Jeszcze zanim Kropiatka została przyjaciółką Szeptu
Nie mogłem zasnąć przez natłok myśli. Byłem zły na siebie. Zły, że tego popołudnia zostałem mianowany na ucznia, a nadal byłem sam. To znaczy, może i miałem moją mamę, Nenufarowy Kielich, ale oprócz niej tak w zasadzie, to nie miałem żadnych przyjaciół, ani kogoś, z kim czułbym się swobodnie. Rozmawiałem z Tojadową Kryzą, jednak on jest ode mnie starszy, a tak poza tym, więcej nie rozmawialiśmy. Wkradniecie się na ślub razem z Niezką też było… Średnie. W sumie to wpakowaliśmy się w kłopoty, a potem też już nie rozmawialiśmy. Trzcinowa Lapa też ze mną rozmawiała, ale raz, podczas wizyty u medyczki. Czyli znowu przelotem. Przy okazji. Nie miałem żadnej znajomości, której mógłbym być pewny. Próbowałem podejść kilka razy do Kropiatki, Ćmy, Niezapominajki czy Trzcinki, jednak… Moja nieśmiałość wygrywała. Za. Każdym. Razem. To było takie frustrujące! Przewróciłem się na drugi bok, a końcówka mojego ogona niebezpieczne drżała ze stresu i złości. Dużo rzeczy dręczyło mój umysł. Te dziwne koszmary, które miałem praktycznie co noc. To, jak za każdym razem coś kuło mnie w środku, kiedy ktoś do mnie mówił, mimo iż wcale nie chciałem, żeby przestawał. To nieprzyjemnie uczucie na początku było niewyczuwalne, ale teraz jest odczuwalne. Może nie jakoś bardzo, ale czułem, że z każdym następnym razem narasta i kiedyś może stać się nie do zniesienia. Serce skakało mi do gardła za każdym razem, kiedy usłyszałem skrzek jakiegoś ptaka. Nenufar opowiadała mi, że jakaś niedobra wielka mewa mnie zabrała, ale na szczęście pani Wężynowy Splot i pan Szałwiowe Serce ją zabili, a potem uratowali mnie. Zanieśli mnie prosto do obozu, gdzie zaopiekowała się mną moja mama. Ja, dozgonnie im wdzięczny, często podrzucałem im różne podatki, następnie po prostu uciekając, zanim któreś z nich mnie zauważy. Tylko… Jedna rzecz nadal nie dawała mu spokoju. Ta mewa… Zabrała mnie od kogo? Kiedy czasem patrzyłem na pana Szałwia, przez ułamek uderzenia serca bałem się, jednak potem ten strach znikał. Lubiłem księcia. Wydawał się być naprawdę miły! Jednak jego imię również czymś mi się kojarzyło. Brzmiało tak… Tak jakby było mi bliskie? Znajome? To raczej nie było codzienne. Oprócz tego plotki na temat mnie i wojownika rozeszły się po obozie. Że niby jest moim tatą. Nie wydawało mi się, ale co ja mogłem gadać. Prawie nic nie pamiętałem. Ale nawet jeśli… Przecież mamy inne kolory oczu? Znowu się odwróciłem. Przecież on jest KSIĘCIEM, a ja nie. Nie mam krwistego znaku lotosu na czole, tak jak on i na przykład pani Mandarynkowe Pióro, pani Pierzasta Kołysanka czy pani Algowa Struga. Coś mi się tu nie zgadzało. Dlaczego więc każdy tak myślał?
— Na Klan Gwiazdy, Szept—to znaczy Szepcząca Łapo, nie wierć się tak… — wymamrotała moja mentorka, po czym znów odpłynęła w sen.
— Do-dobrze, przepraszam… — mruknąłem cicho, wygodnie się układając, aby więcej już nie zmieniać pozycji.
A przynajmniej na dłuższą chwilę.
Kolejną rzeczą było moje imię. Szept. Było takie… Jakby nakreślające. Jaki mam być. Albo może jaki jestem? Cichy, nieprzydatny? Bojący się własnego cienia? Mówiący tak cicho, że nawet moja mama przez jakiś czas, dopóki się z nią nie oswoiłem, musiała się przysłuchiwać, aby zrozumieć moje słówka, które było czasami tak ciche, jak szmer nocnego wiatru. Przy niej zachowywałem się inaczej niż przy innych kotach. Byłem ciekawski, zadawałem pytania, uśmiechałem się i śmiałem. Jak każde normalne kocię. Normalne.
A może ja po prostu byłem inny? Nienormalny? Byłem anomalią wśród tych wszystkich Nocniaków? Może byłem po prostu błędem? Czymś, co nigdy nie powinno przyjść na ten świat? Podczas tych gorączkowych przemyśleń mój oddech zaczynał robić się coraz bardziej nierówny i szybki. Przednie łapy trzęsły się, a ogon raz na jakiś czas głucho uderzał o podłoże mojego legowiska. Zacisnąłem powieki, próbując wyrównać niereguralny oddech, aby się uspokoić. W myślach próbowałem przytoczyć słowa Neny, które zawsze mnie uspokajały. Pozwoliły mi wracać do normalnego stanu.
"Srebrne rybki w górę się pną,
Bursztyny świecą i w słońcu lśnią.
Bąbelki tańczą, płyną w dal,
Do krainy rybek, gdzie nie ma zła.
Rzeka puszcza cię w sen,
Biały piasek, co na dnie,
Cicho śpiewa, na cię czeka,
Śpij mój kotku, tak cicho, jak rzeka.
I niechaj cię niesie w dal mój głos.
Niechaj cię prowadzi szczęśliwy los.''
Oddech zaczął mi powoli zwalniać, a ja przez kilka uderzeń serca szeptałem melodie pod nosem, w głowie odtwarzając kołysankę wymyśloną przez Nenufarowy Kielich. W końcu, po niedługim czasie odpłynąlem, pierwszy raz od dawna nie bojąc się, że wybudzi mnie koszmar.
✩ ★ ✩ ★ ✩
Dzień zapoznania się z Kropiatką, wieczorem
Podczas kiedy czekałem, aż pani Pierzasta Kołysanka znajdzie zioła, jakie zebrała ostatnim razem, aby pokazać mi, jak dobrze je zebrać, aby zarodek mógł jeszcze raz puścić plony, w mojej głowie narastał dylemat.
“Jeśli chcę mieć więcej przyjaciół i sam nawiązywać kontakty, muszę coś zmienić. Jednak czy to nie byłoby oszukiwanie innych na temat mnie i mojej osobowości? Com jeśli kiedyś odkryją, że nie jestem taki naprawdę i mnie znienawidzą? Albo wyrzucą z Klanu Nocy? Albo zrobią mi coś? Co wtedy zrobię? Nie chcę być sam do końca życia! Czemu nie mogłem być po prostu taki jak inny, tylko muszę być taki inny? Och, na Klan Gwiazdy, dlaczego?!… “
W tym czasie, kiedy ja miałem milion zagwozdek na raz, Piórko wróciła do mnie, a jej głos wyrwał mnie z moich rozmyślań.
— Nie mam kilku ziół, które chcę ci pokazać, więc pójdziemy do Różnej Woni. Na pewno będą w jej składziku zielnym.
— Dobrze — powiedziałem, na co księżniczka zgrabnie się odwróciła, zaczynając iść w kierunku obozu.
Kiedy już do niego weszliśmy, Kołysanka powiedziała coś, że idzie do pani Różanej Woni i żebym tu został. Bez słowa usiadłem po prostu tam gdzie stałem, zaczynając rysować jakieś wzorki w piasku. Nagle usłyszałem jakiś dźwięk. Spojrzałem w tamtym kierunku i ujrzałem Ćmią Łapę, która chwilę później przeciągnęła się aby następnie podejść do mnie.
— Hej, jestem Ćmia Łapa — przedstawiła się z uśmiechem na pyszczku.
— Och... hej, jestem Szepcząca Łapa.. — odmruknąłem jej, karcąc siebie w myślach za taki ton. Miałem być inny niż zawsze!!! Miałem być jak każdy normalny uczeń. Radosny, nie bojący się zapytać… W tym czasie, kiedy ja przeżywałem wewnętrzne załamanie samym sobą, uczennica usiadła obok mnie i obserwowała chwilę moje nerwowe ruchy.
— Co robisz? — zapytała po chwili ciszy.
— Właściwie to nic… Po prostu tak sobie układam piasek.
— Hm... — mruknęła, po czym poszła sobie.
Tak po prostu. Byłem pewny, że już nie wróci i że nie chce zadawać się z kimś takim jak ja.
“Brawo, mysia strawo, właśnie straciłeś możliwość posiadania przyjaciółki i pokazania się z nowej, lepszej strony! “
Kocica jednak po dłuższej chwili wróciła, w pysku trzymając pięknego otoczaka z różowym paseczkiem. Położyła go przedemną.
— Proszę, przypomina mi ciebie. W dodatku to mój jedyny kamień, który nie jest pręgowany… No może poza tym jednym paskiem, ale jeden pasek to nie pręgi!
Wziąłem haust powietrza, od razu przykuwając swoje spojrzenie do kamyczka. Takiego jeszcze nigdy nie miałem! Był gładki i kiedy przejechało się swoim noskiem po jego powierzchni, jednak kiedy mój łaciaty nos spotkał się z linią o pięknym, pudrowym odcieniu, okazało się, że jest tam wypukły.
— Dziękuję... Jest wspaniały! — powiedziałem uradowany, następnie kładąc go obok tak, aby go przypadkiem nie zgubić.
— Cieszę się, że ci się podoba! Ładnie ułożyłeś ten piasek — powiedziała, patrząc na wzorki. — Co jeszcze lubisz zbierać? Widziałam, jak dajesz podarunki Wężynowemu Splotowi.
— Hm… W sumie to wszystko, co popadnie… Piórka, ciekawe kamyczki, błyskotki… — odparłem, uśmiechając się
— Oh! Ja zbieram głównie kamyczki, owady i roślinki… Uwielbiam owady! A zwłaszcza trzmiele... Są takie puchate i mają piękne pręgi! I tak majestatycznie latają, po prostu są idealne…
Moje błękitne oczka błysnęły niczym muszelka mieniąca się pod powierzchnią wody, kiedy pada na nią promień księżyca.
— Ja też je lubię! I lubię też pszczółki! Są przydatne dla ogrodników, ponieważ zapylają nasze plony! A tak poza tym są takie ładne i zgrabne… Czasem poruszają się tak, jakby tańczyły! Może w ten sposób się porozumiewają?
Ślepia uczennicy stały się troszkę większe.
— Też to zauważyłeś?!
— N-no, no tak! — bąknąłem, przez uderzenie serca się wachając, czy nie jest mnie po prostu za dużo dla Ćmiej Łapy.
— Chyba pierwszy raz spotykam kogoś, kto to zauważył! Nie wiedziałam że jesteś taki doedukowany, Szepcząca Łapo!
— Poczekasz tu na mnie chwilę? — spytałem, rozglądając się, czy przypadkiem moja mentorka już nie wraca.
Ona jednak rozmawiała z panem Lulkowym Zielem oraz medyczką naszego klanu. Perfekcyjnie.
— Pewnie!
Uśmiechałem się i wstałem, następnie sprawnie przemieszczając się do żłobka, gdzie nadal znajdowała się część mojej kolekcji. Po drodze w głowie rozmyślałem, co mogę powiedzieć jeszcze Ćmiej Łapie, aby wypaść jak najlepiej! Nasza cała rozmowa była szczera, nie, że ją symulowałem, czy coś takiego, ależ skąd! Po prostu nie chciałem spalić pierwszego dobrego wrażenia, jakie miałem nadzieję, że jestem w stanie osiągnąć. Cały czas paliło mnie w środku, że jest mnie zbyt dużo, jednak z drugiej strony podobała mi się ta odmiana codzienność. Tego, że czasami podskakiwałem na jakiś głośniejszy dźwięki. Miła odmiana. Naprawdę. Nawet mi się podobało, nawet jeśli ciężko było nie kulić się przed starszą odemne uczennicą.
“Oby tylko tak dalej!“ — pomyślałem, w pyszczek łapiąc bursztyn, w którego środku tkwiły motylek oraz ćma, oraz czarny kamyczek, który miał wyłamanie z boku, dzięki któremu można było ujrzeć, że jego środek jest błękitno-biały.
Bardzo lubiłem te kamyczki, jednak radość z dawania takich perełek innym kotom była dużo większa, niż trzymanie ich samemu sobie. Wróciłem do Ćmiej Łapy i położyłem dwie cząstki mojej kolekcji przed nią.
— Proszę, dla ciebie! — pisnąłem, szeroko się uśmiechając.
Zanim zdążyłem wyłapać reakcję Ćmy, usłyszałem zbliżającą się ogrodnicze.
— Muszę już iść, miło było cię poznać, Ćmia Łapo, do zobaczenia! — mruknąłem, następnie podnosząc się i podchodząc do swojej mentorki.
— Szepcząca Łapo, uznałam, że jednak nie pokaże ci tego, co chciałam. Innym razem, kiedy będziesz już bardziej doedukowany ogrodniczo. Dziś pokażę ci które owoce są trujące, a potem pokażę ci cechy charakterystyczne różnych roślin. Moje oczy znów rozbłysły. Tyle nauki!
— Dobrze, pani Pierzasta Kołysanko! — miauknąłem entuzjastycznie, wesoło machając ogonem.
Zacząłem iść za moją mentorką, kiedy nasunęło mi się na myśl pytanie. Na początku po prostu powstrzymywałem się od zadania go, jednak po chwili przypomniałem sobie o swoim postanowieniu uczniowskim.
— Pani Pierzasta Kołysanko?
— Słucham.
— A kto był pierwszym ogrodnikiem? Czy ta rola została wymyślona tak dawno jak lider zastępca medyk i takie tam, no i czy jest w innych klanach, czy tylko u nas w Klanie Nocy?
Kocica na początku była chyba nieco zaskoczona natłokiem pytań z mojej strony, jednak po chwili uśmiechnęła się, odpowiadając.
— Ja jestem pierwszą ogrodniczką, nikogo nigdy nie było przede mną. Rola ogrodników została rozpoczęta w zasadzie dosyć niedawno, natomiast istnieje tylko u nas, tak samo jak ród. Coś tam kiedyś słyszałam, że Burzaki mają jakichś, eee, kronikarzy czy coś takiego, Klifiaki protektorów, Wilczaki mistrzów a Owocniaki to w ogóle mają mnóstwo tych innych ról i przy okazji też dwóch zastępców… I imiona mają inne… No, dużo tego jest.
— A to w takim razie jak to wygląda na zgromadzeniach? Jakoś się te role odróżnia? I czy my mamy tylko wojowników i medyków, skoro oni mają inne role?
— Nie, oni też je mają. Każdy klan ma lidera, zastępcę, medyka, wojowników, starszych, królowe oraz uczniów. Po prostu oprócz tego mają też rolę dodatkowe, tak jak my mamy piastunkę czy ogrodnika. Nie jestem pewna jak to wygląda w Owocowym Lesie, ale tam jest tego całkiem sporo… Oni to bardziej taka, jakby to nazwać… Społeczność, niż klan. Nawet nazwę mają inną niż wszyscy.
— Aha… — mruknąłem cicho, pozytywnie zadziwiony różnorodnością, jaka występowała między nami wszystkimi. — Każde ugrupowanie czy Klan jest wyjątkowe na swój własny sposób… Cieszę się, że mogę być tego częścią!
Kocica jedynie delikatnie się uśmiechnęła, muskając mnie przez uderzenie serca swoim gęstym ogonem.
— Ma pani bardzo ładny ogon! Ta grzywka też, dodaje pani uroku. W ogóle pani jest taka ładna! Szkoda że ja nie mogę tak wyglądać… Chciałabym.
— Naprawdę tak sądzisz? — spytała, odwracając na chwilę na mnie swoje zielone oczy.
— Tak — odparłem szczerze, posyłając jej uśmiech.
— Dziękuję, Szepcząca Łapo, miło mi to słyszeć! — mruknęła Pierzasta Kołysanka, następnie stając obok miejsca, w którym roiło się od różnorodnych kolorów.
— Ta część naszego ogrodu zielonego jest poświęcona owocom — powiedziała, następnie łapą wskazując cały teren przed nami.
Chwilę później podeszła do czterech małych krzaczków. Ogonem wskazała pierwsze dwa.
— To są borówki, przyjrzyj się na czym rosną, czym się charakteryzują, jak pachną, jak wygląda gleba na której rosną.
Przykucnąłem i przyjrzałem się dokładnie owockom. Były niewielkie, ciemnogranatowe. Kiedy moje błękitne spojrzenie przeszło na glebę, dotknąłem jej łapą. Była miękka, lekko wilgotna. Pachniała wrzosowiskiem. Nienufar opowiadała mi, jak ono pachnie oraz dodała, że taki aromat często noszą na sobie koty z Klanu Burzy.
— Ten krzak ma na sobie małe ciemne kuleczki i pachnie łąką. Czy to jest jadalne?
— A i owszem! — powiedziała, następnie biorąc do pyszczka dwie lub trzy borówki. — Spróbuj! — dodała po chwili, kiedy już przełknęła przekąskę.
Wziąłem dwie wręcz czarne, aromatyczne owocki do pyska. Smakowały jednocześnie słodko i kwaśno. Były smaczne! A nawet bardzo!
— Mmm… Dobre.
— A te pozostałe dwa krzaki? — spytała ogrodniczka, na co ja przesunąłem nie do nich.
Wyglądały podobnie, jednak te bardziej można było nazwać krzewinkami niż krzewami. Ich owoce były czerwone, a nie czarne. Oprócz tego pachniały inaczej. Nie tak słodko jak borówki.
— To nie to samo, ale wygląda podobnie… — stwierdziłem.
— To jest inna odmiana borówek, zwana borówką brusznicą. Je też możesz zjeść.
Wziąłem jeden owoc i przegryzłem.
— Jest bardziej cierpki, ale nadal kwaskowaty. Podłoże pachnie bardziej lasem i widzę w nim trochę igieł. Czy pani razem z panem Lulkowym Zielem zbieraliście je, aby miały tutaj lepiej?
— Dokładnie. Dlatego między nimi jest odstęp. Dobrze im, kiedy rosną niedaleko siebie, ale nie tuż obok, ponieważ wolą różne rodzaje ziemi. Chodźmy dalej. Tutaj masz poziomki. Mają małe, czerwone owocki, które w środku posiadają multum nasionek. W smaku są słodkie, natomiast sam posmak zostaje na języku na jakiś czas. Zazwyczaj występują w lasach, tuż przy ziemi, więc trzeba patrzeć pod łapy.
— A rosną w jakiś konkretnych lasach, na przykład bardziej takich z sosnami, czy bardziej z dębami lub brzozami?
— Tak w zasadzie, to chyba w każdym możliwym rodzaju lasów, ale nie jesteśmy w stanie wiedzieć na sto procent. Musielibyśmy poszukać na terytoriach wszystkich klanów i Owocowego Lasu, a raczej nie mamy takich możliwości. No ale tak czy siak, tam dalej mamy rokitnik. Rośnie najczęściej przy rzekach, dlatego posadzony jest tuż obok wody dla naszego zielnika, natomiast ma on małe, pomarańczowo-żółte owoce, o wyraźnym, intensywnym, kwaśnym smaku. Jego krzaki wyglądają bardzo charakterystyczne. Rozpoznasz je z daleka, nawet do nich nie podchodząc. Nie można jednak zjeść go za dużo, ponieważ ich większa porcja może spowodować problemy żołądkowe. Dlatego jeśli już podaje się komuś rokitnik, to w bardzo małej porcji.
— Okej, zapamiętam! — powiedziałem, przypatrując się zdeformowanym krzakom.
— Chodź, teraz pokażę ci trujące owoce, jakie tu mamy — rzuciła, po prostu idąc dalej, nie patrząc czy idę za nią, jednak ja oczywiście od razu do niej podbiegłem.
Tutaj mamy niewielki pęd winogron. Zazwyczaj występują jedynie w lesie, dlatego jest jej tak mało u nas w ogrodzie. Ciężko tu o nią zadbać, ale dajemy radę. Nawet w malutkiej dawce ich spożycia, w najlepszym wypadku skończysz wymiotując. Mogą jednak one zabić kota, dlatego nie stosuje się ich w medycynie do prowokowania wymiotów. Do tego służy chociażby korzeń łopianu, który co prawda jest opcją zdecydowanie mniej smaczną niż taki winogron, jednak na pewno bezpieczniejszą. No ale idąc dalej, tutaj widzisz krzew czarnego bzu. Kwitnie na biało, jednak jego owoce są czarne i drobne. Są one silnie trujące, jednak nie zabiją, a przynajmniej nie powinny. Mogą wywołać wymioty, biegunkę, bądź zawroty głowy.
— A te jasnoróżowe kwiaty obok? — spytałem, zerkając na krzew.
— To jest dzika róża, czasami nazywana jest psią różą, ale końcowo to jedno i to samo. Ma czerwone owoce, zakończone charakterystyczną, małą koronką. Jej krzewy są kolczaste, z resztą łodygi też. Jeśli podasz ją w małej ilości, może pomóc kotu z układem moczowym, ale w większej dawce jej zastosowanie jest szkodliwe.
— Mhm… — mruknąłem cicho, przypatrując się owockom o kwaskowatym zapachu
— Tyle z nauki ziół na ten moment. Może później jeszcze cie czegoś nauczę, ale teraz masz wolne.
— Dobrze, to w takim razie do zobaczenia! — mruknąłem, następnie odwracając się od księżniczki.
“To była całkiem spora dawka nauki, mam nadzieję, że uda mi się to wszystko zapamiętać za jedym zamachem!“ — zaśmiałem się jeszcze w myślach, słysząc, jak Piórko odwraca się i idzie w inną stronę.
Odwróciłem na chwilę głowę i ujrzałem ją, rozmawiającą z panem Lulkowym Zielem. Uśmiechnąłem się do nich, pomachałem ogonem, a następnie szybkim, radosnym krokiem odszedłem od nich, chcąc przejść się i pogadać z Kropiatką. Oby chciała słuchać wywodów o ziołach, bo właśnie dostanie jeden i to całkiem spory!
✩ ★ ✩ ★ ✩
Aktualnie, południe
— Teraz możemy iść do obozu, zobaczyć, jak się mają inne koty — powiedziała Pierzasta Kołysanka, po kolejnej sesji treningowej.
Dzisiejsza sesja była wyjątkowa. Miała trochę kształt podsumowania wszystkiego, czego się nauczyłem przez ostatnie dwa księżyce mojego szkolenia ogrodniczego.
Piórko opisywała mi wygląd bądź zastosowanie razem z miejscem występowania danego medykamentu, a ja miałem podać jego nazwę i to, czego ona nie powiedziała (lub nie zdążyła powiedzieć). Potem zrobiła na odwrót i podawała mi nazwę, a ja mówiłem gdzie można podaną przez księżniczkę roślinkę znaleźć, jakie ma zastosowania, ewentualnie podawałem jej inne nazwy i cechy charakterystyczne.
— Jeśli spotkamy koty potrzebujące pomocy, to nie będziemy ich leczyć w razie co. To zadanie zostawiamy raczej Różanej Woni, ale będziesz miał za zadanie opisać mi objawy i podać medykamenty, które mogą pomóc poszkodowanemu. Jeśli nie znajdziemy żadnego pochowanego kota, wymyślę ci jakieś objawy.
— Dobrze, pani Pierzasta Kołysanko!
Piórko z neutralnym wyrazem pyska odwróciła się i sprawnie przedostała się przez wodę, aby znaleźć się w obozie.
Podążyłem za nią, nie odstępując jej na krok.
Kiedy weszliśmy, pierwsze co ujrzałem, to szylkretową koteczkę, która z grymasem bólu na pysku próbowała położyć swoją tylną łapę na podłożu.
Podszedłem do niej, czując na sobie czujne spojrzenie mentorki.
— Dzień Dobry, pani Rozpędzona Ważko, wszystko okej? Wygląda pani, jakby ta łapa panią bolała…
Księżniczka podniosła na mnie spojrzenie, w którym tliły się iskierki bólu. Przez długi czas nie odzywała się, zżerając mnie spojrzeniem, pod którym miałem ochotę się ugiąć. W końcu jednak odpuściła, głośno wypuszczając z pyska powietrze, chyba nie mając siły zaprzeczać.
— Nie mogę stanąć na łapę — burknęła w końcu, podnosząc kończynę do góry. — Może coś mnie udziabało podczas treningu? W końcu mianowana byłam nie tak dawno. Chociaż, to mogło się również stać podczas jakiegoś patrolu łowczego albo granicznego?... Nie jestem pewna, ale strasznie to wkurzające.
Przypucnąłem przy wojowniczce, dokładnie oglądając problem. W pewnym momencie dostrzegłem ślad po ugryzieniu.
— Pani Pierzasta Kołysanko, wydaje mi się, że to ugryzienie szczura. Chyba wdała się już infekcja, która zaczęła powodować niemożność stania na łapie. Ja posmarowałbym miejsce zakażenia maścią z łopianu mniejszego oraz podał coś na uśmierzenie bólu. Może ziarenko lub dwa maku? A jeśli nie mak, to można by zastosować troszkę dzikiego czosnku w połączeniu z łopianem, albo po prostu go nim zastąpić w całości. A pani co uważa?
Na moje słowa o możliwym wdaniu się jakiś bakterii do ugryzienia, Kołysanka od razu znalazła się obok mnie przypatrując się córce Sterletkowej Łuski.
— Masz rację, Szepcząca Łapo. Rozpędzona Ważko, chodź do Różanej Woni. Powinna to obejrzeć medyczka.
Zielonooka po prostu rzuciła mi spojrzenie, którego intencji nie byłem w stanie rozczytać, ale po chwili odwróciła się i kulejąc, udała się wprost do Róży.
Uśmiechnąłem się i chciałem się rozejrzeć, jednak nie musiałem szukać następnego Nocniaka potrzebującego pomocy. Dymny kocur wszedł we mnie od tyłu, a ja usłyszałem, jak uderzenie serca później, cofa się o dwa kroki.
— Jejku, Szepcząca Łapo, przepraszam, nie chciałem w ciebie wejść.
— To nic takiego — powiedziałem, patrząc w jego pomarańczowe ślepia.
Później spojrzałem na jego łapy. Jeden staw wydawał się znajdować w nienaturalnej dla siebie pozycji. Jakby za dosłownie chwilę ktoś miał by go wybić. Albo jakby sam się wybijał. Zmierzch był sztywny, a jego kończyna była odrętwiała.
— Wszystko okej? Ten staw wygląda na conajmniej bolesny.
Fala przez chwilę jakby wachał się, czy odpowiedzieć.
— Jeśli nie chcesz mi mówić, zrozumiem, ale proszę, porozmawiaj chociaż z panią Pierzastą Kołysanką, albo panią Różaną Wonią, one ci pomogą — mruknąlem, czekając na jego odpowiedź.
Jego ogon przeciął powietrze, kiedy się odezwał.
— Nie no, luz, mogę ci powiedzieć, nie będę robił problemu z tego, że jesteś młody, chociaż w sumie już trochę się szkolisz. No, ale tak czy siak. Od jakiegoś czasu trudno mi się poruszać, a staw wydaje się być odrętwiały…
— Mogę go obejrzeć? — szepnąłem łagodnie, na co wojownik kiwnął jedynie głową na “tak”.
I rzeczywiście. Staw był sztywny, a jego chód, który mi zaprezentował, był spięty i wyglądał na minimum nieprzyjemny, oraz zdecydowanie ograniczony.
— Wygląda to jak najzwyklejszy w świecie ból stawu, który po prostu wzrósł przez brak leczenia na wyższe stadium, czyli odrętwienie kończyny, a następnie zniekształcenie chodu i ogólne trudności z poruszaniem się. Proponuję użyć kopru włoskiego czy tam fenkułu, no jedno i to samo, lub aksamitki rozpierzchłej. Obie te rośliny przyniosą taki sam pożądany efekt, czyli pozbycie się bólu.
— Zmierzchająca Falo, udaj się z tym do Różanej Woni. Poda ci zapewne któreś z ziół wymienionych przez Szepczącą Łapę — odezwała się Piórko.
— Dobrze, dzięki, Szepcząca Łapo, dziękuję, Pierzasta Kołysanko — pożegnał się kocur, następnie udając się tam, gdzie niewiele wcześniej udała się pani Ważka.
Już miałem iść szukać dalej, kiedy mentorka mnie zatrzymała.
— Nie zdążyłam nauczyć cię jeszcze ani o koprze, ani o aksamitce. Skąd wiesz, że są dobre na bóle stawów? Zgadywałeś czy co?
— Ach, kiedy kurowałem się w lecznicy zaraz po tym, jak pan Szałwiowe Serce i pani Wężynowy Splot mnie znaleźli, słuchałem, jak pani medyczka uczy panią Gąbczastą Łapę i niektóre z tych rzeczy nadal pamiętam, na przykład najlepsze zioła na bóle stawów — rzuciłem, zamykając oczka aby w głowie zobaczyć obraz kocicy uczącej dymną o różnych medykamentach.
— Mhm… Masz teraz przerwę na odpoczynek, zjedzenie czy co tam chcesz. Trochę po wysokim słońcu przyjdź do mnie, nauczę cię, jak najlepiej zwabić motyle i pszczoły, aby zapylały nam rośliny w ogrodzie zielnym.
— Czy mogę iść pozbierać przy brzegu kamienie do źródełka? — spytałem, a w moich oczkach zaiskrzyło.
— Eee, tja — mruknęła, chwilę pózniej odwróciła się i skierowała do sterty zwierzyny, następnie łapiąc w pysk dorodną ryjówkę oraz mniejszą rybę. Prawdopodobnie jedno z tych dwóch dań było dla Lulka/
Ucieszyłem się aprobatą mentorki, a następnie już miałem udać się w miejsce, przez które trzeba było przepłynąć, aby przedostać się na wyspę, jednak zatrzymałem się i odwróciłem w stronę żłobka.
Przy wejściu do legowiska pani Piastunki, stała właśnie ona oraz moja mama — Nenufara.
Radośnie podbiegłem do kocicy, wtulając się w nią.
— Dzień dobry, pani Kotewkowy Powiewie, hej mamo! — mruknąłem z uśmiechem, wdychając słodki zapach kotki.
— Och, cześć kochanie, coś się stało? — spytała mama z troską, kiedy ja się do niej odklejałem.
— Nie, nic się nie stało! Chciałbyś może pójść ze mną pozbierać kamyczki oraz muszelki w kąciku zabaw lub przy brzegu wyspy?
— Jasne, że chcęm synku!
— Jeśli pani chce, pani też może iść — dodałem po chwili, patrząc na księżniczkę.
Piastunka wyglądała na szczerze zaskoczoną moją propozycją, jednak szybko zmieniła wyraz pyska na obojętny.
— Nie, dzięki, Szepcząca Łapo.
— A będę mógł jutro panią odwiedzić? Może pomogę ze sprzątaniem żłobka albo kąciku zabaw? Lub po prostu panią odwiedzę i z panią porozmawiam?
Kolejne zdziwienie ze strony Kotewki.
— Eee, jasne, możesz mnie odwiedzić, będzie mi miło jeśli to zrobisz. — odpowiedziała mi w końcu, po chwili uśmiechając się na dosłownie trzy uderzenia serca.
Odwzajemniłem jej uśmiech.
— To w takim razie do zobaczenia, pani Kotewkowy Powiewie — pożegnałem się grzecznie, następnie wraz z Nenufarą zmierzając prosto do kąciku zabaw.
— Czy oprócz kamieni i muszelek będziesz chciał zbierać jeszcze coś? Może szukasz jakiś nowych łupów do swojej kolekcji?
— Mmm, jeśli będzie coś naprawdę ładnego, to to zgarnę.
— W takim razie będę bacznie obserwować! — powiedziała kocica, liżąc mnie po policzku.
— Chcę poszukać muszelek na prezent dla pani Pierzastej Kołysanki! — przyznałem, wyobrażając sobie co mam zamiar dla niej kiedyś stworzyć.
— To będzie taka ozdoba albo wianek z muszelek z przyczepionymi dwoma lub trzema piórkami z boku!
— Na pewno jej się spodoba, jesteś fantastycznym kotem i uczniem! Taki uczeń to skarb normalnie!
— Dziękuję, mamo — powiedziałem jej, ciesząc się z wspólnej rozmowy.
— Chyba zacznę być zazdrosna o mojego małego Szepcika! — zaśmiała się Nenufarowy Kielich, następnie obejmując mnie ogonem.
Usiedliśmy przed wodą, która obmyła mi jedną z przednich łapek. Była chłodna. Idealna do ukojenia tego gorąca, jakie panowało podczas Pory Nowych Liści. Nagle coś błysnęło pod powierzchnią wody. Sięgnąłem lapą po błyskotkę, jaka okazała się być piękną, dużą muszelką.
— Oho, ładny łup synku! Wojownicy polują na ryby, Szept poluje na muszle, haha!
Zaśmiałem się, następnie kładąc swoją głowę na ramieniu mamy.
Nena śmiała się jeszcze przez chwilę, ale potem też sama położyła swój łeb na moim.
— Kocham cię, Szepcząca Łapo, pamiętaj o tym. Cokolwiek ma się kiedyś stać, nigdy cię nie opuszczę. Choćby świat miał się wywrócić do góry nogami, a niebo miałoby na nas spaść. Choćby koty zaczęły latać, kwiaty gadać, a ryby chodzić. Choćby nie wiem co.
Nie odpowiadałem jej przez dłuższy czas, po prostu trwając w tej idealnej chwili. Prawie idealnej.
— Dlaczego? — spytałem, patrząc na słońce, leniwie pnące się ku górze.
— Co dlaczego?
— Dlaczego akurat ja. Dlaczego mnie przyjęłaś, wychowałaś, kochałaś i kochasz. Nie jestem twoim biologicznym potomkiem. Nikt cię o to nie prosił. Nikt ci nie kazał. A ty i tak się mną zajęłaś. Tuliłaś mnie przy piersi, śpiewając kołysanki. Otulałaś ogonem, podczas zimnych nocy. Ocierałaś każdą moją łzę. Dbałaś o mnie. Troszczyłaś się. Po prostu kochalaś. Nie… Nie żałujesz tego całego czasu, jaki na mnie zmarnowałaś?
Nenufarowy Kielich podniosła się, biorąc gwałtowny wdech.
— Szepciku… — mruknęła, podnosząc moją głowę swoją przednią łapą.
— Nigdy. Nigdy przenigdy nie myśl, że to, że nie ja cię urodziłam, COKOLWIEK zmienia. Jesteś wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Jesteś mój, mój i tylko mój. Kocham cię najbardziej na świecie i nie obchodzi mnie, że nie łączy nas krew. Nas łączy coś więcej. Więź. Miłość. Miłość matki do swojego kocięcia, jakiekolwiek ono by nie było. Wychowałam cię, bo od razu mnie w sobie rozkochałeś. Przez ani ułamek uderzenia serca nie żałowałam tej decyzji i nigdy nie będę jej żałować. Nigdy, rozumiesz? Tak działa miłość. Najczystsza, bezwarunkowa miłość.
— Nawet jeśl—
Nenufara nie dała mi dokończyć, przerywając mi.
— Nawet.
Wpatrywałem się w jej oczy przez długi czas. Czułem przy sobie ciepło jej ciała. Wszystkie jej emocje. Wszystkie co do jednej.
Wojowniczka lapą zaczęła głaskać mnie po głowie, tak jak robiła to, kiedy trafiłem do Klanu Nocy. Przylgnęła do mnie po nawet nie chwili, jakby chciała ochronić mnie przed całym światem.
— Srebrne rybki w górę się pną — zaczęła, a ja się do niej przyłączyłem.
— Bursztyny świecą i w słońcu lśnią.
Bąbelki tańczą, płyną w dal,
Do krainy rybek, gdzie nie ma zła.
Rzeka puszcza cię w sen,
Biały piasek, co na dnie,
Cicho śpiewa, na cię czeka,
Śpij, mój kotku, tak cicho, jak rzeka.
I niechaj cię niesie w dal mój głos.
Niechaj cię prowadzi szczęśliwy los.
Ja skończyłem śpiewać, jednak Nena nadal kontynuowała.
— I nawet jeśli świat do góry stanie. Nawet jeśli kiedyś coś mi się stanie. Pamiętaj ty, małe kocię me, że ja zawsze kocham cię.
— Tego nie znałem — szepnąłem w końcu, uśmiechając się pod nosem.
— Bo właśnie to dodałam — odpowiedziała mama, wyjmując z wody parenaście pięknych kamyków.
— Sama wymyśliłaś tę kołysankę? — spytałem, znajdując kolejną muszelkę, tym razem jednak pośród piasku.
— No jasne!
— Myślałem że to jakaś kołysanka, która krąży między kociakami Nocniaków. Może jakaś karmicielka albo piastunka ją kiedyś wymyśliły i po prostu ktoś ją zapamiętał, a ona poszła dalej aż do mnie.
— Nie. Ja ją wymyśliłam, kiedy tutaj trafiłeś. Prosto w moje łapy. Łapy, które się zakleszczyły.
Kotka uśmiechnęła się i wstała.
— Chodź, pójdziemy poukładać te kamienie, zanim twoja mentorka po ciebie wróci, hm? — zaproponowała, nie zmywając szczęśliwego wyrazu pyska ani na chwilę.
— Jasne, mamo — odparłem, również wstając.
Razem przeszliśmy sprawie przez obóz, znajdując się w jego sercu. Z tego miejsca było wydać wszystkie koty. Każdego pojedynczego Nocniaka, który właśnie znajdował się w obozie. Zobaczyłem Kropiatkową Łapę, która po niedługim okresie też mnie dostrzegła i do mnie pomachała. Odpowiedziałem jej tym samym, następnie zaczynając układać nowo znalezione kamienie razem z Nenufarą u boku. Jeden — zupełnie przezroczysty, leżał na większym od ciebie, bardzo jasnym kamyku, który jak się okazywało, prześwitywał, kiedy światło słońca na niego padało. Byłem ciekaw jak to wygląda z promieniem księżyca.
“Może dziś w nocy przyjdę to zobaczyć... albo po prostu zabiorę te dwie sztuki i wyjdę na chwilę ze swojego legowiska na wyspie?“ — pomyślałem, kładąc obok ich dwójki czarny kamień, który błyszczał się tak, jakby ktoś posypał go brokatem lub potłuczonym szkłem w maleńkich, nie szkodliwych kawałeczkach.
Nenufarowy Kielich zaraz później umieściła nieco dalej jeden z większych kamieni, który miał na samym środku wgłębienie, jakby płyneła po nim woda, która mogłaby je wyrzeźbić. Przejście było płynne. Kiedy mama wzięła trochę wody i polała ją na kamyk, ciecz jakby od razu odnalazła właściwą drogę i zaczęła delikatnie spływać po wgnieceniu, końcowo lądując w źródełku.
— Pięknie — rzuciła kocica, spoglądając na naszą pracę.
Zanim coś jej odpowiedziałem, podeszła do nas zastępczyni.
— Nenufarowy Kielichu, pomożesz nam? Potrzebujemy każdej pary łap, aby pomóc Różanej Woni w odbudowie jej legowiska.
Zanim ona zdobyła chodźby się poruszyć, ja wstałem.
— Czy ja też mogę pomóc? — spytałem, na co Alga z uśmiechem kiwnęła głową na zgodę.
Tak więc chwilę później ja, Nenufara, pani Algowa Struga, oraz Świteziankowe Jezioro i Krabowe Paluszki, wspólnie naprawialiśmy ściany lecznicy. Niektórzy w szpary wpychali kamienie lub gałązki, inni pletli różne warkocze bądź sznury z tego, co było pod łapą. Złapałem trochę trzciny, następnie Nena razem z Krabem umieściły je solidnje na górze po to, abym ja uplótł z nich zatrzymujące ciepło więzły. Przy okazji ładnie to wyglądało! Świtezianka też podłapała moją taktykę, samej również między rośliny wsadzając kawałki trzciny. Pracowaliśmy tak przez dłuższy czas, a ja wyglądałem jak po kwiatowej apokalipsie.
W futrze miałem patyki, trzcinę, listki a gdzieniegdzie nawet płatki kwiatów! Najwyraźniej ktoś wplątał tam również kwiatki! Szybko się otrzepałem, a następnie wyjąłem te wszystkie “ozdoby” z futra. Pożegnałem się z panią Algą, oraz resztą kotek, w tym z mamą.
Rozejrzałem się za jakimś zajęciem lub kotem, z krórym mógłbym pogadać, po czym ujrzałem Ćmią Łapę, siedzącą samotnie i obserwującą trzmiela, który akurat przeleciał obok niej. Podszedłem bliżej szylkretki.
— Hejka, Ćmia Łapo! Jak ci mija dzień? No i jak ci się podobają prezenty ode mnie, hm?
Uśmiechnąłem się do niej i czekałem, aż odpowie. Przez zarówno mój, jak i jej ciągle trwający trening, prawie w ogóle nie było okazji porozmawiać. Było mi z tego powodu smutno. Nie chciałem stracić swojej koleżanki! A może nawet przyjaciółki?
< Ciemka? >
[ 5034 słów ]
[przyznano 101%]
Wykonane zadania: Wniesienie na wyspę kamieni, mających otaczać źródełko wody i wzmacniać jego ścianki, odbudowa ścian lecznicy
Wyleczeni: Rozpędzona Ważka, Zmierzchająca Fala
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz