— Astrowa Łapo, obudź się.
Nie patrząc jej w oczy, bez słowa podniosłam się ze swojego posłania, które — co dziwne jak na mnie — wyglądało normalnie, tak, jak każde inne.
— Dziś nauczę Cię otwierania krabów, dobrze?
Szczerze? Było mi to obojętne. Najchętniej przeleżałabym cały dzień, gapiąc się w szarą ścianę legowiska uczniów. Nic nie szło po mojej myśli. Jakby sam Klan Gwiazdy zadecydował, że akurat mi zniszczy cały świat.
Nie byłam szczęśliwa. Ani odrobinę. Nie miałam z czego się cieszyć. Mój brat najpewniej się utopił, a każdy nagle o tym zapomniał i żył sobie jak gdyby nigdy nic. Mimo moich starań, nie pozwolono mi robić tego, co mnie fascynuje, a nie chciałam prosić o zmianę drogi szkolenia, bo wyszłabym na jakąś zadufaną w sobie koteczkę.
— Dobrze — miauknęłam tylko, podążając za szylkretką ze wzrokiem wbitym w kamień pod moimi łaciatymi poduszkami łap.
★ ★ ★ ★ ★
— Yhm… Astrowa Łapo?
“Czego ode mnie chcesz?” — jęknęłam w myślach, jednak nie dając tego po sobie poznać.
— Słucham?
— Jak Ci się podoba dotychczasowy trening?
“Wcale” — pomyślałam.
— Jest fantastycznie — powiedziałam, podnosząc na wojowniczkę lodowato błękitne oczka z delikatnym (nie) szczerym uśmiechem.
Postrzępiony Mróz starała się umilić mi trening za każdym razem, jak na niego wychodziłyśmy, ale to nic nie zmieniało z mojej strony. Nadal mój dystans do niej był bardzo… zdystansowany. Nawet, jeśli sama tego nie widziała, bo dobrze to ukrywałam. W postaci krótkich bądź średnich, treściwych odpowiedzi, z uśmiechem mówiącym: “Wszystko jest okej, jestem mega szczęśliwa!”
— Mhm — rzuciła tylko, z powrotem zwracając wzrok ku przestrzeni przed sobą. —Mam jeszcze jedno pytanie… — dodała po chwili.
Zamiast odpowiedzieć, przez kilkanaście uderzeń serca wpatrywałam się w nią, a potem usłyszałam tylko:
— Dlaczego na przykład do Ćmiego Księżyca zwracasz się “Pani”, a do mnie nie?
— Bo jesteśmy rodziną, ale jeśli chcesz, mogę tak do ciebie mówić. Obojętne mi to.
— Jak uważasz — miauknęła tylko, a po chwili dodała:
— Jesteśmy na miejscu.
Moje spojrzenie powędrowało na taflę wody, w której odbiciu można było ujrzeć wyraźne rysy wschodzącego słońca. Wiatr targał mi futro, a w powietrzu dało się wyczuć nadchodzącą Porę Nowych Liści. Wciągnęłam powietrze swoim małym, łaciatym nosem, a potem otworzyłam oczy. Uważnie przyjrzałam się klifowi, który na początku był niski i łagodny, jednak im wyżej, tym bardziej strony i niebezpieczny się stawał.
“Ciekawe, jaki jest widok z góry. Na pewno jest pięknie…” — pomyślałam tylko, kiedy kuzynka szukała odpowiedniego kandydata na moją ofiarę.
Kiedy już go znalazła, usiadłam obok, uważnie przyglądając się jej poczynaniom.
— Najpierw delikatnie podważasz pazurem jego skorupę — powiedziała, wykonując zwinny manewr łapą. — W ten sposób.
Skierowałam spojrzenie na czerwonego stworka, leżącego u moich łap i powtórzyłam ruch mentorki.
— No, nie jest idealnie, ale jak na pierwszy raz może być. Teraz musisz zrobić coś takiego — mówiąc to, wykonała amputację szczypiec krabiszona.
Powtórzyłam również i to. Potem były kolejne etapy, aż w końcu przede mną i Pani Postrzępionym Mrozem leżały dwa, zgrabnie otworzone kraby.
— Świetnie. W takim razie teraz pójdziemy potrenować nawigację w tunelach, a na sam koniec sobie zapolujemy.
Bez słowa sprzeciwu zawlokłam się za szylkretką pod sam tunel, do którego miałyśmy wejść.
— Gotowa?
— Tak — mruknęłam bez większego entuzjazmu, czy czegokolwiek takiego. — Co mam teraz robić? — miauknęłam, wpatrując się błękitnymi oczami w Mentorkę.
<Pani Postrzępiony Mrozie?>
[541 słów + otwieranie krabów + nawigacja w tunelach]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz