem Wojowników. Zarówno Obserwującej Gwiazdy oraz Różanej Przełęczy, które zamiast ukrócić namnażanie się ognistofutrych potomków tyranki i przerwania rozłamu w klanie, przyczyniły się do tego co spotkało za młodu Margartekę oraz Pożarową Łapę na księżyce przed jej zaginięciem. W głębi duszy szylkretka miała nadzieję, że bratanicy nic poważnego się nie stało i po prostu odeszła dobrowolnie z klanu, chcąc zacząć życie na własnych zasadach, z dala od bliskich, na których nie mogła liczyć. Jednak myśl, że mogła zostać ofiarą samotników sprawiała, że trudno było jej zasnąć. Miała nadzieję, że nad rudą kocicą ktoś czuwa. Nawet ktoś, w czyich oczach Margarteka była pomyłką. Czy to jej zmarła matka, a babka Pożar, której nie dane było jej poznać, bądź inny rudy przodek. Nie ważne czy ten przebywający w Mrocznej Puszczy czy na Srebrzystej Skórze. Po prostu ktoś, kto mógł się nią zaopiekować i wskazać drogę ku szczęściu rudej kotki.
Mimo, że kocur starał się załagodzić rozmowę, wytknięcie przez partnerkę błędu w podejmowaniu ważnych decyzji nieco zaostrzyło wymianę między nimi zdań. Co prawda nie dosłownie, lecz kocur zasugerował, że kotka popada w swego rodzaju paranoje odnośnie kotów, które zdobi rudy odcień futra. Zabolało ją ta uwaga. W końcu nie była to prawda, a już na pewno nie w pełni. Tak jak kochała swoje przyrodnie siostry, Pajęczą Lilię i Bajkową Stokrotkę, tak nie kochała chyba nikogo innego. Nie licząc Królika i swoich kociąt. Nawet jeśli Pajęczą i Bajkę zdobiła ruda barwa, nie czuła się w ich towarzystwie zagrożona. Nie mogła tego jednak powiedzieć o swoich braciach. Nawet jeśli Nagietkowy Wschód odszedł, rany psychiczne, które zadał jej wraz z ich matką nie zniknęły. Co najwyżej wyciszyły się. A między Płomykiem, a nią wyrosła jeszcze większa przepaść niż była.
– Jeśli naprawdę zależy ci na dobru klanu i dobru tych kociąt, które rozwijają się pod sercem Sójki powinieneś ją odesłać do Klanu Klifu, bądź Owocowego Lasu... Tak, aby wychowywały się z dala od Płomiennego Ryku, który nie będzie ich kochał tylko będzie stawiał wobec nich oczekiwania. Pożarowa Łapa była tego żywym przykładem. Wiesz to ty, ja... wszyscy to wiedzą, lecz każdy odwraca głowę, bo tak jest i było wygodniej... Nie chcę już dłużej odwracać oczu... Króliku, proszę... – Wątpiła, że jej błagalny ton wpłynie na podjętą decyzję lidera. Nawet relacja jaka ich łączyła nie mogła na to wpłynąć. Nie była nikim ważnym w hierarchi. Była starszą, którą lider mógł wysłuchać i skonsultować później uwagi z Przepiórką czy może nawet z Salamandrą, której rola, aby dziedzictwo przodków nie poszła w niepamięć była równie ważna jak pełnione przez niego i szylkretke funkcje. 
Kocur jej nie rozumiał. Zazdrościła mu tego, że urodził się w normalnej rodzinie. No może nie w normalnej, bo jego matka oddała go do klanu i tyle ją widziano, ale był otoczony przez koty, nawet jeśli obce, które go kochały i dbały o niego od pierwszych księżyców jego życia. Nawet jako jej partner nie miał w pełni tej świadomości jak wygląda przyjście na świat w rodzinie pokroju rodu Piaskowej Gwiazdy. Gdzie narzucenie własnych krzywdzących przekonań potomstwu było ważniejsze od zbudowania z nimi zdrowej relacji. A odmienne zdanie było potępiane i jednoznaczne sprawiało, że bliscy się od ciebie odwracali. Krew, która płynęła w żyłach Margaretki i jej rodzeństwa była niczym jak wyrok nad ich losem. Piętno. A Margarteka pozwoliła, aby jej kocięta również stały się jej nosicielami.
– Obyś nie żałował swej decyzji... – miauknęła cicho. Bez pożegnania zeszła po schodach na parter, mijając się na półpiętrze z Rozkwitającą Szantą. Po wyjściu z Skruszonej Wieży rzuciła przelotne spojrzenie w kierunku kociarni, po czym zniknęła w legowisku starszych.

Od Rozkwitającej Szanty

 Rozkwitająca Szanta przeliczyła się. I to jak! Miała mieć zapewnioną ciszę i spokój, aby móc skupiać się na własnych analizach, a została zmuszona do analizowania i wytypowania potencjalnych kotów, którym śmierć Sójki byłaby na rękę, to znaczy łapę. Podczas, gdy ciężarna kotka nieświadoma zamachu na swoje własne i jej nienarodzonych kociąt życia smacznie spała skulona w głębi żłobka, Szanta ryła pazurem w ziemi, mrucząc pod nosem. A może tak naprawdę nikt nie czyhał na życie brzemiennej członkini klanu? Nie. Trujące zioła przyniesione przez Słoneczną Łapę nie mogły być przypadkiem. Co innego, jeden lub dwa trujące gatunki roślin, ale cały pęczek? Istniał mały procent szansy, aby uczeń sam z siebie zebrał same trujące zioła. Poza tym, kocur szkolił się na przewodnika, a nie na kronikarza czy chociażby medyka, więc ktoś musiał mu podsunąć pomysł, aby zamiast zwierzyny czy mchu przyniósł medykamenty. Ktoś, kto prawdopodobnie posiadał wiedzę medyczną, znał szkodliwe dla karmicielek oraz ich młodych rośliny i była mu w niesmak obecność rudej kocicy w Klanie Burzy. I ktoś, komu naiwny młody uczeń by zaufał.
– Myśl Szanto... Myśl... – szylkretka starała sobie przypomnieć dzień pojawienia się kocicy w obozie. Po niektórych kotach wieść o nowej członkini i powiększeniu się rodu tyranki spłynęła jak po kaczce, lecz znalazło się kilka kotów, które w jawny sposób wyraziły swoje niezadowolenie. I to nie jeden raz. Ognista Piękność... Miała powód. Nieskończoność powodów, aby pozbyć się Sójki, ale czy potrafiła rozróżniać trujące zioła? Na pewno znała zioła dzięki którym sierść była lśniąca. Szanta przez cały czas stosowała się do porad pielęgnacyjnych starszej kocicy. Kolejna Margaretkowy Zmierzch... Czy Szanta tego chciała czy nie, słyszała część kłótnie starszej z liderem. Tyle, że to nie była kłótnia partnerska, a rozchodziło się o coś więcej, a raczej o kogoś – Sójkę. "...popełniasz błędy swoich poprzedników...". Poza tym starsza posiadała wiedzę medyczną i po jej zachowaniu widać było, że nie cieszy się na wieści o powiększenie się konkretnie tej części jej rodziny. Leczy ostatnio rzadko opuszczała obóź. Następna była Pajęcza Lilia? Chociaż tym spojrzeniem medyczka obdarowywała każdego samotnika, być może tym razem kryło się za nim coś więcej. Ciężko było ocenić o czym kocica tak naprawdę myślała. Jedno mówiła, a drugie robiła. Ta sprzeczność w niej powodowała ból głowy szylkretce. No i na koniec... Babcia. Cynamonowa również nie wyglądała na zadowoloną z tych wieści, lecz Szanta dałaby uciąć swoją kitę, aby ręczyć za Brzęczkę. Kotka nigdy przenigdy nie posunęłaby się do trucia. I nie ważne czy chodziło o królową, kocię czy najzwyklejszego wojownika. – Cztery... Nie, trzy kocice, które z łatwością potrafiłyby wpłynąć na Słoneczną Łapę... Trzy kocice, które Słoneczna Łapa darzył zaufaniem... Trzy kocice, których kocur by nie wydał.

~~~

Podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z Króliczą Gwiazdą oraz z Przepiórczym Puchem. W trakcie przemowy niepewnie zerkała w stronę mentorki, zastanawiając się czy być może kotka jest rozczarowana jej zmianą roli. A może wręcz przeciwnie? Może była dumna z niej, że zdecydowała się stać na straży królowych i ich kociąt? Nawet jeśli był to czysty przypadek, na który z braku innych zajęć Szanta przystała. W każdym razie na pewno musiała czuć swego rodzaju dumę, że Szanta mówiła, stojąc tuż przed nią i liderem, dzieląc się propozycjami rozwiązań na temat bezpieczeństwa w kociarni. Jednym z nich było testowanie przyniesionego pokarmu przed podaniem go królowej. Bo kto wie, wczoraj zioła, a jutro zatruta piszczka, w taki sposób, że na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje odchyleń od normy? Że też zmuszeni byli do podjęcia tak drastycznych środków. Nieufność względem współklanowiczów być może wzrośnie, lecz lepiej było zapobiegać niż szykować kolejny grób. 
I w taki sposób, po długiej rozmowie, mieli jednego podejrzanego, lecz nic nie zostało jeszcze przesądzone. Nawet jeśli kocica z samego rana po raz dziesiąty w ciągu paru dni odwiedziła lidera w Skruszonej Wieży, sugerując mu pozbycie się królowej, która na pewno kłamie i wcale nie spodziewa się kociąt Płomiennego Ryku. Na razie mieli mieć na nią oko, Szanta i jeszcze kilku wojowników, których imion kocur nie chciał zdradzić wiecznej królowej. Bo może tak naprawdę był ktoś jeszcze, ktoś kto wykorzystywał tę jawną niechęć Ognistej do Sójki, robiąc z niej i z kocura najzwyklejszego pionka w swej grze? Tyle pytań, tyle niewiadomych. 
– [...] Ognista Piękność sama straciła kocięta. Nie cały księżyc temu zaginęła Pożarowa Łapa... Naprawdę sądzisz, że byłaby gotowa posunąć się do otrucia Sójki sama będąc matką? – spytał pod koniec Królicza Gwiazda, gdy Szanta była gotowa powrócić do kociarni, aby odciążyć Brzęczkowy Trel od obowiązku pilnowania cętkowanej
– Myślę, że bardziej niż śmiercią swych kociąt i zaginięciem córki przejęła się tym, że została zastąpiona przez młodszą i ładniejszą kocicę. Chyba wszyscy wiemy, że poza Płomiennym Rykiem świata nie widzi... – Przytaknęli jej.  –  Póki żył Nagietkowy Wschód i dawał jej uwagę, miała chwilowe zastępstwo za swojego nieobecnego partnera. Być może opieka nad Słońcem przez podobieństwo do swej zmarłej córki również trzymała ją w ryzach, lecz wieść o nowych kociętach Płomiennego Ryki na pewno jest jej w niesmak. Poza tym, niektórzy mówią, że miłość to choroba. – podjęła Szanta, będąc niemalże pewna, że sama na nią cierpi. Ale nie w takim stopniu jak cętkowana. – A w połączeniu z zazdrością może doprowadzić do opłakanych w skutkach konsekwencji. 

~~~

Nie sądziła, że słowa wypowiedziane w Skruszonej Wieży wypowie w złą godzinę. Po ziołach, które były trujące, a nawet śmiertelne dla ciężarnych nic nie powinno być, prawda? Prawda?! W końcu nie była przy nadziei. Więc dlaczego na wszystkie bóstwa nie czuła łap, a z pyska ciekła jej stróżka krwi i bolał ją brzuch? 
– Nic mi nie jest, zaraz mi przejdzie. Nie powinnaś się stresować. Zaszkodzisz kociętom. – wycedziła, starając się zdobyć na uśmiech, aby móc nim obdarować Sójkę. Nie wyszło. Gdyby mogła, wypuściłaby powoli powietrze. Zamiast tego z pyska królowej wydobył się charkot. Splunęła krwią.
– Łatwo ci mówić... – Chciała się zbliżyć do szylkretki, lecz ta kategorycznie jej zabroniła. – No w końcu! Szybko, zróbcie coś! – Pisnęła w stronę Opadającego Rumianka i Zawodzącego Echo, którzy jako pierwsi postanowili dowiedzieć się co jest powodem chałasów dochodzących z kociarni. – [...] spróbowała piszczki z tego stosu... – Wskazała łapą na stosik ze zwierzyną, którą testowała Szanta. – Kto? Nie wiem. Uczniowie? To w ich obowiązku leży karmienie starszych i królowych, tak? Nie. Nie, zdążyłam spróbować... 
– Hej, Rumian... – wyszeptała do szylkreta, który jeszcze nigdy nie wyglądał na tak przejętego, a w szczególności spanikowanego. – Zabierz kocięta do Brzęczkowego Trelu. Masz z nimi zostać i opowiedzieć im jakąś bajkę, rozumiesz? Jeśli tego nie zrobisz, będę cię nawiedzać do końca twoich dni... – I w tym momencie straciła przytomność. 

Kruszynka została adoptowana!

17 czerwca 2025

Od Bajkowej Stokrotki

*Przed pojawieniem się Sójki w Klanie Burzy*

Czuło jak rozsadzają go emocje. Różne, których nawet nie było w stanie określić, a których z dnia na dzień przybywało. Nie wiedziało, jak reagować, jak się bronić przed tyloma bodźcami i to jeszcze nie tylko z samego otoczenia, ale też z jego własnej głowy, ciała, ducha. No bo jak mogło walczyć z samym sobą? Ta walka prowadziłaby do obłędu. Dlatego Stokrotka nie wiedziało, co robić. Czuło się tak samotnie w całej tej sytuacji. Jakby nie mogło z nikim o tym porozmawiać, bo nikt by go nie zrozumiał, nieważne jakby próbowało i tak nikt by mu nie pomógł, prawda? Samo już nie wiedziało. To wszystko było za bardzo skomplikowane. A oliwy do ognia dodał fakt, że starszy brat Bajki, Nagietkowy Wschód, umarł. To właśnie po tym wydarzeniu cała ta powolna zmiana stała się bardzo drastyczna i niespodziewana. To po tym wszystko się pogorszyło.
Siedziało w obozie, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi współklanowiczów. Chciało teraz posiedzieć samo, poobserwować innych, bez swojej własnej ingerencji w ten świat. Normalnie jak nie ono. Niestety dłuższa chwila spokoju nie była mu dana, albowiem gdy tylko para pewnych żółtych oczu wyłapała Bajkę z tłumu, ich właścicielka z zadowoleniem ruszyła w stronę rudego. Na początku Stokrotka już chciało się wycofać, nie mając dziś ochoty na rozmowy, jednak nie chciało przypadkiem urazić swoim zachowaniem przyjaciółki, dlatego zostało na miejscu, cierpliwie czekając, aż Ognista Piękność przedostanie się do niego.
– Cześć Stokrotko! – już z daleka krzyknęła Ogień. Stokrotka skinięciem głowy przywitało się z nią, a po chwili nieco się odsunęło, by zrobić wojowniczce miejsce.
– Dziś już byłam na dwóch patrolach i jestem tak zmęczona! – zaczęła Ogień swój typowy monolog damy. – Nie wiem, jak oni mogą tak wymęczać damę! Ale ty coś o tym musisz wiedzieć Stokrotko, w końcu ty też jesteś damą – powiedziała wojowniczka z uśmiechem. Na jej słowa Bajka lekko się spięło. Przecież nie było damą. Nie chciało nią być. Nigdy.
– Wiesz, każdy ma obowiązki, to nic dziwnego – zaczęło, chcąc sprowadzić wojowniczkę na ziemię. – Jednak ja nie wiem, jak to jest, nie jestem damą.
– Stokrotko nie wygaduj bzdur! Jesteś damą, sama doskonale o tym wiesz – mówiła dalej Ogień.
– Nie jestem i proszę nie nazywaj mnie tak – mruknęło Bajkowa Stokrotka, wzrokiem uciekając gdzieś w bok.
– Ależ bez nerwów Stokroteczko! Ostatnio masz jakiś gorszy humor, co?
– Może masz trochę racji, ale damą dalej nie jestem. Mój humor nie ma nic do tego – zaznaczyło, wiedząc, że jeśli tego nie powie, Ognista Piękność nie podda się ze swoimi pomysłami. Na szczęście tym razem kotka tylko kiwnęła głową, nie odzywając się, mimo to Bajka było wręcz pewne, że następnym razem ta rozmowa się powtórzy, jakby nigdy wcześniej nie miała miejsca.
 
***
 
Czy lubiła rozmawiać z Ognistą Pięknością? Tak. Jednak czy było to czasem męczące? Jeszcze jak. I tym razem właśnie takie było. Dlatego przy najbliższej okazji Bajka zakończyła tę rozmowę i wyszła z obozu, by chociaż przez chwilę myślami odpłynąć gdzieś daleko, poza tereny Klanu Burzy. Ostatnio coraz częściej o tym myślała, o tym co jest tam daleko. Dalej jednak nie była pewna, czy gdyby okazja się nadarzyła, uciekłaby z Klanu Burzy by spełnić swoje marzenia. W końcu to w tym klanie był jej dom, rodzina, przyjaciele, całe życie. Westchnęła cicho. Jednak to też w tym klanie czuła jakby jakaś część niej nie mogła być w pełni wolna. Niczym ptak w klatce. Jej wzrok powędrował w stronę nieba, gdzie właśnie pojawiło się kilka tych skrzydlatych stworzeń. One były w pełni wolne. Uśmiech sam wkradł się na pysk rudej, a po chwili Bajka już pędziła za lecącymi ptakami, wyobrażając sobie, co by było gdyby to właśnie ona była jednym z nich. Czuła przyjemny powiew wiatru na swoim ciele podczas biegu. Jej łapy delikatnie dotykały podłoża, niosąc ją tylko coraz dalej za lecącymi ptakami. Zamknęła na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą. Gdy jednak znów je otworzyła, jej oczom ukazała się czyjaś sylwetka, stojąca nieco dalej, po drugiej stronie granicy. Bajka z małym poślizgiem zatrzymała się, wzrok wlepiając w nieznanego jej kota. Kot jednak tak niespodziewanie jak się pojawił, tak samo niespodziewanie zniknął, nie pozwalając Bajce na żaden ruch.
 
***
*Teraźniejszość*
 
Płomienny Ryk przyprowadził do Klanu Burzy jakąś nieznaną nikomu kotkę, mówiąc, że spodziewa się ona kociąt. I to z nim. Bajkowa Stokrotka nie wiedziało już, co o tym myśleć. Jego brat właśnie w taki sposób zostawił własną żonę! Rude wiedziało, że Płomienny Ryk nie przepadał za Ognistą Pięknością, jednak to, w jaki sposób potraktował kotkę naprawdę było okropne. Nie porozmawiał z nią w ogóle, po prostu przyprowadził kogoś innego. Kogoś na jej miejsce. Odkąd nieznajoma pojawiła się w Klanie Burzy, Bajka nie odezwało się do brata ani słowem. Tak, chciało by był szczęśliwy, tego pragnęło od tak dawna, lecz nie potrafiło tak po prostu puścić w niepamięć tego, jak czuła się teraz jego przyjaciółka. Obydwoje byli dla niego ważni. Dlatego nie wiedziało już, jak postąpić dalej. A na to było tylko jedno lekarstwo - spacer. Tak więc Bajka zrobiło, już chwilę po zakończeniu patrolu wychodząc z obozu poraz kolejny, tym razem jednak by pomyśleć, bez obowiązków. Chodziło bez celu po terenach Klanu Burzy, co jakiś czas mijając patrole, czy mentorów z uczniami. Co jakiś czas zatrzymywało się, by zebrać ładne kwiatki, przez co pysk już miało cały w nich zapełniony. A w głowie już dwa pomysły, co mogłoby z nimi zrobić: albo pójść na cmentarz i odłożyć na grobach bliskich, albo pocieszyć swoją przyjaciółkę właśnie takimi zebranymi kwiatami. Rude wiedziało, że Ognista Piękność lubiła kwiaty, dlatego taki upominek na poprawę nastroju mógłby się nadawać. Po dłuższej chwili namysłu Bajkowa Stokrotka uznało jednak, że zbierze tyle roślin, że będzie starczyć na obydwa pomysły. Tak więc zaczęła się jego misja na ten spacer. A pora na to była idealna, w końcu zaczęła się pora Nowych Liści, przez co wszystko dookoła kwitło. Po jakimś czasie w pysku Stokrotki można było zobaczyć różnorodne rośliny o płatkach praktycznie w kolorach całej tęczy. Było ich tyle, że w końcu przestały mieścić się do jego pyska. To był znak, że pora wracać do obozu. I już miało to zrobić, jednak chęć pospacerowania jeszcze wzdłuż granic była zbyt silna, by można było się jej oprzeć. Dlatego rude skierowało się w stronę jednej z nich, starając się nie wypuścić trzymanych roślin. Dookoła było spokojnie, może nawet za spokojnie? W każdym razie Stokrotka się tym nie przejmowało. Wszystko przecież wyglądało normalnie, przynajmniej do czasu. To właśnie wtedy w oczy kota rzuciła się ta sama sylwetka. Ta, którą widziało tu tak niedawno. Bez chwili zastanowienia Stokrotka wypuściło wszystkie kwiaty z pyska i ruszyło w stronę nieznajomego. Na początku powoli, by się nieco zakraść, jednak gdy było już wystarczająco blisko, skoczyło na swojego przeciwnika, przygniatając go do ziemi.
– Co tu robisz? – zapytało, dokładnie przyglądając się nieznajomemu. Był to średniej wielkości kocur. Miał on bure futro i białe plamki na pysku - jedną większą obok oka, drugą dużo mniejszą przy nosie i trzecią nad drugim okiem, wchodzącą już nieco na ucho. Na nosie miał również małą, ale dobrze widoczną, bliznę. Oczy miał zaciśnięte, trochę jakby się bał, jednak Bajka nie umiało tego stwierdzić.
– Tylko przechodzę! Proszę, puść mnie wolno – powiedział bury szybko, dopiero wtedy otwierając swoje brązowe oczy.
– Widzę cię tu już drugi raz i znowu przy tej samej granicy! Coś musi być na rzeczy.
– To nie tak! Naprawdę tylko przechodzę, tylko musiałem zrobić sobie postój na kilka dni! – tłumaczył się samotnik. Rude słuchało z małym zaciekawieniem. Musiało przyznać, że cała sytuacja bardzo go interesowała, zwłaszcza już po słowach kocura o chwilowym postoju.
– Co masz na myśli, mówiąc "postój na kilka dni"?
– Podróżuje – wyjaśnił krótko nieznajomy.
– Podróżujesz? W sensie tak po całym świecie? – zapytało Bajka, otwierając już nieco szerzej oczy z zachwytu. Kocur niepewnie kiwnął głową, na co Bajka wzięło głębszy oddech. – To niesamowite! Naprawdę. Powiesz mi, jak to jest tak podróżować? Masz może jakąś rodzinę? Przywiązałeś się kiedyś do jakiegoś miejsca? – zaczęło zadawać pytania, jednak wtedy szybko potrząsnęło głową. Przecież nie mogło tak po prostu zacząć wypytywać samotnika o życie. W ogóle nie powinno z nim rozmawiać. – Zapomnij, nie wolno mi tak po prostu gadać z samotnikami. Znikaj stąd, zanim przyjdzie ktoś inny – mruknęło, puszczając burego. Ten spojrzał na niego, lekko zdziwiony.
– Przecież widać, że cię to interesuje – zauważył.
– Może odrobinę – przyznało. – Jednak nie po to tu jestem. Wracaj do siebie – pogoniło samotnika, który tylko lekko skłonił głowę, na znak wdzięczności i po chwili ruszył w stronę krzaków. Stokrotka odprowadziło go wzrokiem, samemu zostając jeszcze przy granicy. Wzrok dalej miało utkwiony w miejscu, gdzie przed chwilą zniknął nieznajomy, a w głowie dalej brzmiały mu słowa burego. Podróżował. Robił coś, co było jego marzeniem od tak dawna, od samego początku. Cokolwiek pojawiło się wtedy w głowie Bajki, jedno było pewne - jeszcze przyjdzie w to miejsce, licząc na ponowne, jednak mało prawdopodobne, spotkanie z tym interesującym kocurem.

Baśniowa Stokrotka urodziła!

 W swym drugim miocie Baśniowa Stokrotka ponownie doczekała się dwóch rozbrykanych córek!

Różyczka

Trzcinka

Nowy członek Klanu Gwiazdy!

SZCZYPIORKOWA ŁAPA 

Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Zmiażdżenie przez racice sarny

Odszedł do Klanu Gwiazdy!

Od Ballady (Wieleniej Łapy)

Jej łapy zapadały się w miękkiej, wilgotnej trawie. Stawiała ostrożne kroki; całe otoczenie było obce. Niepoprawne. Podłoże nie powinno być tak miękkie, nie powinna widzieć ciemniejącego nieba nad sobą. Gdy została sama, jej uwaga przeniosła się na to, co dookoła. Za dużo bodźców, za dużo nieznanego. Nie myślała, że będzie jej to aż tak przeszkadzać.
Zapachy, które pchały się do jej nosa zmieniły się ponownie; mieszając z wonią… Czegoś innego. Pachniało podobnie; jak kolejne że zwierząt, które Marionetka przynosiła im do piwnicy, jako posiłek. Podskoczyła, gdy z trawy obok wyskoczyło… Coś. Szeroko otwartymi oczyma obserwowała, jak futrzasty kształt biegnie prędko, długimi susami. Przekręciła głowę. Kolejna nowość.
Pałętała się po terenach, które miały należeć do Klanu Burzy. Nie wiedziała, na czym do końca te klany mają polegać, ale… Poradzi sobie i bez tego. Miała do nich dołączyć. Nauczyć się życia w takim miejscu, słuchać, obserwować, dopóki ma czas. Dopóki ostatnia siostra nie da im znaku, że podróż dobiegła końca.
Rozejrzała się po ciemniejącej okolicy, ślipia szeroko otwarte. Dużo tu było do obserwowania. Trąciła łapą kępę jakiegoś kwiecia, skupiając się na wylatujących z niej owadach. Dziwne, kolorowe skrzydła wzbiły się w powietrze, trzepocząc przed jej pyszczkiem, jakby chciały pokazać swoje oburzenie. Brązowe, czerwone i żółte. Zastanowiła się nawet na moment, czy stworzenia wyhaftowane na jej chuście także się tu pojawią; granat ich wyblakłych piór był kolejną barwą, którą okrywała się kwiecista łąka.
Dziwne uczucie wypełniło jej pierś, gdy usłyszała za sobą odgłos, którego nie wydała ona. Odwróciła się gwałtownie, mimowolnie jeżąc sierść. Zdradliwa trawa; na znajomym betonie odgłos łap usłyszałaby z daleka.
Napotkanie Ballady było dla przybyłych równie zaskakujące, jak ich dla niej. Nie tak planowała swoje wejście. Cofnęła się o krok, na pewno będąc niezłym widokiem dla reszty. Uszy postawione na sztorc, ogon napuszony, a oczy otwarte tak szeroko, że bardziej się nie dało. Wyglądała zapewne jak usposobienie strachu, jednak nie do końca znała to uczucie, reagując instynktownie. Czego była pewna, to tego, że nie była na to przygotowana.
Czwórka kotów była pierwszymi, które widziała, nie będąc zamknięta za drzwiami zatęchłych piwnicy. Wyglądali… Bardzo odmiennie. Od siebie, oczywiście. Jeden wysoki, o burym, pasiastym futrze. Dwójka czarnych kocurów, jeden z jaśniejszym podbrzuszem, jakby wytarzał się w kurzu; był także większy, podczas gdy ten pierwszy wyglądał na kogoś w jej wieku. Chodź nie była pewna. Czym odznaczał się wiek, jakie znaczenie miały mijające księżyce?
Ostatnia sylwetka była smukła, o niezwykle długiej okrywie, kolorem przypominającą tą Pal. Tylko zadbaną. Myślami powędrowała do starej kocicy; nie pożegnała się z nią. Czy było to konieczne? Jednak odgoniła tą myśl od siebie prędko, czując natrętne spojrzenia kotów. I tak nie zapowiadało się na to, że wróciłaby, aby się przekonać, co stara sobie o tym myślała.
— Kim jesteś? — Zapytał w końcu jeden z kotów; spojrzała w jego pomarańczowe oczy, odwzajemniając natrętność, z którą się w nią wpatrywali. Czuła się, jakby zaglądali w zakamarki jej duszy, próbowali dojrzeć to, co było tylko dla niej. Przełknęła ślinę, próbując znaleźć jakieś słowa, jednak nawet jej własne imię nie chciało przejść jej przez gardło.
Końcowo pokręciła jedynie głową, sama nie do końca pewna, co to miało oznaczać.
Miny burzakow wiele jej nie podpowiedziały; zaczęli szeptac między sobą, na co Ballada przekręciła główkę w bok.
— Zgubiłaś się? — Padło kolejne pytanie, tym razem od kocura z wzorem kurzu na czarnej sierści. Początkowo chciała zaprzeczyć, będąc lekko urażona faktem, że miałaby się gdziekolwiek gubić; jej orientacja w terenie wcale nie była najgorsza. Jednak zawahała się, nie wiedząc, co innego miałaby powiedzieć. Nie została dla niej przygotowana lista rzeczy, które mogłyby jej zagwarantować miejsce wśród tej osobliwej grupy; skinęła więc tylko głową. Zebrani spojrzeli po sobie, i obserwowała, jak po chwili dochodzą oni do wspólnej decyzji.
— Biedulka… — zwróciła się do niej szara kocica, komentując i pochylając się lekko. Ballada może nie była niska, ale w tamtym momencie nadal miała dziwne proporcje, nadal lekko kocięce - jakby część jej ciała wydoroślała, a reszta jeszcze nie. — Nie martw się, zabierzemy cię ze sobą — zaświergotała. — Czy… Jest tu ktoś jeszcze? Może twoje rodzeństwo?
Tym razem pokręciła głową. Jej spojrzenie odbiegło gdzieś daleko, na horyzont, gdzie na wysokim klifie, obok strumienia wody, pozostawiła Kukiełkę. Obca kocica najwyraźniej wyczytała z jej pyszczka coś, co uznała za tęsknotę, ponieważ przysunęła się bliżej i położyła swój własny ogon na grzbiecie młodszej. Ballada spięła się na nieznajomy dotyk; obcy ciężar na jej kręgosłupie i kosmyki długiej sierści łaskoczące jej boki. Przełknęła ślinę. Gest kocicy wcale nie przyniósł pocieszenia, które, jak zgadywała, miał nieść, ale nie cofnęła się.
— W takim razie, chodźmy — westchnął bury kocur, spoglądając na nie z góry. — Ściemnia się, jeszcze trochę i nie będziemy widzieć nawet własnych wąsów. Kto z was pójdzie powiadomić Króliczą Gwiazdę?

***

Niebieska kocica, teraz znana jej pod imieniem Dryfujący Fluoryt, nie zamykała pyszczka przez całą drogę do miejsca, które zwali swoim obozem. Reszta grupy była bardziej zdystansowana, wymieniając jedynie parę uwag między sobą, które nie do końca wiele dla niej znaczyły. Ogon starszej pozostał na jej grzbiecie, nadzwyczaj ciężki, niczym przypomnienie, że teraz należy do nich, jak nowe mienie, własność. Nie była to jednak obca myśl; więziona na polanach, czy w piwnicy - koniec końców, mała różnica.
Pojawienie się jej w obozie było na pewno czymś niespodziewanym. Za kręgiem z krzewów, w resztkach słonecznego światła, mogła dojrzeć wiele par oczu. Wiele ogonów, jeszcze więcej łap, ciekawskie spojrzenia. Nad zgromadzonymi górowała wielka, szara wieża; z okna w jej wyższej części wyjrzała kolejna spopielona mordka. Widok osobliwej konstrukcji, zapewne stworzonej ludzkimi rękoma, nieco ją… Uspokoił.
Uczucie to jednak nie zostało na długo; Fluoryt zaczęła prowadzić ją w stronę wieży, w której wnętrzu zauważyła więcej innych kotów. Czuła na sobie ich spojrzenia, nie mogąc jednak rozpoznać żadnych emocji. Futro na jej karku nastroszyło się ponownie, gdy została przeprowadzona przez próg i usadzona gdzieś z boku. Jej uwagę przykuły szybkie ruchy jednego z lokatorów; usłyszała tylko szybkie przeprosiny, skierowane w stronę reszty, zanim liliowa sylwetka wysunęła się na zewnątrz w pośpiechu. Nie przywiązała jednak do tego żadnej większej wagi, rozproszona przez przytłaczające pytania i dotyk zgromadzonych.
— Coś cię boli? — Zapytał jeden z głosów, należący do białogłowego kocura. Obok niego pochyliła się ruda kotka, a z drugiej strony młodszy kocur, z zielenią okrywając połowę mordki.
Pokręciła prędko głową.
— Wygląda na zdrową — skomentowała kocica.
Z trudem usiedziała w miejscu, gdy tak zwani “medycy” (jak dowiedziała się później od Fluorytu) zaglądali jej do uszu, pyszczka, oglądali łapki i tym podobne. Gdy skończyli, powstrzymała się od wyczyszczenia całego futra, gdzie nieznajome łapy natrętnie ją dotykały.
Usłyszała miękki odgłos łapek na skalnej podłodze; zbliżał się do niej. Jej wzrok napotkał ten sam czarny, obsypany popiołem pysk, który wyglądał z górnego piętra jakiś czas temu. Zieleń oczu kocura wydawała się niezwykle jasna na tle mroku.
— Witaj — odezwał się pierwszy, siadając tuż przed nią. Podniosła spojrzenie i zamrugała. — Jestem Królicza Gwiazda, lider klanu, w którego obozie teraz jesteś. Klanu Burzy.
Tak więc trafiła dobrze. Gdzieś głęboko poczuła iskierkę dumy, ale nie dała po sobie tego poznać. Jej źrenice pozostały wbite w kocura.
— Jak się nazywasz?
Pokręciła głową, tak samo jak za pierwszym razem. Gula w gardle powstrzymywała ją przed powiedzeniem choćby jednego słówka; nie sprzeda nieznajomym swojego imienia. Nie do końca wiedziała, czemu, ale… Coś chciala pozostawić dla siebie, tylko dla siebie.
Brwi kocura zmarszczyły się.
— Nie wiesz? Nie… Nie pamiętasz? — kontynuował z pytaniami, a ona tylko wzruszyła ramionami. Kocur uśmiechnął się w jej stronę smutno. — Nie możemy na to pozwolić. Coś tobie wymyślimy, dobrze?
Przytaknęła, mrugając parę razy. Jej powieki stawały się ciężkie; mimo woli czuła, jak ogarnia ją zmęczenie.
— Świetnie. W takim razie, ostatnie pytanie, bo widzę, jak ci się oczy kleją. Czy wiesz, jak się u nas znalazłaś? Albo skąd… Przyszłaś?
Zastanowiła się na moment. Szkoda, że nikt nie zapewnił jej instrukcji, jak ma odpowiadać na wodospad pytań, który ją zalewał. Wraz z nurtem wodospadu przypłynęła do niej myśl o Kukiełce, która prawdopodobnie odbywała podobną rozmowę za jego pieniącym się strumieniem.
— Z miasta — odpowiedziała głosem chrapliwym, lecz zdecydowanym.

***

W świetle dziennym widok takiej ilości innych kotów był jeszcze bardziej przytłaczający. Słońce grzało, wysoko, wysoko na niebie. Nie mogła się przyzwyczaić do tak bezpeśredniegi widoku na nie, ani do powiewu świeżego powietrza.
— Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby powitać nową członkinię naszego klanu, która rozpocznie swoje szkolenie — głos Króliczej Gwiazdy przebijał się nad szepty burzaków, którzy otaczali ją z każdej strony. Jego zielone oczy znalazły ją w tłumie. — Wystąp, proszę.
Posłusznie podniosła się z ziemi i podeszła bliżej lidera. Czuła spojrzenia na swoim grzbiecie, na swojej mordce. Strzepnęła ogonem.
— Od tego dnia, aż do dnia otrzymania imienia wojownika, będziesz zwana Wielenią Łapą — słuchała jego słów uważnie. Wielenia Łapa. Wielena… Bezgłośnie przetestowała słowo na języku. Brzmiało obco; mogłaby uznać, że czuje jego nieprzyjemny smak. — Twoim mentorem zostanie Dryfujący Fluoryt. Mam nadzieję, że przekaże ci ona całą swoją wiedzę.
Poczuła zapach kwiatów na futrze kocicy prędzej, niż ją zobaczyła. Nie rozumiała trochę, dlaczego miałaby być to okazja, aby się wystroić - nie pojmowała za bardzo znaczenia piękna - ale odruchowo poprawiła swoją chustę na szyi, gdy w przypływie niepewności spojrzała na starannie dobrane dodatki szarej kotki. Sama nie dała sobie swojej “dekoracji” odebrać; na szczęście ani Królicza Gwiazda, ani jedna z karmicielek, pod której opieką spędziła noc (strasznie nieprzyjemną noc) nie byli w tym temacie zbyt natrętni.
— Dryfujący Fluorycie, jesteś gotowa na szkolenie własnego ucznia — kontynuował lider. — Dostałaś od swojego mentora, Koziego Przesmyku, doskonałe wyszkolenie. Zostaniesz mentorką Wieleniej Łapy; mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę.
Wzdrygnęła się, gdy kocica doskoczyła do niej z uśmiechem na pysku. Mrużąc oczy, dotknęła nosem tego Fluorytu, odsuwając się prędko. Nie podobało się jej to.
— Będziemy się świetnie bawić — zaświergotała radośnie niebieska.
Pozostało jej jedynie przytaknąć, zanim usłyszała jej imię, powtarzane w kółko i w kółko. Najpierw niepewnie, później już głośniej. Przełknęła ślinę, odwracając się w ich kierunku. Brzmiało… Obco. Jakby… Nie zawracali się do niej. Tylko do kogoś innego. Nie należało do niej.


[1629 słów]

Znajdki w Klanie Klifu!

 






16 czerwca 2025

Od Makowego Nowiu

Dni przebiegały dość spokojnie. Epidemia łzawego kaszlu powoli zaczęła wygaszać, co cieszyło cały Klan Wilka. Przynajmniej do czasu. Niedługo po zgromadzeniu każdy kot w klanie mógł usłyszeć kolejną informację na temat choroby — wróciła. I to jakby ze zdwojoną siłą. Koty powoli chorowały, medycy mieli łapy pełne roboty, a w tym wszystkim zachorowała również Mroczna Wizja. Mak obudziła się raz w nocy, słysząc kaszel kocicy. Zignorowała zdrowy rozsądek i odkąd tylko dowiedziała się, że jej partnerka jest chora, mimo własnych obaw i niebezpieczeństwa, siedziała przy niej. Zachowała przy tym jakąś odległość od kotki, ale jednak. Nie mogła tak po prostu zostawić Mrok. Nie po tym ile kotów już pożegnało się z życiem i nie ze świadomością, że również życie Mrok jest zagrożone. Liliowa wiedziała, że gdyby cokolwiek stało się jej partnerce, nie wybaczyłaby sobie. Nie mogła jej stracić, dlatego poczuła wielką ulgę gdy mistrzyni dostała odpowiednie zioła i otrzymała profesjonalną pomoc od medyków. Powoli wracała do zdrowia. Jednak sama Makowy Nów nie mogła powiedzieć tego o sobie. Minęło kilka wschodów słońca, odkąd Mroczna Wizja otrzymała zioła, a liliowa sama zaczęła czuć się niezbyt dobrze. Z początku zajmowała się jeszcze swoimi obowiązkami, nie rozpoznając początku rozwoju choroby, jednak gdy mocny kaszel pojawił się również u niej, wiedziała, że sama też musi złożyć wizytę w legowisku medyków. Dlatego próbując powstrzymać duszący kaszel, ruszyła w tamtą stronę. Powoli weszła do środka, skinięciem głowy witając się z przebywającymi tam kotami. Gdy już podchodziła do niej Cisowe Tchnienie, Mak wybuchła kaszlem, unikając tym samym pytania o dolegliwości, których najpewniej i tak młodsza kotka się spodziewała. Po chwili Cis wróciła z odpowiednim ziołem i podała go zastępczyni.

Wyleczeni: Makowy Nów 

Od Szałwiowej Łapy (Szałwiowego Serca) CD. Źródlanej Łapy (Źródlanej Łuny)

— Liściasta Gwiazda więcej nie histeryzowała, ale jedna z naszych karmicielek została zabita na spacerze z siostrą. Oskarżono o to samotnika, ale nikt nie jest do końca pewien, co myśleć... Ale nadal liczę, że wszystko się uspokoi. W końcu mój ojciec się tym zajmuje.
...to nie była odpowiedź której się spodziewał po pytaniu "jak się macie?". Zaskoczyło go, z jakim spokojem mówiła o tej sprawie. Wszystkie klifiaki takie były, czy tylko ona?
— Na Klan Gwiazdy! I oni ci pozwalają chodzić samopas? — zapytał, nie ukrywając wymalowanego na pyszczku szoku. On po tych wszystkich atakach na rodzinę królewską nawet sobie tego nie wyobrażał! 
— Byłam zmuszona wybłagać Bożodrzewny Kaprys, ale w jakiś sposób mi się udało — miauknęła z uśmiechem. 
— Nie boisz się?
— Po śmierci Siewczego Letargu wszystko ucichło. Zresztą, ktokolwiek to był, wątpię, by ostrzył sobie zęby akurat na mnie. — Wzruszyła ramionami. — Prawdopodobnie był to nieszczęśliwy wypadek. Ot, włóczęga. W końcu wielu krąży po okolicy, a do tragedii wystarczy tylko jeden — dodała nieco bardziej smętnie.
Szałwiowa Łapa przestępował z łapy na łapę.
— Nadal brzmi niebezpiecznie!
— Cóż, z jakiegoś powodu cię mam, nieprawdaż? — Pacnęła go w ramię, rozbawiona. — W dwójkę byśmy dali sobie radę z jednym takim mysim móżdżkiem.
Wpierw zaśmiał się, lecz te słowa wywołały jakieś dziwne łaskotanie w tyle jego umysłu. Hm... Mysim móżdżkiem... Ach, no tak, na kłujące osty! Myszy! Nie rozdzielił się z Rysim Borem po to, by wesoło szczebiotać z koleżanką. No i nie chciał widzieć wyrazu pyska wojownika, gdyby ten zobaczył, jak się brata z obcoklanowcem...
— Kurza twarz! Zapomniałem, że przyszedłem tu polować. Mój mentor mnie zabije, jak czegoś nie złapię! — przeklął, machając ogonem. Źródlana Łapa wygięła pysk.
— Och... Czy z twoim jest naprawdę tak źle?
— Nie no, nie tak dosłownie — poprawił się i westchnął głośno. — Ale wiesz, znowu będzie gadał, że nic tylko się obijam i zacznie mi prawić jakieś morały. O, i na pewno zacznie mi opowiadać o tym, jak się tropi myszy, jakbym miał sześć księżyców. On taki jest — burknął na koniec jak obrażony kociak. 
Łuna, zamiast go pocieszyć, jedynie uśmiechnęła się delikatnie, przekrzywiając nieco łeb.
— W dwójkę na pewno byłoby nam łatwiej coś wytropić. Nadeszła już pora nowych liści, szybko coś dla ciebie znajdziemy.
Zamrugał, słysząc jej niecodzienną propozycję. Czy to było... w porządku? Nigdy w życiu nie słyszał o tym, by koty z różnych klanów polowały wspólnie. Większość nie lubiła dzielić między siebie zwierzyny, zbyt dumna, by pozwolić komuś innemu jeść zdobycze z ich terytorium. Nie było to żadne zaskoczenie – w końcu każdy klan pracował na siebie... Naprawdę chciał się zgodzić. Był pewien, że w ten sposób szybko znalazłby coś, co zadowoliłoby Rysi Bór, a jeśli nie to wydłużyłby chociaż spotkanie ze Źródlaną Łapą, ale... No, na pewno jego mentor nie byłby zadowolony. Słyszał już w uszach jego przemowę na temat bycia fair, podążania za kodeksem i zasadami klanu czy innymi takimi... Ale nie mógł jej odmówić, no! 
— Pewnie — odparł po chwili namysłu. — Ale to musiałabyś przejść na tereny nocniaków. Byłoby mi bardzo głupio kraść od was zwierzynę. Wyglądałoby to tak, jakbyśmy głodowali — zaśmiał się.
— Myślę, że to nie będzie konieczne — wymruczała, szybkim ruchem głowy wskazując w bok.
Na piasku trudno było o myszkę – ale z pewnością łatwiej o mewę czy, jak w tym przypadku, rybitwę... Całe stado tych ptaków przemierzało plażę, przechodząc z terenów jednego klanu na drugi. Przyleciały tu niedawno – co rok wyprowadzały lęgi, więc ich obecność nie była większym zaskoczeniem. Wprawdzie Rysi Bór gadał coś o gryzoniach, ale... No na Gwiezdnych, przecież ta kupa futra się na niego nie obrazi, jak przyniesie ptaka, nie? Mieli za zadanie nakarmić klan, a nie spełnić zachcianki jedzeniowe jego członków!
— O! Spostrzegawcza jesteś — powiedział po kilku chwilach ciszy. Jakim cudem nie zwrócił na nie wcześniej uwagi?
— Bardziej to ty ślepy — odparła, figlarnie uderzając kocura końcówką ogona w nos. Szałwiowa Łapa zamrugał, patrząc na idącą Źródlaną Łapę w kierunku krzykliwej zgrai. Czym prędzej podążył za nią.
— Hej! Gdzie idziesz? — zawołał za kotką.
— Ćśśś! — Natychmiast go zganiła, sprawiając, że ten zamknął pyszczek. — Chyba nie chcesz ich spłoszyć, prawda? Podejdę je od jednej strony, by poleciały do ciebie. Wtedy będzie ci łatwiej jedną złapać, niż jakbyś szarżował w ich stronę. Na piasku trudno się skradać — wyjaśniła swój plan, który mu nawet nie przyszedł na myśl. Myślał, że razem znajdą coś do upolowania i ona go zostawi, ale na pomoc nie zamierzał wcale narzekać! 
Nie chcąc irytować Źródlanej Łapy i psuć ich układu, jedynie skinął głową i poszedł jej śladami, zwracając uwagę na każdy najlżejszy ruch. 
— Pójdź w prawo i czekaj — szepnęła prawie bezgłośnie swój rozkaz, który ten też szybko wykonał, idąc po piasku tak cicho, jak tylko był w stanie. Drobinki nieprzyjemnie wchodziły mu w futro, ale to ignorował. Podszedł blisko – na tyle, by nie zdenerwować rybitw, ale i móc do nich szybko podbiec, gdy będzie na to pora. Za stadem, między piórami, widział lśniące oczy swojej towarzyszki.
Cisza.
Ptaki gwałtownie poderwały się do lotu, gdy tylko łowczyni wyskoczyła na nie z tyłu. Szałwiowa Łapa wiedział, że to był odpowiedni moment, kiedy stworzenia zaczęły chaotycznie lecieć ku niemu, krzywo szybując nad jego głową. Zniżył ciało, pomachał zadem i wyskoczył, łapiąc w zęby młodego osobnika, który jeszcze w powietrzu zaczął skrzeczeć. Kiedy tylko opadł z nim na ziemię, czym prędzej przybił go łapami do podłoża (wiedząc, że nie miał mocnego chwytu w szczękach). Wgryzł się w jego kark, ostatecznie ukrócając jego wrzaski.
Z uśmiechem i rybitwą zwisającą z pyska podszedł do Źródlanej Łapy.
— Dzięki wielkie! To było niezłe! — miauknął, trzymając w zębach swoją, a może raczej ich wspólną, zdobycz. Łuna wzruszyła ramionami, ale nie mogła ukryć pojawiającego się na jej pysku delikatnego uśmiechu.
— To nic. Mam nadzieję, że ci to wystarczy.
— I to jak! Oj, Rysi Bór będzie zadowolony... Chyba. Z nim to nigdy nie wia...
Urwał, gdy zauważył, jak oczy jego koleżanki otwierają się szerzej, spoglądając na coś w oddali, za nim. 
— Co..?
Gdy sam odwrócił głowę, natychmiast zobaczył idącego w jego kierunku mentora. Biała sierść wojownika odcinała się na tle ciemniejącego od zachodzącego słońca piasku. Och. Och...
— Czy to nie twój mentor? — zapytała po chwili. Nie odrywała od niego wzroku.
— Tak... No, to teraz będę musiał się wytłumaczyć- ale do zobaczenia! Może przy następnym spotkaniu już nie będziemy Łapami! — miauknął głośno, chwytając mocniej swoją zdobycz i z gulą w gardle idąc w stronę Rysia. Nie wyglądał na zadowolonego. Wiedział, że lepiej, by tego nie zobaczył. Ech, był taki mysiomózgi!
Wyprostował się i uniósł szyję z dumą. Okej. Przecież nie zrobił nic złego! Ona nawet nie przekroczyła granicy i tylko delikatnie pomogła mu z łowieniem. Nic wielkiego przecież! Posiadanie przyjaciół poza klanem nie było zakazane, prawda? Nie mógł się na niego wkurzyć. A jeśli już miał to zrobić, to nie pozwoli mu się przekrzyczeć.
— Więc... Chcesz może powiedzieć mi, z kim cię właśnie widziałem? — zapytał natychmiast, bez żadnego "hej" czy "cześć".
— Z moją znajomą? — odpowiedział, unosząc jedną brew. Starał się brzmieć tak, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
— Miałeś polować, a nie urządzać sobie pogaduszki.
— Ale polowałem — trącił łapą swoją zdobycz. — Jak już skończyłem, to zauważyłem, jak spaceruje sama. Była po drugiej stronie granicy, więc się z nią przywitałem. Tego chyba mi nie zabronisz? 
Kłamstwo nieco piekło go w język, ale trzymał fason.
— Wolałbym jednak, byś nie rozpraszał się zbytnio podczas swoich treningów, Szałwiowa Łapo. — Rysi Bór wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale po kilku uderzeniach serca ciszy wypuścił powietrze nosem. — Wracajmy do obozu — dodał. Jego uczeń, gdy tylko ten się odwrócił, uniósł wesoło do góry ogon. Zaczął za nim iść, zanim nie zdał sobie sprawy z tego, że zostawił swoją zdobycz na piachu. Powrócił po nią i skierował się w stronę obozowiska, myśląc sobie, jak wspaniale wykiwał swojego mentora.

***

Odkąd dostał Borówkową Łapę, nie miał za dużo czasu na siebie. To była jedna z najbardziej uciążliwych części bycia mentorem. Ciągle, praktycznie dzień w dzień, musiał wychodzić z nią na szkolenia. Prawda, zdarzało się czasem, że wyręczały go patrole albo wspólne treningi z innymi mentorami, też nie musiał trenować jej codziennie, lecz nie chciał być uznanym za leniwą popielicę. Od pewnego czasu udawało mu się zachować dobrą reputację (no, może pomijając zadkowy incydent...) i nie chciał tego zepsuć. Chcąc czy nie, uczenie Borówki stało się jego główną aktywnością, po której nie miał często siły na więcej. Zresztą, nawet gdyby chciał spędzać z kimś czas, jego pula zdecydowanie się uszczupliła, szczególnie jeśli chodziło o jego rodzeństwo – Murena nie wchodziła w grę, Łuska był zajęty wychowywaniem swojej latorośli, a Laguna szkoleniem własnej uczennicy. Ech... Miał nadzieję, że Borówka już niedługo zdobędzie potrzebne umiejętności i prędko się mianuje. Była już w odpowiednim wieku, a do tej pory jej postęp był całkiem prędki, więc może...
Potrząsnął głową. Pff! Miał chwilę wolnego, a i tak myślał o swoich obowiązkach. Teraz Borówkowa Łapa była daleko na łowieckim patrolu, nie powinna należeć do jego zmartwień. Z racji na niefortunną porę dnia, ranek, gdy każdy oddawał się swoim zadaniom (albo jeszcze smacznie spał), nie mógł znaleźć kolegi do rozmowy. No cóż. Samotny spacer musiał mu wystarczyć. 
Szałwiowe Serce skierował się w stronę Kolorowej Łąki. Nie miał na siebie planu. Chciał się poszwendać, zobaczyć, gdzie wyląduje, co gdzieś znajdzie. Najbardziej cieszył go po prostu ten spokój, że nikt mu nie trajkotał nad uchem, albo nie musiał gadać o nudnych rzeczach jak rodzajach ryb. Oj, ryb miał zdecydowanie dość. Dobrze, że Borówka była dobrym myśliwym...
Delikatny wietrzyk i jego niesforne łapy w końcu sprawiły, że zboczył z kursu – nawet się nie obejrzał, a trawiasta ziemia pod nim zamieniła się w sypki, wygrzany przez słońce piach. Na horyzoncie pojawiły się duże, szare głazy, a bezpieczny zapach Nocy zaczął stopniowo się rozmywać, zastąpiony przez woń klifiaków.
Zatrzymał się tuż przy granicy. Po co tu przyszedł? On sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. Stał tak i patrzył przed siebie, milcząc, jedynie wdychając i wydychając powietrze.
Pamiętał, jak na jednym z patroli Kolcolistne Kwiecie powiedział mu, że ogląda się za nim jakaś klifiaczka. "Ptaszki mu wyćwierkały"... Oczywiście, że chodziło mu wtedy o Źródlaną Łapę. Nadal się zastanawiał, kto mógł mu to powiedzieć. Rysi Bór? Nie, przecież oni ze sobą nie rozmawiali. Poza nim chyba... Nikt nie wiedział? Znaczy, rozmawiał z nią na zgromadzeniach, więc na pewno ktoś ich tam zobaczył... Ale chwila, powinien zacząć od najważniejszej kwestii: skąd się wzięła wzmianka o oglądaniu się za nim?! To go ciekawiło najbardziej. Znaczy, w takim sensie, kto mógł to wymyślić. Czy miał wśród swoich wroga, który rozpuszczał na jego temat takie głupie plotki? Chciał go w ten sposób oczernić? Po co? I czy naprawdę wszyscy myśleli, że jeśli rozmawiał z jakąś osobniczką płci przeciwnej, to to od razu oznaczało romans? Czy kotki nie mogły się przyjaźnić z kocurami? Znaczy, ostatnim razem faktycznie mu nie wyszło, ale... Nie. Dość. Miał się tu relaksować! Przecież nie przyszedł tu dla Łuny! A może... Nie, nie, nie! Głupi Szałwik, GŁUPI!!!
Ten spacer nie robił mu na dobre. Może to właśnie tego powinien unikać – wypadów w pojedynkę, gdy zostawał sam na sam ze swoimi myślami, które płatały mu takie figle. Westchnął głośno, machając z frustracji ogonem. Powinien był zostać w obozie. Jego gwar przynajmniej sprawiał, że coś mu zagłuszało ten cienki głosik w głowie podpowiadający mu same najgorsze rzeczy. Kiedy jednak się odwrócił, robiąc już pierwszy krok posyłający go w drogę powrotną, usłyszał kobiecy głos... Tak, właśnie ten głos.
— Witaj, Szałwiowe Serce.
Kocur ponownie odwrócił się pospiesznie i obejrzał parę razy w bok. Szukał przyjaciółki, lecz nie mógł jej nigdzie dostrzec...
— Tutaj, w górze.
Zobaczył ją, gdy uniósł podbródek. Kotka leżała na boku, opierając się na przednich łapach i łapiąc ciepłe promienie słońca. Spoglądała na niego spod przymrużonych powiek – promienie słońca trafiały wprost w jej oczy, zamieniając ich pospolicie żółty kolor w coś przypominające płynne złoto. Patrzył tak na nią przez parę zdecydowanie za długich uderzeń serca, nie mogąc zebrać żadnych sensownych myśli. W końcu jednak zdał sobie sprawę, że powinien przestać milczeć...
— Hej! Źródlana Łapo, nie spodziewałem się ciebie tu zobaczyć! — krzyknął, choć była na tyle blisko, że nie było to konieczne. — Em... Od jak dawna tutaj siedzisz? 
Zadrgała z rozbawienia wąsami.
— Wystarczająco długo, by zaobserwować, jak kręcisz się bez celu — zaśmiała się, po czym poklepała miejsce obok siebie końcówką ogona. — Możesz się dołączyć, jeśli chcesz — dodała, wywołując tym samym na jego pysku szeroki uśmiech.
Nie musiała się powtarzać. Nieco speszony Szałwiowe Serce czym prędzej wskoczył na rozgrzaną skałę i położył się obok swojej towarzyszki.
— Dobre miejsce do wylegiwania się — wystękał, gdy wdrapał się na górę. 
— Prawda. Porą zielonych liści jednak aż za dobre, więc korzystam, póki nie parzy mi futra — miauknęła, przechylając głowę. — A ciebie, Szałwiowe Serce, czemu nie było na ostatnim zgromadzeniu?
— Złapałam jakiś głupi katar i Spieniona Gwiazda chyba uznała, że lepiej, bym został w obozie. — Przewrócił oczami. — Też nie byłem z tego powodu zadowolony.
— Może gdybyś przyszedł, to dowiedziałbyś się, że już nie nazywają mnie Źródlaną Łapą...
Gwałtownie się wyprostował.
— Na Gwiezdnych, naprawdę? Gratulacje — miauknął radośnie. — To tym bardziej przepraszam, że akurat się nie zjawiłem... A zechcesz wyjawić mi swoje nowe imię?
— Źródlana Łuna. Spodziewałam się – drugi człon nosiłam wcześniej jako kocię. Tak nazwał mnie mój ojciec. — Swój wzrok przeniosła na pazury, a po chwili polizała się po łapie. Gdy skończyła, ponownie spojrzała w stronę kolegi.
— Ładne... Pasuje do ciebie — wymruczał  głosem, który złamał mu się w połowie, gdy spotkał się z nią spojrzeniami. Nie rozumiał dlaczego... Albo bardziej nie chciał zrozumieć. Kurczę. Miała naprawdę ładne oczy. Zanim zdążył zwyzywać siebie samego za tę myśl, jak najszybciej postanowił zmienić na coś temat, by tylko o tym zapomnieć. — A jak... Eee... Jak w Klanie Klifu? — Można było wyczuć, że mówi pospiesznie i bez większego namysłu. — Rozwiązały się te wasze problemy z tamtą... Śmiercią?

<Łuno? >

Od Koperkowej Łapy (Roztargnionego Koperka) CD. Cisowego Tchnienia

Po wyrzuceniu Kopra i Jarzębiny z legowiska medyka

Liliowy uczeń odpoczywało akurat w legowisku po wymianie mchu w żłobku, gdy ujrzało wchodząca do środka Cisowe Tchnienie. Spojrzało na nią trochę spanikowane i wbiło nerwowo pazury w ziemię. Zdawać się nawet mogło, że pręgowany kot za wszelką cenę unikało wzroku kotki, tak jakby czuło się przez coś winne. Nawet jeśli nic nie zrobiło, pokora byłaby jeno zdaniem bardzo na miejscu w tej chwili. Bez witania się z nią zwinęło się w kulkę, pokazując tym samym, że nie ma ochoty ani siły na rozmowy. Wiedziało, że tortie musi jeno zbadać, ale bardzo szybko zapadło w sen.

Jakiś czas po mianowaniu

Cętkowany kot spojrzało na byłą mentorkę i kiwnęło głową. Roztargniony Koperek było bardzo ciekawe czy Cisowe Tchnienie jest z jeno dumna. Nie odezwała się do jeno ani słowem, ale zdawała się też nie ignorować jeno całkowicie, co sprawiło, że na pysku pręgowanego zaczął malować się niewielki uśmieszek. Było tak bardzo szczęśliwe, że jeno trening nareszcie się zakończył… To oznaczało, że kotka będzie mieć więcej spokoju, co dosyć cieszyło Kopra.

Jakiś czas po zgromadzeniu

Roztargniony Koperek myło swoje futro w ciszy nieopodal kotki, po tym, jak ledwo co podało wrotycz Rysiemu Tropowi. Epidemia, która dopiero co wydawała się wystygnąć, właśnie wróciła ze zdwojoną siłą, a w ziołach zaczęło brakować już wrotyczy, którą leczyło się właśnie łzawy kaszel. Liliowy kot zastanawiało się, co jest powodem nagłego powrotu epidemii. Znowu coś gdzieś złapali, czy raczej jakiś kot nie pozwolił na leczenie się już poprzednim razem? Pod tym względem cętkowany kot było niestety w kropce. Gdy już skończyło się myć, poczuło burczenie w brzuchu.
No tak. W końcu muszę coś jeść, bo inaczej padnę z wycieńczenia” — pomyślało i wzięło ze stosu zwierzyny mysz oraz wiewiórkę. Wiewiórkę dało swojej dawnej mentorce, a samo wzięło mysz. Cieszyło się swoim mianowaniem, jednak nie wiedziało, co sądziła o tym mentorka. Postanowiło to jednak perfidnie ignorować. Nie było opcji, żeby odezwał się do kotki. Widząc zaglądającą do środka Mroczną Wizję, szybko dojadło zwierzynę i nie chcąc kłopotać Cisowego Tchnienia, która była wyczerpana tą epidemią, zajęło się kolejną ofiarą łzawego kaszlu, podając jej wrotycz i przemywając jej pysk.

<Cisowe Tchnienie?>

Wyleczeni: Rysi Trop, Mroczna Wizja

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Już wiedziała znacznie więcej. Motywacja, którą wcześniej gdzieś zgubiła, wróciła do niej niczym bumerang – z siłą, która niemal uderzyła ją między oczy. Tej nocy nie zmrużyła oka. Wciąż się kręciła, wiercąc się niespokojnie w posłaniu, jakby ciało nie potrafiło znaleźć miejsca, a myśli nie chciały się uspokoić. W końcu, nie mogąc dłużej wytrzymać, wyszła z legowiska i udała się do Wiecznego Zaćmienia – ona również nie spała. Obie, milczące i zamyślone, usiadły przy wodospadzie, gdzie nocne dźwięki przyrody – szum wody, cichy śpiew świerszczy i szelest liści poruszanych wiatrem – łagodziły napięcie. Światło księżyca odbijało się w kroplach wody, tworząc migotliwe refleksy na ich futrach. Tam, wśród kamieni i wilgoci, spędziły resztę nocy razem – jakby milczenie mogło dodać im odwagi.
A kiedy tylko obóz ożył w pierwszych promieniach słońca, Pietruszka natychmiast zaczęła zastanawiać się, jak podejść Dzwonkowego Szmera. Chciała z nim porozmawiać, ale musiała to zrobić ostrożnie – tak, by się nie zdenerwował. Wydawał się najlepiej radzić sobie z całym tym chaosem. Nie był zestresowany, nie bał się. Sumiennie wypełniał swoje obowiązki, a przy tym głośno mówił o klątwie, nie ukrywając niezadowolenia z obecności samotniczek na ich terenach. Co ciekawe, zawsze z wielką ostrożnością omijał temat decyzji liderki – nigdy nie wypowiadał jej imienia, nie sugerował też, że to ona mogła popełnić błąd. A jednak... nawet on musiał się czegoś obawiać. Jego milczenie mówiło więcej niż słowa. Pietruszka krzątała się po jaskini, od kąta do kąta, jakby szukając sobie zajęcia i odpowiedniej chwili, by w końcu dorwać kocura. Odwiedziła żłobek, zajrzała do swoich córek, a nawet pokusiła się o kolejne spotkanie z ukochaną. Obie siedziały w magazynku ziół, w półmroku pachnącej jaskini. Teraz w legowisku medyków była jedynie Wieczne Zaćmienie i Ćmi Księżyc, dlatego szylkretowa medyczka i Pietruszka mogły rozmawiać swobodniej.
— Dzisiaj muszę dopaść Dzwonkowego Szmera! Mam do niego pytanie, ale nie chcę go zadawać, gdy w pobliżu kręcą się inne koty. Dużo wojowników ma w nim oparcie — powiedziała, podnosząc listki szczawiu i układając je starannie na półce.
— Uważaj, proszę... Jeśli morderca zorientuje się, co robisz, może chcieć... — medyczka nie dokończyła, tylko odwróciła zmęczone spojrzenie i westchnęła. — Uważaj po prostu.
— Wiem, uważam — zamruczała Pietruszka, opierając się bokiem o większą kotkę.
Nigdy wcześniej nie pomyślała, że ktoś mógłby chcieć się jej pozbyć. Zadawała pytania – z czystej potrzeby zrozumienia – nie myśląc o konsekwencjach. Ale teraz... płomyczek wątpliwości zatlił się w jej sercu.
— A te samotniczki… Byłaś u nich ostatnio, prawda? — zapytała Zaćma, jakby chcąc uciec przed ciszą, która zapadła między nimi.
— Och, tak! Zapytałam największą z nich, czy coś widziała, ale niestety... nic. Jednak mam plan zaprzyjaźnić się z najmniejszą z nich! Jagienka jest medyczką. Pokażę jej parę miejsc, gdzie rosną zioła. A potem wypytam, czy może jednak coś widziała. Wiem, że one kłamią… coś ukrywają — przyznała z niepokojem w głosie.
— Tak… To nawet one mogły zabić Obuwika, a teraz – jakby nigdy nic – chodzą po naszych terenach — mruknęła Zaćma. — Ale tej Jagience nie pokazuj naszych tajemnych kryjówek!
— Nie pokażę! — wymruczała Pietruszka i delikatnie liznęła ukochaną po uszach.
W tym momencie do legowiska wszedł ktoś – Dzwonkowy Szmer, a u jego boku kroczyła Przepiórcza Łapa. Pietruszka od razu się zerwała i podbiegła do córki, czując, jak jej serce przyspiesza. Zaćma, z wyraźną troską, zrobiła to samo.
— Przepiórcza Łapa się przewróciła i tak to się skończyło — mruknął Dzwonkowy Szmer, spoglądając na młodą kotkę, która miała rozcięcie nad nosem.
— Spokojnie, nie zostanie blizna — zapewniła ją cicho Zaćma, zerkając jednocześnie na Pietruszkę. Obie miały w oczach troskę, choć żadna z nich nie powiedziała tego na głos.
— A ja chcę bliznę! — burknęła Przepiórka, ale mimo uporu posłusznie podążyła za medyczką.
— Miała iść z nami na patrol, ale lepiej, żeby została. Pietruszkowa Błyskawico, chcesz iść zamiast niej? Skoro już tu jesteś — zapytał wojownik, odwracając się w jej stronę.
— Jasne — odparła z zapałem. W jej oczach pojawił się błysk nadziei – może właśnie teraz uda się porozmawiać z Dzwonkowym Szmerem, zadać to jedno pytanie, które nie dawało jej spokoju.
Kocur skinął głową i bez słowa wyszedł z legowiska.
— No nie! Mamo, nie zabieraj mi patroli! — miauknęła Przepiórka, szarpiąc się pod łapami Zaćmy. — Mamo, to szczypie, przestań!
— Ciociu! — poprawiła ją zirytowana Zaćma i rzuciła krótkie, pełne emocji spojrzenie w stronę Pietruszki.
Ich oczy na moment się spotkały – była w nich miłość, ale też niewypowiedziany lęk. Coś drżało w powietrzu. Przeczucie? Wiedza? Tego nie dało się już rozróżnić. Pietruszka nie odpowiedziała. Wstała i szybko opuściła jaskinię, słysząc wołanie kotów z patrolu.
— Idziemy na granicę z Klanem Nocy — oznajmił krótko Dzwonkowy Szmer i poprowadził grupę. Towarzyszyli mu Mysi Postrach i Pochmurny Płomień.
Zwinne sylwetki kotów szybko dotarły na plażę, gdzie powietrze pachniało solą i jodem. Morze szeptało coś do brzegu, a wiatr niósł daleki zapach obcego klanu. Grupa natychmiast się rozdzieliła, by oznaczyć granicę. Pietruszka – jako jedyna kotka – skupiła się na wypatrywaniu śladów obecności nocniaków. Zapach był intensywny. Kiedy zerknęła w głąb ich terytorium, dostrzegła patrol, który właśnie się oddalał. Jeden z wojowników obrócił się i spojrzał prosto w ich stronę. Powiedział coś do reszty, po czym cała trójka ruszyła dalej w kierunku obozu. Pietruszka długo patrzyła za nimi, aż jej wzrok zatrzymał się na znajomej sylwetce – Dzwonkowy Szmer stał samotnie na kamieniu, nieco dalej od reszty. Bez wahania, jednym susem wskoczyła na głaz i stanęła obok niego.
— Dzwonkowy Szmerze… mogę o coś zapytać? — zaczęła ostrożnie, starając się, by jej głos nie zdradzał napięcia.
— Jak to ważne — mruknął krótko, spoglądając na nią uważnie.
— Czy w dzień śmierci Obuwika pilnowałeś wejścia do obozu? — zapytała, zaciskając szczęki. — Jeśli tak, to czy pamiętasz, kto wchodził i wychodził sam? Może ktoś zachowywał się dziwnie… był zdenerwowany albo działał pod wpływem emocji?
Zamilkła, mając nadzieję, że kocur jej nie odgoni. Serce biło jej szybciej, a w oczach czaiła się nie tylko ciekawość, ale i strach.
Dzwonkowy Szmer zmarszczył nos.
— To było już dawno. Ciężko sobie wszystko przypomnieć — odpowiedział. — Nikt nie wychodził z obozu krzycząc, że kogoś zabije, to mogę ci przysiąc. Nie wiem jakiej odpowiedzi oczekujesz — parsknął krótkim śmiechem. Wydawał się jednak lekko obruszony. — Nikt nie zwrócił mojej uwagi. Z obozu na pewno wyszedł patrol Jerzykowej Werwy, Rozświetlonej Skóry i Miedzianego Kła. Większość mentorów z uczniami tamtego ranka szło na treningi, to dość logiczne. Kilkoro wojowników wychodziło na polowania. Pikująca Jaskółka? Pewnie jeszcze ktoś. Wydaje mi się, że pamiętam też jak z obozu wychodziła Liściasta Gwiazda. Zresztą, nie pamiętam wszystkiego. Nie wiem, po co ci ta wiedza. Obuwik też wkładała nos w nie swoje sprawy i zobacz jak skończyła.
Pietruszka zmarszczyła nos i zmrużyła oczy, jakby chciała osłonić się przed ciosem, który nie padł — ale mógł. W myślach raz jeszcze odtworzyła jego słowa, starając się zapamiętać każde zdanie. „Obuwik też wkładała nos w nie swoje sprawy i zobacz, jak skończyła.” Czy to była groźba? Przestroga podszyta troską? A może zwykła niechęć do grzebania w przeszłości? Machnęła ogonem, jakby odganiała natrętną muchę, i skinęła głową bez słowa. Zeskoczyła z kamienia, na którym dotąd siedziała, i wróciła do węszenia przy granicy. Zatrzymała się na moment. Ostatni raz spojrzała przez ramię. W jej pomarańczowych oczach odbiło się spojrzenie wojownika. Spotkali się wzrokiem — twardym, nieustępliwym. Przez krótką chwilę mierzyli się milczeniem. Pietruszka nie kryła braku zaufania, który teraz iskrzył w jej spojrzeniu. Czuła, że coś zostało przemilczane, że Dzwonek wie więcej, niż mówi. Po sekundzie odwróciła wzrok. Czuła, jak na karku znowu jeży jej się sierść. Westchnęła cicho, niemal niesłyszalnie, i ruszyła dalej.

Od Wilczej Łapy Do Kosaćcowej Grzywy

Kilka godzin wcześniej

Wilcza Łapa co jakiś czas w nocy wybudzał się ze swojego snu, czuł mrowienie na łapach i niepokój związany z nocnym zimnym wiatrem, który wpadał do legowiska. Myślał o tym, jak miewa się Aster i o tym, że rano może zdobędzie kogoś, z kim będzie mógł pogadać pod nie obecność Brukselkowej Zadry. Było jeszcze ciemno, więc postanowił dalej ułożyć się do snu. Po niedługim czasie ponownie zapadł w głęboki sen.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .

Młody wyłonił głowę z legowiska, widząc już promienie słońca wpadające do obozu. Zauważył samotnie siedzącego białego wojownika i postanowił do niego podejść i zapytać o jakąś przyjaźń - nie chciał całe swoje życie siedzieć samotnie, więc w końcu musiał kogoś poznać. Powoli lekko wachającym się krokiem podszedł do większego wojownika.
— Uhm.. Cześć! Jestem Wilcza Łapa, a ty? - usiadł obok wojownika czekając na jego reakcje, był zestresowany. Co gdyby go wyśmiał? Albo nie zaakceptował go w klanie? Mimo, iż nie znali jego pochodzenia, chodził zestresowany tym, skąd pochodzi. Nie przyzna się raczej nikomu jakie jest jego prawdziwe pochodzenie, nawet gdyby miało by to wpłynąć na jego przyszłość, już i tak okłamał Brukselkę, więc nie przyzna się do tego, skąd pochodzi. Starszy wojownik uśmiechnął się do ucznia i pogodnym głosem odpowiedział:
— Ja jestem Kosaćcowa Grzywa, miło mi cię poznać! - wojownik przechylił głowę w bok. Wilcza Łapa poczuł ulgę, może uda mu się znaleźć przyjaciela..
— Chcesz się zakolegować..? Uhm.. - zaczął mruczeć pod nosem na tyle głośno aby wojownik mógł usłyszeć. Kosaćcowa Grzywa przytaknął a uczeń poczuł ulgę przechodzącą przez jego łapy.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .

Rozmawiali ze sobą dosyć długo, słońce grzało w ich plecy, oraz wybrali się razem na polowanie. Wilcza Łapa w końcu miał jakąś rozrywkę, oprócz ciągłego siedzenia w cieniu i nudzenia się i coraz mniej zamartwiał się siostrą. Wiedział, że da bez niego radę - w końcu jest naprawdę silną kotką i na pewno uczy się na świetnego wojownika. Uczeń z wojownikiem poznawali się bardziej oraz lepiej, młodemu dzień minął osiedle szybciej niż w ostatnim czasie. Poznał lepiej tereny Klanu Wilka, więc był już nawet zapoznany z lasem.
— Fajnie dzisiaj było, dzięki! - Uczeń z szczerością w głosie podziękował wojownikowi za spędzony dzień. Nadal było południe więc mogli razem spędzić ze sobą więcej czasu, lecz ten nie chciał zawracać za bardzo głowy wojownikowi. Na pewno ma ważne obowiązki, w końcu to wojownik na pewno bardzo szlachetny. Czekoladowy kocurek odszedł powoli od wojownika
— Zgłodniałem, idę coś zjeść! Chcesz też? – zatrzymał się i spojrzał na białego wojownika z uśmiechem, a ten przytaknął i razem poszli do stosu zwierzyny, aby wspólnie zjeść posiłek.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .

— Ah, najadłem się, chyba dzisiaj szybko pójdę spać, był to męczący, ale naprawdę fajny dzień! Cieszę się, że w końcu robię coś zamiast bez sensownego leżenia w cieniu! - westchnął i spojrzał na wojownika i obydwoje zaśmiali się.


<Kosaćcowa Grzywo? Dziękuję!>

[452 słowa]

Od Pustułkowej Łapy CD. Szczawiowej Łapy

Dzień mianowania Pustułkowej Łapy na ucznia

Mroczna Wizja nie zwlekała ani chwili, i tuż po ceremonii mianowania rodzeństwa na uczniów, kocur wraz ze swoją matką oraz dwójką innych kotów przemierzali spokojnym krokiem terytorium klanu. Kiedy dotarli do jednej z granic, wojowniczki co jakiś czas pozostawiały swoje zapachy na drzewach czy to innych miejscach, które służyły za wyznacznik linii dzielącej tereny klanów. W tym czasie Pustułkowa Łapa postanowił w końcu uświadomić Szczawiową Łapę, że doskonale czuje jego wzrok na sobie. Czekoladowemu kocurowi nie przeszkadzała cisza między nimi, jednak widział, że jego towarzysz nie wie zbytnio jak zacząć rozmowę. Nowo mianowany uczeń trochę nastraszył czekoladowego vana, który nerwowo odpowiedział i szybko zmienił temat.
– Raczej nie mam zdania, choć mogę porównać wszystko do historii Mrocznej Wizji o naszym klanie – przyznał, stawiając pewnie każdy krok, choć robił to przemyślanie i z uważnością, której nikt nie mógł zauważyć. W końcu po raz pierwszy wyszedł poza obóz i pomimo tego, że tak naprawdę nadal był u siebie to, jednak dopiero poznawał tereny, które znajdują się w łapach klanu.
– A ty, jak je oceniasz? – zagaił, starając się podtrzymać temat. Kątem oka widział, że Szczawiowa Łapa jest lekko zdenerwowany, jednak ten nie miał się czego bać, w końcu Pustułkowa Łapa jest również tylko uczniem, w dodatku dopiero zaczyna swoje szkolenie.
– Oraz może opowiesz coś o treningach? Chciałbym wiedzieć, na co mam być gotowy, kiedy Mroczna Wizja będzie mnie bladym świtem wyciągać z miękkiego legowiska – dodał. Tym razem na jego pysku pojawił się lekki uśmiech, chcąc przekonać bardziej Szczawiową Łapę do siebie. Nie rozumiał zbytnio, czemu inni są w ten sposób nastawieni do jego rodziny. Tak, dobrze widział, jak inni klanowicze podchodzą do nowych rządów, które po śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na nowego przywódcę wybrano Nikły Brzask, a jego zastępcą została Makowy Nów. Właśnie przez to kotka rzadko pojawiała się w żłobku, co każde z rodzeństwa odczuło na własny sposób. Teraz jednak Krucza Łapa mógł ten stracony czas nadrobić, ponieważ zastępczyni pozostała jego mentorką. Pustułkowa Łapa oczywiście nie narzekał na Mroczną Wizję, ponieważ z nią czuł największą więź, jednak matki miał dwie i jednej z nich, jak na razie w jego życiu brakowało.
– Iskrząca Nadzieja jest dobrą mentorką? – rzucił, kierując wzrok na czekoladowo białą kotkę, która szła tuż obok drugiej wojowniczki.


<Szczawiowa Łapo?>

[374 słów]

Od Pustułki (Pustułkowej Łapy) CD. Plamki (Plamiastej Łapy)

Pora nagich drzew, przed mianowaniem na ucznia Pustułki.

Czekoladowy kocur pomimo chłodu i śniegu panującego obecnie, nie krępował się opuszczać żłobka, szczególnie kiedy Mroczna Wizja oswajała go z faktem, że ten już niedługo zostanie uczniem, a w jego życiu pojawią się obowiązki i pierwsze oczekiwania ze strony innych. Pomimo tego, Pustułce nadal było mało historii od swojej matki, która niedawno oznajmiła, że więcej o przeszłości klanu dowie się dopiero, kiedy już zostanie uczniem.
– A kiedy to nadejdzie? – zapytał kocurek.
– Już niedługo – odpowiedziała kotka, zauważając swoją partnerkę, do której miała pewną sprawę. – A teraz idź do żłobka – dodała, obserwując, jak jej syn znika w legowisku dla najmłodszych członków klanu oraz ich rodzicielek.
Uradowany wpadł do żłobka, gdzie przebywała Plamka oraz Srebrzysta Łuna z własnymi kociętami, by podzielić się wieściami z siostrą Kremika. Pustułka polubił to rodzeństwo pomimo tego, że oboje byli na początku dość nieśmiali, jednak Plamka wydawała się bardziej odważna od brata. Czekoladowy kocur był ciut zbyt głośno, za co został skarcony spojrzeniem niebieskiej szylkretowej kotki.
Zielonooka również podzieliła entuzjazm, by później zaproponować przygotowanie zasadzki na Warkotka, którego nie było w żłobku, jednak to tylko ułatwiło sprawę obu podrostkom. Zaraz przy wejściu przyczaili się na brata Pustułki, który nie miał szans z ich dwójką na raz i finalnie wybiegł, jakby go coś strasznego goniło.
– Nie, nie było. Miło zobaczyć, jak to w końcu nie ja przegrywam – oznajmił, patrząc na kotkę z lekkim uśmiechem. Oboje byli tak zajęci swoim planem, że nie zauważyli, jak Srebrzysta Łuna tłumaczy coś swoim dzieciom, co okazało się związane z zasadzką na Warkotka. Królowa tłumaczyło małym kulkom futra, że nie była to sprawiedliwa walka.
– A czy cokolwiek w życiu jest sprawiedliwe? – zauważył kocur, patrząc obojętnie na szylkretkę, po czym spojrzał na Plamkę.
Kocur zbyt dobrze wiedział, czym jest niesprawiedliwość w życiu. W końcu, gdyby sprawiedliwość była na każdym kroku, to nie byłby najsłabszy z miotu oraz nie musiałby starać się na każdym kroku, żeby dorównać braciom.

<Plamko?>

Od Pustułki (Pustułkowej Łapy) CD. Kremika (Poziomkowej Łapy)

Przeszłość, Pora Opadających Liści, po przybyciu Kremika do klanu.
– Nadajesz się, wystarczy chcieć i ciężko pracować – oznajmił. – Warkotek i Kruk są silniejsi ode mnie. Kruk się zbytnio nie angażuje w zabawy, a z Warkotkiem zawsze przegrywam, jednak czy to oznacza, że mam się już poddać? Obiecałem sobie i Mrocznej Wizji, że stanę się najlepszym wojownikiem, który będzie w stanie ochronić innych – wyjaśnił, chcąc zmotywować Kremika, by próbował. – Może nie ma twojego brata, ale za to masz siostrę oraz nas – dodał.
– Dziękuję za wsparcie – podziękował młodszy kocurek. – Będę się starał na tyle, ile mogę i może tobie dorównam.
– Każdy potrzebuje wsparcia – miauknął do Kremika, kiedy nagle poczuł, jak kulka mchu przeturlała mu się przez ogon. Spojrzał za siebie i na Warkotka, aby następnie posłać mech z powrotem do brata, poprzez jedno i pewne uderzenie. – Musisz mi dorównać, jeśli chcesz ochronić najbliższych.
– Chyba Warkotek chciałby się z tobą pobawić. Jeśli wolałbyś z nim spędzić czas, to nie jest to dla mnie żaden problem – stwierdził kocurek. – W takim razie mam nadzieję, że będę w stanie to zrobić – dodał po chwili i przyjął dość pewną jak na niego pozę. – Chociaż czy wtedy nie byłoby dwóch najlepszych wojowników w klanie? – dodał ciszej i spojrzał na swoje łapy.
– Nie przejmuj się, Warkotek miał mnie na wyłączność przez ostatnie księżyce. Może jeszcze Kruka pomęczyć – oznajmił, wracając wzrokiem na Kremika. – Jednak jeśli chcesz odpocząć, to nie ma problemu, miejsca starczy dla każdego – dodał. – Im więcej wspaniałych wojowników tym lepiej. W końcu sam w pojedynkę nie będę w stanie ochronić całego klanu.
– Nie, spokojnie, aż tak zmęczony nie jestem. Poza tym nawet przyjemnie mi się rozmawia – dodał, wyglądając na mocno zaskoczonego tym faktem.
– W takim razie będę twoim wsparciem. – uśmiechnął się. – No widzisz, pozory często mylą – miauknął po chwili, zerkając kątem oka na Makowy Nów, która po chwili wyszła ze żłobka. Kocurowi trochę brakowało obecności drugiej matki, jednak rozumiał, że jako zastępca klanu miała nowe obowiązki.
– A ja twoim – oznajmił z lekkim uśmiechem kocurek.
– Dziękuję.

Koniec sesji

15 czerwca 2025

Od Brukselkowej Zadry CD. Wilczej Łapy

Jakiś czas temu

Brukselkową Zadrę ze snu wybudziły dziwne wydarzenia, które się w nim działy. Jednak gdy tylko otwarła oczy, wspomnienie o tym, czego właśnie doświadczyła, ulotniło się z jej głowy. Siedziała na posłaniu, ciężko dysząc. Było jej zimno, a może gorąco? Sama nie wiedziała, obraz przed nią wirował, kręciło jej się w łepetynie. Podniosła się, a przed oczami dostrzegła mroczki. Miała wrażenie, jakby coś ściskało jej gardło, dlatego wzięła głęboki haust powietrza, a potem, jak na sygnał, ruszyła przed siebie. Był środek dnia, ale pogoda nie była najznakomitsza. Zrobiło się dosyć chłodno, ale na szczęście Brukselka wyposażona była w grube, gęste futro.
Jej własne łapy zaniosły ją tuż nad brzeg rzeki, gdzie się zatrzymała. Usiadła ciężko na wilgotnej glebie, wpatrując się w rwącą wodę w rzece. Gdy miała się już zbierać, do jej uszu dobiegło ciche popiskiwanie. Podniosła uszy na sztorc, a wkrótce jej oczom ukazało się drobne kocię. Natychmiast do niego podbiegła, a futro na jej karku delikatnie się zjeżyło. Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego. Przez moment stała w bezruchu, obserwując znalezione dziecko. Czuła się zagubiona – co powinna zrobić w takiej sytuacji? Cóż, na pewno nie powinna stać jak słup, obserwując, jak ten biedaczek trzęsie się zimna!
— Co tutaj robisz? Wiesz, że jesteś na terytorium Klanu Wilka? Jesteś tu sam? — zaczęła zadawać pytania. Kocurek zesztywniał, jakby przeraził się, że trafił właśnie tu.
— J-ja... jestem Wilczek... i... i jestem tu sam... cały czas jestem sam… — młody jąkając się, odpowiedział na pytania kotki. Jego ciche miauczenie było ledwo zrozumiałe, lecz starał się precyzować swoje wypowiedzi, jak najbardziej potrafił. Brukselka uśmiechnęła się na jego słowa. — I... no... zgu-zgubiłem się... — spojrzał na kotkę brązowymi ślepiami pełnymi przerażenia.
— Świetne imię, Wilczek. Nazywasz się Wilczek i znajduje cię na terenie Klanu Wilka! Ja jestem Brukselkowa Zadra. Wezmę cię do obozowiska. Jesteś przemoczony, a jeszcze jakichś chorób się nałapiesz...
Już wtedy znany jako Wilczek, pozwolił, aby młoda wojowniczka chwyciła go w zęby.

***

Minęło już trochę czasu. Dotarli do wejścia do obozu. Wojowniczka czuła pełne zdziwienia spojrzenia na sobie, a także na młodym kociaku, który był zestresowany i wciąż wystraszony. Przemierzając obóz, starał się unikać kontaktu wzrokowego z innymi kotami. Kotka zaniosła go prosto w stronę legowiska medyka.
Wnętrze lecznicy bardzo silnie pachniało ziołami, a Brukselkowa Zadra poczuła, jak przyjemne ciepło ogarnęło jej ciało, gdy tylko przekroczyła próg legowiska. Powietrze było tu wilgotne, przesiąknięte zapachem ususzonych ziół. W porównaniu do chłodu panującego na zewnątrz to miejsce zdawało się zupełnie innym światem – cichym, spokojnym. Kotka złożyła przemoczonego kociaka na jednym z miękkich posłań, które było świeżo utkane z miękkiego mchu i gałązek. Kiedy Brukselka podsunęła Wilczka bliżej Cisowego Tchnienia, ten zwinął się w kulkę i wtulił pyszczek w łapy. Wyglądał mizernie, mokre futerko przylegało do jego drobnego, zmarzniętego ciałka, a jego ogon był podkulony. Drżał z zimna, ale też ze strachu przed nieznanym.
— Witaj, Cisowe Tchnienie — mruknęła cicho, nie chcąc zakłócać spokoju panującego w lecznicy. — Mogłabyś go obejrzeć i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku? Znalazłam go w okolicach rzeki, a jest cały przemoczony — mruknęła przyjaźnie do medyczki.
Szylkretowa medyczka skinęła głową i bez pośpiechu zbliżyła się do kociaka. Jej nos dotknął jego wilgotnego futra na karku. Przez chwilę milczała, dokładnie oglądając go z każdej strony. Uniosła mu łapki, zajrzała za uszy, rozgarnęła mokre futerko na grzbiecie. Wilczek cały czas siedział cicho, a jego mięśnie były widocznie napięte, jakby szykował się do ucieczki. Jedynie jego brązowe oczy z nieufnością śledziły każdy ruch Cisowego Tchnienia. Gdy medyczka w końcu obejrzała kociaka, doszła do wniosku, że wszystko z nim w porządku.
— Wszystko jest dobrze, niech po prostu odpocznie. Dobrze, że trafił na ciebie. Miał szczęście — powiedziała w końcu, kierując słowa do Brukselkowej Zadra, która na jej słowa pokiwała głową z ogromną ulgą, czując, jak jej barki się rozluźniają. Martwiła się bardziej, niż chciała przyznać. Gdyby ten kociak był chory albo gdyby nie zjawiła się tam na czas…
— W takim razie cieszę się. Dziękuję Ci, Cisowe Tchnienie — przerwała, nie pozwalając sobie kończyć tej myśli. Uśmiechnęła się łagodnie do medyczki i na moment się zawahała. Spojrzała na małego kocurka, który zwinął się na posłaniu i przymknął oczy. Serce kotki zmiękło. Czuła coś do niego – może litość, a może żal. Wiedziała jednak tyle, że od dziś będzie się nim zajmować, odwiedzać go, że wprowadzi go w klanowe życie, zamiast pozostawiać samemu. Zrobiła kilka cichych kroków w jego stronę i delikatnie chwyciła za kark. Pożegnała się z medyczką, a potem skierowała w stronę żłobka, aby zostawić tam czekoladowego kociaka. — Śpij, młody. Już jesteś bezpieczny, nic ci nie grozi. Wrócę do ciebie za jakiś czas, a pod moją nieobecność musisz zaczepiać Srebrzystą Łunę.
Potem jeszcze rozejrzała się po kociarni, a gdy złapała kontakt wzrokowy ze srebrną karmicielką, kiwnęła do niej głową, co ta odwzajemniła. Gdy wychodziła, za jej grzbietem rozbrzmiał głos Łuny. Miała nadzieję, że zostawiła młodego w dobrych łapach.

***

Pierwszy dzień. Pierwszy dzień treningu z Wilczą Łapą. Brukselka podniosła głowę do góry, spoglądając na obozową polanę, rozświetloną słonecznym blaskiem. Jeszcze niedawno sama trenowała pod okiem jednego z wojowników, a teraz to jej samej przypadł taki obowiązek. Czuła się trochę dziwnie, w końcu nigdy nie planowała robić cokolwiek, co przysłużyłoby się do rozwoju Klanu Wilka, a jednak. Mimo to czuła się odpowiedzialna za swojego nowego podopiecznego, którego miała już szansę poznać. Uratowała czekoladowego kocurka, samotnego, porzuconego i zabrudzonego od błota. To ona sprawiła, że młody dostał się do klanu, że przeżył. To na pewno był znak, to było zamierzone działanie. Nikła Gwiazda wiedział, że Brukselce uda się dobrze zaopiekować młodym wilczakiem. Może nawet po kryjomu wciśnie mu kilka swoich własnych wartości i przekonań? Co, jeśli spróbowałaby opowiedzieć mu o Klanie Gwiazdy, jako o tych dobrych? Musiałaby się nad tym dłużej zastanowić, w końcu na pewno wprowadziłoby to mętlik w główce takiego młodziaka. Na razie nie był na to gotowy.
Wojowniczka wstała na cztery łapy. Czuła się podekscytowana, być może oczekiwała tego treningu bardziej niż sam Wilcza Łapa. Rozpierała ją duma, a także przepełniała ambicja. Miała zamiar wychować tego kociaka na porządnego kota. Oby tylko on akurat z nią współpracował, nie tak, jak robiła to z Syczkowym Szeptem. Sama by nie chciała, aby jej uczeń wędrował po różnych kotach, ucząc się od nich. To ona, jedyna, zamierzała szkolić Wilczka – no, może nie jedyna, ale w głównej mierze. W końcu uważała siebie za wspaniałego łowcę i wojownika, kto więc, jak nie ona, wyszkoliłaby tego oto ucznia lepiej?
Liliowa wygramoliła się z legowiska, a jej wzrok niemal natychmiast padł na legowisko, w którym smacznie drzemali sobie uczniowie. Było jeszcze rano, dosyć wcześnie. Pierwszy patrol wyszedł już jakiś czas temu. Kotka miała nadzieję, że jej uczeń nie będzie narzekał na godziny treningów, wcale nie były takie drastyczne! Mogłoby być gorzej. O wiele gorzej. Sama Brukselkowa Zadra ceniła sobie wygodę i komfort, więc nie zamierzała rwać się do treningów od samego świtu, litości! W kilku zgrabnych susach znalazła się we wnętrzu legowiska.
— Wilcza Łapo! — zawołała, wypatrując czekoladowego kocura w półmroku. Większość uczniów już nie spała. Niektórzy szeptali coś do siebie pod nosem, a niektórzy doprowadzali swoje futro do porządku po przespanej nocy. Pręgus leżał leniwie rozłożony na swoim posłaniu, ale na słowa mentorki, otworzył sennie swoje ślepia. — Wstawaj. Dam ci chwilę na rozbudzenie się, a potem zabieram cię na trening, pasuje? — spytała, robiąc kilka drobnych kroków w stronę swojego terminatora. Kocur na jej słowa pokiwał głową. — Świetnie. Cieszę się, że się zgadzamy.
Kotka opuściła legowisko uczniów i usiadła zaraz obok niego, poczynając wylizywanie swojego futra. Czyściła łapy, pysk, a także wyrywała resztki mchu i gałązek ze swojego puchatego futerka. Wiedziała, że za niedługo pewnie znów się ubrudzi, gdy będzie musiała wyruszyć w las, ale mogła przynajmniej zrobić dobre pierwsze wrażenie na tym młodziku. W końcu spędzi z nim jakieś najbliższe 6 (lub więcej) księżyców życia. Dzień w dzień… na treningach. Trochę straszne, jeśli by tak dłużej o tym pomyśleć. Zero wolnego? Wzdrygnęła się na tę myśl. Nie, żeby była leniwa – bo nie była! Tylko… pewnie trochę jej zajmie, zanim przyzwyczai się do nowych obowiązków, jako nauczyciel. Nie do końca wiedziała, jak zajmować się takimi młodzikami, ale to nic. Jakoś sobie poradzi, prawda? Zawsze sobie radziła.
W końcu usłyszała kroki. Wilcza Łapa zjawił się tuż obok niej. Zaprzestała wylizywania swojej łapy, wyprostowała się i odchrząknęła.
— Gotowy? W takim razie chyba możemy już ruszać na trening — stwierdziła. Czuła się delikatnie zestresowana. Zależało jej na tym, aby poprowadzić tego kocurka jak najlepiej przez życie. Chciała wyjaśnić mu wszystkie pojęcia najsprawniej, jak tylko umiała. Gdy czekoladowy skinął głową, Brukselka podniosła się z miejsca i żwawym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z obozu, ogonem zachęcając Wilczą Łapę do podążania za nią.

***

Gęsty las otulał ich z każdej strony. Ścieżki były wilgotne od porannej rosy, a gdzieniegdzie rozkwitały już piękne kwiaty. W powietrzu unosił się ich słodki zapach. Brukselkowa Zadra szła przodem, co jakiś czas rzucając spojrzenie za siebie, upewniając się, że Wilcza Łapa za nią nadąża. Czekoladowy kocur dreptał za nią trochę niepewnie, ale z coraz większym zainteresowaniem rozglądał się wokół. Liliowa uśmiechnęła się, a potem znowu spojrzała przed siebie, dostrzegając malujące się przed nią tereny obcej przynależności. Właśnie dotarli do granicy z Klanem Klifu. Gdy wojowniczka wciągnęła powietrze do płuc, od razu do jej nozdrzy napłynęła silna woń klifiaków. Zmarszczyła nos.
— Czujesz to? — rzuciła cicho, kątem oka zerkając na Wilczą Łapę. — Ten gryzący, nieprzyjemny zapach, to właśnie zapach Klanu Klifu — zachichotała, lecz na pysku swojego ucznia dostrzegła jedynie zmartwienie i tęsknotę. Dlaczego tak zareagował? — Oczywiście jest dla mnie taki ze względu na przyzwyczajenie… dla ciebie pewnie nie jest taki zły, mam rację? Jeszcze zdążysz się przyzwyczaić, nie musisz się martwić — poprawiła się niezręcznie. Jej futro lekko zjeżyło się na karku, zupełnie nieświadomie. Postanowiła kontynuować trening:
— Teraz rządzi nimi Liściasta Gwiazda. Kiedyś był to Srokata… nie! Srokoszowa Gwiazda — machnęła nerwowo łapą, jakby chciała ukryć tym swoje roztrzepanie. — Ta nowa… cóż, jest specyficzna. Trochę świrnięta, jeśli mam być szczera, ale tu nikt nie jest do końca normalny — parsknęła. — Nawet Nikła Gwiazda. A już szczególnie on.
Spojrzała przed siebie, wzrokiem zagłębiając się w tereny obcego klanu. Na chwilę zapadła cisza – tylko szum liści i odległy śpiew ptaków dzwonił im teraz w uszach. Wiatr delikatnie poruszył źdźbłami trawy, przynosząc ze sobą chłodną bryzę poranka. Brukselka przez moment wydawała się nieobecna, jej żółte oczy błyszczały w zamyśleniu. Czy już teraz powinna opowiedzieć Wilczej Łapie o tym, jak naprawdę wygląda świat? Jak działa ten bezsensowny system, w którym przyszło im żyć i funkcjonować? Może jest jeszcze za wcześnie. Odetchnęła, wracając do rzeczywistości.
— Poza Klanem Wilka i Klifu są jeszcze inni, oczywiście — zaczęła łagodnie. — Klan Nocy, Klan Burzy i… Owocowy Las. Zakładam, że wcześniej nie miałeś z nimi styczności, co?
Wilczek, milcząc, pokręcił głową. Wydawał się nieśmiały. To nic dziwnego, na pewno to wszystko było dla niego ogromnie przytłaczające. Brukselka chciałaby go jakoś pocieszyć, ale bała się, że jeden gest wystarczy, aby spłoszyć ucznia, a tego robić nie chciała. Zależało jej na tym, aby poczuł się w Klanie Wilka, jak w domu, którego ona sama nie potrafiła nigdzie odnaleźć. — Cóż, nie ma się czym martwić. Na pewno będziesz miał w życiu niejedną okazję na to, aby poznać ich członków — uśmiechnęła się krzywo. — Od tego jestem, aby ci o nich opowiedzieć, żeby w przyszłości łatwiej ci było nawiązać z nimi jakąś relację, jeśli tylko byś tego chciał — dodała. — No dobrze… Klan Nocy to nasi sojusznicy. Są w porządku. Nie pamiętam jakichś większych interakcji z którymś z jego członków, cóż, przynajmniej nie wchodzą nam w drogę. Klan Burzy jest taki… zwyczajny, a przynajmniej na takiego mi wygląda. Nie mam do nich ani sympatii, ani niechęci. Jest jeszcze Owocowy Las, ale to zupełnie inna historia!
Wcisnęła pazury w miękką glebę, jakby szukała w niej oparcia, a potem kontynuowała:
— Mieszkają daleko. Niby klan, a jednak nie do końca. Mają dziwne zwyczaje. Imiona składające się z jednego członu, inne rangi. Są jakąś wspólnotą, czy czymś takim — wzruszyła ramionami. — Nie mam o nich wyrobionego zdania. Z żadnym z przedstawicieli tego klanu nie nawiązałam jakiejś szczególnej więzi.
Kotka przeszła kilka kroków wzdłuż granicy, sunąc nosem tuż nad ziemią. Wilcza Łapa podążył za nią ostrożnie, starając się nie stąpać zbyt głośno, jakby bał się, że zaraz odnajdzie go jakiś klifiak. Kocur, mimo tego, że był już uczniem, wciąż był dosyć malutki. Jeszcze niedawno drżał z zimna na mokrej ziemi, a dziś już tak sprawnie uczył się na temat granic! Brukselka spojrzała na niego z ukosa. Zrobił postępy. Już się nie trząsł, z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej przyzwyczajać do nowej przynależności. Choć wciąż był niepewny, był bardzo skupiony. Szedł za nią, jakby świata poza jej futrem nie widział. Była jego przewodnikiem, jego nauczycielką. Czuła na karku, jak ciepło promieni słonecznych przebijało się przez liście. Chciałaby, aby ten moment trwał wiecznie. Po chwili zatrzymała się i zwróciła w jego stronę.
— Masz jeszcze siłę, aby przejść się wzdłuż całej granicy? — spytała, a w jej głosie pobrzmiewała mieszkanka troski i ekscytacji. — Nie musimy się spieszyć. Możemy iść powoli, przy okazji możemy trochę porozmawiać. Jeśli masz do mnie jakieś pytania, to możesz je śmiało zadać. Ja nie gryzę.
Choć jej ton był żartobliwy, to w środku czuła, że chciała go lepiej poznać. Chciała dowiedzieć się, kim był, zanim jeszcze tu trafił – a przede wszystkim zależało jej na tym, aby zrozumieć, kim może się stać w przyszłości. Drzewa zaszeleściły nad ich głowami, a w gałęziach zaskrzeczała wrona. Granica ciągnęła się przed nimi dalej, gdy Brukselkowa Zadra kroczyła przez nią dalej, po tym, jak Wilcza Łapa skinął głową na jej pytanie. Teraz zmierzali w stronę granicy z Klanem Burzy.

<Wilcza Łapo?>

[2225 słów do treningu Wilczej Łapy]

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Po dość... niespodziewanej odpowiedzi Delikatnej Bryzy, Pietruszka czuła się coraz mniej pewna, podchodząc do kolejnych kotów z pytaniami. Zawsze darzyła szylkretkę sympatią, może nawet lekkim podziwem, ale teraz... teraz jej uczucia były pełne wątpliwości i niepokoju. Siedziała w cieniu przy swoim legowisku zamyślona. Rozważała, z kim jeszcze mogłaby porozmawiać, ale żaden konkretny pysk nie przychodził jej do głowy. Motywacja powoli gasła jak tlący się ogarek. Machając ogonem na boki, bezmyślnie bawiła się jednym z piórek leżących na posłaniu. Sunęła nim między łapami, kręcąc je delikatnie pazurkiem. Nagle jej cień przesłoniła masywna sylwetka. Przed Pietruszką stanął duży, bury kocur. Jego bursztynowe oczy zielone w mroku, a ogon poruszył się na powitanie.
— Pietruszko, widzę, że się nudzisz. Może pójdziesz z nami na patrol? — zaproponował, siadając obok niej. — Miał iść z nami Paprociowy Zagajnik, ale skończył u medyka — wyjaśnił, nieco cięższym tonem.
Kotka zamrugała zaskoczona. Przez chwilę milczała, nie dlatego, że nie chciała iść – wręcz przeciwnie, potrzebowała rozproszenia – ale zastanawiała się, czy powinna zadać Jerzykowi pytanie, które dręczyło ją od tamtego feralnego dnia. To przecież z jego patrolem Delikatna Bryza się wtedy zamieniła… Postanowiła jeszcze poczekać.
— Jasne! Jak mogłabym odmówić? — zamruczała z lekkim uśmiechem, po czym podniosła się z legowiska. Starannie schowała piórko w bezpiecznym miejscu i jednym susem dołączyła do kocura.
Po chwili do pary dołączyła też Pikująca Jaskółka i cała trójka ruszyła w stronę granicy. Wkrótce znaleźli się w pobliżu granicy z Klanem Wilka. Wysokie, gęste drzewa rzucały długie cienie, a liście szeleściły cicho na wietrze. Ich łapy poruszały się bezszelestnie po miękkim, iglastym podłożu, gdy zaczęli węszyć w poszukiwaniu ofiary. Pietruszka zerknęła w stronę krzaków i przez chwilę przyglądała się, jak towarzysze ostrożnie rozglądają się po okolicy. Widziała, jak niewielu wojowników ufa samotniczkom, które miały wyznaczone zadanie sprawdzania granic. Mimo to wielu kotów przychodziło tu samodzielnie, by mieć pewność, że wszystko jest na swoim miejscu. Sama też nie ufała tym kotkom – i wcale się nie dziwiła innym.
— Pokrzywowe Zarośla faktycznie oznacza te granice — odezwał się Jerzyk, przerywając ciszę. — Ostatnio rzadko widuję go w obozie. Chyba nawet raz spał u tych kotek.
Jaskółka prychnęła z oburzeniem, zjeżywszy nieco sierść na karku.
— Zaufał tym samotniczkom, jakby były z Klanu Gwiazd! Głupota, głupota... — mruknęła pod nosem, po czym z wściekłością machnęła ogonem i nagle znieruchomiała. Poruszyła lekko uszami, dając znać, że w pobliżu czai się wiewiórka, a chwilę później bezszelestnie zniknęła w krzakach. To była szansa Pietruszki. Wzięła głęboki oddech, zbierając odwagę. Musiała w końcu zapytać Jerzyka o tamten dzień.
— Jerzykowa Werwo… — zaczęła cicho, a ogon poruszył się nerwowo na ziemi. — Myślisz, że dałbyś radę odpowiedzieć mi na pytanie z przeszłości?
— Zadaj je, to się przekonamy — wymruczał, unosząc uszy zaciekawiony.
Kotka przełknęła ślinę i spojrzała mu prosto w oczy.
— Słyszałam, że w dzień śmierci Obuwika twój patrol zamienił się z patrolem Delikatnej Bryzy. Czy pamiętasz, dlaczego tak się stało? A może... ktoś wyszedł z obozu sam? — zapytała, a w jej oczach błysnęła nadzieja pomieszana z napięciem.
— Podobno nie mogli znaleźć Delikatnej Bryzy. Nie, żeby to był pierwszy raz. Delikatna Bryza dość często znika co jakiś czas z obozu na kilka godzin, nie zauważyłaś? Miedziany Kieł kiedyś zapytała ją dlaczego, ale nic nie odpowiedziała. Zazwyczaj robi to w godzinach, gdy nie bierze udziału w żadnych patrolach. Może tamtego dnia się zagapiła? — Jerzykowa Werwa odpowiedział z nutką rozbawienia w głosie. — Taka porządną wojowniczka, a nawet ona ma swoje sekrety. — Pokręcił głową. — Czy ktoś wychodził z obozu sam? Być może, szczerze mówiąc nie zwróciłem na to większej uwagi. Musiałabyś zapytać... chyba Dzwonkowego Szmeru albo Mroźnego Wichru? Wydaje mi się, że któreś z nich pilnowało tego dnia wejście do obozu.
Pietruszka siedziała nieruchomo, wpatrzona w mówiącego kocura. Jej pomarańczowe oczy rozszerzały się z każdą chwilą, jakby chciały pochłonąć każde jego słowo. Sierść na karku lekko jej się zjeżyła, a ogon poruszał się niespokojnie po ziemi, wzbijając drobinki kurzu i zwiędłych liści. Wokół panowała cisza – nawet wiatr, zwykle szemrzący wśród wysokich traw, tym razem zamilkł, jakby sam słuchał tej historii. Gdy kocur skończył mówić, spojrzał na nią spod zmrużonych powiek, unosząc brew w pytającym geście. Przez dłuższą chwilę milczała. W jej oczach malował się zamęt, który próbowała uporządkować. Analizowała każde słowo, każde niedopowiedzenie, próbując ułożyć je w jedną, spójną całość.
Więc to dlatego Delikatna Bryza nic mi nie powiedziała… – myślała z rosnącym niepokojem. To przez nią nie poszli wtedy na patrol. Dlatego wojowniczka wspomniała, że to Pietruszka była ostatnią, która widziała Obuwika żywą… By odwrócić uwagę. Ale może prawda wcale nie wyglądała tak, jak myślała do tej pory. Czy to możliwe, że Delikatna Bryza była wmieszana w śmierć tej szylkretowej kotki? Myśl ta zapiekła ją niczym cierń pod pazurem.
— Rozumiem! — odezwała się w końcu, gwałtownie przecinając powietrze ogonem. W jej głosie brzmiała determinacja, ale też cień bólu.
— Wracajmy do polowania — zaśmiał się kocur i bez wahania przyłożył nos do kamienia, wciągając głęboko zapach kuny, który wiatr przyniósł z pobliskich zarośli.
W oddali rozciągał się las, zamglony i wilgotny, jakby osnuty tajemnicą. Liście szeleściły cicho pod łapami, a w koronach drzew drzemały ptaki. Dzień był chłodny, ale powietrze pachniało świeżością i zapowiedzią deszczu. Jednak Pietruszka, zamiast rozglądać się za zwierzyną, wciąż czuła ciężar niedopowiedzianych słów.