Piękny obraz śmierci przeciwnika zniknął mi jednak sprzed oczu, kiedy zobaczyłam go całego i zdrowego króliczy skok ode mnie. Kłapnęłam zębami. Czyli tylko mi się wydawało, że go złapałam? Więc skąd ta krew? Kaszlnęłam, a na trawie przede mną pojawiło się kilka kropli czerwonej mazi. Spojrzałam z nienawiścią na kocura.
- Widzisz? Jesteś do niczego! Takie kotki jak ty mogą w klanie tylko rodzić młode! - prychnął pogardliwie kocur. - Wiesz co? Może to i dobry pomysł.
Poczułam nagłe uderzenie w plecy. Zostałam siłą przyduszona do ziemi. Samiec wbił kły w mój kark. Byłam przerażona...
- Zostaw moją wojowniczkę! - usłyszałam nagle znajomy głos i poczułam, jak coś zrywa z mojego grzbietu szarego napastnika. Szybko podniosłam się i odwróciłam do tyłu. Blackstar stał naprzeciw tego zapchlonego kociaka w bojowej pozie. Poczułam nagły przypływ ulgi widząc gęste, czarne futro przywódcy.
- Blackstar? Trochę już minęło... - mruknął nienawistnie samotnik.
- Wynoś się z mojego terytorium lisi bobku! - Ton lidera był zdecydowany. Podeszłam do niego i również przygotowałam się do walki.
Nasz wróg wyraźnie nie miał ochoty na walkę z dwoma wojownikami, więc spokojnym krokiem zniknął w lesie, na terytorium swojego brata. Kiedy nawet jego zapach zaczął się ulatniać, a ja i Blackstar byliśmy sami kaszlnęłam ponownie wypluwając krew.
- Gwiezdny Klanie! Morningdew! Co on ci zrobił! - Przywódca z troską otarł się o mój pyszczek, po czym liznął moją szyję. Dopiero teraz ją wyczułam. Szary zadał mi poważną ranę na szyi. Czy to przez nią krwawię pyszczkiem? - Choć, idziemy do Mobrain.
***
Poranne słońce wdzierało się do jaskini wojowników, gdzie spałam razem z Nightmareshadow'em. Rozbudzona przez ciepłe światło tańczące po moich wąsach wstałam i przeciągnęłam się. Spojrzałam na kocura, także otworzył już oczy.- Idę do Nightshadow - powiedziałam koledze.
Jej choroba zabiła już Mobrian. Ciało medyczki znaleźliśmy nad rzeką napoczęte przez lisa... Nie było na nim żadnych ran, więc stwierdziłam, że to przez zielony kaszel. Nie jestem ekspertem, ale wydawało mi się, ze to nie jest choroba, która się przenosi... Cóż... Dobrze, że Nightshadow zdrowieje.
Wejście do jaskini medyka zakrywały wodne trawy. Musiałam się przez nie przedrzeć, żeby dojść do wnętrza. Kotki tam jednak nie było, był za to Blackstar. Nie zauważył mnie w pierwszym momencie. Chciałam się wycofać, jednak szelest zmusił go do odwrócenia głowy.
- Morningdew? - kocur był lekko zdziwiony. Wyraźnie się mnie nie spodziewał. - Nightshadow zabrała Neverpaw na trening.
- Nie szukałam jej - skłamałam. Blackstar był lekko zaskoczony moją odpowiedzią. - Ja... Szukałam ciebie... Nie było cię w twojej jaskini, ale za to pachniało tobą tutaj.
<Blackstar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz