— Liściasta Gwiazda więcej nie histeryzowała, ale jedna z naszych karmicielek została zabita na spacerze z siostrą. Oskarżono o to samotnika, ale nikt nie jest do końca pewien, co myśleć... Ale nadal liczę, że wszystko się uspokoi. W końcu mój ojciec się tym zajmuje.
...to nie była odpowiedź której się spodziewał po pytaniu "jak się macie?". Zaskoczyło go, z jakim spokojem mówiła o tej sprawie. Wszystkie klifiaki takie były, czy tylko ona?
— Na Klan Gwiazdy! I oni ci pozwalają chodzić samopas? — zapytał, nie ukrywając wymalowanego na pyszczku szoku. On po tych wszystkich atakach na rodzinę królewską nawet sobie tego nie wyobrażał!
— Byłam zmuszona wybłagać Bożodrzewny Kaprys, ale w jakiś sposób mi się udało — miauknęła z uśmiechem.
— Nie boisz się?
— Po śmierci Siewczego Letargu wszystko ucichło. Zresztą, ktokolwiek to był, wątpię, by ostrzył sobie zęby akurat na mnie. — Wzruszyła ramionami. — Prawdopodobnie był to nieszczęśliwy wypadek. Ot, włóczęga. W końcu wielu krąży po okolicy, a do tragedii wystarczy tylko jeden — dodała nieco bardziej smętnie.
Szałwiowa Łapa przestępował z łapy na łapę.
— Nadal brzmi niebezpiecznie!
— Cóż, z jakiegoś powodu cię mam, nieprawdaż? — Pacnęła go w ramię, rozbawiona. — W dwójkę byśmy dali sobie radę z jednym takim mysim móżdżkiem.
Wpierw zaśmiał się, lecz te słowa wywołały jakieś dziwne łaskotanie w tyle jego umysłu. Hm... Mysim móżdżkiem... Ach, no tak, na kłujące osty! Myszy! Nie rozdzielił się z Rysim Borem po to, by wesoło szczebiotać z koleżanką. No i nie chciał widzieć wyrazu pyska wojownika, gdyby ten zobaczył, jak się brata z obcoklanowcem...
— Kurza twarz! Zapomniałem, że przyszedłem tu polować. Mój mentor mnie zabije, jak czegoś nie złapię! — przeklął, machając ogonem. Źródlana Łapa wygięła pysk.
— Och... Czy z twoim jest naprawdę tak źle?
— Nie no, nie tak dosłownie — poprawił się i westchnął głośno. — Ale wiesz, znowu będzie gadał, że nic tylko się obijam i zacznie mi prawić jakieś morały. O, i na pewno zacznie mi opowiadać o tym, jak się tropi myszy, jakbym miał sześć księżyców. On taki jest — burknął na koniec jak obrażony kociak.
Łuna, zamiast go pocieszyć, jedynie uśmiechnęła się delikatnie, przekrzywiając nieco łeb.
— W dwójkę na pewno byłoby nam łatwiej coś wytropić. Nadeszła już pora nowych liści, szybko coś dla ciebie znajdziemy.
Zamrugał, słysząc jej niecodzienną propozycję. Czy to było... w porządku? Nigdy w życiu nie słyszał o tym, by koty z różnych klanów polowały wspólnie. Większość nie lubiła dzielić między siebie zwierzyny, zbyt dumna, by pozwolić komuś innemu jeść zdobycze z ich terytorium. Nie było to żadne zaskoczenie – w końcu każdy klan pracował na siebie... Naprawdę chciał się zgodzić. Był pewien, że w ten sposób szybko znalazłby coś, co zadowoliłoby Rysi Bór, a jeśli nie to wydłużyłby chociaż spotkanie ze Źródlaną Łapą, ale... No, na pewno jego mentor nie byłby zadowolony. Słyszał już w uszach jego przemowę na temat bycia fair, podążania za kodeksem i zasadami klanu czy innymi takimi... Ale nie mógł jej odmówić, no!
— Pewnie — odparł po chwili namysłu. — Ale to musiałabyś przejść na tereny nocniaków. Byłoby mi bardzo głupio kraść od was zwierzynę. Wyglądałoby to tak, jakbyśmy głodowali — zaśmiał się.
— Myślę, że to nie będzie konieczne — wymruczała, szybkim ruchem głowy wskazując w bok.
Na piasku trudno było o myszkę – ale z pewnością łatwiej o mewę czy, jak w tym przypadku, rybitwę... Całe stado tych ptaków przemierzało plażę, przechodząc z terenów jednego klanu na drugi. Przyleciały tu niedawno – co rok wyprowadzały lęgi, więc ich obecność nie była większym zaskoczeniem. Wprawdzie Rysi Bór gadał coś o gryzoniach, ale... No na Gwiezdnych, przecież ta kupa futra się na niego nie obrazi, jak przyniesie ptaka, nie? Mieli za zadanie nakarmić klan, a nie spełnić zachcianki jedzeniowe jego członków!
— O! Spostrzegawcza jesteś — powiedział po kilku chwilach ciszy. Jakim cudem nie zwrócił na nie wcześniej uwagi?
— Bardziej to ty ślepy — odparła, figlarnie uderzając kocura końcówką ogona w nos. Szałwiowa Łapa zamrugał, patrząc na idącą Źródlaną Łapę w kierunku krzykliwej zgrai. Czym prędzej podążył za nią.
— Hej! Gdzie idziesz? — zawołał za kotką.
— Ćśśś! — Natychmiast go zganiła, sprawiając, że ten zamknął pyszczek. — Chyba nie chcesz ich spłoszyć, prawda? Podejdę je od jednej strony, by poleciały do ciebie. Wtedy będzie ci łatwiej jedną złapać, niż jakbyś szarżował w ich stronę. Na piasku trudno się skradać — wyjaśniła swój plan, który mu nawet nie przyszedł na myśl. Myślał, że razem znajdą coś do upolowania i ona go zostawi, ale na pomoc nie zamierzał wcale narzekać!
Nie chcąc irytować Źródlanej Łapy i psuć ich układu, jedynie skinął głową i poszedł jej śladami, zwracając uwagę na każdy najlżejszy ruch.
— Pójdź w prawo i czekaj — szepnęła prawie bezgłośnie swój rozkaz, który ten też szybko wykonał, idąc po piasku tak cicho, jak tylko był w stanie. Drobinki nieprzyjemnie wchodziły mu w futro, ale to ignorował. Podszedł blisko – na tyle, by nie zdenerwować rybitw, ale i móc do nich szybko podbiec, gdy będzie na to pora. Za stadem, między piórami, widział lśniące oczy swojej towarzyszki.
Cisza.
Ptaki gwałtownie poderwały się do lotu, gdy tylko łowczyni wyskoczyła na nie z tyłu. Szałwiowa Łapa wiedział, że to był odpowiedni moment, kiedy stworzenia zaczęły chaotycznie lecieć ku niemu, krzywo szybując nad jego głową. Zniżył ciało, pomachał zadem i wyskoczył, łapiąc w zęby młodego osobnika, który jeszcze w powietrzu zaczął skrzeczeć. Kiedy tylko opadł z nim na ziemię, czym prędzej przybił go łapami do podłoża (wiedząc, że nie miał mocnego chwytu w szczękach). Wgryzł się w jego kark, ostatecznie ukrócając jego wrzaski.
Z uśmiechem i rybitwą zwisającą z pyska podszedł do Źródlanej Łapy.
— Dzięki wielkie! To było niezłe! — miauknął, trzymając w zębach swoją, a może raczej ich wspólną, zdobycz. Łuna wzruszyła ramionami, ale nie mogła ukryć pojawiającego się na jej pysku delikatnego uśmiechu.
— To nic. Mam nadzieję, że ci to wystarczy.
— I to jak! Oj, Rysi Bór będzie zadowolony... Chyba. Z nim to nigdy nie wia...
Urwał, gdy zauważył, jak oczy jego koleżanki otwierają się szerzej, spoglądając na coś w oddali, za nim.
— Co..?
Gdy sam odwrócił głowę, natychmiast zobaczył idącego w jego kierunku mentora. Biała sierść wojownika odcinała się na tle ciemniejącego od zachodzącego słońca piasku. Och. Och...
— Czy to nie twój mentor? — zapytała po chwili. Nie odrywała od niego wzroku.
— Tak... No, to teraz będę musiał się wytłumaczyć- ale do zobaczenia! Może przy następnym spotkaniu już nie będziemy Łapami! — miauknął głośno, chwytając mocniej swoją zdobycz i z gulą w gardle idąc w stronę Rysia. Nie wyglądał na zadowolonego. Wiedział, że lepiej, by tego nie zobaczył. Ech, był taki mysiomózgi!
Wyprostował się i uniósł szyję z dumą. Okej. Przecież nie zrobił nic złego! Ona nawet nie przekroczyła granicy i tylko delikatnie pomogła mu z łowieniem. Nic wielkiego przecież! Posiadanie przyjaciół poza klanem nie było zakazane, prawda? Nie mógł się na niego wkurzyć. A jeśli już miał to zrobić, to nie pozwoli mu się przekrzyczeć.
— Więc... Chcesz może powiedzieć mi, z kim cię właśnie widziałem? — zapytał natychmiast, bez żadnego "hej" czy "cześć".
— Z moją znajomą? — odpowiedział, unosząc jedną brew. Starał się brzmieć tak, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
— Miałeś polować, a nie urządzać sobie pogaduszki.
— Ale polowałem — trącił łapą swoją zdobycz. — Jak już skończyłem, to zauważyłem, jak spaceruje sama. Była po drugiej stronie granicy, więc się z nią przywitałem. Tego chyba mi nie zabronisz?
Kłamstwo nieco piekło go w język, ale trzymał fason.
— Wolałbym jednak, byś nie rozpraszał się zbytnio podczas swoich treningów, Szałwiowa Łapo. — Rysi Bór wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale po kilku uderzeniach serca ciszy wypuścił powietrze nosem. — Wracajmy do obozu — dodał. Jego uczeń, gdy tylko ten się odwrócił, uniósł wesoło do góry ogon. Zaczął za nim iść, zanim nie zdał sobie sprawy z tego, że zostawił swoją zdobycz na piachu. Powrócił po nią i skierował się w stronę obozowiska, myśląc sobie, jak wspaniale wykiwał swojego mentora.
***
Odkąd dostał Borówkową Łapę, nie miał za dużo czasu na siebie. To była jedna z najbardziej uciążliwych części bycia mentorem. Ciągle, praktycznie dzień w dzień, musiał wychodzić z nią na szkolenia. Prawda, zdarzało się czasem, że wyręczały go patrole albo wspólne treningi z innymi mentorami, też nie musiał trenować jej codziennie, lecz nie chciał być uznanym za leniwą popielicę. Od pewnego czasu udawało mu się zachować dobrą reputację (no, może pomijając zadkowy incydent...) i nie chciał tego zepsuć. Chcąc czy nie, uczenie Borówki stało się jego główną aktywnością, po której nie miał często siły na więcej. Zresztą, nawet gdyby chciał spędzać z kimś czas, jego pula zdecydowanie się uszczupliła, szczególnie jeśli chodziło o jego rodzeństwo – Murena nie wchodziła w grę, Łuska był zajęty wychowywaniem swojej latorośli, a Laguna szkoleniem własnej uczennicy. Ech... Miał nadzieję, że Borówka już niedługo zdobędzie potrzebne umiejętności i prędko się mianuje. Była już w odpowiednim wieku, a do tej pory jej postęp był całkiem prędki, więc może...
Potrząsnął głową. Pff! Miał chwilę wolnego, a i tak myślał o swoich obowiązkach. Teraz Borówkowa Łapa była daleko na łowieckim patrolu, nie powinna należeć do jego zmartwień. Z racji na niefortunną porę dnia, ranek, gdy każdy oddawał się swoim zadaniom (albo jeszcze smacznie spał), nie mógł znaleźć kolegi do rozmowy. No cóż. Samotny spacer musiał mu wystarczyć.
Szałwiowe Serce skierował się w stronę Kolorowej Łąki. Nie miał na siebie planu. Chciał się poszwendać, zobaczyć, gdzie wyląduje, co gdzieś znajdzie. Najbardziej cieszył go po prostu ten spokój, że nikt mu nie trajkotał nad uchem, albo nie musiał gadać o nudnych rzeczach jak rodzajach ryb. Oj, ryb miał zdecydowanie dość. Dobrze, że Borówka była dobrym myśliwym...
Delikatny wietrzyk i jego niesforne łapy w końcu sprawiły, że zboczył z kursu – nawet się nie obejrzał, a trawiasta ziemia pod nim zamieniła się w sypki, wygrzany przez słońce piach. Na horyzoncie pojawiły się duże, szare głazy, a bezpieczny zapach Nocy zaczął stopniowo się rozmywać, zastąpiony przez woń klifiaków.
Zatrzymał się tuż przy granicy. Po co tu przyszedł? On sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. Stał tak i patrzył przed siebie, milcząc, jedynie wdychając i wydychając powietrze.
Pamiętał, jak na jednym z patroli Kolcolistne Kwiecie powiedział mu, że ogląda się za nim jakaś klifiaczka. "Ptaszki mu wyćwierkały"... Oczywiście, że chodziło mu wtedy o Źródlaną Łapę. Nadal się zastanawiał, kto mógł mu to powiedzieć. Rysi Bór? Nie, przecież oni ze sobą nie rozmawiali. Poza nim chyba... Nikt nie wiedział? Znaczy, rozmawiał z nią na zgromadzeniach, więc na pewno ktoś ich tam zobaczył... Ale chwila, powinien zacząć od najważniejszej kwestii: skąd się wzięła wzmianka o oglądaniu się za nim?! To go ciekawiło najbardziej. Znaczy, w takim sensie, kto mógł to wymyślić. Czy miał wśród swoich wroga, który rozpuszczał na jego temat takie głupie plotki? Chciał go w ten sposób oczernić? Po co? I czy naprawdę wszyscy myśleli, że jeśli rozmawiał z jakąś osobniczką płci przeciwnej, to to od razu oznaczało romans? Czy kotki nie mogły się przyjaźnić z kocurami? Znaczy, ostatnim razem faktycznie mu nie wyszło, ale... Nie. Dość. Miał się tu relaksować! Przecież nie przyszedł tu dla Łuny! A może... Nie, nie, nie! Głupi Szałwik, GŁUPI!!!
Ten spacer nie robił mu na dobre. Może to właśnie tego powinien unikać – wypadów w pojedynkę, gdy zostawał sam na sam ze swoimi myślami, które płatały mu takie figle. Westchnął głośno, machając z frustracji ogonem. Powinien był zostać w obozie. Jego gwar przynajmniej sprawiał, że coś mu zagłuszało ten cienki głosik w głowie podpowiadający mu same najgorsze rzeczy. Kiedy jednak się odwrócił, robiąc już pierwszy krok posyłający go w drogę powrotną, usłyszał kobiecy głos... Tak, właśnie ten głos.
— Witaj, Szałwiowe Serce.
Kocur ponownie odwrócił się pospiesznie i obejrzał parę razy w bok. Szukał przyjaciółki, lecz nie mógł jej nigdzie dostrzec...
— Tutaj, w górze.
Zobaczył ją, gdy uniósł podbródek. Kotka leżała na boku, opierając się na przednich łapach i łapiąc ciepłe promienie słońca. Spoglądała na niego spod przymrużonych powiek – promienie słońca trafiały wprost w jej oczy, zamieniając ich pospolicie żółty kolor w coś przypominające płynne złoto. Patrzył tak na nią przez parę zdecydowanie za długich uderzeń serca, nie mogąc zebrać żadnych sensownych myśli. W końcu jednak zdał sobie sprawę, że powinien przestać milczeć...
— Hej! Źródlana Łapo, nie spodziewałem się ciebie tu zobaczyć! — krzyknął, choć była na tyle blisko, że nie było to konieczne. — Em... Od jak dawna tutaj siedzisz?
Zadrgała z rozbawienia wąsami.
— Wystarczająco długo, by zaobserwować, jak kręcisz się bez celu — zaśmiała się, po czym poklepała miejsce obok siebie końcówką ogona. — Możesz się dołączyć, jeśli chcesz — dodała, wywołując tym samym na jego pysku szeroki uśmiech.
Nie musiała się powtarzać. Nieco speszony Szałwiowe Serce czym prędzej wskoczył na rozgrzaną skałę i położył się obok swojej towarzyszki.
— Dobre miejsce do wylegiwania się — wystękał, gdy wdrapał się na górę.
— Prawda. Porą zielonych liści jednak aż za dobre, więc korzystam, póki nie parzy mi futra — miauknęła, przechylając głowę. — A ciebie, Szałwiowe Serce, czemu nie było na ostatnim zgromadzeniu?
— Złapałam jakiś głupi katar i Spieniona Gwiazda chyba uznała, że lepiej, bym został w obozie. — Przewrócił oczami. — Też nie byłem z tego powodu zadowolony.
— Może gdybyś przyszedł, to dowiedziałbyś się, że już nie nazywają mnie Źródlaną Łapą...
Gwałtownie się wyprostował.
— Na Gwiezdnych, naprawdę? Gratulacje — miauknął radośnie. — To tym bardziej przepraszam, że akurat się nie zjawiłem... A zechcesz wyjawić mi swoje nowe imię?
— Źródlana Łuna. Spodziewałam się – drugi człon nosiłam wcześniej jako kocię. Tak nazwał mnie mój ojciec. — Swój wzrok przeniosła na pazury, a po chwili polizała się po łapie. Gdy skończyła, ponownie spojrzała w stronę kolegi.
— Ładne... Pasuje do ciebie — wymruczał głosem, który złamał mu się w połowie, gdy spotkał się z nią spojrzeniami. Nie rozumiał dlaczego... Albo bardziej nie chciał zrozumieć. Kurczę. Miała naprawdę ładne oczy. Zanim zdążył zwyzywać siebie samego za tę myśl, jak najszybciej postanowił zmienić na coś temat, by tylko o tym zapomnieć. — A jak... Eee... Jak w Klanie Klifu? — Można było wyczuć, że mówi pospiesznie i bez większego namysłu. — Rozwiązały się te wasze problemy z tamtą... Śmiercią?
<Łuno? >