W pewnym momencie, zamiast czarnej kotki, w wejściu pojawiła się niebieska sylwetka jednej z wojowniczek, która targała za sobą kogoś znajomego. Nawet bardzo. Kotem, który niechętnie człapał za Mżącym Przelotem, był ten sam, niesforny uczeń – Samowolna Łapa. Już kiedyś go leczyła! Tak, pamiętała to! Tym razem wyglądał jakoś blado, słabo. Ledwo trzymał się na łapach, futro miał zmierzwione, a oczy delikatnie zaszklone. Wojowniczka poruszała się zdecydowanie bardziej spokojnie, ale po jej minie było widać, że czuła dyskomfort. Gąbka w pierwszej chwili podbiegła do czarno-białego ucznia.
— O rany! To znowu ty? Co z ciebie taka sierota! — zawołała nagle, nie mogąc się powstrzymać. To były pierwsze słowa, które ślina nasunęła jej na język, jednak niebieska kotka nie wyglądała na zadowoloną, Samowolna Łapa zresztą też. Oboje wyglądali na zmęczonych.
— Gąbczasta Łapo, on… wymiotuje — wyjaśniła spokojnie Mżący Przelot, w jej głosie było słychać błaganie o litość. — Od samego rana. Nic nie je, tylko kręci się w kółko i stęka, że boli go brzuch — westchnęła ciężko, ale dymna uczennica gdzieś w połowie przestała się skupiać na jej słowach. Bardziej zainteresował ją fakt, że wojowniczka mówiła niewyraźnie, przy czym starała się jak najmniej poruszać pyskiem. Gąbka spojrzała w jej stronę, a potem zrobiła kilka kroków naprzód, aż jej oczy zalśniły.
— Boli cię ząb, mam rację? Ach, widać to z daleka! Ale o nic się nawet nie martw, ja już znajdę na to zioła! Różana Woń uczyła mnie, co podaje się na bolące zębiska — pochwaliła się, unosząc dumnie brodę. Mżący Przelot nie odpowiedziała, a jedynie skinęła głową. Uczennica, widocznie ucieszona, zanurkowała pyskiem w składziku z ziołami, szukając czegoś, co było twarde i miało chropowatą teksturę. W końcu udało jej się natrafić na poszukiwane zioło, a wtedy sprawnie i szybko pochwyciła je w swoją paszczę i wyciągnęła spośród reszty medykamentów. Trzymała oczywiście nic innego jak olszową korę. Szybko podbiegła do wojowniczki, kładąc przed nią szaro-brązowy kawałek kory. — Proszę bardzo! Musisz to przeżuć, ale nie połykaj. Musisz to potem wypluć, jak poczujesz, że ból mija — wyjaśniła. — A teraz… muszę się zająć tym nieco cięższym przypadkiem, nie, Samowolna Łapo? — rzuciła, zwracając się do ucznia.
Samowolna Łapa już zdążyło dramatycznie położyć się na jednym z posłań, wzdychając do nieba. Gąbka pokiwała na to głową, jednocześnie przewracając oczami, dokładnie tak, jakby starszy uczeń nie robił tego po raz pierwszy.
— Zanim ci podam zioła, to musisz się podnieść! Nie chcę, aby mi się w lecznicy kot zadławił ziołami, wiesz? — burknęła, zmierzając prosto do składziku z ziołami. Liście były tam poukładane niechlujnie, bo taki po prostu był styl życia Gąbczastej Łapy. Niedawno w nich sprzątała, a już zrobił się bałagan… — Muszę to poprawić, zanim Różana Woń zauważy i się wkurzy… — szepnęła pod nosem.
— Jak ci idzie? Masz już te zioła? — odezwał się zniecierpliwiony Samowolna Łapa. Kotka ugryzła się w język, delikatnie pochylając się nad wielorakimi roślinami. “Co mogłabym mu podać? Może… wilcze jagody?” pomyślała, rozsuwając liście łapami. Na myśl o swoim żarcie, Gąbka delikatnie się uśmiechnęła. “Ale jestem śmieszna! A tak na serio… może naprawdę podam mu jakieś zioła przeciwwymiotne…” tak więc zaczęła szukać. Po chwili pochwyciła kilka liści i wróciła z nimi do Samowolnej Łapy, który wciąż wyglądał niemalże jak trup.
— Trzymaj. Musisz po prostu je zjeść, tylko jeśli byłbyś na tyle miły… to prosiłabym cię o to, abyś nie zwrócił mi tych ziół zaraz po ich przełknięciu — skrzywiła się, wypowiadając te słowa – ale by miała robotę! Musiałaby to wszystko sama… sprzątać. Ble! Uczeń z zaciekawieniem spojrzał się na zioła, a potem wzruszył ramionami i wszystkie łapczywie zeżarł. Najwidoczniej był bardzo zdesperowany, że tak chętnie je zjadł. To nie zdarza się często. — To teraz możecie już zmykać, jakby objawy wróciły, to mówcie śmiało! — delikatnie wyprosiła ich z lecznicy, a potem wypuściła powietrze z płuc i usiadła na ziemi, rozglądając się za nowym zajęciem.
Pomyślała o posprzątaniu w składziku, choć nie miała na to ogromnej ochoty. Leniwie, szurając łapami po podłożu, dotarła do miejsca, w którym skrywali wszystkie zioła. Wyciągnęła niektóre z nich, a potem… straciła jakiekolwiek resztki chęci i zaczęła od niechcenia przesuwać je z jednej strony na drugą, udając, że cokolwiek robi. Na szczęście jej wybitne zajęcie nie trwało za długo, bo w końcu usłyszała kroki. Miała nadzieję, że to Różana Woń już wróciła, ale ku jej rozczarowaniu… był to jej kuzyn – Szałwiowe Serce. Mimo to, gdy zobaczyła gościa, nieco się rozpromieniła.
— Cześć! Co tam? — spytała, przekręcając głowę. Lepsza była rozmowa z wojownikiem niż siedzenie w takiej nudzie!
— Cześć — odpowiedział, po czym tajemniczo zamilkł, robiąc dziwną minę. Widział, jak kotka patrzy się na niego dziwnie, aż w końcu nie kichnął, tłumacząc tym swoje zachowanie. Miał się wytłumaczyć, ale najwyraźniej już nie miał do tego potrzeby.
— A. Rozumiem — wymruczała Gąbka, od razu zmierzając w stronę identycznie wyglądających kupek ziół. — Katar?
— Katar, przeziębienie. Nie wiem. Złapało mnie... — zdołał powiedzieć, zanim nie kichnął po raz drugi. Gąbczasta Łapa zachichotała, wyciągając ze sterty kilka liści, które miałyby dodać Szałwiowemu Sercu sił, a także zapobiec katarowi i dalszemu rozwijaniu się choroby, a następnie kazała mu je pogryźć i zjeść.
— Co tam u ciebie? — spytała, siadając na ziemi. — Bo… u mnie bardzo nudno! Różana Woń gdzieś poszła, a ja muszę tu siedzieć bezczynnie i czekać, dopóki nie wróci. Trochę słabo, nie?
— No… — odparł niebieski w przerwach pomiędzy przeżuwaniem.
— Muszę jeszcze poprawić zioła w składziku! Ostatnio co prawda sprzątałam, ale… niedawno musiałam wyciągnąć z niego kilka roślin i znowu zrobił się bałagan! Tylko nawet nie waż się pochodzić, bo jakby Różana Woń się dowiedziała to…
Nie było jej jednak dane dokończyć, bo ciemna sylwetka pojawiła się w wejściu do legowiska medyka, zasłaniając tym samym przepływ promieni słonecznych. Gąbka została skąpana w cieniu starszej kotki.
— Różana Woni! — zawołała uczennica, niemal podskakując pod sam sufit lecznicy. Medyczka jednak nie wyglądała na zadowoloną. Zrobiła kilka ciężkich kroków w głąb legowiska i stanęła obok Szałwiowego Serca. Jej ciemne futro zlewało się w jedność, a na tle jej ciemnego pyszczka widniała para błyszczących oczu.
— Co on tu znowu robi? Nie mów mi tylko, że znowu ci pomaga! — mruknęła gniewnie.
— Nie, nie! On nic takiego… nie robi! Przyszedł tylko, bo miał katar. Dałam mu zioła i już miałam wygonić! W niczym mi nie pomaga, naprawdę… — zapewniła medyczkę, tym samym przeganiając pointa, aby opuścił lecznicę.
***
Różana Woń siedziała w lecznicy, Gąbka natomiast wygrzewała się w słoneczku gdzieś poza lecznicą. Miała zmrużone oczy, a jej skóra pod futrem delikatnie piekła od ciepła. Już coraz bliżej było do Pory Zielonych Liści (nie pamiętam tych pór roku, dlatego zgaduję). Prawie wszystkie kwiaty zdążyły już zakwitnąć! To bardzo dobrze, bo zapasy w składziku były takie obfite, że mogłoby się wydawać, iż wystarczą na długie lata!
Po jakimś czasie Gąbka otworzyła sennie swoje brązowe ślepia, dostrzegając niedaleko Perlistą Łzę. Wydawała się… trochę zagubiona. Niech się nie martwi! Gąbczasta Łapa już śpieszy z pomocą!
— Hej, Perlista Łzo! Co tam u ciebie? — zawołała wesoło, podbiegając do niej w niewielkich podskokach. Perlista Łza odwróciła się powoli, marszcząc brwi. Jej futro na karku było delikatnie najeżone, a uszy położone na głowie. Wyglądała, jakby bardzo nie podobała jej się sytuacja, w której się znalazła.
— Och… mogłabyś powtórzyć? — spytała cicho, z grymasem na pyszczku. Dymna uczennica zawahała się na moment, widząc stan wojowniczki, ale potem uśmiechnęła się i machnęła na to łapą.
— Jak tam u ciebie! — powtórzyła głośniej, a potem przełknęła ślinę i od razu dodała: — Chyba niezbyt dobrze, co? Czemu tak się krzywisz?
Szylkretowa kotka westchnęła.
— Od kilku dni boli mnie ucho… — wyjaśniła, zerkając w bok. — Nie sądziłam, że to coś poważnego, ale najwyraźniej przydałoby się to zbadać — westchnęła. Gąbka przewróciła oczami. “Czemu oni zawsze zostawiają wszystko na ostatnią chwilę!” pomyślała. Zamiast udać się do medyka w pierwszy dzień, w którym pojawią się objawy – to wolą czekać na jakieś zbawienie od Klanu Gwiazdy! Co za bezsens!
— Dobrze! To chodź ze mną do lecznicy, Różana Woń na pewno coś ci na to da! — odparła po jakimś czasie, podchodząc do Perełki i popychając ją w stronę legowiska. Kotka delikatnie się przeraziła, robiąc kilka szybszych kroków do przodu.
— …Różana Woń? — przełknęła ślinę.
— Tak, booo mi się z lekka zapomniało, co podaje się na infekcję ucha! Ale Róża na pewno pamięta, więc wiesz — zaśmiała się nerwowo, a potem machnęła łapą. — To idziesz?
Perlista Łza dała się poprowadzić przez młodszą kotkę do lecznicy, w której panował półmrok. Różana Woń segregowała różne, a gdy usłyszała kroki, uniosła tylko uszy. Nawet na nich nie spojrzała. Gąbczasta Łapa odchrząknęła.
— Perlistą Łzę boli ucho, chyba ma jakąś infekcję. Podasz jej coś na to? — zapytała, podchodząc do mentorki, która wciąż ślęczała nad jakimiś roślinami. Różana Woń nie odezwała się, tylko wyciągnęła z jednego stosu kilka ziół i wcisnęła je Gąbce.
— Idź i nie przeszkadzaj mi więcej — miauknęła przez zaciśnięte zęby. Dymna pokiwała prędko główką i podbiegła do Perlistej Łzy, rzucając przed nią zioła.
— Co my tu mamy… to chyba aksamitka, wiesz? — wymamrotała, po chwili biorąc ją do pyszczka. — Nachyl się! — zażądała od szylkretowej wojowniczki, co ta wykonała. Potem Gąbka wysączyła trochę soku do ucha wojowniczki i łapą zaczęła go rozsmarowywać. Nawet nie wiedziała, czy tak to miało działać, ale wydawało się całkiem sensowne. Może nie będzie tak źle. — Gotowe!
Perlista Łza podziękowała nieśmiało, wychodząc już z lecznicy.
— Widzisz, jak sprawnie mi idzie? — pochwaliła się swojej mentorce, która trzymała w pysku kilka ziół, gotowa do wyjścia z legowiska. — Gdzie idziesz? — spytała, robiąc kilka kroków za nią.
— Spieniona Gwiazda wydaje się ostatnio wyczerpana. Jak ma przewodzić klanem w takim stanie? — wyjaśniła. Gąbczasta Łapa skinęła głową, wciąż idąc za czarną kotką.
— Mogę ci w czymś pomóc! — zaproponowała, ale zanim Róża cokolwiek odpowiedziała, uczennica już została w tyle, zatrzymana przez Szałwiowe Serce, który stanął jej na drodze. — Szałwiku! Uważaj, jak chodzisz! — burknęła, jednak prędko ochłonęła. — Coś za często się ostatnio widujemy! Znowu katar, czy po prostu zapomniałeś, że powinno się patrzeć pod łapy
<Szałwiowe Serce?>
[1731 słów]
Wyleczeni: Mżący Przelot, Samowolna Łapa, Perlista Łza, Spieniona Gwiazda
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz