*lato*
Wraz z babcią i Deszcz wybrały się na trening ziołowy. Cały dzień mieli uzupełniać zapasy nadwodnych roślin. Niby mieli naprawdę masę ziół w składziku, ale Bylica uważała, że nigdy ich za wiele i mimo że cały kąt ich szopy był wypełniony tym zielskiem po brzegi, to ta i tak zbierała z nimi zioła. Często mawiała także że „im częściej będziemy je zbierać, tym lepiej się nauczycie ich szukać i gdzie je znaleźć” ale jako, iż Jeżyk już nieomal dorównywała samej Bylicy w wiedzy, stało się to dla niej…nieco nudne. Stara kocica powiedziała jednak, iż tego dnia nauczą się jeszcze później czegoś… interesującego. I to sprawiało, że Jeż zaciekawiło to, co babcia chciała im jeszcze tego dnia pokazać, więc szybko zabrała się do roboty. Razem z Deszcz, Sroką i Bylicą zbierały zioła nad wodą. Czekoladowa znalazła dużą połać podbiału, który właśnie zbierała. I wtedy nagle usłyszała poruszenie.
Odwróciła się, a jej oczom ukazał się biegnący w ich stronę samotnik.
Szylkretka wypuściła zioła z pyska i nastroszyła futro, gotowa na ewentualną walkę, choć ze strony biegnącego w ich stronę kocura było by to co najmniej głupie. W końcu ich było aż cztery – on był sam jeden. Do tego swoją obecność mocno zasygnalizował, kompletnie nie uważając na drodze i depcząc masę gałęzi, robiąc sporo hałasu.
- Jesteście uzdrowicielkami?! – spytał w panice, dobiegając do nich. Wyglądał, jakby zobaczył ducha.
- A jeśli tak to co? – spytała Bylica, przyglądając mu się uważnie.
- Potrzebujemy pomocy! – wrzasnął na całe gardło, a Bylica jak i reszta kotek położyła po sobie uszy, bo tak głośne krzyki nie były przyjemne do słuchania.
- Ciszej, bo wszystkie ogłuchniemy – miauknęła najstarsza z kotek. – co się takiego dzieje?
- Moja partnerka rodzi, ja nie wiem co robić! – wrzasnął ponownie, ignorując uwagę starej kotki. – pomóżcie! - wykrzyczał.
- Gdzie. – spytała tylko Bylica, widząc, że kocur chyba z emocji nie powstrzyma się od głośnej mowy.
- Tam! Tam! – znowu wrzasnął, biegnąc w stronę z której przyszedł.
Kotki pobiegły za nim.
Ten przez chwilę kluczył między drzewami, aż w końcu dotarli do nory w korzeniach drzewa, z której wydobywał się, o dziwo, jeszcze większy jazgot niż ten, który robił dopiero co spotkany przez nie samotnik.
- Jeż, przynieś patyk. Sroko, Deszcz, wróćcie do naszego domu po zioła…czeka nas długi pobyt w tej norze – mruknęła, zaczynając zajmować się wijącą z bólu buro-rudą samotniczką.
Jeż posłusznie wyszła, zaczynając szukać patyka. Gdy znalazła odpowiedni, który rodząca samotniczka będzie mogła gryźć, wniosła go do środka.
Dostrzegła jak przyszły ojciec gibę się w tę i we wte.
- Jak idzie? – spytał, bo dopiero co Deszcz i Sroka wyszły, odsłaniając mu widok na partnerkę.
No i okazało się to zgubnym, bo kocur jak tylko zobaczył rodzącą kotkę to zemdlał.
- Na głazy… - mruknęła Bylica – wynieś go na zewnątrz, niech zażyje świeżego powietrza. – mruknęła zgryźliwie, zajmując się dalej kotką.
Jeż chwyciła kocura za kark, po czym wytaszczyła samotnika poza norę.
Sama strasznie się stresowała. Z jednej strony była ekscytacja, bo był to pierwszy poród, przy którego odbieraniu mogła być i co ważniejsze pomóc. Ale z drugiej strony ją samą także mocno stresował ten cały ambaras, tak jak i burego kocura który teraz leżał na ziemi przed norą.
Weszła z powrotem, a gdy zobaczyła, jak pierwszy kociak wychodzi z szylkretowej samotniczki, poczuła się słabo.
- Co tak patrzysz, weź go liż – miauknęła Bylica zapracowana, wskazując na pierwszego kociaka.
Jeż przełknęła rosnącą gulę w gardle, po czym podeszła do małej kultki oblepionej jakimś…czymś.
Cholera, było zostać na zewnątrz i pilnować nieprzytomnego.
Zaczęła wylizywać kociaka. Smak był… okropny. Ohydny. Miała ochotę zwymiotować, ale jakimś cudem powstrzymywała odruch.
Już po chwili mała larwa kwiliła i wiła się po mchowym legowisku, szukając ciepła.
Czekoladowa pacnęła lekko istotkę, na co ta pisnęła niezadowolona.
- Zaraz…ja też byłam kiedyś taką parówką? – wyszeptała, za co dostała od Bylicy po uszach.
- Skup się, połóż go przy brzuchu matki i bierz następnego bo się jeszcze maluch udusi w błonce.
Jeż spojrzała w miejsce z którego wzięła poprzedniego, rudego kociaka.
Dostrzegła tam drugą, tym razem czarną kulkę.
No i znowu będzie musiała lizać to obrzydlistwo…
Położyła rudego kociaka przy brzuchu jego matki, po czym chwyciła drugiego, wylizując go. Dostrzegła, że zaraz wyjdzie chyba następny…stop! Nie powinna na to patrzeć, przecież sam widok sprawiał że robiło jej się niedobrze!
Wylizała kociaka, po czym odłożyła go obok tego pierwszego, przechodząc do mycia następnej kulki.
Trzecia, bura kulka, nieco ułatwiła jej sprawę, bo była ruchliwa jak jaszczurka w słońcu.
Do środka weszły W KOŃCU Deszcz i Sroka z potrzebnymi ziołami. Siostra podała jej owe zioła. Mina białej gdy dostrzegła wychodzącego z kotki kolejnego kociaka była bezcenna.
Jeż podała samotniczce zioła na zmniejszenie bólu, natomiast Sroka dostała od Bylicy rozkaz lizania ostatniego, szylkretowego maleństwa. O jak dobrze...
jednego lizania mniej.
Po zakończeniu porodu, samotniczka zmęczona opadła na mech.
- Mogę…wejść? – spytał kocur pilnowany przez Deszcz.
- Tak, już po wszystkim. – miauknęła Bylica. – to wasze dzieci – wskazała na cztery wijące się parówki, gdy bury wszedł do środka.
Kocur od razu podszedł do partnerki, po czym zetknął się z nią nosami.
- Wszystko dobrze, Goździku? – spytał.
- Tak, tak kochanie – miauknęła kotka – nigdy więcej dzieci… - dodała jeszcze, liżąc partnera po pysku.
Bylica tym czasem usiadła, przyglądając się maluchom. Na jej pysk wstąpił delikatny uśmiech.
- Pamiętam jak wasza mama i ty Deszcz byłyście takie małe – miauknęła. Jeżyk nie mogła sobie jakoś wyobrazić tej strasznej kotki, jaką była jej matka, jako małego, nowo narodzonego kociaka wijącego się przy boku Bylicy.
Czekoladowa cicho parsknęła śmiechem. To musiał być widok…
- Dziękuję wam za pomoc – miauknął kocur.
- Czaplo, a może chcą nazwać któregoś kociaka? – spytała Goździk, unosząc głowę.
Bylica spojrzała na Jeż i Srokę.
Biała natomiast dała sygnał Jeż, że ta może sama nadać imię jakiemuś kociakowi.
- Więc…ta bura może Jaszczurka? – miauknęła, tykając kociaka, na co ten wydał z siebie pisk niezadowolenia, że przeszkadzała mu w jedzeniu.
Goździk skinęła głową.
Potem wraz ze swoim partnerem, Czaplą, nazwali pozostałe kociaki. Rudy kocurek został Bławatkiem, Czarna kotka – podbiałem, a najmłodsze, szylkretowe kocię – Dębem.
Szóstka samotników pożegnała się, po czym Jeż i jej rodzina skierowali się w stronę Złotych Traw.
[przyznano 25%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz