akcja ma miejsce nieco w przeszłości, niedługo po spotkaniu na granicy Mątwiej Łapy i rozmowie z Jarowitem oraz Marzanną, jednak przed przyniesieniem szkodliwych ziół do kociarni
Znowu się zerwał z treningu. Znowu. Miał nadzieję, że mentorka nie zezłości się na niego, że tak niepoważnie podchodzi do treningu na przewodnika. Wujek mu zaufał i powierzył mu tak ważną rolę, a on? Spędzał większość dni na zabawach i chęci spędzenia czasu z kotami z innych klanów. Chciał dowiedzieć się o zwyczajach panujących w ich klanie, aby się już więcej nie ośmieszyć w ich towarzystwie, nawet jeśli swym zachowaniem sprzeciwiał się nauką ojca. No bo... Już palnął jedną gafę w towarzystwie Mątwiej Łapy podczas ich pierwszego spotkania na granicy! Był pewien, że ta plama krwi na jej futrze była pozostałością po posiłku i najzwyczajniej w świecie chciał ją wytrzeć. Jednak Zawodzące Echo wyprowadził go z tego błędu, tłumacząc, że to jest jakiś ważny dla Nocniaków symbol i to cud, że za tę próbę zniewagi Słoneczna Łapa pozostawał nadal przy życiu. Faktycznie, na zgromadzeniu dostrzegł, że więcej kotów z ich klanu posiadało tę dziwną plamę krwi. Może to działało na podobnej zasadzie jak naderwane ucho u kotów z Klanu Wilka oraz lekko nacięte uszy członków Owocowego Lasu?
Nie powinien się bratać z kotami z innych klanów, a już tym bardziej z tymi, których barwa futra nie była w kolorze płomieni czy piasku. Jednak zdołał się przekonać, że taki Jarowit, Szakłak, a nawet Dziwaczek nie różnili się od niego za bardzo. Przynajmniej w zachowaniu. Nie miał okazji przekonać się czy ich krew była szlachetna tak samo jak jego, lecz jeśli któryś z jego przyjaciół się zrani, na pewno będzie intensywnie wpatrywał się w ich ranę, aby się tego dowiedzieć. Nawet jeśli będą uważać go za dziwaka, musiał się dowiedzieć jaka jest różnica między nim, a resztą kotów w każdym aspekcie, nie tylko w umaszczeniu!
Łapy ponownie zaprowadziły go w kierunku styku granic Klanu Burzy z Klanem Klifu i Klanem Nocy. Gdzieś w głębi serca miał nadzieję, że tak jak ostatnim razem uda mu się spotkać czarno-białą sąsiadkę i przeprosić za swą ignorancję. Jednak po księżniczce nie było ani śladu. Słaby zapach przy granicy świadczył o tym, że od ostatniego razu nie zapuszczała się sama czy z kimś w te strony.
– Gratulacje Słoneczna Łapo... – Zrezygnowany klapnął na ziemi, obawiając się, że swym zachowaniem sprawił, że kotka już nigdy więcej nie pokaże się na granicy i nie będzie miała chęci z nim porozmawiać. Co prawda jeszcze było możliwe spotkanie podczas zgromadzenia, lecz gwar i hałas panujący na Bursztynowej Wyspie przytłaczał kocura i sprawiał, że trzymał się tylko tych, których już dłużej znał, odliczając do momentu powrotu do obozu. – Przeklęte wrażliwe uszy!
Podniósł się z trawy z zamiarem powrotu do obozu, gdy w tem z impetem coś, a może ktoś, w niego uderzyło. Leżał na plecach, starając się podnieść, jednak niebieskie cielsko przyciskało go do podłoża i uniemożliwiało mu podniesienie się.
– Te rogacz... Coś taki smutny? Wyglądasz jakbyś dostał kosza... Czyżby od tamtej czarno-białej kotki, z którą się ostatnio spotkałeś na granicy? – Brązowooki zbliżył pysk do pyska kremowego i wykorzystując moment zaskoczenia, pochwycił ząbkami niebieskie piórko wplecione w grzywę Burzaka. – Mam rację czy ... mam rację? – Powiedział niezbyt wyraźnie. Wyszczerzył się ukazując rząd zębisk i odskoczył do tyłu.
– Zo... Oddaj mi piórko! – wykrzyknął podnosząc się z ziemi i szarżując w kierunku niewiele większego od siebie kota. Niebieski dorównywał mu szybkością i zwinnością, unikając ataków kremowego. Ta walka od oddanie piórka wyglądała niczym taniec. Taniec, który trwał w najlepsze, sprawiając, że Słonce powoli opadał z sił. – Powiedziałem coś! Oddaj! Mi! Piórko!
Miarka się przebrała. Słoneczna Łapa zdecydował się na nieczyste zagranie. Zresztą, odpłacił się tym samym nieznajomemu, który nie grał fair. Mimo, że zdawał sobie sprawę jak bardzo boli nadepnięcie na ogon, już po chwili w jego paszczy trzymana była końcowka ogona samotnika. Niebieski upuścił piórko, które wylądowało tuż przed nim.
– Pogięło cię?! – wykrzyknął, starając wyswobodzić ogon z pyska kocura. – Ranu julek! Na żartach nie nie znasz?
– Pfy! – Wypluł ogon. Na języku czuł posmak ziemi i błota. – Mama cię nie nauczyła, że nie bierze się cudzej właśności bez pytania? – Splunął.
– Niestet nie. Nie zdążyła. Zginęła pod kołami Potwora razem z moim bratem... Zresztą, nie ważne. – Mruknął, ucinając temat. Skupił spojrzenie na piórze, o które tak zacięcie walczyli. – Trzymaj. – Pochwycił ogonem piórko, które chyba tylko dzięki mocy Klanu Gwiazdy ciągle było w jednym kawałku i pozwolił Słońcu nie zabrać. – Bo mi się jeszcze dzidzia popłacze... – Zmienił ton głosu, sepleniąc i wystawiając język.
Kremowy wytarł ostrożnie piórko z grudek ziemi i ponownie wpiął je w futerko.
– Nie pachniesz Klanem Nocy czy Klanem Klifu... – zauważył, starajac sobie przypomniec, z której strony nadbiegł atak.
– I stamtąd nie pochodzę. Jestem z Miasta, czy jak to wy, kotem żyjące w dziczy mówicie pochodzę z Terenów Dwunożnych.
– Miasta? Betonowego Miasta? Moja mam stamtąd pochodziła!
– No proszę. Widzisz jaki ten świat mały. Ciekawe czy nasze mamy miały okazję ze sobą rozmawiać. Jest to bardzo możliwe, patrząc na to ile w Mieście jest gangów i społeczności... I jak działa ta cała siatka komunikacyjna między kotami.
Informacje, którymi zasypywał go nieznajomy były bardzo interesujące. Aż tak bardzo, że sprawiły, że kocur stracił czujność. Gdyby go teraz ktoś zobaczył jak rozmawia z samotnikiem, mógłby uznać go za zdrajcę. Potrząsnąl głową, przerywając w pół zdania niebieskiemu.
– Miło się rozmawiało, ale znajdujesz się na terenach Klanu Burzy i jestem zmuszony poprosić cię o opuszczenie ich oraz...
– Ta? To fantastycznie, ale podziękuję. Jesteś mi coś winien. – Machnął ogonem, który w miejscu, gdzie został dziabnięty, pozostawał mokry. – Potrzebuję dostać się na zachód, jednak przy ostatniej próbie omal nie przypłaciłem tego życiem, gdy uciekałem przed kotem podobnym do ciebie... Też miał takie dziwne uszy. – Bez krępacji trzepnął łapą ucho Słońca. – Grzecznie poprosiłem o wskazanie drogi, a ten do mnie z pazurami... Za to ty... W przeciwieństwie do niego mi pomożesz, prawda?
– Nie mam obowiązku ci pomagać. Odejdź i nigdy nie wracaj!
Kodeks nie wymagał opieki nad samotnikami będącymi w wieku uczniowskim. A niebieski być może był odrobine niższy od kremowego, lecz wydawać by się mogło, że jest starszy. A może byli rówieśnikami? W każdym razie, kocur nie powinien zawracać sobie nim głowy, ani w dodatku prosić o pomoc kogoś obcego w bezpiecznym przetrasportowaniu przez granicę klanów nieznajomego. Co najwyżej mógł wyrazić chęć pomocy w przepędzeniu go tam, gdzie pieprz rośnie.
– Gniewasz się o to piórko? – Zastawił drogę kocurowi. – Chciałem cię po prostu rozweselić. Tak smętnie siedziałeś wpatrzony w horyzont, że mi się ciebie żal zrobiło... A tak to spójrz. Od razu się ożywiłeś. – Uśmiechnął się. – Proszę... Pomóż mi się dostać na zachód, a już nigdy mnie nie zobaczysz. Co ty na to?
– N-nie... Radź sobie sam! J-jestem potomkiem Piaskowej Gwiazdy, wywodzę się z szlachetnego rodu ognistofutrych kotów i nie mam w obowiązku pomagać samotnikom, którzy nie wiedzą co to higiena osobista... – Prychnął. Samotnik wpatrywał się w kocura z szerogo otwratymo oczami, po czym zarehatował niczym żaba.
– Myślałem, że tylko w Mieście żyją takie rozpieszczone pańczyki powołujące się na swój rodowód i rase, ale proszę, nawet w dziczy można kogoś takiego spotkać! O szlachetny panie, nurtuje mnie jedno pytanie... – Wyrecytował to melodyjnie, po czym się na krótko pokłonił. – Słyszałeś o czymś takim jak "kuweta"?
– Kuwe...kuweta?
– Tak. Kuweta. Jeśli nie wiesz co to takiego, to jesteś zwykłym kotem, a nie rozpieszczonym pańczykiem. Takim jak ja i inne dzikusy unikające ludzi. A ten twój ród, na który się powołujesz i swą szlachetność... To zwykłe urojenie.
– Co ma ta cała "kuweta" to tego, że wywodzę się z szlachetnego rodu – Prychnął obrażony, czując złość, że nigdy nie słyszał ani od mamy, ani od taty znaczenia tego słowa. Może jego rodzina to miała, ale zgubiła? Jednak czy zgunienie tego czegoś podważało jego szlachetność krwi? – Ugh! Jeśli chcesz dostać się na zachód to najbezpieczniej dla ciebie będzie kierować się od południa, wzdłuż granicy z Klanem Burzy... A potem idź wzdłuż Drogi Grzmotu i postaraj się omijać Owocowy Las, to znaczy tereny po drugiej stronie Drogi Grzmotu, które tak jak i te tereny przesiąknęły zapachem wielu kotów...
– No widzisz. Trzeba było tak od razu! – miauknął. – Dziękuję ci... Jak cię zwą?
– Słońce. Słoneczna Łapa.
– Dziękuję ci, Słoneczna Łapo! Niech ci przyświeca świetlana przyszłość! – mowiąc to odbiegł, nie decydując się na zradzenie swojego imienia. Zresztą, Słońca nawet to nie obchodziło. Zamiast tego nurtowała go inna rzecz.
W drodze powrotnej wytarzał się w intensywnie pachnącej roślinności, która zmyła z jego futra zapach samotnika sprawiając, że spotkanie z niebieskim było niczym innym jak wymysłem ich wspólnej wyobraźni. Tuż przed wejściem do obozu wpadł na swoja mentorkę, która wyglądała na nieco bardziej niż ostatnio poddenerwowaną.
– Kwiecista Kniejo, czy wiesz co to takiego jest "kuweta"? – spytał, na co Kniejka obdarowała go takim spojrzeniem, jakby się urwał z choinki i bez udzielenia odpowiedzi, nakazała udać się razem z nią zbadać jeden z odcinków tuneli
Znowu się zerwał z treningu. Znowu. Miał nadzieję, że mentorka nie zezłości się na niego, że tak niepoważnie podchodzi do treningu na przewodnika. Wujek mu zaufał i powierzył mu tak ważną rolę, a on? Spędzał większość dni na zabawach i chęci spędzenia czasu z kotami z innych klanów. Chciał dowiedzieć się o zwyczajach panujących w ich klanie, aby się już więcej nie ośmieszyć w ich towarzystwie, nawet jeśli swym zachowaniem sprzeciwiał się nauką ojca. No bo... Już palnął jedną gafę w towarzystwie Mątwiej Łapy podczas ich pierwszego spotkania na granicy! Był pewien, że ta plama krwi na jej futrze była pozostałością po posiłku i najzwyczajniej w świecie chciał ją wytrzeć. Jednak Zawodzące Echo wyprowadził go z tego błędu, tłumacząc, że to jest jakiś ważny dla Nocniaków symbol i to cud, że za tę próbę zniewagi Słoneczna Łapa pozostawał nadal przy życiu. Faktycznie, na zgromadzeniu dostrzegł, że więcej kotów z ich klanu posiadało tę dziwną plamę krwi. Może to działało na podobnej zasadzie jak naderwane ucho u kotów z Klanu Wilka oraz lekko nacięte uszy członków Owocowego Lasu?
Nie powinien się bratać z kotami z innych klanów, a już tym bardziej z tymi, których barwa futra nie była w kolorze płomieni czy piasku. Jednak zdołał się przekonać, że taki Jarowit, Szakłak, a nawet Dziwaczek nie różnili się od niego za bardzo. Przynajmniej w zachowaniu. Nie miał okazji przekonać się czy ich krew była szlachetna tak samo jak jego, lecz jeśli któryś z jego przyjaciół się zrani, na pewno będzie intensywnie wpatrywał się w ich ranę, aby się tego dowiedzieć. Nawet jeśli będą uważać go za dziwaka, musiał się dowiedzieć jaka jest różnica między nim, a resztą kotów w każdym aspekcie, nie tylko w umaszczeniu!
Łapy ponownie zaprowadziły go w kierunku styku granic Klanu Burzy z Klanem Klifu i Klanem Nocy. Gdzieś w głębi serca miał nadzieję, że tak jak ostatnim razem uda mu się spotkać czarno-białą sąsiadkę i przeprosić za swą ignorancję. Jednak po księżniczce nie było ani śladu. Słaby zapach przy granicy świadczył o tym, że od ostatniego razu nie zapuszczała się sama czy z kimś w te strony.
– Gratulacje Słoneczna Łapo... – Zrezygnowany klapnął na ziemi, obawiając się, że swym zachowaniem sprawił, że kotka już nigdy więcej nie pokaże się na granicy i nie będzie miała chęci z nim porozmawiać. Co prawda jeszcze było możliwe spotkanie podczas zgromadzenia, lecz gwar i hałas panujący na Bursztynowej Wyspie przytłaczał kocura i sprawiał, że trzymał się tylko tych, których już dłużej znał, odliczając do momentu powrotu do obozu. – Przeklęte wrażliwe uszy!
Podniósł się z trawy z zamiarem powrotu do obozu, gdy w tem z impetem coś, a może ktoś, w niego uderzyło. Leżał na plecach, starając się podnieść, jednak niebieskie cielsko przyciskało go do podłoża i uniemożliwiało mu podniesienie się.
– Te rogacz... Coś taki smutny? Wyglądasz jakbyś dostał kosza... Czyżby od tamtej czarno-białej kotki, z którą się ostatnio spotkałeś na granicy? – Brązowooki zbliżył pysk do pyska kremowego i wykorzystując moment zaskoczenia, pochwycił ząbkami niebieskie piórko wplecione w grzywę Burzaka. – Mam rację czy ... mam rację? – Powiedział niezbyt wyraźnie. Wyszczerzył się ukazując rząd zębisk i odskoczył do tyłu.
– Zo... Oddaj mi piórko! – wykrzyknął podnosząc się z ziemi i szarżując w kierunku niewiele większego od siebie kota. Niebieski dorównywał mu szybkością i zwinnością, unikając ataków kremowego. Ta walka od oddanie piórka wyglądała niczym taniec. Taniec, który trwał w najlepsze, sprawiając, że Słonce powoli opadał z sił. – Powiedziałem coś! Oddaj! Mi! Piórko!
Miarka się przebrała. Słoneczna Łapa zdecydował się na nieczyste zagranie. Zresztą, odpłacił się tym samym nieznajomemu, który nie grał fair. Mimo, że zdawał sobie sprawę jak bardzo boli nadepnięcie na ogon, już po chwili w jego paszczy trzymana była końcowka ogona samotnika. Niebieski upuścił piórko, które wylądowało tuż przed nim.
– Pogięło cię?! – wykrzyknął, starając wyswobodzić ogon z pyska kocura. – Ranu julek! Na żartach nie nie znasz?
– Pfy! – Wypluł ogon. Na języku czuł posmak ziemi i błota. – Mama cię nie nauczyła, że nie bierze się cudzej właśności bez pytania? – Splunął.
– Niestet nie. Nie zdążyła. Zginęła pod kołami Potwora razem z moim bratem... Zresztą, nie ważne. – Mruknął, ucinając temat. Skupił spojrzenie na piórze, o które tak zacięcie walczyli. – Trzymaj. – Pochwycił ogonem piórko, które chyba tylko dzięki mocy Klanu Gwiazdy ciągle było w jednym kawałku i pozwolił Słońcu nie zabrać. – Bo mi się jeszcze dzidzia popłacze... – Zmienił ton głosu, sepleniąc i wystawiając język.
Kremowy wytarł ostrożnie piórko z grudek ziemi i ponownie wpiął je w futerko.
– Nie pachniesz Klanem Nocy czy Klanem Klifu... – zauważył, starajac sobie przypomniec, z której strony nadbiegł atak.
– I stamtąd nie pochodzę. Jestem z Miasta, czy jak to wy, kotem żyjące w dziczy mówicie pochodzę z Terenów Dwunożnych.
– Miasta? Betonowego Miasta? Moja mam stamtąd pochodziła!
– No proszę. Widzisz jaki ten świat mały. Ciekawe czy nasze mamy miały okazję ze sobą rozmawiać. Jest to bardzo możliwe, patrząc na to ile w Mieście jest gangów i społeczności... I jak działa ta cała siatka komunikacyjna między kotami.
Informacje, którymi zasypywał go nieznajomy były bardzo interesujące. Aż tak bardzo, że sprawiły, że kocur stracił czujność. Gdyby go teraz ktoś zobaczył jak rozmawia z samotnikiem, mógłby uznać go za zdrajcę. Potrząsnąl głową, przerywając w pół zdania niebieskiemu.
– Miło się rozmawiało, ale znajdujesz się na terenach Klanu Burzy i jestem zmuszony poprosić cię o opuszczenie ich oraz...
– Ta? To fantastycznie, ale podziękuję. Jesteś mi coś winien. – Machnął ogonem, który w miejscu, gdzie został dziabnięty, pozostawał mokry. – Potrzebuję dostać się na zachód, jednak przy ostatniej próbie omal nie przypłaciłem tego życiem, gdy uciekałem przed kotem podobnym do ciebie... Też miał takie dziwne uszy. – Bez krępacji trzepnął łapą ucho Słońca. – Grzecznie poprosiłem o wskazanie drogi, a ten do mnie z pazurami... Za to ty... W przeciwieństwie do niego mi pomożesz, prawda?
– Nie mam obowiązku ci pomagać. Odejdź i nigdy nie wracaj!
Kodeks nie wymagał opieki nad samotnikami będącymi w wieku uczniowskim. A niebieski być może był odrobine niższy od kremowego, lecz wydawać by się mogło, że jest starszy. A może byli rówieśnikami? W każdym razie, kocur nie powinien zawracać sobie nim głowy, ani w dodatku prosić o pomoc kogoś obcego w bezpiecznym przetrasportowaniu przez granicę klanów nieznajomego. Co najwyżej mógł wyrazić chęć pomocy w przepędzeniu go tam, gdzie pieprz rośnie.
– Gniewasz się o to piórko? – Zastawił drogę kocurowi. – Chciałem cię po prostu rozweselić. Tak smętnie siedziałeś wpatrzony w horyzont, że mi się ciebie żal zrobiło... A tak to spójrz. Od razu się ożywiłeś. – Uśmiechnął się. – Proszę... Pomóż mi się dostać na zachód, a już nigdy mnie nie zobaczysz. Co ty na to?
– N-nie... Radź sobie sam! J-jestem potomkiem Piaskowej Gwiazdy, wywodzę się z szlachetnego rodu ognistofutrych kotów i nie mam w obowiązku pomagać samotnikom, którzy nie wiedzą co to higiena osobista... – Prychnął. Samotnik wpatrywał się w kocura z szerogo otwratymo oczami, po czym zarehatował niczym żaba.
– Myślałem, że tylko w Mieście żyją takie rozpieszczone pańczyki powołujące się na swój rodowód i rase, ale proszę, nawet w dziczy można kogoś takiego spotkać! O szlachetny panie, nurtuje mnie jedno pytanie... – Wyrecytował to melodyjnie, po czym się na krótko pokłonił. – Słyszałeś o czymś takim jak "kuweta"?
– Kuwe...kuweta?
– Tak. Kuweta. Jeśli nie wiesz co to takiego, to jesteś zwykłym kotem, a nie rozpieszczonym pańczykiem. Takim jak ja i inne dzikusy unikające ludzi. A ten twój ród, na który się powołujesz i swą szlachetność... To zwykłe urojenie.
– Co ma ta cała "kuweta" to tego, że wywodzę się z szlachetnego rodu – Prychnął obrażony, czując złość, że nigdy nie słyszał ani od mamy, ani od taty znaczenia tego słowa. Może jego rodzina to miała, ale zgubiła? Jednak czy zgunienie tego czegoś podważało jego szlachetność krwi? – Ugh! Jeśli chcesz dostać się na zachód to najbezpieczniej dla ciebie będzie kierować się od południa, wzdłuż granicy z Klanem Burzy... A potem idź wzdłuż Drogi Grzmotu i postaraj się omijać Owocowy Las, to znaczy tereny po drugiej stronie Drogi Grzmotu, które tak jak i te tereny przesiąknęły zapachem wielu kotów...
– No widzisz. Trzeba było tak od razu! – miauknął. – Dziękuję ci... Jak cię zwą?
– Słońce. Słoneczna Łapa.
– Dziękuję ci, Słoneczna Łapo! Niech ci przyświeca świetlana przyszłość! – mowiąc to odbiegł, nie decydując się na zradzenie swojego imienia. Zresztą, Słońca nawet to nie obchodziło. Zamiast tego nurtowała go inna rzecz.
W drodze powrotnej wytarzał się w intensywnie pachnącej roślinności, która zmyła z jego futra zapach samotnika sprawiając, że spotkanie z niebieskim było niczym innym jak wymysłem ich wspólnej wyobraźni. Tuż przed wejściem do obozu wpadł na swoja mentorkę, która wyglądała na nieco bardziej niż ostatnio poddenerwowaną.
– Kwiecista Kniejo, czy wiesz co to takiego jest "kuweta"? – spytał, na co Kniejka obdarowała go takim spojrzeniem, jakby się urwał z choinki i bez udzielenia odpowiedzi, nakazała udać się razem z nią zbadać jeden z odcinków tuneli
[1432 słów – trening]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz