— Ojej, ojej… — pisnął cicho, nie będąc pewnym, czy odczuwał ekscytację, strach, obie te rzeczy na raz lub zupełnie coś innego. Cóż, bynajmniej nie była to obojętność.
Rozejrzał się po żłobku, widząc jedynie ogonki rodzeństwa znikające w wyjściu. Pośpieszył za nimi, posyłając matce przepraszające spojrzenie.
Wraz z resztą swoich bliskich ustawił się wokół legowiska liderki, przekierowując wzrok uważnych oczek na Spienioną Gwiazdę, oczekując… w sumie sam nie wiedział, na co konkretnie. Czy powinna wypowiedzieć jego imię? Jak tak naprawdę miało to wyglądać? A co, jeśli nawet nie o to chodziło? Przecież w identyczny sposób przekazywane były klanowiczom także inne informacje… A co jeśli-
Nie zdążył nawet dokończyć tej myśli — została ona gwałtownie przerwana, gdy usłyszał imię pierwszej ze swojego rodzeństwa, wypowiedziane przez przywódczynię. Kotka wystąpiła z szeregu z dumnym uśmiechem, dotykając się nosami z Dryfującą Bulwą. Nie widać po niej było szczególnej ekscytacji — jak zwykle trzymała fason, ani na moment nie zmieniając filisterskiego wyrazu pyszczka. Przyglądał się tej scenie do momentu, w którym to on został wywołany przez Spienioną Gwiazdę.
— Lulku, wystąp — zaczęła liderka, patrząc mu prosto w oczy. — Ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od dzisiaj znany będziesz jako Lulkowa Łapa. Będziesz szkolony na ogrodnika, a twoją mentorką zostanie Pierzasta Kołysanka. Liczę, że przekaże ci ona całą swoją wiedzę.
Przełknął cicho ślinę, po czym naśladując zachowanie siostry, wyszedł z tłumu, aby spotkać się ze swoją nową nauczycielką. Zetknął się z nią nosami z nieskrywaną radością, szczęśliwy z przydzielonej mu roli. To uczucie minęło jednak dość prędko. Gdy tylko odwrócił się, aby ponownie zająć miejsce w grupie zebranej przed sumakiem, zauważył wyrazy pyszczków swoich współklanowiczów. Wydawały się… cóż, dalekie od ukontentowania. Niepewne. Niektóre nawet otwarcie zirytowane. Czy to była jego wina? Czy to on zrobił coś złego? Nie miał pojęcia i nie chciał tego drążyć — sprawnie powrócił na miejsce, cicho pragnąc, aby choć na chwilę stać się niewidzialnym. Wciąż bowiem czuł palący wzrok oceniających go kotów na swoim grzbiecie, nawet gdy starał się nie patrzeć w tym kierunku. Miał to wciąż z tyłu głowy, gdy całe jego rodzeństwo otrzymało już nowe imiona. Gdy cieszyli się i celebrowali nowy etap, gdy ich matka także otrzymała klanowe miano. Uśmiechał się jedynie niezręcznie, potakując, ilekroć Rosiczka mówiła coś do niego podekscytowanym głosem. Czy powinien spodziewać się czegoś innego? Cóż, miał taką nadzieję. Oczywiście był przekonany, że nie nadawał się na wojownika — liczył jednak na to, że w takim razie decyzja, która ostatecznie padła, ucieszyłaby klan. Najwyraźniej się przeliczył.
Westchnął cicho, otulając łapy puszystym ogonem. Z zamyślenia wyrwała go obecność srebrnej kotki, która krokiem pełnym gracji podeszła do niego od boku.
— Dzień dobry… — powiedział, pochylając lekko głowę, chcąc okazać szacunek Pierzastej Kołysance. Jej ponowne pojawienie się nieco ukoiło jego nadwyrężone nerwy — Ja… Uch… Nie jestem tak właściwie pewien, co powinienem powiedzieć, ale… Cieszę się. Z tej roli. Dam z siebie wszystko, obiecuję.
< Pierzasta Kołysanko? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz