Dzień był absolutnie paskudny. Jakby nie wystarczyło to, że słońce niemalże paliło każdą żywą materię, która była na tyle odważna (lub głupia) (lub zmuszona), by wejść w kontakt z jego promieniami, to dodatkowo powoli czuł, jak dobroczynne kuleczki maku traciły swoją moc. Akurat w momencie, gdy na poszukiwanie ziół poszedł z Ćmią Łapą. Ze wszystkich dostępnych kotów to musiała być akurat ona!
Szli razem, ramię w ramię, a on przeklinał w duszy wszystko złe, czego w życiu się dopuścił. To musiało tak działać. Ostatnio był okropny, więc teraz dostał za swoje! Jako pomocnika dano mu najmniej pomocny balast w całym klanie!
Chyba wolał jednak zostać w obozie i pomagać przy dźwiganiu tej durnej kłody. Kiedy wychodzili, spora grupa nad tym pracowała, wtaczając kawał drewna na wyspę. Pewnie wciąż się z tym męczyli... Może to nie była taka zła opcja? Nawet, jeśli miałby zadyszeć się przy tym na śmierć, spędzić kilka godzin w pełnym słońcu, zamienić w skwierczące pozostałości kota i zrobić to wszystko w towarzystwie plotkujących Śnieżnej Mordki i Wężynki — wybrałby... po głębszym przemyśleniu, chyba jednak nie wybrałby tego drugiego. Co prawda liliowa kotka była niesamowicie irytująca, ale jej armada idiotycznych pytań była, w gruncie rzeczy, nieszkodliwa. No, prawie...
— Czemu nie mamy osobnych nazw na inne maści?
... Lulkowe Ziele jedynie westchnął cierpiętniczo. Kontynuował marsz, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu ziół — i być może lisa, któremu mógłby oddać swoją nieustannie kłapiącą ozorem towarzyszkę. Albo siebie. Niestety, żaden się nie napatoczył. Jaka szkoda.
— Lilijka byłaby super nazwą! No wiesz, na liliowe szylkretki. Bo to strasznie długo się wymawia, a lilijka brzmi fajnie!
— Zajmuję się roślinami, a nie kolorami kotów... — odburknął jedynie, czując, że ten spacer będzie długi. I bolesny. Już go wszystko bolało na samą myśl o tym!
— No, ale pomyśl! Czy to nie byłoby fajne? Mieć takie miłe, krótkie określenie... — odparła, niestrudzenie stojąc przy swoim, z uporem godnym maniaka.
— Ile razy w ciągu dnia używasz słów liliowa szylkretka?... — zapytał, nie oczekując od niej sensownej odpowiedzi. Zastrzygł delikatnie uszami, słysząc, jak ta bierze wdech. Nie miała zamiaru oddać tej walki, huh?...
— Dobra, no... Ale musisz przyznać, że to ładne słowo!
Odmruknął jej coś cicho, naprawdę nie będąc w humorze na kontynuowanie tej jałowej konwersacji.
— Może... Skup się na ziołach— Hej! Co ty robisz?! — Został przez nią niemalże przewrócony, gdy ta wystrzeliła na przód, biegnąc, jakby od tego zależało jej życie. Obejrzał się przez bark, ale nie zobaczył niczego, co potencjalnie mogłoby ją spłoszyć. Spojrzał znów w stronę Ćmiej Łapy, widząc, jak ta nachyla się nad kamieniem.
— Patrz, Lulkowe Ziele! Ładny jest, co nie? I taki omszały. Nada się do źródełka! Możemy mu wymyślić imię! — pisnęła z ekscytacją, łapką pacając powierzchnię kamyka.
Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Może powinien się ugryźć, żeby sprawdzić, czy aby na pewno się obudził? Czuł, jak powoli zaczynały mu drżeć mięśnie. Może wcześniejszy powrót do obozu nie byłby takim złym pomysłem. I tak zrobiliby przecież coś pożytecznego.
— ... Jasne. Pewnie. Czemu nie? — miauknął, bez wyraźnego podekscytowania w głosie. Pochylił się i zaczął toczyć jedną z okrągłych skałek, a jego szylkretowa koleżanka prędko poszła w jego ślady. Droga powrotna do obozu nie zajęła im szczególnie długo — choć w percepcji Lulka trwała ona wieczność, bo uczennica nie była usatysfakcjonowana zadanymi przez siebie pytaniami i kontynuowała swoje natarcie. Ostatecznie jednak dobrnęli do celu, układając otoczaki starannie.
< Ćma? >
Event: Wtoczenie głazów na wyspę, Wtoczenie kłody na zwierzynę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz