Dzień wcześniej
Cisza. Głęboka, przeszywająca cisza. I nagle – plusk wody. Tafla rzeki zadrżała, rozchodząc się koncentrycznymi kręgami. Krople wody uniosły się wysoko, spadając wokół niczym deszcz z nieba. Gdyby tylko świeciło słońce, każda z tych kropli odbijałaby jego światło, tworząc małe, tęczowe iskierki. Ale słońca nie było. Była zima – ponura, szara i wilgotna. Czereśniowy Pocałunek wynurzyła się gwałtownie z wody, jakby wrzątek pochlapał jej futro. Zadrżała, po czym zaczęła się energicznie otrzepywać, a później lizać zmoczone futro, zmarzniętym językiem próbując przywrócić sobie ciepło. Nie lubiła tego. Aby opuścić obóz Klanu Nocy, trzeba było przejść przez lodowatą rzekę. A to nie należało do przyjemnych rzeczy. Obok niej stanął Pluskający Potok. Jego rude futro również ociekało wodą, lecz mimo to zbliżył się i przywarł bokiem do kotki. Czereśnia poczuła ciepło jego ciała i, choć zwykle nie lubiła takiej bliskości, tym razem nie odsunęła się. Zrobiło jej się po prostu… lżej.
— Masz długie, puchate futerko! Na pewno jest ci cieplej niż mnie — prychnął, trzęsąc wąsami z rozbawieniem.
— Tak, ale gdy jest mokre, staje się długie, ciężkie i… zimne — zaśmiała się cicho, po czym ruszyła powoli naprzód.
Kocur parsknął i podskoczył, by dołączyć do niej szybkim krokiem.
— Gdyby było więcej śniegu, wyglądałoby to chociaż ładnie! A tak? Deszcz i błoto... — warknął z irytacją, wzdychając głośno.
— Fakt, to błoto... — kotka uniosła łapę i z grymasem machnęła nią przed sobą. — Przylepia się wszędzie. Ale wiesz co? To uczucie, gdy wciska się pod poduszki łap... jest o dziwo przyjemne.
— Przyjemne!? Mnie przechodzą ciarki za każdym razem — burknął, po czym przyspieszył i wbiegł między ogołocone drzewa.
Czereśnia dogoniła go bez trudu. Biegli razem przez cichy, pusty las – drzewa stały nagie, jakby zawstydzone swoją bezbronnością, a ziemię pokrywała mieszanka błota, mokrych liści i resztek śniegu. Wiatr świszczał pomiędzy gałęziami, a każdy krok chlupotał pod łapami. Węszyli w ciszy. Zwierzyny było jak na lekarstwo – zaledwie tyle, by przetrwać. Wiele kotów chodziło głodnych, z zapadniętymi bokami. Czereśnia również schudła, ale nie skarżyła się. Miała swoje zadania, a głód stał się częścią codzienności. Pluskający Potok odwrócił się przez ramię i uśmiechnął do niej, jakby właśnie wyczuł trop... lub po prostu chciał upewnić się, że kotka nadal za nim biegnie. I to był jego błąd. W ułamku sekundy zniknął z pola widzenia, z głośnym szelestem lądując w gęstym krzewie, który, jako jeden z nielicznych, nie zrzucił liści na zimę. Czereśnia zatrzymała się gwałtownie.
— Wszystko dobrze? — zapytała z niepokojem, podchodząc do kocura i ostrożnie go obwąchując.
Potok przymknął lewe oko i syknął cicho z bólu.
— Chyba tak. Oko mnie boli — westchnął, podnosząc łapę i pocierając nią pysk.
— Nie rób tak. Wracamy. Medyk musi cię obejrzeć — mruknęła stanowczo, próbując pomóc mu wstać.
Ale wojownik szybko poderwał się na łapy i otworzył oko, udając, że wszystko jest w porządku.
— Nic mi nie jest! Polujmy dalej — oznajmił zdecydowanie, odwracając się, by znów węszyć za zapachem zwierzyny.
Czereśnia nie była przekonana. Dostrzegła, że jego lewe oko było lekko zaczerwienione, jakby coś je podrażniło. Postanowiła jednak nie naciskać. Wiedziała, że jeśli teraz spróbuje go zmusić do powrotu, tylko zaogni sytuację. Westchnęła w duchu. Skończą to polowanie szybko, a potem – czy chce tego, czy nie – zabierze go do medyka.
ఇ
Nastał kolejny dzień. Czereśnia obudziła się powoli, przeciągając obolałe kończyny. Czuła każdy mięsień – jakby w nocy spała na kamieniach, a nie na posłaniu z mchu. Wczorajsze polowanie dało jej w kość – bieganie po przemarzniętym lesie, przeskakiwanie przez kałuże błota i zanurzanie się w lodowatej wodzie nie należało do rzeczy przyjemnych. Dziś pójdę zapolować tylko raz, a potem... odpocznę. Choćby nie wiem co – postanowiła stanowczo w myślach. Odwróciła głowę, by przywitać się z Czyhającą Mureną, która spała tuż obok niej, skulona w kłębek. Patrzyła na nią przez chwilę w milczeniu, a w jej pomarańczowych oczach odbijał się smutek. Wiedziała, co czuje do niej kotka. Czułość, troskę, uwagę – i coś więcej, coś, czego Czereśnia nie potrafiła odwzajemnić. Jak mam jej to powiedzieć? – zapytała siebie w duchu. Jak nie zranić, nie stracić tego, co mamy? Nie chciała, by Murena odeszła... tak jak Szałwik, który spał teraz daleko od niej, nie odzywając się prawie wcale. Westchnęła ciężko. Nachyliła się i delikatnie liznęła Murenę między uszami. Ta poruszyła się lekko, ale nie obudziła. Czereśnia wstała i przeciągnęła się, zerkając wokół. Wtedy zauważyła coś, co natychmiast przykuło jej uwagę. Pluskającego Potoku nie było na swoim posłaniu. Zaniepokojona, natychmiast opuściła kąt swojego legowiska i wyszła na zewnątrz. Było jeszcze ciemno. Obóz spowijała cisza poranka – tylko kilka kotów powoli budziło się do życia. Mróz szczypał w nos, a ściółka pod łapami była twarda i zimna. Podążając za znajomym zapachem rudzielca, Czereśnia dotarła do legowiska medyka. Weszła do środka bez słowa, zaniepokojona. W półmroku zobaczyła Różaną Woń pochyloną nad Potokiem – właśnie przykładała coś do jego oka, ostrożnie i z wprawą. Obok stała jej uczennica, uważnie słuchając wyjaśnień. Różana Woń uniosła spojrzenie, zauważając intruza.
— Czegoś potrzebujesz? — zapytała zmęczonym głosem, unosząc brew.
— Nie, dziękuję... Przyszłam tylko w poszukiwaniu Pluskającego Potoku — odparła Czereśnia szybko, już wycofując się w stronę wyjścia.
— Ma infekcję oka. Dziś musi leżeć — mruknęła medyczka krótko, po czym, widząc jak kocur otwiera pysk, by coś powiedzieć, zatkała mu go łapą i skinęła głową w stronę Czereśni. Gest był jasny: daj mu odpocząć.
Kotka posłusznie opuściła legowisko medyka i ruszyła ku stosowi z pożywieniem. Usiadła przy nim przez chwilę, wpatrując się bezmyślnie w jego zawartość. Zauważyła, jak bardzo był mały. Za mały. Dla niektórych może nie wystarczyć. Wybrała najładniejsze, najlepiej wyglądające jedzenie – nie dla siebie – i zaniosła je do żłobka. Kocięta potrzebowały tego bardziej niż ona.
Wyleczeni: Pluskający Potok
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz