— A czy ja ci wyglądam na piastunkę, młody? Przypominam ci Kotewkowy Powiew? — zapytał, nachylając się nad Widlikiem. Usiadł w końcu, aby nie sprawiać wrażenia górowania nad małym ciałkiem... przynajmniej nie aż tak. Owinął sobie wokół łap ogon, delikatnie dotykając nim boczku kremuska.
— Pan tes jest taki wysoki — odpowiedział grzecznie. Żmijowiec nie ukrywał, że takie słowa połechtały trochę jego ego. Kotewka była kotką, którą bardzo szanował. Była mądra, dostojna, a w dodatku była przecież członkinią rodu królewskiego. Czy to znaczy, że w oczach tego malucha on też mógłby być jego częścią? Wygląda na kota, w którym płynie krew Sroczej Gwiazdy? Czy to dlatego Mandarynkowe Pióro tak się nim interesuję i tak sprawuję nad nim swoją czujną pieczę?
"Z rodzeństwa ja i Lulek jesteśmy najbardziej podobni do księżniczek i książąt... a Lulek to łamaga i miernota, więc oczywiste, że jej wzrok padł na mnie. Los sprzyja najlepszym." — pomyślał i uśmiechnął się pod nosem. Wzrok powrócił na Widlika.
— Ach tak? No cóż, skoro tak mówisz, to musi być prawda. W końcu to ty spędzasz z nią tyle czasu. Ja mogłem już zapomnieć o tym rzekomym podobieństwie. Ale mimo wszystko nie mam prawa wyznaczać ci żadnych kar. O ile będziemy cicho i grzecznie, to żadna karmicielka nic ci powie, nic nie zrobi, wiesz? — Nachylił się jeszcze niżej; teraz już praktycznie leżąc. — Wszyscy i tak są zajęci, więc cały obóz jest na wyciągnięcie łapy. Nawet takiej miernej, drobnej i posiwiałej, jak twoja.
"Z rodzeństwa ja i Lulek jesteśmy najbardziej podobni do księżniczek i książąt... a Lulek to łamaga i miernota, więc oczywiste, że jej wzrok padł na mnie. Los sprzyja najlepszym." — pomyślał i uśmiechnął się pod nosem. Wzrok powrócił na Widlika.
— Ach tak? No cóż, skoro tak mówisz, to musi być prawda. W końcu to ty spędzasz z nią tyle czasu. Ja mogłem już zapomnieć o tym rzekomym podobieństwie. Ale mimo wszystko nie mam prawa wyznaczać ci żadnych kar. O ile będziemy cicho i grzecznie, to żadna karmicielka nic ci powie, nic nie zrobi, wiesz? — Nachylił się jeszcze niżej; teraz już praktycznie leżąc. — Wszyscy i tak są zajęci, więc cały obóz jest na wyciągnięcie łapy. Nawet takiej miernej, drobnej i posiwiałej, jak twoja.
— Naplawdę? — zapytał już trochę weselszy. — A Pan cos lobił?
— Wnosiłem na wyspę ogromny, chropowaty i bardzo śliski konar drzewa, który w przyszłości będzie służyć za miejsce, z którego będzie się brało najsmaczniejsze kąski prosto z lasku lub z rzeki. To bardzo ciężka praca; znacznie trudniejsza i bardziej męcząca od tego, co robią tutaj Nenufarowy Kielich i Krabowe Paluszki. Zadanie godne prawdziwego, silnego i zdeterminowanego wojownika — opowiedział.
— Bzmi ciensko... A jak to sie lobi? — Kociak zbliżył się trochę, teraz już niemal znikając w puchatej kitce Żmijowca.
— Musieliśmy z całej naszej mocy napierać na puste w środku drzewo, które na ziemie posłała najpewniej ta sama burza, która zrujnowała nasz obóz, i dzięki której mamy teraz tyle rzeczy do roboty. Piasek jest miły, ale łapy zatapiają się w nim jak w wodzie w brodziku, zwłaszcza kiedy musisz się skupić i stanąć na nim całym swoim ciężarem. Ciesz się, że najpewniej ominie cię ta cała zabawa, okruszku.
— Buza?
— Przeokropna! Byłem wtedy młodym uczniem, nie umiałem nawet porządnie pływać. Moją ówczesną mentorkę porwała wielka, straszna fala i do tej pory nie udało nam się odnaleźć jej napęczniałego od wody ciała.
— Żmijowcowa Wicio może przestaniesz straszyć kociaki? Nie masz nic innego, pożytecznego do roboty? — odezwała się nagle za nim Krabowe Paluszki, przerywając swoją robótkę.
— Właśnie wróciłem! Dajcie kotom żyć. Odprawiła mnie Mandarynkowe Pióro. Jakbyś też musiała tachać ten ciężar, to miałabyś ochotę się położyć i kimś pogadać, a nie tylko to wplatanie, wtykanie patyków. No i ja nikogo nie straszę, tylko mówię, jak było — burknął w stronę starszej, która tylko machnęła ogonem i odwróciła się na tylnych łapach.
— Bzmi ciensko... A jak to sie lobi? — Kociak zbliżył się trochę, teraz już niemal znikając w puchatej kitce Żmijowca.
— Musieliśmy z całej naszej mocy napierać na puste w środku drzewo, które na ziemie posłała najpewniej ta sama burza, która zrujnowała nasz obóz, i dzięki której mamy teraz tyle rzeczy do roboty. Piasek jest miły, ale łapy zatapiają się w nim jak w wodzie w brodziku, zwłaszcza kiedy musisz się skupić i stanąć na nim całym swoim ciężarem. Ciesz się, że najpewniej ominie cię ta cała zabawa, okruszku.
— Buza?
— Przeokropna! Byłem wtedy młodym uczniem, nie umiałem nawet porządnie pływać. Moją ówczesną mentorkę porwała wielka, straszna fala i do tej pory nie udało nam się odnaleźć jej napęczniałego od wody ciała.
— Żmijowcowa Wicio może przestaniesz straszyć kociaki? Nie masz nic innego, pożytecznego do roboty? — odezwała się nagle za nim Krabowe Paluszki, przerywając swoją robótkę.
— Właśnie wróciłem! Dajcie kotom żyć. Odprawiła mnie Mandarynkowe Pióro. Jakbyś też musiała tachać ten ciężar, to miałabyś ochotę się położyć i kimś pogadać, a nie tylko to wplatanie, wtykanie patyków. No i ja nikogo nie straszę, tylko mówię, jak było — burknął w stronę starszej, która tylko machnęła ogonem i odwróciła się na tylnych łapach.
— To to, co lobią te koty? — Widlik nagle wskazał łapką za kocura.
Faktycznie. Za nimi grupa kotów, tym razem prowadzona przez Algową Strugę, robiła dokładnie to samo. Tym razem konar był większy, szerszy i znacznie grubszy; najpewniej posłuży jako legowisko dla starszych, którzy teraz zajmowali "niegodne" im miejsce na mchu. Wojownicy i uczniów z całych sił naprężali mięśnie, aby jak najszybciej uporać się z zadaniem; zwłaszcza że byli ostatnią grupą kotów, która jeszcze tego dnia pracowała. Cała reszta obozu zdawała się powoli szykować do nocnego odpoczynku; tylko oni harowali, walczyli z przesypującym się piachem, kamieniami, które blokowały im drogę, wystającą korą, która wbijała im się w ciało.
"Każdego szkoda" — pomyślał kocur, uśmiechając się lekko na widok wymęczonej Wężynki i jej ucznia, których sapanie niemal czuł na policzku, nawet jeśli dzieliła ich dość duża odległość.
— Dokładnie tak. Tylko nam to szło prędko i sprawnie. My byliśmy jak żwawe sarny, a oni to powolne ślimaczki. — Uśmiechnął się i zdał sobie z czegoś sprawę. — Jak ci na imię, pączku?
Event KN: Wniesienie na wyspę kłody na zwierzynę, Wtoczenie na wyspę pnia, mającego stanowić część nowego legowiska starszyzny
"Każdego szkoda" — pomyślał kocur, uśmiechając się lekko na widok wymęczonej Wężynki i jej ucznia, których sapanie niemal czuł na policzku, nawet jeśli dzieliła ich dość duża odległość.
— Dokładnie tak. Tylko nam to szło prędko i sprawnie. My byliśmy jak żwawe sarny, a oni to powolne ślimaczki. — Uśmiechnął się i zdał sobie z czegoś sprawę. — Jak ci na imię, pączku?
<Widlik?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz