Borówkowa Słodycz uniosła lekko głowę, słysząc znajomy, nieco przeciągnięty głos Żmijowcowej Wici. Niebieskie oczy spoczęły na nim z mieszaniną łagodnej ciekawości i lekkiego zmęczenia. Czekała już chwilę przy brzegu, opierając się przednimi łapami o chłodny, płaski kamień. Jej futro, zwykle czysto białe, było przyprószone piaskiem i drobnymi ziarenkami mułu, który jeszcze nie do końca wysechł po wcześniejszym wysiłku.Kamień, który próbowała przepchnąć sama, uparcie stawiał opór — nie był ogromny, ale jego kształt był wyjątkowo niewdzięczny, płaski od spodu, lecz szerszy na górze, przez co ślizgał się po ziemi bez ładu, nie chcąc ruszyć z miejsca. Ostatecznie uznała, że dalsze pchanie w pojedynkę tylko ją wyczerpie, a i tak wcześniej czy później przydzielą jej partnera. Odpoczynek był więc rozsądnym wyborem, choć nawet on nie dawał pełni wytchnienia — powietrze było ciepłe i parne, a wiatr niósł zapach namokłych liści i słonawej, ciężkiej wody z nocy.
Odwróciła łeb w stronę Żmijowca, który właśnie się do niej zbliżał. Bury kocur wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z legowiska — miał rozczochrane futro, opadnięte wąsy i spojrzenie półprzytomne, chociaż już zdążył rzucić parę słów zażenowania i parę szybkich spojrzeń wokół, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nikt nie zauważył jego porannego lenistwa.
— Jak ci idzie? — zapytał, zbliżając się do niej. — W sumie nie tylko z kamieniem, też nie jesteś długo wojowniczką, co nie? Znaczy głupie pytanie, przez moment dzieliliśmy się Szałwiowym Sercem, wiesz… jak moją mentorkę jakieś morskie potworstwa porwały…
Borówka spojrzała na niego z nieczytelnym wyrazem pyszczka. Mrugnęła raz, potem drugi, jakby zastanawiała się, czy powinien ją bawić ten komentarz, czy raczej zmartwić.
— Ach, jakoś sobie radzę. — Jej głos był cichy, melodyjny, z tą nutą spokojnej rezygnacji. — Ale tak, pamiętam tamten czas. Szałwiowe Serce był dla mnie ważny… Zawsze, gdy miałam jakieś wątpliwości, potrafił udzielić mi rady. Cieszę się, że to on był moim mentorem.
Zawiesiła wzrok na kamieniu, który czekał tuż obok nich, jak milczący świadek ich rozmowy. Przez chwilę nie mówiła nic, tylko przestępowała z łapy na łapę, rozważając najlepszy sposób jego przetoczenia.
— A co do kamienia… — dodała po chwili, przechylając łeb i wskazując go ogonem. — Sam widzisz, jak to idzie. Miałam nadzieję, że uda mi się przesunąć go do celu, ale… niektóre rzeczy lepiej robić w duecie.
Uśmiechnęła się lekko, jakby chciała zrównoważyć chłodny ton wcześniejszej wypowiedzi.
— Zaczniemy? — zapytała spokojnie, podchodząc do jednej strony głazu i kładąc łapy tak, by miały lepszą przyczepność. — Najlepiej, jeśli będziemy go turlać pod lekkim kątem, w stronę tej rośliny tam. — Wskazała pyskiem na jakiś krzaczek.
<Żmijowcu?>
Wykonane zadania:
Wniesienie na wyspę kamieni, mających otaczać źródełko wody i wzmacniać jego ścianki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz