Z gęstwiny wysunęła się ciemna łapa, a później pyszczek. Nieznajomy wyglądał na równie zaskoczonego, co Łuna - jego żółte oczy rozszerzyły się na ich widok. Zamrugał i przekrzywił głowę.
— Dobry?
Pani Bożodrzew nieco zaniemówiła, wpatrując się w niego. Jej uszy opadły do tyłu, a wąsy drgnęły.
— Co tu robisz — zaczęła stanowczym głosem — i kim jesteś?
Kocur postawił parę chwiejnych kroków do przodu, zmuszając klifiaczki do cofnięcia się, na co wojowniczka zareagowała ostrzegawczym sykiem. Ten jednak nie przejął się tym zbytnio.
— Ja? Ah, ja tu tylko przelotem. Widzą panienki, taki śliczny dzień… — Jego pysk przybrał rozmarzony, podekscytowany wyraz. — Panienki? Także podziwiają piękno natury?
Mordka wojowniczki wykrzywiła się, a Łuna przestąpiła z łapy na łapę. Czuła, jak mentorce irytacja aż wychodzi uszami. Po chwili namysłu postanowiła się włączyć w dyskusję.
— To nieistotne; granice powinno się szanować — miauknęła, podnosząc głowę. Wzrok Pani Bożodrzew przeniósł się na nią na moment.
— Ależ jakie granice, m… miłe koleżanki — odparł kocur, dostając czegoś na wzór czkawki w połowie zdanie. Uśmiechnął się szeroko i zachwiał. — Ja- Ja nie czuję nic! Chodźcie, pokażę wam coś fajnego-
Bożodrzewny Kaprys skrzywiła się, gdy kocur przysunął się bliżej i zachichotał cicho. Z obrzydzeniem przyglądała się ku przez parę momentów, po czym coś błysnęło w jej oczach - jakby połączyła kropki. Jej brwi zmarszczyły się.
— Przebrzydłe ćpuny — syknęła pod nosem. Rzeczywiście, teraz mogła poczuć, jak od nieznajomego unosi się jakaś słodka woń. — Nogi za pas i sio mi stąd!
*teraźniejszość*
Jej wzrok utknął w parze trzepoczących, czarno-białych skrzydełek. Prędko wyskoczyła do góry, wysuwając pazury; skrzek sroki zwrócił uwagę jej mentorki. Brązowe oczy obserwowały, jak zgrabnym ruchem ściągnęła ptaka z gałęzi. Odwróciła głowę w jej stronę, unosząc lekko jedną z brwi. Pierze kleiło się jej do języka.
— Może być — pani Bożodrzew odwróciła się w innym kierunku. — Chodź, tu już nic nie ma. Pójdziemy gdzieś indziej.
Podążyła za nią, wymijając łyse drzewa i krzewy. Brodziła łapami w błotnej papce, marszcząc nosek z obrzydzeniem. Myślami sięgnęła do ostatniej pory nagich drzew; tamta kojarzyła się jej przyjemniej, ładniej. Była zimniejsza, to prawda, ale przynajmniej wtedy chodziła po prawdziwym śniegu.
Poprawiła chwyt na złapanej zdobyczy. Wtedy nie umiała też jeszcze łapać ptaków. Uśmiechnęła się lekko; widać, że dobrze sobie radzi. Chyba zatrzyma sobie piórko z tej sroki, tak na pamiątkę.
Prędko znalazły się bliżej kaczego bajorka. Promienie słońca odbijały się od tafli wody, gdy zbliżyły się do otaczającej jej roślinności. Spojrzenie Pani Bożodrzew odbiegło gdzieś na bok, ona zaczęła węszyć pomiędzy podmokłą trawą. Szczęście jej dopisywało - już po chwili udało się jej stanąć przed kocicą z myszą w pysku. Marną myszą, ale czego innego można się było teraz spodziewać.
— Dawno nie walczyłaś — biała kotka rzuciła okiem na jej zdobycz, zanim odsunęła się o krok. — Chodź, pokażesz co umiesz.
***
Promienie słońca wpadały do obozu, odbijając się od kropel wody. Przylizała futerko na piersi i poprawiła piórka za uchem. Po powrocie Pani Bożodrzew kazała jej chwilę poczekać, zanim zniknęła w tłumie; kątem oka zauważyła, jak końcówka jej ogona znika w legowisku liderki. Wyprostowała się, a lekki uśmiech wstąpił na jej pyszczek.
Liściasta Gwiazda zwołała spotkanie. Łuna usiadła w tłumie, jak gdyby nic się nie działo, jednak rzuciła krótkie spojrzenie na ojca. Judaszowcowy Pocałunek stanął bliżej liderki, obok niego Mirtowe Lśnienie. Zmarszczyła brwi, czując ukłucie niepewności. Może wstydu. Czemu tak późno kończyła trening? Była najstarszą uczennicą w legowisku, mieszkały tam poza nią kociaki o 10 księżyców młodsze. Poczuła się… Gorsza. Czy to jej wina, czy to może Pani Bożodrzew się ociągała?
— Źródlana Łapo, wystąp.
Wstała i uniosła podbródek do góry. Zbliżyła się do babci lekkim krokiem, spoglądając jej w oczy. Kocica uśmiechnęła się do niej ciepło.
— Ja, Liściasta Gwiazda, przywódczyni Klanu Klifu, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tę uczennicę. Trenowała pilnie, aby poznać, zasady waszego szlachetnego kodeksu; polecam ją wam jako następną wojowniczkę. Źródlana Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan, nawet za cenę życia?
Odwzajemniła uśmiech.
— Tak, przysięgam.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojowniczki. Źródlana Łapo, od tej chwili będziesz znana jako Źródlana Łuna. Klan Gwiazdy ceni twoją pracowitość i determinację — kocica wzięła głęboki oddech — oraz wita cię jako nową wojowniczkę Klanu Klifu.
Nos Liściastej Gwiazdy dotknął jej czoła; ona spoczęła podbródek na jej barku. Po paru uderzeniach serca obie cofnęły się o krok, a z tyłu zaczęło wybrzmiewać jej imię. Podbiegła do niej Strzępka (którą Łuna zdołała przerosnąć co najmniej o dwie głowy), oraz po chwili Blask. Gdzieś dalej kręciła się także Pchla Łapa, a Półślepy Świstak posłała jej niemrawo uśmiech z wejścia do żłobka. Zyskała parę dumnych słów od ojca, jak i od babki.
Spojrzała na księżyc przebijający się przez lejącą się wodę. Kamień w tej części obozu był chłodny; okryła łapy ogonem. Jej pierwsze nocne czuwanie - czuła, że emocje z niej opadają. Słyszała ciche szepty, posłania szukające o ziemię. Lekki tupot łapek.
Delikatna bryza zmierzwiła jej futro. Była zadowolona, ale nie przesadnie. Jednak niepewności chwilowo się ulotniły, pozostał tylko spokój. Kąciki jej pyszczka uniosły się. W końcu.
Białą sylwetka przysiadła się do niej. Zwróciła na nią spojrzenie. Brązowe ślipia pani Bożodrzew odbijały światło z zewnątrz.
— Gratulacje — miauknęła, niby obojętnym głosem. Pochyliła nieco głowę, spoglądając na nowomianowaną.
Strzepnęła uszami. Już chciała otworzyć pyszczek, podziękować, ale przypomniała sobie o zasadzie. Końcowo zwróciła pyszczek ku mentorce i pokazała jej najlepszy uśmiech, na jaki było ją stać. Ale taki elegancki, oczywiście.
<pani ciociu mentorko?>
[909 słów, test na wojownika]
[przyznano 18%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz