Zapachy, które pchały się do jej nosa zmieniły się ponownie; mieszając z wonią… Czegoś innego. Pachniało podobnie; jak kolejne że zwierząt, które Marionetka przynosiła im do piwnicy, jako posiłek. Podskoczyła, gdy z trawy obok wyskoczyło… Coś. Szeroko otwartymi oczyma obserwowała, jak futrzasty kształt biegnie prędko, długimi susami. Przekręciła głowę. Kolejna nowość.
Pałętała się po terenach, które miały należeć do Klanu Burzy. Nie wiedziała, na czym do końca te klany mają polegać, ale… Poradzi sobie i bez tego. Miała do nich dołączyć. Nauczyć się życia w takim miejscu, słuchać, obserwować, dopóki ma czas. Dopóki ostatnia siostra nie da im znaku, że podróż dobiegła końca.
Rozejrzała się po ciemniejącej okolicy, ślipia szeroko otwarte. Dużo tu było do obserwowania. Trąciła łapą kępę jakiegoś kwiecia, skupiając się na wylatujących z niej owadach. Dziwne, kolorowe skrzydła wzbiły się w powietrze, trzepocząc przed jej pyszczkiem, jakby chciały pokazać swoje oburzenie. Brązowe, czerwone i żółte. Zastanowiła się nawet na moment, czy stworzenia wyhaftowane na jej chuście także się tu pojawią; granat ich wyblakłych piór był kolejną barwą, którą okrywała się kwiecista łąka.
Dziwne uczucie wypełniło jej pierś, gdy usłyszała za sobą odgłos, którego nie wydała ona. Odwróciła się gwałtownie, mimowolnie jeżąc sierść. Zdradliwa trawa; na znajomym betonie odgłos łap usłyszałaby z daleka.
Napotkanie Ballady było dla przybyłych równie zaskakujące, jak ich dla niej. Nie tak planowała swoje wejście. Cofnęła się o krok, na pewno będąc niezłym widokiem dla reszty. Uszy postawione na sztorc, ogon napuszony, a oczy otwarte tak szeroko, że bardziej się nie dało. Wyglądała zapewne jak usposobienie strachu, jednak nie do końca znała to uczucie, reagując instynktownie. Czego była pewna, to tego, że nie była na to przygotowana.
Czwórka kotów była pierwszymi, które widziała, nie będąc zamknięta za drzwiami zatęchłych piwnicy. Wyglądali… Bardzo odmiennie. Od siebie, oczywiście. Jeden wysoki, o burym, pasiastym futrze. Dwójka czarnych kocurów, jeden z jaśniejszym podbrzuszem, jakby wytarzał się w kurzu; był także większy, podczas gdy ten pierwszy wyglądał na kogoś w jej wieku. Chodź nie była pewna. Czym odznaczał się wiek, jakie znaczenie miały mijające księżyce?
Ostatnia sylwetka była smukła, o niezwykle długiej okrywie, kolorem przypominającą tą Pal. Tylko zadbaną. Myślami powędrowała do starej kocicy; nie pożegnała się z nią. Czy było to konieczne? Jednak odgoniła tą myśl od siebie prędko, czując natrętne spojrzenia kotów. I tak nie zapowiadało się na to, że wróciłaby, aby się przekonać, co stara sobie o tym myślała.
— Kim jesteś? — Zapytał w końcu jeden z kotów; spojrzała w jego pomarańczowe oczy, odwzajemniając natrętność, z którą się w nią wpatrywali. Czuła się, jakby zaglądali w zakamarki jej duszy, próbowali dojrzeć to, co było tylko dla niej. Przełknęła ślinę, próbując znaleźć jakieś słowa, jednak nawet jej własne imię nie chciało przejść jej przez gardło.
Końcowo pokręciła jedynie głową, sama nie do końca pewna, co to miało oznaczać.
Miny burzakow wiele jej nie podpowiedziały; zaczęli szeptac między sobą, na co Ballada przekręciła główkę w bok.
— Zgubiłaś się? — Padło kolejne pytanie, tym razem od kocura z wzorem kurzu na czarnej sierści. Początkowo chciała zaprzeczyć, będąc lekko urażona faktem, że miałaby się gdziekolwiek gubić; jej orientacja w terenie wcale nie była najgorsza. Jednak zawahała się, nie wiedząc, co innego miałaby powiedzieć. Nie została dla niej przygotowana lista rzeczy, które mogłyby jej zagwarantować miejsce wśród tej osobliwej grupy; skinęła więc tylko głową. Zebrani spojrzeli po sobie, i obserwowała, jak po chwili dochodzą oni do wspólnej decyzji.
— Biedulka… — zwróciła się do niej szara kocica, komentując i pochylając się lekko. Ballada może nie była niska, ale w tamtym momencie nadal miała dziwne proporcje, nadal lekko kocięce - jakby część jej ciała wydoroślała, a reszta jeszcze nie. — Nie martw się, zabierzemy cię ze sobą — zaświergotała. — Czy… Jest tu ktoś jeszcze? Może twoje rodzeństwo?
Tym razem pokręciła głową. Jej spojrzenie odbiegło gdzieś daleko, na horyzont, gdzie na wysokim klifie, obok strumienia wody, pozostawiła Kukiełkę. Obca kocica najwyraźniej wyczytała z jej pyszczka coś, co uznała za tęsknotę, ponieważ przysunęła się bliżej i położyła swój własny ogon na grzbiecie młodszej. Ballada spięła się na nieznajomy dotyk; obcy ciężar na jej kręgosłupie i kosmyki długiej sierści łaskoczące jej boki. Przełknęła ślinę. Gest kocicy wcale nie przyniósł pocieszenia, które, jak zgadywała, miał nieść, ale nie cofnęła się.
— W takim razie, chodźmy — westchnął bury kocur, spoglądając na nie z góry. — Ściemnia się, jeszcze trochę i nie będziemy widzieć nawet własnych wąsów. Kto z was pójdzie powiadomić Króliczą Gwiazdę?
***
Niebieska kocica, teraz znana jej pod imieniem Dryfujący Fluoryt, nie zamykała pyszczka przez całą drogę do miejsca, które zwali swoim obozem. Reszta grupy była bardziej zdystansowana, wymieniając jedynie parę uwag między sobą, które nie do końca wiele dla niej znaczyły. Ogon starszej pozostał na jej grzbiecie, nadzwyczaj ciężki, niczym przypomnienie, że teraz należy do nich, jak nowe mienie, własność. Nie była to jednak obca myśl; więziona na polanach, czy w piwnicy - koniec końców, mała różnica.
Pojawienie się jej w obozie było na pewno czymś niespodziewanym. Za kręgiem z krzewów, w resztkach słonecznego światła, mogła dojrzeć wiele par oczu. Wiele ogonów, jeszcze więcej łap, ciekawskie spojrzenia. Nad zgromadzonymi górowała wielka, szara wieża; z okna w jej wyższej części wyjrzała kolejna spopielona mordka. Widok osobliwej konstrukcji, zapewne stworzonej ludzkimi rękoma, nieco ją… Uspokoił.
Uczucie to jednak nie zostało na długo; Fluoryt zaczęła prowadzić ją w stronę wieży, w której wnętrzu zauważyła więcej innych kotów. Czuła na sobie ich spojrzenia, nie mogąc jednak rozpoznać żadnych emocji. Futro na jej karku nastroszyło się ponownie, gdy została przeprowadzona przez próg i usadzona gdzieś z boku. Jej uwagę przykuły szybkie ruchy jednego z lokatorów; usłyszała tylko szybkie przeprosiny, skierowane w stronę reszty, zanim liliowa sylwetka wysunęła się na zewnątrz w pośpiechu. Nie przywiązała jednak do tego żadnej większej wagi, rozproszona przez przytłaczające pytania i dotyk zgromadzonych.
— Coś cię boli? — Zapytał jeden z głosów, należący do białogłowego kocura. Obok niego pochyliła się ruda kotka, a z drugiej strony młodszy kocur, z zielenią okrywając połowę mordki.
Pokręciła prędko głową.
— Wygląda na zdrową — skomentowała kocica.
Z trudem usiedziała w miejscu, gdy tak zwani “medycy” (jak dowiedziała się później od Fluorytu) zaglądali jej do uszu, pyszczka, oglądali łapki i tym podobne. Gdy skończyli, powstrzymała się od wyczyszczenia całego futra, gdzie nieznajome łapy natrętnie ją dotykały.
Usłyszała miękki odgłos łapek na skalnej podłodze; zbliżał się do niej. Jej wzrok napotkał ten sam czarny, obsypany popiołem pysk, który wyglądał z górnego piętra jakiś czas temu. Zieleń oczu kocura wydawała się niezwykle jasna na tle mroku.
— Witaj — odezwał się pierwszy, siadając tuż przed nią. Podniosła spojrzenie i zamrugała. — Jestem Królicza Gwiazda, lider klanu, w którego obozie teraz jesteś. Klanu Burzy.
Tak więc trafiła dobrze. Gdzieś głęboko poczuła iskierkę dumy, ale nie dała po sobie tego poznać. Jej źrenice pozostały wbite w kocura.
— Jak się nazywasz?
Pokręciła głową, tak samo jak za pierwszym razem. Gula w gardle powstrzymywała ją przed powiedzeniem choćby jednego słówka; nie sprzeda nieznajomym swojego imienia. Nie do końca wiedziała, czemu, ale… Coś chciala pozostawić dla siebie, tylko dla siebie.
Brwi kocura zmarszczyły się.
— Nie wiesz? Nie… Nie pamiętasz? — kontynuował z pytaniami, a ona tylko wzruszyła ramionami. Kocur uśmiechnął się w jej stronę smutno. — Nie możemy na to pozwolić. Coś tobie wymyślimy, dobrze?
Przytaknęła, mrugając parę razy. Jej powieki stawały się ciężkie; mimo woli czuła, jak ogarnia ją zmęczenie.
— Świetnie. W takim razie, ostatnie pytanie, bo widzę, jak ci się oczy kleją. Czy wiesz, jak się u nas znalazłaś? Albo skąd… Przyszłaś?
Zastanowiła się na moment. Szkoda, że nikt nie zapewnił jej instrukcji, jak ma odpowiadać na wodospad pytań, który ją zalewał. Wraz z nurtem wodospadu przypłynęła do niej myśl o Kukiełce, która prawdopodobnie odbywała podobną rozmowę za jego pieniącym się strumieniem.
— Z miasta — odpowiedziała głosem chrapliwym, lecz zdecydowanym.
***
W świetle dziennym widok takiej ilości innych kotów był jeszcze bardziej przytłaczający. Słońce grzało, wysoko, wysoko na niebie. Nie mogła się przyzwyczaić do tak bezpeśredniegi widoku na nie, ani do powiewu świeżego powietrza.
— Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby powitać nową członkinię naszego klanu, która rozpocznie swoje szkolenie — głos Króliczej Gwiazdy przebijał się nad szepty burzaków, którzy otaczali ją z każdej strony. Jego zielone oczy znalazły ją w tłumie. — Wystąp, proszę.
Posłusznie podniosła się z ziemi i podeszła bliżej lidera. Czuła spojrzenia na swoim grzbiecie, na swojej mordce. Strzepnęła ogonem.
— Od tego dnia, aż do dnia otrzymania imienia wojownika, będziesz zwana Wielenią Łapą — słuchała jego słów uważnie. Wielenia Łapa. Wielena… Bezgłośnie przetestowała słowo na języku. Brzmiało obco; mogłaby uznać, że czuje jego nieprzyjemny smak. — Twoim mentorem zostanie Dryfujący Fluoryt. Mam nadzieję, że przekaże ci ona całą swoją wiedzę.
Poczuła zapach kwiatów na futrze kocicy prędzej, niż ją zobaczyła. Nie rozumiała trochę, dlaczego miałaby być to okazja, aby się wystroić - nie pojmowała za bardzo znaczenia piękna - ale odruchowo poprawiła swoją chustę na szyi, gdy w przypływie niepewności spojrzała na starannie dobrane dodatki szarej kotki. Sama nie dała sobie swojej “dekoracji” odebrać; na szczęście ani Królicza Gwiazda, ani jedna z karmicielek, pod której opieką spędziła noc (strasznie nieprzyjemną noc) nie byli w tym temacie zbyt natrętni.
— Dryfujący Fluorycie, jesteś gotowa na szkolenie własnego ucznia — kontynuował lider. — Dostałaś od swojego mentora, Koziego Przesmyku, doskonałe wyszkolenie. Zostaniesz mentorką Wieleniej Łapy; mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę.
Wzdrygnęła się, gdy kocica doskoczyła do niej z uśmiechem na pysku. Mrużąc oczy, dotknęła nosem tego Fluorytu, odsuwając się prędko. Nie podobało się jej to.
— Będziemy się świetnie bawić — zaświergotała radośnie niebieska.
Pozostało jej jedynie przytaknąć, zanim usłyszała jej imię, powtarzane w kółko i w kółko. Najpierw niepewnie, później już głośniej. Przełknęła ślinę, odwracając się w ich kierunku. Brzmiało… Obco. Jakby… Nie zawracali się do niej. Tylko do kogoś innego. Nie należało do niej.
[1629 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz