BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.W Klanie Klifu
Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.W Klanie Nocy
Po klanie rozeszła się kontrowersja, związana z wprowadzeniem władzy dziedzicznej, jednak jak na razie nikt nie ośmielił się wyraźnie sprzeciwić. Wojownicy są nieco przybici także ostatnimi nieszczęśliwymi wydarzeniami związanymi ze stratą kilku członków Klanu Nocy. Należy do nich między innymi jedna z córek Sroczej Gwiazdy, Wirująca Lotka, która przez komplikacje poporodowe i wycieńczenie opuściła świat żywych, trafiając tym samym do Klanu Gwiazdy. Pozostawiła jednak po sobie czwórkę córek, które teraz stały się oczkiem w głowie wielu wojowników, a szczególnie ich najbliższej rodziny.W Klanie Wilka
Znika coraz więcej kotów. Rozpoczęte nagłą śmiercią Chłodnego Omenu przez uderzenie piorunem, zmartwienia wilczaków jedynie się piętrzą. W ciągu zaledwie jednego sezonu ich klan nawiedziło wiele nieszczęść, nie tylko pod postacią śmierci, ale także innych zdarzeń, jak chociażby nagły atak dzika na obóz Klanu Wilka, podczas którego życie stracił Mroźna Łapa. Wojownicy zdają się sami siebie wybijać, mimo, iż nie wszystko jest mówione na głos, a dużo spraw kończy zamiecionych pod ogon. Żeby tego było mało, coraz więcej kotów choruje, a Zaranna Zjawa staje w ogniu krytyki niezadowolonych z jej medycznych umiejętności pobratymców.W Owocowym Lesie
Do społeczności niespodziewanie powrócił Agrest wraz ze swoją córką Mirabelką i zarządził uroczystość z tej radosnej okazji. Polegała ona na spędzeniu dnia wraz ze swoimi bliskimi przy upolowanym posiłku. Po przyjęciu spędzonym w miłej atmosferze, uczestnicy wrócili do obozu w oczekiwaniu. Wówczas przywódca ogłosił rezygnację ze stanowiska i wyjawił powód swojego zniknięcia, deklarując chęć dołączenia do starszyzny. Świergot na te wieści zarządziła głosowanie na przyszłego lidera Owocowego Lasu pomiędzy dwoma obecnymi zastępcami. Większość uprawnionych oddała swój głos na Daglezjową Igłę, tym sposobem desygnując ją na nową przywódczynię. Na miejsce zastępcy została wyznaczona Sadzawka. Przyszłość Owocowego Lasu nareszcie wydaje się być bezpieczna.W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Miot w Klanie Wilka!
(trzy wolne miejsca!)
Miot samotników!
(dwa wolne miejsca!)
Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
26 czerwca 2024
Od Gęgawy
25 czerwca 2024
Od Diamenta CD. Turkawki
- Tato? Gde mama? – spytał nagle Turkawka.
Rodzic kociaka znieruchomiał. Jego umysł zasnuły przygnębiające myśli. Ponownie poczuł rozdzierający ból w sercu. Nie mógł się pogodzić z zaginięciem partnerki. Ostatnimi nocami ciągle mu się śniła. Nie potrafił przestać o niej myśleć. Tak bardzo za nią tęsknił. Nie chciał o tym rozmawiać. Wciąż był pogrążony w żałobie. Jednak musiał w jakiś delikatny sposób przedstawić sytuację dziecku.
- Nie ma mamy – miauknął kocur drżącym głosem.
Tak było najlepiej. Jego kociaki musiały się od małego nauczyć, że nie mają drugiego rodzica i że już nigdy nie zobaczą Pliszki. Na razie to musiało im wystarczyć. Jak trochę podrosną i będą wiedziały, że nie da się tak po prostu zniknąć, znowu zaczną go wypytywać. Wiedział o tym. Turkawka musiał wyczuć rozpacz w głosie ojca, bo popatrzył na niego z mieszaniną zaciekawienia i lekkiego niepokoju. W dodatku pewnie trudno było mu przyswoić świadomość o zniknięciu matki.
- Jak to? – spytał, przekrzywiając główkę.
Diament strzepnął ogonem poirytowany. Smutek w jego umyśle przerodził się w złość. Ledwo się powstrzymywał od nakrzyczenia na malucha. Razem z Pliszką planowali podróże, ale urodziły się kociaki. W końcu zdecydowali, że muszą poczekać, aż te podrosną. Ale… teraz było już za późno. Liliowa zaginęła. Ich miłość nie trwała długo. Kocur westchnął.
- Wracaj do szopy – miauknął stanowczo.
Turkawka spojrzał na niego zaskoczony, ale po chwili zdziwienie w jego oczach zmieniło się w buntowniczość. Stanął pewnie na szeroko rozstawionych łapkach i dumnie wypiął pierś do przodu. Lekkim machnięciem głowy odrzucił grzywkę, która wpadała mu na oczy i zasłaniała widok.
- Cemu? – spytał wyraźnie zdenerwowany.
Futro na grzbiecie Diamenta się najeżyło. Jeszcze tego mu brakowało. Kłótni z niesfornym kociakiem, który najwyraźniej nie rozumiał prostego polecenia jak „wracaj do szopy”. Wziął kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić.
- Jest już późno. Opowiem wam jakąś historyjkę – zaproponował łagodnie kocur.
- Hej, mały – miauknął kocur, podchodząc bliżej. – Proszę, to śniadanie dla was.
Popchnął wiewiórkę w stronę swoich dzieci i usiadł przed nimi, owijając ogonem łapy. Kiedy już kociaki się posiliły, Turkawka podszedł bliżej do niego i wtulił się w długie futro ojca.
- Pobawimy się, tatusiu? – spytał proszącym głosem.
Diament namyślał się przez chwilę, aż w końcu pokiwał powoli głową.
- Tak, oczywiście. Jak chcesz, możemy wyjść poza ogród, co ty na to? Tylko nie będziemy tam zbyt długo i raczej będziemy się trzymać blisko bazy, dobrze? – zaproponował, a potem zlustrował wzrokiem kociaka. – Ale to za chwilkę. Na razie musisz się umyć. Masz strasznie potargane futerko.
Zdecydowanie nie chciał, aby jego dzieci wyrosły na nieschludne koty. Wolał, aby się dobrze prezentowały. Diament zawsze twierdził, że dobry wygląd to podstawa i tego między innymi chciał nauczyć kociaki.
Od Topielcowego Lamentu CD. Cisowej Łapy
- Jak się miewa Biała Łapa? - powiedział cicho, tak naprawdę mając kotkę głęboko w dupie. Uraza do tegoż osobnika z jego strony była niebywale głęboka. Jak śmiała rozsiewać te idiotyczne plotki?
Niebieska szylkretka na odgłos łap odwróciła się przodem do wejścia do legowiska medyków.
- Ma się dobrze - odparła chłodno, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty marnować na niego czasu. - Czy coś ci dolega? - dodała jednak szybko i zamiotła nerwowym ruchem ogona podłoże.
- Z tego co wiem, to nie - odpowiedział ostrożnie, lustrując ją wzrokiem. Nie bawiły go różne wyciągnięte z palca gadki szmatki, był dość prostolinijnym kotem. Preferował więc natychmiastowe przechodzenie do konkretów, ale kotka najwyraźniej nie chciała dziś z nim współpracować.
Zerknęła ukradkiem na Zaranną Zjawę, po czym przytruchtała do niego dyskretnie i strzepnęła uchem.
- W nocy w obozie - szepnęła, praktycznie nie otwierając pyska z wiedzą, że niedaleko niej znajdowała się kotka wyczulona na najlżejszy dźwięk.
Przechylił w niemym zapytaniu łeb i zamrugał żółtymi oczami.
- No dobrze - odpowiedział. Jego ciało skierowane było już ku wyjściu, jednak jego łeb nadal szukał czegoś z tyłu. W końcu zirytowany strzepnął głową, zwrócił wzrok ku widocznemu przez tunel stosowi zwierzyny, wyszedł z legowiska i naraził się na działanie światła dziennego.
Zdążył już wyjść z legowiska wojowników, jego wzrok błądził od jednej sosny do drugiej. Krajobraz był dość ponury, spowity brudną bielą... Ale nie przyszedł tu, by podziwiać widoczki. Kątem oka zauważył Cisową Łapę, więc po cichu podbiegł do niej truchtem.
- I jak? O co chodzi? - szepnął zaniepokojony. Nie cierpiał niewyjaśnionych ani jednym słowem spotkań.
- Chciałeś ze mną pogadać, nie mogę ciągle wychodzić z legowiska medyka, przecież to moja praca - westchnęła. Choć nie dziwił się jej... Potrafił być roztrzepany i nie myśleć jasno.
- Aaaa... - odpowiedział jej zawstydzony. - Rzeczywiście.
Westchnęła KOLEJNY raz. To było jedno z tych westchnięć, które Topielec często u niej słyszał od kiedy się znali. Miało ono przekazywać informację typu „Ty mysi móżdżku, nie zadawałabym się z tobą, ale cię lubię, więc czego chcesz?”. Spojrzała na niego, jakby sugerując, żeby zaczął rozmowę.
- Jak układa ci się przyszłość w roli medyka? - zapytał, nie mając pomysłu na bardziej kreatywne pociągnięcie rozmowy.
- Co masz na myśli?- zapytała.
- Czy bardziej się przyzwyczaiłaś do bycia medykiem? - sprostował, nie ukrywając, że przewrócił oczami. Czy naprawdę zaczynał już mówić w języku dwunożnych?
Spojrzała na niego ostro.
- Wiesz, nigdy nie uczyłam się na wojowniczkę, więc tak. A do tego nadal nie mam wystarczająco czasu, by poprosić Zaranną Zjawę o te treningi - wycedziła. Najpewniej miała ochotę dać mu teraz po pysku, nie zdziwiłoby go to.
- To świetnie - odpowiedział spokojnie, mając nadzieję, że utrzyma się w tej świętej równowadze do końca rozmowy. Zaciskał z całej siły zęby, jakby to miało pomóc w utrzymaniu w sobie złości.
Głośno westchnęła i napuszyła swoją jedwabistą, niebieską sierść poprzetykaną kolorem kremowym. Jej bursztynowe oczy wyrażały niedowierzanie.
- I tylko tego chciałeś? Tylko dlatego stałam tam dłużej na granicy? Tylko po to nocą wymknęłam się ze swojego legowiska, przez co jutro będę niewyspana?! Przez takie coś?! - wybuchła, ale nadal mówiła szeptem. Odwróciła głowę w bok, nie patrząc się wyraźnie na nic. - Dlatego się już nie spotykamy, nie rozumiesz tego, że ja też mam życie!
- A może i nie?! - krzyknął. Panowanie nad sobą było jego kiepską stroną... W sumie od małego tylko z tą różnicą, że kiedyś trzymał się na uboczu. Unikał kontaktów. A teraz... Co? To nie był on. Nie ten, którego tak dobrze znał... - Może byś raczej pomyślała, że chciałem cię gdzieś zaprosić, ale nie umiem rozpoczynać rozmów?! - wrzasnął, a jego klatka piersiowa zaczęła gwałtownie unosić się i opadać od wysiłku. Dyszał tak mocno, że z łatwością dało się usłyszeć jego oddech.
W blasku księżyca widać było przez chwilę, jak łzy błyszczą się srebrem w jej oczach. Przez chwilę... Bo potem wstała, odwróciła się do niego ogonem i ciężkim krokiem skierowała się do obozu. A przynajmniej tak myślał. Bezradnie odprowadził ją wzrokiem. Ale do jasnej cholery, skąd miał wiedzieć, jak rozmawia się z kotkami? Strzepnął głową i spuścił ją w dół. I przypomniał sobie, dlaczego siebie nienawidzi.
Od Gronostajowej Bryzy CD. Jeleniego Puchu
– Kto wie, może i tym razem znajdziemy coś ciekawego? – miauknęła.
Ostrożnie wysunęła przed siebie przednie łapy i na wpół zeskoczyła, na wpół zsunęła się do dziury, w której pracował kocur. Otrząsnęła się z grudek piachu, które utkwiły w jej futrze i wbiła pazury w ścianę dołu. Zdecydowanymi ruchami zanurzała kończyny w ziemi i odrzucała ją na bok. Już po chwili udało jej się stworzyć całkiem niezłej wielkości kopczyk. Zauważyła, że praca idzie im o wiele szybciej, kiedy robią to wspólnie. Jednak pomimo długiego czasu spędzonego w dziurze, nie znaleźli niczego ciekawego. Żadnej kości, nic. Gronostaj zasapana i spocona zadzierając głowę, spojrzała na niebo. Słońce już niemal zaszło za horyzont, a niektóre gwiazdy pojawiły się na niebie. Już nadszedł czas wracać do obozu. Albo do swojej dziury, zależy dla kogo.
– Jeleni Puchu. – wydyszała.
Nie przywykła do tak długiego kopania tuneli. Jej mięśnie były bardziej przyzwyczajone do biegania po wrzosowisku i łapania królików oraz innej zwierzyny. Była niemal pewna, że następnego dnia obudzi się z zakwasami w przednich łapach. Nie miała pojęcia, jak kocur wytrzymuje tę pracę. Rudy odwrócił się do niej.
– Jest już ciemno. Czas wracać.
Z lekkim trudem wyszli z dziury i Gronostajowa Bryza poprowadziła swojego towarzysza do jego dziury. Jeleni Puch cały czas zaciskał zęby na jej ogonie i chociaż chyba starał się robić to lekko i tak ogon trochę bolał.
Szylkretka czując lekkie strzykanie w kościach, wyszła z obozu, jednak nie na polowanie czy na patrol. Parę wschodów słońca temu odbyła ceremonię na starszą i mimo tego, iż wcześniej próbowała odwlekać tę chwilę, teraz trochę się cieszyła. Mogła nareszcie odpocząć. A więc korzystając z wolnego czasu, postanowiła odwiedzić swojego ‘przyjaciela’, jeśli mogła go tak nazwać, Jeleniego Pucha. Wzięła dla niego królika ze sterty zdobyczy, ponieważ wiedziała, że kocur lubi jeść. Niedługo potem znalazła się nad dziurą, w której rudy mieszkał. Nie wiedziała, jakim cudem mogło mu być tu wygodnie, ponieważ i ściany i podłoga były z ziemi, ale on nie lubił otwartych przestrzeni, a więc dla jego lepszego samopoczucia musiał tu siedzieć.
– Cześć. To ja, Gronostajowa Bryza. – miauknęła.
Postanowiła się przedstawić, ponieważ od jej ostatniej wizyty u kocura minęło trochę czasu i kotka zdążyła się zmienić. Wyrosło jej wiele siwych włosów, futro już nie było tak lśniące jak kiedyś. Oczy straciły błysk, głos stał się starczy. Jeleni Puch podniósł na nią spojrzenie swojego jednego, niebieskiego oka i zamachał krótkim ogonkiem.
– Jadłeś już dzisiaj? – spytała, wskazując na królika leżącego przy jej łapach.
Uśmiechnęła się, czekając, aż ekscytacja wkroczy na pysk rudego.
<Jeleni Puchu?>
Od Liściastego Futra
Sortowała zioła, których było dosyć mało, kiedy usłyszała kroki w tunelu prowadzącym do legowiska medyków. Po odgłosie słychać było, że kot wchodzi do środka, a nie wychodzi. Czereśniowa Gałązka siedziała na swoim posłaniu i myła ogon, a więc to musiał być ktoś inny. Pewnie jakiś pacjent. Liściaste Futro nie porzucała swojego zajęcia, gdyż wiedziała, że jej była mentorka na pewno sobie poradzi z chorobą kota. Przez to, że siedziała w kącie legowiska i była odwrócona tyłem, nie widziała, co się dzieje, jednak rozpoznała głos Bijącej Północy. Kotki przez chwilę rozmawiały ze sobą. Niebieska starała się nie podsłuchiwać, jednak nie mogła nic poradzić na to, że wszystko słyszała.
– Pozostało mieć nadzieję, że Gwiezdni wciąż o nas pamiętają – miauknęła Czereśniowa Gałązka wyraźnie przygnębiona i zrezygnowana. ,
Listek zatrzęsła się ze złości. Jej ogon uderzył gwałtownie o podłoże legowiska. Nie mogła uwierzyć w to, że jej była mentorka rozsiewa takie plotki po Klanie Klifu. Nie mogła do tego dopuścić. Przecież szylkretka była główną medyczką i miała duży kontakt z Klanem Gwiazdy i pewnie przodkowie ją obserwowali, a to znaczyło, że słyszeli te jej haniebne słowa. Od razu kiedy Bijąca Północ wyszła z legowiska, Liściaste Futro odwróciła się do Czereśniowej Gałązki ze wściekłością w oczach.
– Jak możesz? Przecież wiesz, że oni nas nie opuścili! Są nad nami i patrzą na nas. Pilnują nas. Przez ciebie wszystkie koty z Klanu Klifu mogą stracić nadzieję! – parsknęła rozdrażniona.
– Nie możemy nic poradzić, Listku. Gwiezdni się nas wyparli. Nie ma w co wierzyć. Lepiej stracić nadzieję i zająć się rzeczywistością. – Szylkretka pokręciła ze smutkiem głową.
– Ale to nie jest żadna rzeczywistość! – zawołała niebieska i wyszła z legowiska.
Przebiegła przez cały obóz i wyszła z niego. Zatrzymała się w miejscu, w którym nikt z obozu nie mógł jej usłyszeć i podniosła głowę do nieba. Słońce powoli zachodziło, a więc Klan Gwiazdy z całą pewnością mógł ją usłyszeć. Jeśli tylko chciał…
Kotka wiedziała, że jeśli ich przodkowie naprawdę nie chcieli mieć z nimi nic wspólnego, to była jej wina. Postąpiła niezgodnie ze wszystkimi kodeksami, uciekając z klanu wraz z Nocką, oferując Sroczej Gwieździe zioła, których Klan Klifu potrzebował w zamian za możliwość kontaktu z Księżycowym Blaskiem. Jej obawy przed gniewem Klanu Gwiazdy się ziściły. Chociaż zrobiła wiele złego, jej klan jej potrzebował. Nikt inny oprócz niej nie mógł tego odwrócić. Ona musiała naprawić swoje błędy.
– Gwiezdni, proszę. Wysłuchajcie mnie – szepnęła błagalnym głosem. Zacisnęła oczy. – Byłam głupia, nierozważna. Nie powinnam robić tego wszystkiego, teraz już wiem. Nie pomyślałam wtedy nad tym. Ale poprawię się. Już się poprawiłam. Ciężką pracą zrekompensuję swoje błędy.
Wzięła głęboki wdech i rozmyślała przez chwilę, co powinna jeszcze powiedzieć.
– Proszę was tylko o przebaczenie. Po obozie krążą plotki, że się nas wyparliście. Nie wierzę w to. Czy moglibyście… proszę… dać nam jakiś znak? Że wciąż nas strzeżecie z góry? To… bardzo by nam pomogło.
Otworzyła oczy i utkwiła wzrok w gwieździe, która na razie jako jedyna pojawiła się na niebie. Czy to znaczy, że jeden wojownik Klanu Gwiazdy wysłuchał jej próśb? Może to była Aksamitna Gwiazda albo Niedźwiedzia Siła? Albo jej zmarła siostra, Kwiatuszek? Uśmiechnęła się i pobiegła z powrotem do obozu.
Wylizywała futro Podniebnego Lotu i nasmarowywała je różnymi ziołami, które miały na celu ukryć zapach śmierci. Oczy asystentki medyczki były podkrążone z niewyspania, wypełnione żalem. Futro miała brudne, pełne w zarazkach zmarłej kotki. Czereśniowa Gałązka wyszła z legowiska i opowiedziała całemu klanowi o ich śnie. Liściaste Futro starała się nie reagować na to. W końcu ta gwiazdka na niebie musiała coś znaczyć, czyż nie? Szturchnęła pyskiem pysk Podniebnego Lotu.
– Błagam, obudź się – szepnęła.
Nic się nie wydarzyło. Odpowiedziała jej jedynie cisza. Niebieska ułożyła się obok zmarłej, starając się ją ogrzać, zanim ciało stanie się zimne. Polizała ją delikatnie za uchem, wygładzając niesforne kosmyki.
– Może… Może ty dasz nam jakiś znak. Żebyśmy wiedzieli, że nas wspieracie. Proszę – miauknęła drżącym głosem.
Miała nadzieję, że dusza kotki ją słyszy. W końcu umarła przed chwilką. Może jeszcze nie dołączyła do Klanu Gwiazdy, może wysłuchała jej prośby i wkrótce ją spełni. Liściaste Futro pochyliła się i kontynuowała czyszczenie futra kotki, aby podczas pochówku wyglądała jak najschludniej. Czy te ciągłe choroby coś oznaczały? Szary Klif, Paprociowy Zagajnik, Czarny Ogień… Oni wszyscy w przeciągu ostatnich paru księżyców zachorowali. Na szczęście ta trójka wyzdrowiała w przeciwieństwie do Podniebnego Lotu.
Wyleczeni: Czarny Ogień, Paprociowy Zagajnik, Szary Klif
Od Stokrotki(Stokrotkowej Łapy)
- Kto to? - Powiedziała ruda kotka wyłaniająca się z cienia. Wyglądała na dość starą, miała ciemne pręgi na futrze i niebieskie oczy.
- To Stokrotka znaleźliśmy ją w patykowej konstrukcji dwunożnych. Srocza Gwiazda prosiła, byś się nią zajęła. - Odmiauknęła Spieniony Nurt.
Ruda kotka szybko skinęła głową i odprowadziła mnie w głąb jaskini. Szybko zauważyła, że mam kolec w łapie, pociągnęła za niego i poszło jak z płatka!
Zauważyłam jak do legowiska medyka wkroczyła liliowa koteczka. Jej pomarańczowe oczy śledziły mnie i medyczkę wzrokiem.
- Zostań jeszcze! - mruknęła ruda kotka. Nie chciałam przykuwać nikogo uwagi, więc położyłam się koło krzaków, które przykrywały mnie do tego stopnia, że raczej nikt by mnie nie zauważył.
- Hej! - Usłyszałam za sobą. To ta sama liliowa koteczka, ponowie ułożyłam się na posłaniu, machnęłam ogonem, dając jej do zrozumienia, że nie życzę sobie kotów wokół siebie, lecz ona nie przestała mnie zaczepiać.
- Cześć! Jestem Zimorodkowa Łapa! A ty? - Powiedziała radośnie. Nie chciałam odpowiadać, lecz sumienie mnie do tego zmusiło. Odwróciłam głowę do kotki, starając się nie zaczepić futra o gałąź.
- Mam na imię Stokrotka- odmruknęłam. Po tym, jak się przedstawiłam, zaczęła opowiadać mi o klanach, gdzie się znajdujemy itd. Po tym zaczęła mnie oprowadzać po całym obozie. Chyba ma nadzieję, że zostanę tu na zawsze.
Minął dzień a ja i Zimorodkowa Łapa zbliżyłyśmy się do siebie! I mamy wspólną pasję, ziołolecznictwo.
- Stokrotko? Zostaniesz tu, prawda? - rzekła w końcu kotka. W jej oczach było widać niepewność i niepokój.
- Mam taką nadzieję. Nie wiem, czy Srocza Gwiazda mi pozwoli. - mruknęłam cicho. Zimorodkowa Łapa wpadła na prosty pomysł, by po prostu zapytać, więc tak zrobiłam. We dwójkę udałyśmy się pod próg drzewa i niepewnie weszłyśmy do środka. Srocza Gwiazda nie była zdumiona, że weszłyśmy, wręcz przeciwnie, była pewna, że przyjdziemy. Nie chciałam owijać w bawełnę, więc zrobiłam krok do przodu.
- Srocza Gwiazdo, chcę tu zostać! - Powiedziałam odważnie. Chciałam coś dopowiedzieć, lecz czarno-biała kotka była szybsza.
- Dobrze - powiedziała spokojnym tonem i kontynuowała. - Pamiętaj jednak, że w klanie panują inne zasady niż w twoim poprzednim domu i będziesz musiała się do nich bezwzględnie dostosować. Twoje pierwsze księżyce spędzone w Klanie Nocy przeświadczą o tym czy zostaniesz u nas. Zimorodkowa Łapo, zabierz proszę Stokrotkę do legowiska uczniów. Rano odbędzie się ceremonia mianowania.
Obydwie wybiegłyśmy z legowiska szczęśliwe. I tak właśnie trafiłam do Klanu Nocy.
Od Cisowej Łapy CD. Niedźwiedziego Miodu
- Biegnij do obozu Cisowa Łapo - rozkazał jej. Ta tylko skinęła głową, rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę czekoladowego i odbiegła.
Jako że wczoraj nie udało jej się zebrać ziół. Przez ulewę i niespodziewane spotkanie musiała znowu iść do lasu tym razem może z wojownikiem, który nie podkula ogona kiedy musi z kimś walczyć. Najchętniej poszłaby z Topielcowym Lamentem, ale przecież już się nie spotykają. Dlatego poszła z ojcem - Szeleszczącym Wiązem. Może i nie kulił ogona przy walce, ale też nie był najodważniejszy. No cóż, tata to tata.
Kiedy wyszli z obozu, od razu skierowała się w tę samą stronę co wczoraj, gdyż zobaczyła tam wtedy trochę pietruszki. Miała nadzieję, że jeszcze dzisiaj może ją zebrać i nie jest za późno. Kiedy wreszcie tam podeszli a ona zajęła się swoimi ziołami tata rzucił szybkie “Zaraz wracam” i poszedł najpewniej by coś upolować. Dziwnym trafem kocur, którego spotkała wczoraj, znowu tu był. Tym razem nic nie powiedziała, tylko obserwowała go gotowa walnąć go czymkolwiek, co akurat będzie miała pod łapą, gdy tylko przekroczy granicę.
[238 słów do treningu wojownika]
Od Niedźwiedziego Miodu Do Jeżówkowej Łapy
Przedostanie się na drugą stronę rzeki, dzięki pomocy przyjaznego samotnika, okazało się łatwiejsze, niż Miód początkowo zakładał. Przez ostatnią noc, którą spędził po stronie siedliska dwunożnych, na szczęście nie padało. Pogoda była bezwietrzna i całkiem ciepła, przez co nurt się uspokoił, a samo przejście wyschło. Już z samego rana postanowił wyruszyć; gdy tylko pierwsze promienie zaczęły zabarwiać niebo na różowo, kocur poprzeciągał się, ułożył futro i załatwił pozostałe ranne sprawunki na uboczu. Dziarskim krokiem, wypoczęty i gotowy na rozpoczęcie nowego rozdziału w swoim życiu, ruszył.
Momentalnie zawahał się przed wejściem na pień. Potrząsnął łbem.
— No już Niedźwiedziu… Nie bądź kurczak — powiedział sam do siebie.
Wdrapał się na korzenie, a gdy jego łapy poczuły niewilgotną korę, nabrał wigoru. Skocznie, acz ostrożnie, przebrnął przez “most”. Gdy tylko znajdował się w zasięgu swojego skoku, wykonał sprawny sus, by znów poczuć błotniste podłoże. Obejrzał się, by ostatni raz spojrzeć na betonowy las. Z daleka nie pokazywał on całego swojego brudu, smrodu i śmierci, czyhającej z każdej uliczki, spod każdej skrzyni. Pomyślał o Wątrobie. Miał nadzieje, że jego dawny towarzysz ma się dobrze, że jego luba ugościła go w swoim ciepłym i suchym loku, gdzie zmierzał miejski samotnik, gdy się rozstawali.
— Powodzenia, trzymaj się brzydalu — życzył na głos, nawet jeśli ich drogi skrzyżowały się tylko na kilka wschodów słońca, a sam Wątroba wykorzystywał go do wyłudzania żarcia od bezwłosych, polubił go i był mu wdzięczny; nie chciał nawet się domyślać, ile razy uratował mu on futro, a Miodek nawet o tym nie wiedział.
Szybkim kłusem zaczął kierować się w stronę malującej się przed nim jałowej, podmokłej i błotnistej przestrzeni. Mijał już wiele takich okolic. Wiedział, że w cieplejsze pory to pole najpewniej miało piękne soczysto zielone barwy, które potem powoli zamieniały się w słoneczne morze na ziemi. Zaczął doskwierać mu głód; był delikatny, dopiero przecież co wstał. Był świadomy, z doświadczenia, ale przede wszystkim dzięki dobiegającym go smakowitym zapachom, że po niezasianej glebie czmychają liczne gryzonie. Były łatwym celem, a więc polowanie teraz, skakanie po krzakach czy pakowanie się na drzewa, byłoby stratą czasu i energii. Zrobił tylko ostatni łyk wody i prędziutko wystrzelił przed siebie. Jego łapy zapadały się w miękkiej glinie, co spowalniało go nieznacznie. Przez swoją lekką budowę udawało mu się jednak nie utopić w pozostawionej przez burze brei. Bez większych przeszkód zbliżał się do drogi grzmotu, która przecinała pole na pół i na takie właśnie odcinki drogi, którą miał przebyć Niedźwiedzi Miód, by dotrzeć do Klanu Klifu, dzieliła i ją. Najpierw ją usłyszał, potem poczuł, a dopiero po kilku kolejnych susach, zobaczył pierwszego potwora. Metalowe bestie, których kocur naoglądał się w mieście, rozbryzgiwał kałuże brudnej, błotnistej wody na wszystkie strony. Żółtooki ukrył się za kamieniem i ostrożnie, co jakiś czas, wyglądał za niego, głównie jednak skupiając się na zmyśle słuchu. Wielka puszka minęła go. Odprowadzał ją wzrokiem, a uszy skierował w przeciwną stronę. Cisza…
— No to siup! Do przodu! — powiedział na głos, by zachęcić się do podjęcia ryzyka. Wyskoczył na jezdnie. Chwile stał, by wyczuć pod łapami drżenie i ocenić odległość siebie od zagrożenia. Potem szybko wystartował, jakby przypalono mu ogon. W dosłownie dwa bicia serca już był na drugiej stronie. Otaczała go cisza, ale oddech i szum krwi w uszach wydawał się być ogłuszający. — Straszne miejsce… Wynoś się stąd Miodku.
Odwrócił się i zaraz zapomniał o paraliżującym uczuciu strachu, które jeszcze chwile temu rozlewało się po jego ciele. Z tego co mówił mu Lew, teraz to już ostatnia prosta. Nie wiedział, że tak naprawdę to właśnie wkroczył na tereny Klanu Klifu. Nie śpieszył się już. Wierzył rudemu wielkokotowi, że prędzej czy później znajdzie go patrol. Jego największym zmartwieniem teraz stało się śniadanie. Dziarskim krokiem, już nie biegiem, ruszył dalej. Z daleka widział myszki, nornice, ptaki, które wyjadały ziarna z ziemi. Mógł być wybredny. Najbardziej to by zjadł teraz kilka małych rybek, pochrupał ich kosteczki…
Brnął do przodu; jego łapy coraz głębiej się zatapiały.
— Miło być czasem tym brązowym sobą; nic nie widać, jakbym szedł po suchym — zaśmiał się Niedźwiedź, strasząc perliczkę.
Jego czujne oko dostrzegło tłustą, pięknie odżywioną nornice. Nie był świadomy, że już na ten moment spotkał swój upragniony patrol. Kiedy Miód wciąż znajdował się na pozostawionej ugorem ziemi, już z naprzeciwka obserwowały go cztery pary oczu. Samotnik nie musiał nawet się specjalnie wysilać. Zwierzyna głupiała od nadmiaru jedzenia, więc mógł po prostu po cichu podejść do niej od tyłu i zgrabnym skokiem przyszpilić ją łapami. Robiąc to znalazł się na odległość kociego głosu od grupy klifiaków. Gdy zakończył marny żywot piszczki i chciał już siadać do szybkiego i wyczekiwanego posiłku, usłyszał ich.
— Wynoś się stąd łajzo! — dotarło do niego zza rozłożystych krzaków. Zaraz po tym jego oczom ukazał się niewielkich rozmiarów, niebudzący respektu kocur, również o czekoladowym futrze, niestety, Miodek musiał przyznać, że jego było o wiele ładniejsze; przynajmniej było w całości. Zaraz za nim wyłoniła się szylkretowa, podobnej wielkości kotka; po pysku poznał, że musi być jeszcze młoda. Gapił się tak na nich, trochę zbity z tropu; nie spodziewał się spotkania tak szybko. — Głuchy jesteś, psiamać?! To terytorium Klanu Klifu! Nie masz prawa tu przebywać, a co dopiero polować! Poszedł!
— Och! Jak miło to słyszeć! Klan Klifu powiadasz? — zapytał rozweselony Niedźwiedzi Miód, a w oczach zapaliły mu się iskierki.
— Judaszowcowy Pocałunku, czy coś się stało? — pojawiły się dwie kolejne postacie. Słowa wypowiedział jasny, drobny kocur o liliowo-białym futrze. Za nim pojawiła się… Och piękność, dzika piękność, o jakiej marzył czekoladowy. Długowłosa kotka o szaro-kremowej sierści stanęła za resztą, wpatrując się, nawet nie wrogo, w samotnika.
— Nie ma co się wtrącać Paprociowy Zagajniku. Psiamać… Wypluj, co zdążyłeś nam ukraść i zawracaj na swój zawszony teren!
— Nie, nie, posłuchajcie mnie moi drodzy — uśmiechnął się żółtooki i zaczął zmierzać w ich stronę, zostawiając dogorywającą nornicę nietkniętą. — Ja was szukałem! Jakże miło mi w końcu poznać wojowników Klanu Klifu. Zmierzam do was z naprawdę daleka, jestem typem wędrowca, tak bym mógł siebie nazwać, ha ha! Na pewnym etapie swej podróży spotkałem pewną niewiastę, całkiem ładną, acz pokiereszowaną przez los… Opowiedziała mi o sobie i o was! To była wasza dawna przyjaciółka, niesamowite prawda? A więc ta kotka, zdradziła mi wasze położenie, była pewna, że mnie ugościcie, a więc jestem! — mówił i szedł jednocześnie. Gdy skończył stał pysk w pysk z, jak zdążył wywnioskować, Judaszowcowym Pocałunkiem.
— To ciekawa historia, prawda Delikatna Bryzo, Judaszowcowy Pocałunku? — rzekł cicho pulchny bicolor; siwe wstęgi na jego latach wskazywały, że był najstarszy. Postać stojąca za brązowookim, który teraz burczał coś do siebie, stała cichutko, ale jej ślepia błyszczały zaciekawione.
— No tak! Ja się państwu nie przedstawiłem — przypomniał sobie, ze przecież na ten właśnie moment czekało jego nowiutkie imię — Zwą mnie Niedźwiedzi Miód, łapki całuje…
Chciał podejść bliżej pięknej nieznajomej, ale wojowniczka cofnęła się ostrożnie; poczuł, jak na sercu tworzy mu się pierwsze pękniecie.
— Znaj przynajmniej swoje miejsce, jak z nami rozmawiasz, brudny, bezbożny samotniku!
— Przepraszam cię przyjacielu, ale jak ty się odzywasz. Masz przy sobie dwie panienki, a język cięty jakbyś dzielił posiłek z jakąś niewychowaną bandą — zganił niższego, bardzo żartobliwie. Wyszczerzył zęby w radosnym, sympatycznym uśmiechu i po raz pierwszy spotkał wzrok z najmłodszą uczestniczką patrolu. — Nic dziwnego, że ta młoda kotka tak siedzi milcząco, pewnie się boi, że ją zwyzywasz od tych swoich psów i maci, ha ha! Oj no nie złość się już…
<Jeżówkowa Łapo?>
Od Algi (Algowej Łapy)
— Uspokoiłabyś się, Algo! Za wcześnie na ceremonię, słońce ledwo wstało, wracaj spać.
— Ale nie tylko ja nie śpię — zaprotestowałam gwałtownie. — Siostry też, o tutaj, gadałam nawet przed chwilą z Zimorodkiem... i Bursztynek i Zmierzch — dodałam nieco niepewnie, oni to chyba akurat nie spali, bo ich obudziłam...
Ciocia wypuściła powietrze nosem, najwyraźniej nadal niezbyt przekonana, ale odpuściła nam, chyba zdając sobie sprawę z tego, jak ważnej wagi jest to wydarzenia dla wszystkich kociaków. Na pewno odetchnęła z ulgą, że w końcu za chwilę będzie miała mniej roboty. Nie mam jej tego za złe, ostatnimi czasy bywało tu naprawdę tłoczno! Nie uspokoiłam się ani na chwilkę mimo chłodu nowej pory roku, wykonując nerwowe ruchy, aż do skończenia całej ceremonii jakiś czas później. W chwili zetknięcia nosów z nowo przydzielonym mentorem poczułam, jak wyparowują ze mnie stare wątpliwości, ale manifestują się też nowe. Pchli Nos był niewątpliwie dobrym wojownikiem i łowcą, a także bliskim babci, był też bardzo miły dla mnie i nie miałam powodów, żeby bać się czegokolwiek z jego strony. Miał jednak jedną małą... wadę? Czy to niegrzeczne tak mówić? Ale niedosłyszał lekko. Mam nadzieję, że to nie będzie problemem w naszym nauczaniu. Nie chciałam być nietaktowna i niemiła, rzuciłam jednak ukradkiem nerwowe spojrzenie Sroczej Gwieździe, stojącej na górze. Podchwyciła je i uśmiechnęła się lekko do mnie, prywatny, zarezerwowany tylko dla mnie uśmiech, którym jakby chciała przekazać "No już Algo, zaufaj decyzji babci, wszystko będzie dobrze, zobaczysz". Zamknęłam oczy. Tak, niech tak będzie, w końcu rodzina chce dla siebie jak najlepiej, a babcia jest taka mądra, że aż została przywódczynią. Byłabym głupia, kwestionując ten wybór. Uśmiechnęłam się do starszego białego kocura przede mną, a potem do reszty zebranego klanu. W akompaniamencie wesołych miauknięć i gratulacji z gracją oddaliłam się w miły mi tłum, dając miejsce reszcie sióstr na ich własną ceremonię. Od dzisiaj nazywam się Algowa Łapa i rozpoczynam trening na wojownika!
— Zrozumiałaś? To teraz idź, wypróbuj sama.
Śnieg jeszcze nie spadł, jednak czuć było już pewien chłód w powietrzu, a i noce były dłuższe i mniej przyjemne. Na szczęście w obozie było od kogo pożyczyć ciepło. Teraz jednak miałam przed sobą ważne zadanie. Z zapałem pognałam do wody, zanurzając się w niej momentalnie i wypuszczając po chwili powietrze z płuc. Mimo tego moja gęsta sierść wynosiła mnie leciutko na powierzchnię. Do tego przebierałam nogami w miejscu, co również okazało się działać. Nie topiłam się. Ah, tęsknię trochę za cieplejszą porą, wtedy zanurzanie się w wodzie było miłe, a teraz... Trochę tu było zimno. Trochę mi było zimno.
— Chcę już wracać — oznajmiłam głośno, żeby mentor mnie usłyszał.
Chyba Pora Nagich Drzew nie była dobra na naukę pływania.
— Wiem, Alguniu, wiem. Musisz mieć opanowane podstawy podstaw pływania, bo inaczej nie wyjdziemy z obozu. Co jeśli jakiś nurt cię porwie, jakaś nagła odwilż? Co ja bym wtedy babci powiedział, hę?
— Ale ja się przeziębię!
— Nie przeziębisz się — Pchli Nos podszedł do mnie, mocząc się samemu aż do brody. — Jeszcze nie nadeszły prawdziwie mroźne dni, musimy z tego skorzystać. Nie chcesz chyba parę księżyców być zamknięta w obozie?
Pokręciłam głową przecząco. Hm, obóz na wodzie ma jednak i zalety i wady. Czy nigdy go nie zalało? Muszę spytać taty potem. Albo kogoś innego, może babci. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby była powódź. Mogłaby być powódź? Zalałoby wszystkich, nawet kociaki, ah! Okropieństwo, oby nigdy nie nadeszła, lepiej niech się skupię na pływaniu. Przez chwilę jeszcze naśladowałam mentora, który pokazywał mi ruchy do utrzymania się w optymalnej pozycji w wodzie, po czym gdy zaczęło się robić już naprawdę zimno, obydwoje wyszliśmy z powrotem na brzeg. Otrzepałam się, pociągając lekko nosem.
— Świetna robota! Jesteś jak ryba w wodzie, będę mógł przekazać dobre wieści Sroczej Gwieździe, jeśli chodzi o trening. Jeden księżyc, ba, może nawet krócej, a pływanie będziesz mieć w małym pazurku.
Na pochwałę kiwnęłam nieco bezwiednie głową, no, jednak teraz najbardziej pragnęłam się ogrzać. To też zrobiliśmy po powrocie do obozu, korzystając z ciepła pełnego brzucha i futra innych kotów. Szczęśliwa zamknęłam oczka, pomrukując cichutko do siebie. Co za zabawny dzień, nie mogę się doczekać więcej takich.
Od Piórolotkowego Trzepotu CD. Karasiowej Ławicy
- Mmm...- przyłożył na moment uszy do czaszki, patrząc na siedzącą na gałęzi czarno-białą, przez chwilę masując łapą obolały pysk. - Chyba na ziemi będzie bardziej komfortowo - zauważył z nerwowym uśmiechem. Piękny wstęp do rozmowy.
-Tak więc... - wziął głęboki wdech po siadnięciu, kiedy już wszedł do środka - Pewien czas temu zniknęły z klanu dwa koty - zaczął, próbując dobrać dobrze słowa - I zdaje się, że przyczyny ich zniknięcia są dość oczywiste, a przynajmniej jednej z nich. Nie, żebym jakoś chciał dyskutować na temat w jaki sposób jest u was w rodzinie - naprostował pospiesznie, chociaż zdawało się, że tym zdaniem jeszcze bardziej się wkopał - Jednak uważamy... i najpewniej nie tylko my, że obecne podziały w Klanie Nocy są dość niesprawiedliwe. - zakończył na moment, wbijając rytmicznie pazury w ziemię, raz z jednej, raz z drugiej łapy - Szczególnie widać niepokojące zachowanie u najmłodszych.
- Kontynuuj - zachęciła Srocza młodszego kocura.
- Karaś zwierzyła mi się ostatnio - tu na moment przerwał, by zerknąć na swoje wsparcie siedzące obok - Wspominając o tym, jak Różana Łapa otwarcie nazwała ją plebsem, stwierdzając, że jest nietykalna, że gdy coś, cokolwiek z tym zrobimy, to zostaniemy wyrzuceni z klanu lub zabici, wcześniej obrażając Skrzelikową Łapę tylko dlatego, że jest czekoladowy, co w moim odczuciu, Srocza Gwiazdo, jest zwyczajnym nieporozumieniem. Nie chcę oceniać, nie wiem skąd u Pani to przekonanie, które narzuca reszcie klanu, jednak jest ono bardzo krzywdzące. I ma naprawdę zły wpływ na młodzież. Podobne zachowanie można dostrzec u Mandarynkowej Łapy i chociaż nie doświadczyłem od niej czegoś podobnego, jak Karaś ze strony Różanej Łapy, tak zwyczajnie widać po jej zachowaniu fakt, że podziela myślenie swojej krewniaczki. Wystarczy spojrzeć jakie ma podejście do innych na patrolach. I to nawet nie przez kolor futra, a przez to, że należy do ,,rodziny królewskiej". - tu przerwał na chwilę oddechu, rozkręcając się na dobre i czując, jak powoli chrypnie - W odniesieniu mogę wspomnieć o potraktowaniu Topikowej Głębiny. Nie zasługiwał na coś takiego, nigdy nie zrobiłby nic złego. - tu uniósł na moment ponury wzrok na Srokę - Mamy w klanie też Cuchnącego Śledzia, który nie tylko zachowuje się, jakby był dosłownie męczony przez lata, ale też samo imię jest obraźliwe. W kodeksie wojownika nie ma wzmianki o braku możliwości sprzeciwu przeciwko traktowaniu innych kotów niesprawiedliwie, nie ma też wzmianki o tym, że jakieś koty są lepsze lub gorsze a cała sprawa ciągnie się zdecydowanie za długo, przez co czuć w Klanie Nocy ciążącą presję i jeśli dalej tak pójdzie, nie będzie to miejsce, które większość kotów mogłoby nazwać domem. Podobnie nie rozumiem zezwolenia danego Kruczemu Szponowi i Biedronkowemu Polu, na dręczenie innych kotów ze względu na płeć. - dorzucił już swoje własne ,,ale". Żaden dorosły nie pokwapił się, żeby pomóc mu, jak był kociakiem, prócz Kawczego Serca. Teraz było to zwyczajne wyrzucenie żali ze swojej strony.
- Nie chodzi o to, żeby winić i skarżyć na konkretne koty - odezwała się milcząca dotąd Karasiowa Ławica. - Mandarynkowa Łapa jest młoda, pewnie jeszcze nie do końca świadoma zła, które wyrządza. Za kociaka mówiono nam, że lider sprawuje opiekę nad klanem. Czy naprawdę ty, Srocza Gwiazdo, uważasz koty takie jak my za gorsze niż twoje córki? Nienadające się do niczego? Czy chciałabyś wyrzucić mojego brata z klanu tylko dlatego, że urodził się z kolorem sierści, który ci się nie podoba? To wszystko nie ma sensu i jest niesprawiedliwe! - musiała zrobić przerwę, by ochłonąć i schować pazury, które nieświadomie wysunęła. - Nie rozumiemy. Nie chcemy się zgadzać na dzielenie kotów na lepsze i gorsze z jakichkolwiek powodów - skończyła smutno.
- Rozumiem waszą obawę. Moje wnuczki faktycznie nie powinny tak postępować, jednak nadal są młode, a sprzeczki wśród młodzieży częste - odparła - Co do sprawy Topikowej Głębiny... - wzięła głębszy wdech, unosząc dodatkowo brodę - Jesteś bezczelny mówiąc, że został niesprawiedliwie potraktowany. Mimo zarzutów morderstwa kocięcia i wielkiej rozpaczy mojej córki, zdecydowałam się mu dać szansę i pozostawić go w klanie. Jego koniec nie był naszą winą, a dowodem jego zwykłej bezmyślności. Odnosząc się natomiast do sprawy Cuchnącego Śledzia... Ten zdaje się być usatysfakcjonowany swoim imieniem. Wysuwanie takich wniosków jest bardzo nieuprzejme z twojej strony, Piórolotkowy Trzepocie i może mu jeszcze bardziej zaszkodzić niż pomóc. - przez całą rozmowę wyraz jej pyska pozostawał niezmienny. Podobnie reszta muskularnego ciała, siedziała w bezruchu, górując nad pozostałą dwójką - Dodatkowo, od dawna nie słyszałam żadnych skarg na temat Kruczego Szpona i Biedronkowego Pola. Niestety, nie mogę powiedzieć tego samego o innych kotach...
- Bezczelny - powtórzył z niedowierzaniem, czekając aż ta skończy swój wywód, zaraz potem czując, jak sierść na grzbiecie podnosi się ku górze, a jego samego przepełnia ciepło, spowodowane szybszym biciem serca. Słowo to powtarzało się niczym echo w jego głowie od momentu, kiedy tylko liderka je wypowiedziała. I wraz z tym słowem, w obecnej chwili, nienawidził siedzącej przed nim kotki. Dogłębnie i przejmująco, całe to nieprzyjemne uczucie, niczym wodospad dreszczy, rozeszło się po jego ciele, co gorącej mieszanki dodając nieprzyjemny chłód na grzbiecie. Szczypiący i spinający mięśnie. Właśnie teraz, w tym momencie, byłby w stanie odrzucić wszystkie punkty, jakie nakazuje mu kodeks wojownika. Do tej kotki nic nie docierało. - Nie znaliście Topikowej Głębiny, nawet nie próbowaliście poznać. Został oskarżony, to prawda, ale całkiem bezpodstawnie. Nawet nie próbowaliście stawić się po jego stronie! Twoja córka była zrozpaczona, prawda, ale jej oskarżenie nie miało w ogóle podstawy. Pozwolić zostać? Nawet nie przyjrzeliście się tej sprawie głębiej - wyrzucił z żalem, czując jak drżą mu łapy. Jej córka po prostu oszalała po porodzie, straciła zdrowy rozsądek, wolała w rozpaczy zrzucić winę na pierwszą lepszą osobę, która nie potrafiła wyjść z tego obronną łapą. - Nigdy. Powtarzam, nigdy, nie dopuściłby się czegoś takiego. Kocięta czasem umierają po porodzie z różnych przyczyn. To tutaj, na pewno nie odeszło przez Topika. - Tu przerwał, drgając ogonem, przez chwilę się jeszcze zastanawiając. - A na reakcję na Kruczą jest już za późno. - dodał ciszej. Już się stało, co się miało stać. Fala tej nagminnej nienawiści została przerwana jeszcze większym cierpieniem. Brawo.
- W takim razie powinno się to tyczyć też ciebie, Srocza Gwiazdo. - stwierdził Lotek już całkiem rozzłoszczony, chociaż ton jego głosu zmienił się na przejmująco chłodny, a postawa na nieprzyjemnie spokojną. Przyjął wiadomość o ojcu i Biedronce z zimnym spokojem. Ojciec też nic nie zrobił. Żył w swojej własnej bańce, zostawiając Lotka, który zdążył już wytworzyć swoją i chociaż usilnie trzymał się swojego wyidealizowanego świata, przepełnionego romantyczną wizją natury i przyrody, wszyscy wokół natarczywie w tą bańkę rzucali kamieniami. A tata, w którym szukał oparcia, aktualnie chodzi sobie na pogadanki z kimś, kogo point chciał usilnie unikać. W pierwszej więc chwili uwierzył Sroczej Gwieździe, a w drugiej... czy naprawdę miał powód, by jej wierzyć? Może to jej kolejne zagranie, a może po prostu tata z Biedronką byli włożeni do tego samego patrolu. - I porzucenia uprzedzenia do czekoladowych kotów, które najpewniej skądś się wzięło. I nawet jeśli nie było mnie przy porodzie, znałem Topika. Nie zmienia to faktu, że nic nie z tym nie zrobiliście. A teraz przyszliśmy z czymś, co możecie naprawić. - niemal się nie ruszał, jakby bojąc się, że wypadnie z transu - Więc mamy nadzieję, że poniżające traktowanie zostanie zmienione w przyszłości.
- Zachowania młodzików trudno mierzyć tak samo, jak zachowania w pełni dojrzałych wojowników. Makowe Pole... to osobny temat. Do dziś nie wiemy co skłoniło ją do takich zachowań. Jednak cieszy mnie, że jesteś gotów na dyskusję. Będę wyczekiwać. Zapewniam cię, że nasze sojuszniczki nie gryzą.
Ciebie także to dotyczy, Karasiowa Ławico. Jeśli faktycznie się o niego troszczysz, to obserwuj. Patrz na niego, kiedy jest sam, a także kiedy jest w towarzystwie. Teraz możecie odejść.
- Do zobaczenia - rzucił dość sucho, zastanawiając się, czy jego ton nie sprawi mu kłopotów i czy przypadkiem nie przesadził, więc chwilę potem już nieco lżej dodał - Przyjdę również, jeśli usłyszę o kolejnym ,,plebsie", rzuconym z ust jakiegokolwiek kota.
- Żegnaj, Srocza Gwiazdo - odezwała się jeszcze Karaś, kiedy ogon Lotka zniknął za szczeliną. Dopiero kiedy wyszli na zewnątrz, kocur mógł poczuć jak bardzo brakowało mu powietrza i jak bardzo ściśnięte miał gardło. Stanął na moment, patrząc na swoje łapy w śniegu, po czym sztywnym krokiem skierował się ku wyjściu, słysząc przygłuszone przez szum w głowie kroki Karaś. Dopiero gdy wyszli i upewnił się, że nikogo wokół nie ma, spojrzał w stronę szylkretki, cały zapłakany. Miał dość. Było tego zdecydowanie za dużo. Za dużo stresu, za dużo nerwów i po co to wszystko?
- Nie zrozumiała - rzucił z żalem, przez nagromadzone łzy widząc jedynie rozmyty obraz przed sobą. Trząsł się, próbował powrócić do normalnego oddechu, powtarzając w głowie, że nic się nie stało. Kilka głębokich oddechów. Usiadł. Czuł się otępiały. - Karaś... ona nic, kompletnie! - przecierał łapą oczy, z nawracającą złością - Czemu ona nic nie rozumie! Co w tym takiego trudnego? Wystarczy być chociaż odrobinę otwartym, odrobinę! Ze swoimi wnuczkami pewnie też nic nie zrobi, bo w końcu zostały jej tylko te lepsze, nie? - Przetarł nos, dając sobie spokój z oczami, które zamieniły się w źródło wodospadu.
Od Karasiowej Ławicy CD. Piórolotkowego Trzepotu
– Karasiowa Łapo. Czy przysięgasz bronić Klanu Nocy, nawet za cenę własnego życia? – zapadło pytanie przywódczyni.
Klan Nocy był jej rodziną. Krabik, Skrzelik, rodzice, ciocia i kuzynostwo, Piórolotek… Ich wszystkich zamierzała bronić i wiedziała, że byłaby w stanie dla nich wiele poświęcić.
– Obiecuję – odparła pewnym głosem.
– W takim razie, w imieniu Klanu Gwiazdy nadaję ci wojownicze imię. Od dziś będziesz znana jako Karasiowa Ławica. Gwiezdni podziwiają cię za twą zwinność i determinację i witają cię w szeregach naszych wojowników – Srocza Gwiazda zakończyła ceremonię, a wszędzie wokół rozbrzmiało skandowanie nowego imienia Karaś. Po chwili do skandowania dodano imiona Skaczącej Cyranki i Kazarkowej Śpiewki, a gdy Karaś dołączyła do kuzynek ich rodzina rzuciła się z gratulacjami. Czuła wzruszenie i prawdziwe szczęście. Karasiowa Ławica, jak pięknie… Udało im się, zostały wojowniczkami, jej ojciec był z niej taki dumny, i matka tak samo… Przymrużyła oczy, dziękując za wszystkie gratulacje. Gdy jej siostra podeszła, w pierwszej chwili poczuła strach. Co jeśli Krabowa Łapa będzie miała jej za złe, że została mianowana wcześniej? Szylkretka uśmiechnęła się do niej trochę krzywo:
– Nie czuj się taka pewna siebie, już za chwilę cię dogonię – wymruczała, ocierając się lekko o siostrę. – Gratulację, Karasiowa Ławica nie brzmi aż tak źle, jak na to, że mogłaś zostać… Karasiowym Odorem.
Zaśmiała się. Cieszyła się, że siostra nie trzyma do niej urazy.
Chwilę później, gdy i ona sama pogratulowała Kazarce i Cyrance, mogła w końcu puścić się biegiem w stronę swojego mentora. Stał z boku, patrząc na nią z dumą, tak jakby sam czekał, aż w końcu znajdzie dla niego chwilę.
–Piórolotkowy Trzepocie! Piórolotkowy Trzepocie! – Zawołała już z daleka. – Słyszałeś, słyszałeś? Karasiowa Ławica, to takie piękne imię! – Obkręciła się w miejscu kilka razy, a w jej oczach błyszczała czysta radość i ekscytacja. – Jestem wojowniczką, naprawdę!
– Sam nie mógłbym wymyśleć lepszego, jest śliczne! – przyznał uśmiechając się promiennie z błyskiem dumy w oczach. – Brzmi jak połyskujące dzięki światłu księżyca w nocy łuski ryb – przyznał. – Niemal jestem w stanie je usłyszeć!
– Bardzo mi się podoba! Wciąż ledwo mogę w to uwierzyć, muszę znaleźć sobie jak najlepsze miejsce w legowisku wojowników – rozmarzyła się. – Ale śmiesznie będzie znowu spać obok mamy, mam nadzieję, że Krabik i Skrzelik szybko do nas dołączą… – zmartwiła się odrobinę, spoglądając w stronę rodzeństwa.
– Jestem pewien, że nie zajmie im to bardzo długo czasu, w końcu to twoje rodzeństwo, nie? A skoro skończyłaś trening to oni również na pewno wszystko ogarną i dostaną na koniec ładne imiona. – stwierdził delikatnie kołysząc ogonem. - No, może nie ładniejsze od twojego.
Wyszczerzyła się w uśmiechu na ostatnie słowa.
– Ale… To, że jestem teraz wojowniczką, nie oznacza, że nie będziemy razem chodzić na patrole prawda?
– Pfft, teraz to dopiero będziesz chodzić na patrole - były mentor Karaś rzucił machnąwszy łapą. - Codziennie na jakiś więc jestem pewien, że trafimy na siebie więcej niż raz. Z resztą, na pewno za jakiś czas dostaniesz swojego ucznia, więc nawet jeśli, to nie będziesz chodzić sama.
– Ucznia… – powtórzyła z podziwem. – Ojejku… – westchnęła. – Ale cieszę się, naprawdę się cieszę. Dziękuję bardzo! Byłeś najlepszym mentorem pod słońcem!
Uśmiechnęła się po raz ostatni i śmignęła z powrotem do rodziny. Już niedługo ona, Kazarkowa Śpiewka i Skacząca Cyranka miały rozpocząć czuwanie.
Miała wrażenie, że po ceremonii wojownika czas jakby przyśpieszył. Piórolotkowy Trzepot miał rację, gdy ostrzegał ją, że dopiero teraz zaczną się prawdziwe patrole i obowiązki. Wypełniała je jednak sumiennie i z radością. Odkryła jak cudowna jest możliwość wychodzenia samemu poza obóz, z czego nie bała się korzystać – uprzedzała oczywiście zawsze, gdzie mniej więcej się udaje, jednak możliwość udania się na dodatkowy patrol łowiecki samemu była dla niej prawdziwym smakiem wolności. Z nadpobudliwości bowiem nigdy nie wyrosła i czasem ciężko było jej wysiedzieć w obozie nawet mimo chłodu na zewnątrz. Zresztą, w porównaniu do pamiętnej zeszłorocznej Pory Nagich Drzew było dużo cieplej, a i zwierzyny nie brakowało na tyle, by zaczęli głodować. Nieszczęśliwe pasmo wypadków w Klanie po śmierci Wirującej Lotki zdawało się przerwać. Zmarł jedynie Trzcinowa Sadzawka, jednak z uwagi na jego wiek nie było to szczególnie dziwiące. Odszedł we śnie, bez większego bólu. Do legowiska wojowników dotarła Krabowe Paluszki, a Karaś nie mogła ukryć dumy ze swojej siostry, która ukończyła trening ucznia i widocznie odżyła po uwolnieniu się od towarzystwa Kruczego Szponu. Mentorka nigdy nie wpływała dobrze na Krabik, również Karaś się jej bała, obie cieszyły się więc, że ten okres mają już za sobą i mogą spędzać razem więcej czasu.
Srocza Gwiazda zaproponowała Karaś własnego ucznia, co w pierwszej chwili kompletnie zszokowało kotkę. Bulwiasta Łapa był… Spokojny i posłuszny. Słuchał się Karaś, jeszcze chętniej swojej własnej siostry i nie sprawiał żadnych problemów. Kotka miała nadzieję, że uda się jej mimo wszystko wyciągnąć z kocurka trochę więcej zdecydowania i odwagi do posiadania własnego zdania, którego zdecydowanie mu brakowało. Mimo to był całkiem uroczym uczniakiem, chciał dobrze dla wszystkich i nie rozumiał niektórych problemów klanu Nocy takich jak dyskryminacja czekoladowych. To jednocześnie rozczulało Karaś, jak i bolało, gdyż przypominało o sprawie, wobec której była tak naprawdę bezradna. Płotka, jedna z córek Wirującej Lotki zdawała się być teraz punktem kulminacyjnym wszystkich sporów. Srocza Gwiazda odebrała jej prawo bycia księżniczką, wykluczając z własnej rodziny. Po śmierci karmicielki, o Płotkę starała się dbać Kawcze Serce, chroniąc ją na ile była w stanie. A potem obie zniknęły.
To było nagłe i odcisnęło się mocno na całej rodzinie. Wierzyli, że obie kotki znalazły dla siebie lepsze miejsce i nic im nie jest, jednak widać było, jak Cyranka i Kazarka cierpiały po utracie matki. Już nie wspominając o wyraźnie przygnębionej Księżycowym Blasku. A Karaś nie rozumiała. Tak jak nie rozumiała zawsze, gdy działo się coś złego. Znów nie mogła sobie poradzić z własnymi myślami i niesprawiedliwością tego, co działo się w klanie. Znów słyszała komentarze o Skrzelikowej Łapie, o tym, że jest dziwny i niebezpieczny, bo urodził się z brązowym futrem. Znów czuła tą frustrację i bezradność, bo chciała coś zrobić, ale nie mogła – bo była tylko plebsem, kimś kto nie zajmie nigdy ważnej pozycji w Klanie, bo Srocza Gwiazda zadecydowała, że tylko jej własna rodzina ma do tego prawo. A po niej liderką miała zostać Tuptająca Gęś, która jeszcze chętniej traktowała inne koty gorzej i Karaś ta wizja zaczynała przerażać.
Komu jeszcze mogła się wygadać? Komu ufać, kto mógł ją rozumieć, zwłaszcza teraz, po utracie Kawczego Serca? Znała odpowiedź, gdy zobaczyła byłego mentora, kończącego posiłek w samotności.
– Piórolotkowy Trzepocie! Piórolotkowy Trzepocie! – Karaś szybko ruszyła w jego stronę, machając niecierpliwie ogonem. – Piórolotkowy Trzepocie, chodź ze mną na patrol.
Kocur nie wydawał się zachwycony tym pomysłem.
–Chcesz się gdzieś konkretnie wybrać? – spytał.
Chociaż wpierw widać było, że musiał się zastanowić nad tym, czy chce się ruszać z miejsca, w końcu wstał i ruszył w raz z nią do wyjścia.
– Zapolować, porozmawiać – widać było, że jest przejęta i mówi dość poważnie. – Nie musimy iść daleko.
– Jasne – odezwał się jedynie, nie patrząc na Karaś.
W milczeniu szła przodem, chcąc jak najszybciej wydostać się poza obóz. Odezwała się dopiero, gdy znajdowali się kilka króliczych susów od wejścia:
– Czy wiesz co stało się z Kawczym Sercem? I Płotką?
– Klan Nocy ma kiepskie nastawienie do czekoladowych kotów – stwierdził bezbarwnym głosem, jakby to miało wszystko wyjaśniać. – Nie wiem skąd to nastawienie, podobnie było z Topikiem – dodał, spuszczając uszy po bokach. - A Kawcze Serce... dużo przeszła.
Spojrzała na starszego kocura.
– Nie lubię tego, nie rozumiem… – miauknęła, a w jej głosie słychać było kroplę rozpaczy. – W kodeksie wojownika nie ma nic o wyrzucaniu czekoladowych kotów z klanu! Ani o tym, że jedna rodzina ma być lepsza od pozostałych… Skrzelik też już słyszał zbyt dużo komentarzy, których nie powinien był – stanęła w miejscu kuląc się w sobie. – Co jeśli to on będzie następny? Dlaczego Srocza Gwiazda robi to wszystko? Chciałabym rozumieć, ale nie potrafię, naprawdę…
– Bo to naginają. Widziałaś, jak się obnosi z tym Mandarynkowa Łapa? – spytał, pozwalając emocjom opuścić jego ciało, zatrzymując się, gdy zobaczył jak Karaś przystaje. - A przecież to jeszcze kocię, czuję się wokół niej prawie tak samo niekomfortowo jak przy Biedronkowym Polu. Nie mogę uwierzyć, że nikt nie widział, jak zachowywała się Makowe Pole, jak traktowała niektóre koty. I może tutaj nie ma czego rozumieć – dodał przyciszonym głosem, spuszczając wzrok na ziemię. - Może coś się po prostu, kiedyś zdarzyło, a my tego nie potrafimy pojąć. Myślę, że nie chcę pojmować. Wszystko to jest... brzydkie. Sam wątek zdaje się mnie oblepiać czymś przykrym. Wszystkich, którzy to widzą – zadrżał nerwowo. - A Skrzelik jest jednym z lepszych kotów, jakie znam.
Przez chwilę oboje milczeli. Piórolotkowy Trzepot musiał uspokoić rozedrgane przykrymi wspomnieniami emocje, a Karasiowa Ławica nie chciała wymagać od niego mówienia o przykrych sprawach więcej, niż to potrzebne. Wiedziała, że dużo przeżył, Klan Nocy tracił zbyt dużo kotów.
– Dziękuję… – miauknęła smutno, ale w jej głosie zabrakło przekonania. – Czy naprawdę nie da się z tym nic zrobić? Różana Łapa też… Nie tylko wobec czekoladowych, mnie nie znosi chyba za sam fakt, że nie należę do rodziny królewskiej – wyznała. – A niedługo ma być naszą medyczką… Wszystkie ważne stanowiska mają objąć osoby, które traktują inne koty w taki okropny sposób, uważają je za gorsze od siebie z dziwnych powodów… Podobno rozmowa rozwiązuje problemy, ale myślę, że gdybym chciała iść powiedzieć Sroczej Gwiaździe wszystko, co tłucze mi się w głowie, to moja własna mama ukatrupiła by mnie zanim zdążyłabym się przekonać na własnym futrze, że głos zwykłego plebsu nic nie znaczy – zacytowała zasłyszane kilkakrotnie słowa z gorzkim uśmiechem.
Na słowa podziękowania point jedynie stworzył na pysku coś w rodzaju niezbyt udanego uśmiechu, ściskając wargi w niemym zrozumieniu.
– Różana Łapa? – powtórzył. Nie rozmawiał z kotką zbyt dużo, praktycznie wcale, jeśli nie musiał, nawet się nie witał, mógł więc nie być świadomy jej przytyków w stronę innych uczniów. A na wzmiankę o ,,plebsie", uszy już całkiem przywarły mu do czaszki. - Klan tego nie widzi, czy po prostu się boi - rzucił pod nosem pytanie owiane retoryką. – Może... może warto spróbować. W końcu to nie tylko my, prawda? Powinniśmy mieć jakiś głos w tej sprawie... Klan powinien być wspólnotą – rzucił z goryczą, chociaż zdawało się, że sam tracił w to wiarę. – A obecnie niczym nie przypomina czegoś, o czym opowiadano nam w żłobku.
– Róża doczepia się do innych uczniów… Oczywiście, że dla Skrzelika jest niemiła, ale ja też dostałam, że jestem głupia, nawet bym się na żadną ważną pozycję nie nadawała, a jeśli będę się jej czepiać za obrażanie brata to wylecę z klanu wraz z rodzicami i generalnie to nas zabiją, bo jest księżniczką i jest nietykalna – westchnęła, kończąc wątek Różanej Łapy. – Nie wiem kto, to tylko jej słowa. Ale przyznaję, że to ja zaczęłam ten spór. To znaczy ona, obrażając Skrzelika. Ja go broniłam, oczywiście. No ale wciąż, to przyszła medyczka – zwiesiła głowę, jednak po chwilii podniosła ją z powrotem, patrząc na mentora. – Myślisz, że to miałoby sens? Co w ogóle możnaby powiedzieć, od czego zacząć…? Dyskryminowanie czekoladowych kotów jest złe, przestańcie? Nie brzmi zbyt dobrze…
– Przecież nie mogą nas tak zwyczajnie wyrzucić z klanu, czy zabić, bo próbujemy wytknąć niesprawiedliwość. Z resztą, dobrze zrobiłaś – rzucił ze złością słysząc jej słowa, chociaż oboje zdawali się nie być już pewni, co mógłby zrobić ich własny klan. - Można pomyśleć, przewertować kodeks wojownika... ewentualnie improwizować. I najlepiej na początku porozmawiać na osobności ze Sroczą Gwiazdą. Chyba... chyba mógłbym to zrobić.
W oczach Karaś zaświecił się błysk nadziei.
– Mogę iść z tobą – oznajmiła zdecydowanym tonem. W tym była dobra, w działaniu, nie siedzeniu i rozmyślaniu, co można by zrobić, by poprawić świat. Chociaż z drugiej strony… – Chyba, że uznasz, że jest zbyt duże ryzyko, że palnę coś niewłaściwego, nie myśląc – dodała, patrząc w bok. Czym innym było samo działanie, czym innym tak delikatna sprawa. A ona zachowywała się czasem ciut impulsywnie.
– Chodź ze mną – odpowiedział niemal bez namysłu. – Samemu się jednak trochę boję, Srocza Gwiazda jest straszna - dodał z dość skołowanym uśmiechem.
Pokiwała głową, myśląc co najlepiej powiedzieć, a czego unikać.
Od Myszołowa CD. Betelgezy
Od Obsmarkanego Kamienia CD. Modliszki (Modliszkowej Łapy)
Od Krogulca CD. Agresta
Od Piórolotkowego Trzepotu do Mandarynkowej Łapy
- Byłoby łatwiej nazbierać ciepłą porą czegoś, czym się żywią i rozsypywać teraz, jestem pewien, że byłoby ich więcej - W końcu wybrał. Zagadał przyjaźnie, podchodząc i patrząc za znikającym zwierzątkiem. Nie wiedział, z czym się spotka. Z prychnięciem, przyjaznym potwierdzeniem? W końcu sytuacja nie była kolorowa, a nim kierowała chęć bliskości z innym kotem. Nawet, jeśli nie był on najwyżej na jego liście zainteresowań.
- A czym one się żywią?- zapytała, najpewniej starając się nie wykrzywić pyska.
- Zazwyczaj jakimiś ziarenkami, drobnymi robaczkami, muszkami - wyliczał, oczami uciekając gdzieś w bok, żeby lepiej sobie wszystko zobrazować - Chociaż zdaje mi się, że z ziarnami byłoby najłatwiej, wątpię, żebyśmy specjalnie mieli zbierać muszki i robaczki i trzymać je przez ten cały czas w obozie. - Uśmiechnął się pod nosem na samą myśl o tym niezbyt udanym planie. Szybko by umarły i mieliby cmentarz dla robaczków.
- To następnym razem nazbieramy ziarenek - odpowiedziała strzepując ogonem.
- Można też poprosić Klan Klifu o kilka - zaproponował - Podobno mieszkają obok całego łana ze złotymi kłosami.
- A znasz kogoś z Klanu Klifu żeby nam dali?- zapytała zaciekawiona.
- Jest taka jedna kotka, z którą zamieniłem kilka słów na zgromadzeniu, wydawała się miła, więc może dałoby się ją poprosić o kilka ziaren? - zaproponował z zadowoleniem. Co prawda dawno jej nie widział, ale miał nadzieję, że przez ten czas nie zmieniła się jakoś diametralnie.
- Może - odpowiedziała sceptycznie.
- Jestem pewien, że się zgodzi - dorzucił już pewniej - No, ale to dopiero w ciepłą porę... Potrzebujesz pomocy w polowaniu? - spytał po chwili z czystej grzeczności. Mimo wszystko, to wciąż ledwo wyrośnięte kocię, prawda? - Czy może już wracasz?
- Wolę nie wracać z pustymi łapami- oznajmiła, na co kocur kiwnął wesoło głową.
- Chcesz upolować coś konkretnego?
- Nie, po prostu coś.
- Dobrz~ Możemy pójść bliżej drzew, co ty na to?