Rysi Puch? Musiał przyznać, że ciekawe imię. Brzmiało wręcz podobnie do tego co dostał! Czyżby Kamienna Gwiazda wiedziała o jego powiązaniu z ciocią? Mógł tylko gdybać. Szkoda tylko, że nie miał szansy jej poznać. Mama zdawała się wspominać ją dobrze. Czemu tylko dopiero teraz mu o niej mówiła? Przecież... Mieli naprawdę dużo czasu na takie rodzinne rozmowy.
— Szkoda. Oby dobrze jej się wiodło, gdziekolwiek jest — miauknął, uśmiechając się lekko do matki.
Cieszył się tym dniem. Chociaż na początku humor mu nie dopisywał, wizja utraty kogoś bliskiego, pokazała mu, że powinien być wdzięczny za to co miał.
— Też mam taką nadzieję. — odpowiedziała kocica melancholijnie.
Trącił ją barkiem w ramię, chcąc nieco podnieść na duchu. Nie znał Rysiego Puchu, nie miał z nią żadnych wspomnień tak jak mama, ale widział, że temat mocno ją przybił. On jedynie co czuł to rozczarowanie, ale szybko ono zniknęło. Kocica jednak musiała długo trzymać to w sobie, a teraz wspomnienia o siostrze odżyły z nową siłą.
— Zapolujmy. — zaproponował, chcąc zobaczyć na jej pysku chociaż mały uśmiech. — Kto złapie lepszą piszczkę, ten wygływa! — dodał z entuzjazmem.
Zastępczyni zamrugała, jakby wyrwana ze swoich przemyśleń. Pysk lekko jej się uniósł, a oczy na powrót odzyskały swój dawny blask. O to mu właśnie chodziło. Nie chciał by mama się smuciła. Było, minęło. Teraz było teraz.
— No dobrze — zgodziła się, po czym ruszyła za nim w drogę.
***
Otworzył oczy. Zapach ziemi wsiąknął w jego nozdrza, odganiając wspomnienie. Jego matki tu nie było. Był sam w grobie, który powoli zalewał się przez strugi deszczu. Nie miał sił unieść łapy by wstać, czy nawet usiąść. Obserwował jak woda wzbiera, jak tworzy się bagno, które z każdą chwilą narastało. Nie miał pojęcia ile jeszcze tu wytrzyma. Gdyby to była Pora Nagich Drzew, na pewno już nie chodziłby po świecie. Zmusił swoje wycieńczone ciało do otwarcia pyska, by połknąć życiodajną wodę. Smakowała okropnie, lecz nie znał już innego smaku. Muł był dla jego podniebienia rarytasem, na który mógł sobie pozwolić. Deszcz był zbawieniem, lecz i utrapieniem, ponieważ moknął. Już teraz ciekło mu z nosa, a ciało drżało przez zimno przeszywające mu kości.
— Mamo... — odezwał się słabym, zachrypniętym głosem, wpatrując się w ciemniejące niebo. — Mamo, ratuj... — rzucił w przestrzeń mając nadzieję, że wiatr poniesie jego błaganie do uszu Tygrysiej Smugi, która wyzwoli go od tego cierpienia. Z jego gardła uciekł zduszony szloch. Przebywanie tu było torturą. Pragnął już odejść, aby ten ból, który targał jego żołądek odszedł. Chciał wstąpić do Klanu Gwiazdy, odpocząć i spotkać się ze swoimi bliskimi. Nawet jeśli go nie zobaczą, nie odnajdą jego ciała, mógłby dać im znać, że u niego w porządku. A tak? Jak miał to zrobić, gdy dalej walczył o każdy oddech? Mógł się utopić... Co mu szkodziło... Wystarczyło tylko nie unosić pyska i pozwolić naturze, by zalała mu nozdrza. Prychnął i zakaszlał, unosząc łeb wyżej. Nie potrafił.
Słysząc cichy pisk, zamarł. Skierował wzrok na mysz, która zaglądała do środka, poszukując pewnie pożywienia. To był kolejny żart ze strony Mrocznej Gwiazdy? Czy ona zejdzie? Wpadnie do jego pyska? Patrzył na nią, czując jak ślina powoli skapuje mu na ziemię. Jak głód wyrywa się i sprawia, że dostaje sił, aby rzucić się w stronę gryzonia. Usłyszał jego przestraszony pisk, zobaczył jak ziemia osuwa się pod pysznym ciałkiem, a jego pazury wbijają się w podmokły grunt, gdy jego szczęki zaciskają się na naiwnej ofierze, która miała spaść do jego więzienia. Miał szczęście. Niesamowite szczęście. Zaśmiał się niczym szaleniec, wgryzając się w mięso i połykając je ze smakiem. Nie potrafił zachować umiaru. Nawet jak zwróci to co zjadł, to było to tego warte.
Był... głodny.
<Mamo? Widzimy się kiedyś tam>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz