BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Po klanie rozeszła się kontrowersja, związana z wprowadzeniem władzy dziedzicznej, jednak jak na razie nikt nie ośmielił się wyraźnie sprzeciwić. Wojownicy są nieco przybici także ostatnimi nieszczęśliwymi wydarzeniami związanymi ze stratą kilku członków Klanu Nocy. Należy do nich między innymi jedna z córek Sroczej Gwiazdy, Wirująca Lotka, która przez komplikacje poporodowe i wycieńczenie opuściła świat żywych, trafiając tym samym do Klanu Gwiazdy. Pozostawiła jednak po sobie czwórkę córek, które teraz stały się oczkiem w głowie wielu wojowników, a szczególnie ich najbliższej rodziny.

W Klanie Wilka

Znika coraz więcej kotów. Rozpoczęte nagłą śmiercią Chłodnego Omenu przez uderzenie piorunem, zmartwienia wilczaków jedynie się piętrzą. W ciągu zaledwie jednego sezonu ich klan nawiedziło wiele nieszczęść, nie tylko pod postacią śmierci, ale także innych zdarzeń, jak chociażby nagły atak dzika na obóz Klanu Wilka, podczas którego życie stracił Mroźna Łapa. Wojownicy zdają się sami siebie wybijać, mimo, iż nie wszystko jest mówione na głos, a dużo spraw kończy zamiecionych pod ogon. Żeby tego było mało, coraz więcej kotów choruje, a Zaranna Zjawa staje w ogniu krytyki niezadowolonych z jej medycznych umiejętności pobratymców.

W Owocowym Lesie

Do społeczności niespodziewanie powrócił Agrest wraz ze swoją córką Mirabelką i zarządził uroczystość z tej radosnej okazji. Polegała ona na spędzeniu dnia wraz ze swoimi bliskimi przy upolowanym posiłku. Po przyjęciu spędzonym w miłej atmosferze, uczestnicy wrócili do obozu w oczekiwaniu. Wówczas przywódca ogłosił rezygnację ze stanowiska i wyjawił powód swojego zniknięcia, deklarując chęć dołączenia do starszyzny. Świergot na te wieści zarządziła głosowanie na przyszłego lidera Owocowego Lasu pomiędzy dwoma obecnymi zastępcami. Większość uprawnionych oddała swój głos na Daglezjową Igłę, tym sposobem desygnując ją na nową przywódczynię. Na miejsce zastępcy została wyznaczona Sadzawka. Przyszłość Owocowego Lasu nareszcie wydaje się być bezpieczna.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Wilka!
(trzy wolne miejsca!)

Miot samotników!
(dwa wolne miejsca!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Pojawiła się nowa zakładka z Cechami Specjalnymi i Mutacjami! Aby dostać się do niej, należy wejść w zakładkę "Maści - pomoc". | Odnowiona strona ze słownikiem wojownika już zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 30 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

26 czerwca 2024

Od Gęgawy

Przez parę ostatnich księżyców Gęgawa czuł się jak duch. Nigdy nie zawarł długiej, bliskiej przyjaźni. Miał jedynie rodzinę – rodzinę, powoli się od siebie odsuwała. Kiedyś z Bryzą i Świergot byli nierozłączni, trzymając się ze sobą na każdym kroku. Teraz te beztroskie chwile były jedynie wspomnieniami. Dorośli, każdy poszedł inną ścieżką, a na ich grzbiety spadły ważniejsze rzeczy niż zażyłe relacje z rodzeństwem. Mieli własnych partnerów, jego brat nawet syna. Gęgawa nie był już dla nich najważniejszy. 
Zwiadowca leżał obok chłodnego legowiska Łuski, które było puste, choć niebo przybrało już smolistą barwę. Znów się przepracowywała, pomyślał, cicho wzdychając. Położył łapę na swoich łapach, okrywając się ogonem.
To posłanie nie należało kiedyś do jego partnerki. Kiedyś posiadała je jego najdroższa, najbliższa przyjaciółka, z którą mógłby spędzić każdy moment. Spojrzał w stronę sterty suchego mchu, wspominając, jak dopiero się tu przenieśli. W jego głowie pojawiały się dziesiątki, o ile nie setki obrazów, jakie przedstawiały ich długie rozmowy, psotne kawały, wspólne polowania, patrole, nawet stoczone z drapieżnikami walki. Dzielenie się językami, posiłki we dwoje przy stercie ze zwierzyną... To, co było między nimi dziś, już nie było tym samym, co kiedyś.
Zupełnie tego nie rozumiał – co poszło nie tak? Dlaczego partnerstwo, które wszystkich innych zbliżało do siebie nawet bardziej, w ich przypadku ich oddaliło? Dlaczego czuł dyskomfort za każdym razem, kiedy ktoś mówił o nich jak o parze, sugerując zarezerwowane dla partnerów uczucia czy zachowania? Skoro ją kochał, dlaczego było to dla niego jak narzucona presja i powinność? 
Czyżby nigdy jej naprawdę nie kochał? Czyżby miał niezdolne do miłości, łasicze serce?
Rozległ się szelest. Cichym susem Łuska wskoczyła na gałąź, a następnie lekkim krokiem przeszła, by usiąść na swoim legowisku. Gęgawa słyszał jedynie miarowe oddechy śpiących towarzyszy i odgłos przejeżdżania szorstkim językiem zwiadowczyni po własnej piersi. Zdawało się, że nie zauważyła w ciemności jego szeroko otwartych oczu.
— Jak ci minął dzień? — zapytał cicho, ujawniając kotce, że nie spał. Przesunęła na niego wzrok z mytej łapy, którą powolnie opuściła i podwinęła pod ciało. — słonko? — dodał i choć starał się brzmieć ciepło, to słowo z trudem przeszło mu przez gardło.
— Dobrze. 
Cisza dzwoniła im w uszach. Tylko Gęgawa słyszał w głowie płacz z tęsknoty za żywą rozmową, jaka kilkadziesiąt księżyców temu zbudziłaby obóz. Teraz zmieniła się tylko w tą głuchą, bolesną ciszę.
— Późno wróciłaś. Większość kotów już śpi — zauważył, wskazując końcówką ogona na pogrążoną we śnie Gruszkę, która cicho chrapała, nieraz grymasząc się i szepcząc coś pod nosem.
— Byłam na polowaniu. Owocowy Las się sam nie nakarmi — westchnęła, moszcząc się wygodniej na mchu.
— Często zasypiam bez ciebie. Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
— Tak — odparła krótko, przesuwając wzrok z czarnego w oddal. Przed nimi roztaczał się jedynie mrok.
— Powinniśmy spędzić ze sobą więcej czasu, Łusko — miauknął cicho. W jednej chwili chciał powiedzieć jej wszystko, co leżało mu na sercu od tak dawna – otworzył pysk, ale nie wyszedł z niego żaden dźwięk. Czuł się wewnętrznie zatrzymany, jak gdyby jakaś nieznana mu siła nie pozwalała mu się zwierzyć. Nie był w stanie. 
— Przepraszam, ale czy możemy porozmawiać jutro? — ziewnęła Łuska, chowając pysk między swoimi łapami. — Jestem bardzo zmęczona.
— Oczywiście — odparł, pogrążając ich w zupełnej ciszy. Chciał przysunąć się do kotki, która leżała tak blisko, a zarazem tak daleko, lecz ich legowiska dzieliła przepaść pomiędzy gałązkami. Kocica zakryła jeszcze ciało ogonem, kryjąc się przed zewnętrznym światem. — Dobranoc — miauknął jeszcze, niemal bezgłośnie. Był pogrążony w bólu, którego nie chciał pokazać. Przyjaźń, jaka między nimi niegdyś kwitła, zamieniła się w obrośnięte bluszczem zgliszcza. To była tylko ruina, na którą patrząc można było jedynie wyobrazić sobie, jak wyglądała w czasach jej świetności. Gęgawa spojrzał się na kotkę raz jeszcze. Wyglądała tak spokojnie i błogo.
— Dobranoc — odszepnęła, pogrążając się we śnie.

25 czerwca 2024

Od Diamenta CD. Turkawki

Zadowolony patrzył, jak jego kocię bryka wesoło i turla się w liściach. Zamruczał z rozbawienia na ten widok. Po chwili srebrny kocurek podszedł bliżej ojca i go przytulił. Starszy z czułością odwzajemnił gest, rozkoszując się ciepłym zapachem synka.
- Tato? Gde mama? – spytał nagle Turkawka.
Rodzic kociaka znieruchomiał. Jego umysł zasnuły przygnębiające myśli. Ponownie poczuł rozdzierający ból w sercu. Nie mógł się pogodzić z zaginięciem partnerki. Ostatnimi nocami ciągle mu się śniła. Nie potrafił przestać o niej myśleć. Tak bardzo za nią tęsknił. Nie chciał o tym rozmawiać. Wciąż był pogrążony w żałobie. Jednak musiał w jakiś delikatny sposób przedstawić sytuację dziecku.
- Nie ma mamy – miauknął kocur drżącym głosem.
Tak było najlepiej. Jego kociaki musiały się od małego nauczyć, że nie mają drugiego rodzica i że już nigdy nie zobaczą Pliszki. Na razie to musiało im wystarczyć. Jak trochę podrosną i będą wiedziały, że nie da się tak po prostu zniknąć, znowu zaczną go wypytywać. Wiedział o tym. Turkawka musiał wyczuć rozpacz w głosie ojca, bo popatrzył na niego z mieszaniną zaciekawienia i lekkiego niepokoju. W dodatku pewnie trudno było mu przyswoić świadomość o zniknięciu matki.
- Jak to? – spytał, przekrzywiając główkę.
Diament strzepnął ogonem poirytowany. Smutek w jego umyśle przerodził się w złość. Ledwo się powstrzymywał od nakrzyczenia na malucha. Razem z Pliszką planowali podróże, ale urodziły się kociaki. W końcu zdecydowali, że muszą poczekać, aż te podrosną. Ale… teraz było już za późno. Liliowa zaginęła. Ich miłość nie trwała długo. Kocur westchnął.
- Wracaj do szopy – miauknął stanowczo.
Turkawka spojrzał na niego zaskoczony, ale po chwili zdziwienie w jego oczach zmieniło się w buntowniczość. Stanął pewnie na szeroko rozstawionych łapkach i dumnie wypiął pierś do przodu. Lekkim machnięciem głowy odrzucił grzywkę, która wpadała mu na oczy i zasłaniała widok.
- Cemu? – spytał wyraźnie zdenerwowany.
Futro na grzbiecie Diamenta się najeżyło. Jeszcze tego mu brakowało. Kłótni z niesfornym kociakiem, który najwyraźniej nie rozumiał prostego polecenia jak „wracaj do szopy”. Wziął kilka głębokich wdechów, aby się uspokoić.
- Jest już późno. Opowiem wam jakąś historyjkę – zaproponował łagodnie kocur.

***
następnego dnia
Diament zdążył wrócić z polowania z wiewiórką w pysku, kiedy kociaki zaczęły już wstawać. Turkawka przeciągnął się na posłaniu i ziewnął. Kiedy zobaczył ojca ze zwierzyną w pysku, jego oczy zalśniły.
- Hej, mały – miauknął kocur, podchodząc bliżej. – Proszę, to śniadanie dla was.
Popchnął wiewiórkę w stronę swoich dzieci i usiadł przed nimi, owijając ogonem łapy. Kiedy już kociaki się posiliły, Turkawka podszedł bliżej do niego i wtulił się w długie futro ojca.
- Pobawimy się, tatusiu? – spytał proszącym głosem.
Diament namyślał się przez chwilę, aż w końcu pokiwał powoli głową.
- Tak, oczywiście. Jak chcesz, możemy wyjść poza ogród, co ty na to? Tylko nie będziemy tam zbyt długo i raczej będziemy się trzymać blisko bazy, dobrze? – zaproponował, a potem zlustrował wzrokiem kociaka. – Ale to za chwilkę. Na razie musisz się umyć. Masz strasznie potargane futerko.
Zdecydowanie nie chciał, aby jego dzieci wyrosły na nieschludne koty. Wolał, aby się dobrze prezentowały. Diament zawsze twierdził, że dobry wygląd to podstawa i tego między innymi chciał nauczyć kociaki.

<Turkawka?>

Od Topielcowego Lamentu CD. Cisowej Łapy

Przejmująca pustka ziała mu w głowie, jak i w sercu. Dalej nie mógł się pozbierać po kolejnej "kłótni" jego i Cisowej Łapy, a sam nie był w stanie zebrać się na przeprosiny. Śnieg zmieszany z wodą chlupotał mu pod łapami, gdy nerwowo dreptał po obozie tam i z powrotem. Jednak w końcu po chwili rozmyślania wszedł do legowiska medyka, oczywiście pod głupim pretekstem.
- Jak się miewa Biała Łapa? - powiedział cicho, tak naprawdę mając kotkę głęboko w dupie. Uraza do tegoż osobnika z jego strony była niebywale głęboka. Jak śmiała rozsiewać te idiotyczne plotki?
Niebieska szylkretka na odgłos łap odwróciła się przodem do wejścia do legowiska medyków.
- Ma się dobrze - odparła chłodno, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty marnować na niego czasu. - Czy coś ci dolega? - dodała jednak szybko i zamiotła nerwowym ruchem ogona podłoże.
- Z tego co wiem, to nie - odpowiedział ostrożnie, lustrując ją wzrokiem. Nie bawiły go różne wyciągnięte z palca gadki szmatki, był dość prostolinijnym kotem. Preferował więc natychmiastowe przechodzenie do konkretów, ale kotka najwyraźniej nie chciała dziś z nim współpracować.
Zerknęła ukradkiem na Zaranną Zjawę, po czym przytruchtała do niego dyskretnie i strzepnęła uchem.
- W nocy w obozie - szepnęła, praktycznie nie otwierając pyska z wiedzą, że niedaleko niej znajdowała się kotka wyczulona na najlżejszy dźwięk.
Przechylił w niemym zapytaniu łeb i zamrugał żółtymi oczami.
- No dobrze - odpowiedział. Jego ciało skierowane było już ku wyjściu, jednak jego łeb nadal szukał czegoś z tyłu. W końcu zirytowany strzepnął głową, zwrócił wzrok ku widocznemu przez tunel stosowi zwierzyny, wyszedł z legowiska i naraził się na działanie światła dziennego.

***

Zdążył już wyjść z legowiska wojowników, jego wzrok błądził od jednej sosny do drugiej. Krajobraz był dość ponury, spowity brudną bielą... Ale nie przyszedł tu, by podziwiać widoczki. Kątem oka zauważył Cisową Łapę, więc po cichu podbiegł do niej truchtem.
- I jak? O co chodzi? - szepnął zaniepokojony. Nie cierpiał niewyjaśnionych ani jednym słowem spotkań.
- Chciałeś ze mną pogadać, nie mogę ciągle wychodzić z legowiska medyka, przecież to moja praca - westchnęła. Choć nie dziwił się jej... Potrafił być roztrzepany i nie myśleć jasno.
- Aaaa... - odpowiedział jej zawstydzony. - Rzeczywiście.
Westchnęła KOLEJNY raz. To było jedno z tych westchnięć, które Topielec często u niej słyszał od kiedy się znali. Miało ono przekazywać informację typu „Ty mysi móżdżku, nie zadawałabym się z tobą, ale cię lubię, więc czego chcesz?”. Spojrzała na niego, jakby sugerując, żeby zaczął rozmowę.
- Jak układa ci się przyszłość w roli medyka? - zapytał, nie mając pomysłu na bardziej kreatywne pociągnięcie rozmowy.
- Co masz na myśli?- zapytała.
- Czy bardziej się przyzwyczaiłaś do bycia medykiem? - sprostował, nie ukrywając, że przewrócił oczami. Czy naprawdę zaczynał już mówić w języku dwunożnych?
Spojrzała na niego ostro.
- Wiesz, nigdy nie uczyłam się na wojowniczkę, więc tak. A do tego nadal nie mam wystarczająco czasu, by poprosić Zaranną Zjawę o te treningi - wycedziła. Najpewniej miała ochotę dać mu teraz po pysku, nie zdziwiłoby go to.
- To świetnie - odpowiedział spokojnie, mając nadzieję, że utrzyma się w tej świętej równowadze do końca rozmowy. Zaciskał z całej siły zęby, jakby to miało pomóc w utrzymaniu w sobie złości.
Głośno westchnęła i napuszyła swoją jedwabistą, niebieską sierść poprzetykaną kolorem kremowym. Jej bursztynowe oczy wyrażały niedowierzanie.
- I tylko tego chciałeś? Tylko dlatego stałam tam dłużej na granicy? Tylko po to nocą wymknęłam się ze swojego legowiska, przez co jutro będę niewyspana?! Przez takie coś?! - wybuchła, ale nadal mówiła szeptem. Odwróciła głowę w bok, nie patrząc się wyraźnie na nic. - Dlatego się już nie spotykamy, nie rozumiesz tego, że ja też mam życie!
- A może i nie?! - krzyknął. Panowanie nad sobą było jego kiepską stroną... W sumie od małego tylko z tą różnicą, że kiedyś trzymał się na uboczu. Unikał kontaktów. A teraz... Co? To nie był on. Nie ten, którego tak dobrze znał... - Może byś raczej pomyślała, że chciałem cię gdzieś zaprosić, ale nie umiem rozpoczynać rozmów?! - wrzasnął, a jego klatka piersiowa zaczęła gwałtownie unosić się i opadać od wysiłku. Dyszał tak mocno, że z łatwością dało się usłyszeć jego oddech.
W blasku księżyca widać było przez chwilę, jak łzy błyszczą się srebrem w jej oczach. Przez chwilę... Bo potem wstała, odwróciła się do niego ogonem i ciężkim krokiem skierowała się do obozu. A przynajmniej tak myślał. Bezradnie odprowadził ją wzrokiem. Ale do jasnej cholery, skąd miał wiedzieć, jak rozmawia się z kotkami? Strzepnął głową i spuścił ją w dół. I przypomniał sobie, dlaczego siebie nienawidzi.

<Cisowa Łapo?>

Od Gronostajowej Bryzy CD. Jeleniego Puchu

zanim Gronostaj stała się starszą
Pokiwała ze zrozumieniem głową, mrucząc z rozbawienia i zadowolenia. Lubiła rozmawiać z Jelenim Puchem. Kocur był… inny. Miał smutną przeszłość, jednak odbudowywanie jego psychiki i ulepszanie samopoczucia rudego było satysfakcjonujące. Ucieszyła się także z tego powodu, że Jeleni Puch już nie namawiał jej więcej do śpiewania, ponieważ nie chciała sobie zrobić jeszcze więcej wstydu.
– Kto wie, może i tym razem znajdziemy coś ciekawego? – miauknęła.
Ostrożnie wysunęła przed siebie przednie łapy i na wpół zeskoczyła, na wpół zsunęła się do dziury, w której pracował kocur. Otrząsnęła się z grudek piachu, które utkwiły w jej futrze i wbiła pazury w ścianę dołu. Zdecydowanymi ruchami zanurzała kończyny w ziemi i odrzucała ją na bok. Już po chwili udało jej się stworzyć całkiem niezłej wielkości kopczyk. Zauważyła, że praca idzie im o wiele szybciej, kiedy robią to wspólnie. Jednak pomimo długiego czasu spędzonego w dziurze, nie znaleźli niczego ciekawego. Żadnej kości, nic. Gronostaj zasapana i spocona zadzierając głowę, spojrzała na niebo. Słońce już niemal zaszło za horyzont, a niektóre gwiazdy pojawiły się na niebie. Już nadszedł czas wracać do obozu. Albo do swojej dziury, zależy dla kogo.
– Jeleni Puchu. – wydyszała.
Nie przywykła do tak długiego kopania tuneli. Jej mięśnie były bardziej przyzwyczajone do biegania po wrzosowisku i łapania królików oraz innej zwierzyny. Była niemal pewna, że następnego dnia obudzi się z zakwasami w przednich łapach. Nie miała pojęcia, jak kocur wytrzymuje tę pracę. Rudy odwrócił się do niej.
– Jest już ciemno. Czas wracać.
Z lekkim trudem wyszli z dziury i Gronostajowa Bryza poprowadziła swojego towarzysza do jego dziury. Jeleni Puch cały czas zaciskał zęby na jej ogonie i chociaż chyba starał się robić to lekko i tak ogon trochę bolał.

***

Szylkretka czując lekkie strzykanie w kościach, wyszła z obozu, jednak nie na polowanie czy na patrol. Parę wschodów słońca temu odbyła ceremonię na starszą i mimo tego, iż wcześniej próbowała odwlekać tę chwilę, teraz trochę się cieszyła. Mogła nareszcie odpocząć. A więc korzystając z wolnego czasu, postanowiła odwiedzić swojego ‘przyjaciela’, jeśli mogła go tak nazwać, Jeleniego Pucha. Wzięła dla niego królika ze sterty zdobyczy, ponieważ wiedziała, że kocur lubi jeść. Niedługo potem znalazła się nad dziurą, w której rudy mieszkał. Nie wiedziała, jakim cudem mogło mu być tu wygodnie, ponieważ i ściany i podłoga były z ziemi, ale on nie lubił otwartych przestrzeni, a więc dla jego lepszego samopoczucia musiał tu siedzieć.
– Cześć. To ja, Gronostajowa Bryza. – miauknęła.
Postanowiła się przedstawić, ponieważ od jej ostatniej wizyty u kocura minęło trochę czasu i kotka zdążyła się zmienić. Wyrosło jej wiele siwych włosów, futro już nie było tak lśniące jak kiedyś. Oczy straciły błysk, głos stał się starczy. Jeleni Puch podniósł na nią spojrzenie swojego jednego, niebieskiego oka i zamachał krótkim ogonkiem.
– Jadłeś już dzisiaj? – spytała, wskazując na królika leżącego przy jej łapach.
Uśmiechnęła się, czekając, aż ekscytacja wkroczy na pysk rudego.


<Jeleni Puchu?>

Od Liściastego Futra

przed śmiercią Podniebnego Lotu
Niebieska kotka ze spuszczoną głową szła przed siebie. Wiatr posyłał na nią wiele kropli deszczu, a więc była cała przemoczona. Woda spływała z jej czoła i powiek, aby chwilę potem skapywać z brody. Futro lepiło się asystentce medyczki do boków, przez co wyglądała na wychudzoną, biedną kotkę zbyt słabą, aby upolować coś dla siebie. W rzeczywistości nie była słaba, jedynie wykończona. Nie musiała jednak polować, robili to za nią wojownicy. Dawali jej jedzenie w zamian za lekarstwa, którymi opatrywała ich rany oraz leczyła choroby, od których nie sposób było się uchronić przy takiej pogodzie. Zatrzymała się i westchnęła cicho. Deszcz rozmazywał obraz przed nią, jednak była w stanie rozpoznać rozległą polanę i niewielki lasek na jej skraju. Ruszyła z powrotem przed siebie. Z lekkim obrzydzeniem stawiała łapy w plusze, którą tworzył rozpuszczający się śnieg, zmieszany z błotem i wodą. Z każdym krokiem była coraz bliżej miejsca, do którego chciała dojść, jednak jej podróż była wyjątkowo trudna i długa. W końcu zobaczyła przed swoimi łapami parę różowych kwiatków. Z ich łodyg wyrastały ciemnozielone liście pokryte jaśniejszymi plamami. Liściaste Futro szybko rozpoznała miodunkę plamistą i zerwała rośliny. Uniosła je w pysku i ruszyła dalej. Niedługo potem udało jej się także znaleźć miętę polną i olchę czarną, jednak wszystkie te rośliny nie były tak duże i dostojne, jak kotka by chciała. Wiedziała, że zioła muszą mieć spełnione warunki do życia, takie jak odpowiednia ilość światła i wody. A ostatnio dla niektórych roślin tej wody było zbyt wiele. Wszędzie panowała wilgoć, czy to w ziemi, czy w powietrzu. Asystentka medyczki miała szczęście, że rośliny jeszcze nie zgniły, bo wtedy do niczego nie byłyby jej przydatne. Na razie to, co znalazła, musiało jej wystarczyć. Już chciała wracać, kiedy poczuła nagle pieczenie w gardle. No tak, od rana nic nie piła. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejś czystej wody zdatnej do wypicia. W oczy jej się rzuciła studnia, której ściany ze starych, obrośniętych mchem desek i cegieł tworzyły zgrabne kółko. Podniosła jakiś patyk, który leżał obok niej i kilka razy uderzyła nim o cienką warstwę lodu, która uniemożliwiała jej dostęp do wody. Kiedy stworzyła przerębel, odłożyła na chwilę zioła i ostrożnie się nachylając, wypiła kilka łyków.

***

Sortowała zioła, których było dosyć mało, kiedy usłyszała kroki w tunelu prowadzącym do legowiska medyków. Po odgłosie słychać było, że kot wchodzi do środka, a nie wychodzi. Czereśniowa Gałązka siedziała na swoim posłaniu i myła ogon, a więc to musiał być ktoś inny. Pewnie jakiś pacjent. Liściaste Futro nie porzucała swojego zajęcia, gdyż wiedziała, że jej była mentorka na pewno sobie poradzi z chorobą kota. Przez to, że siedziała w kącie legowiska i była odwrócona tyłem, nie widziała, co się dzieje, jednak rozpoznała głos Bijącej Północy. Kotki przez chwilę rozmawiały ze sobą. Niebieska starała się nie podsłuchiwać, jednak nie mogła nic poradzić na to, że wszystko słyszała.
– Pozostało mieć nadzieję, że Gwiezdni wciąż o nas pamiętają – miauknęła Czereśniowa Gałązka wyraźnie przygnębiona i zrezygnowana. ,
Listek zatrzęsła się ze złości. Jej ogon uderzył gwałtownie o podłoże legowiska. Nie mogła uwierzyć w to, że jej była mentorka rozsiewa takie plotki po Klanie Klifu. Nie mogła do tego dopuścić. Przecież szylkretka była główną medyczką i miała duży kontakt z Klanem Gwiazdy i pewnie przodkowie ją obserwowali, a to znaczyło, że słyszeli te jej haniebne słowa. Od razu kiedy Bijąca Północ wyszła z legowiska, Liściaste Futro odwróciła się do Czereśniowej Gałązki ze wściekłością w oczach.
– Jak możesz? Przecież wiesz, że oni nas nie opuścili! Są nad nami i patrzą na nas. Pilnują nas. Przez ciebie wszystkie koty z Klanu Klifu mogą stracić nadzieję! – parsknęła rozdrażniona.
– Nie możemy nic poradzić, Listku. Gwiezdni się nas wyparli. Nie ma w co wierzyć. Lepiej stracić nadzieję i zająć się rzeczywistością. – Szylkretka pokręciła ze smutkiem głową.
– Ale to nie jest żadna rzeczywistość! – zawołała niebieska i wyszła z legowiska.
Przebiegła przez cały obóz i wyszła z niego. Zatrzymała się w miejscu, w którym nikt z obozu nie mógł jej usłyszeć i podniosła głowę do nieba. Słońce powoli zachodziło, a więc Klan Gwiazdy z całą pewnością mógł ją usłyszeć. Jeśli tylko chciał…
Kotka wiedziała, że jeśli ich przodkowie naprawdę nie chcieli mieć z nimi nic wspólnego, to była jej wina. Postąpiła niezgodnie ze wszystkimi kodeksami, uciekając z klanu wraz z Nocką, oferując Sroczej Gwieździe zioła, których Klan Klifu potrzebował w zamian za możliwość kontaktu z Księżycowym Blaskiem. Jej obawy przed gniewem Klanu Gwiazdy się ziściły. Chociaż zrobiła wiele złego, jej klan jej potrzebował. Nikt inny oprócz niej nie mógł tego odwrócić. Ona musiała naprawić swoje błędy.
– Gwiezdni, proszę. Wysłuchajcie mnie – szepnęła błagalnym głosem. Zacisnęła oczy. – Byłam głupia, nierozważna. Nie powinnam robić tego wszystkiego, teraz już wiem. Nie pomyślałam wtedy nad tym. Ale poprawię się. Już się poprawiłam. Ciężką pracą zrekompensuję swoje błędy.
Wzięła głęboki wdech i rozmyślała przez chwilę, co powinna jeszcze powiedzieć.
– Proszę was tylko o przebaczenie. Po obozie krążą plotki, że się nas wyparliście. Nie wierzę w to. Czy moglibyście… proszę… dać nam jakiś znak? Że wciąż nas strzeżecie z góry? To… bardzo by nam pomogło.
Otworzyła oczy i utkwiła wzrok w gwieździe, która na razie jako jedyna pojawiła się na niebie. Czy to znaczy, że jeden wojownik Klanu Gwiazdy wysłuchał jej próśb? Może to była Aksamitna Gwiazda albo Niedźwiedzia Siła? Albo jej zmarła siostra, Kwiatuszek? Uśmiechnęła się i pobiegła z powrotem do obozu.

***

Wylizywała futro Podniebnego Lotu i nasmarowywała je różnymi ziołami, które miały na celu ukryć zapach śmierci. Oczy asystentki medyczki były podkrążone z niewyspania, wypełnione żalem. Futro miała brudne, pełne w zarazkach zmarłej kotki. Czereśniowa Gałązka wyszła z legowiska i opowiedziała całemu klanowi o ich śnie. Liściaste Futro starała się nie reagować na to. W końcu ta gwiazdka na niebie musiała coś znaczyć, czyż nie? Szturchnęła pyskiem pysk Podniebnego Lotu.
– Błagam, obudź się – szepnęła.
Nic się nie wydarzyło. Odpowiedziała jej jedynie cisza. Niebieska ułożyła się obok zmarłej, starając się ją ogrzać, zanim ciało stanie się zimne. Polizała ją delikatnie za uchem, wygładzając niesforne kosmyki.
– Może… Może ty dasz nam jakiś znak. Żebyśmy wiedzieli, że nas wspieracie. Proszę – miauknęła drżącym głosem.
Miała nadzieję, że dusza kotki ją słyszy. W końcu umarła przed chwilką. Może jeszcze nie dołączyła do Klanu Gwiazdy, może wysłuchała jej prośby i wkrótce ją spełni. Liściaste Futro pochyliła się i kontynuowała czyszczenie futra kotki, aby podczas pochówku wyglądała jak najschludniej. Czy te ciągłe choroby coś oznaczały? Szary Klif, Paprociowy Zagajnik, Czarny Ogień… Oni wszyscy w przeciągu ostatnich paru księżyców zachorowali. Na szczęście ta trójka wyzdrowiała w przeciwieństwie do Podniebnego Lotu.

Wyleczeni: Czarny Ogień, Paprociowy Zagajnik, Szary Klif

Od Stokrotki(Stokrotkowej Łapy)

Szłam za liliową kotką zwaną Spienionym Nurtem do legowiska medyka. Po słowach Sroczej Gwiazdy postanowiłam być posłuszna. A gdy już będę wyleczona? Gdzie się mam podziać? Nie wiem gdzie jest wysypisko, gdzie las, już nic nie wiem! Moje życie jest żałosne, straciłam wszystko, co mi bliskie. Czułam się jakby każdy kot przeszywał mnie wzrokiem. Liliowa kotka poprowadziła mnie do legowiska wyglądającego jak jaskinia. Wnętrze miało kamieniste ściany, nie czułam się komfortowo, ale to lepsze niż jakieś ciernie czy kolce.
- Kto to? - Powiedziała ruda kotka wyłaniająca się z cienia. Wyglądała na dość starą, miała ciemne pręgi na futrze i niebieskie oczy.
- To Stokrotka znaleźliśmy ją w patykowej konstrukcji dwunożnych. Srocza Gwiazda prosiła, byś się nią zajęła. - Odmiauknęła Spieniony Nurt.
Ruda kotka szybko skinęła głową i odprowadziła mnie w głąb jaskini. Szybko zauważyła, że mam kolec w łapie, pociągnęła za niego i poszło jak z płatka!
Zauważyłam jak do legowiska medyka wkroczyła liliowa koteczka. Jej pomarańczowe oczy śledziły mnie i medyczkę wzrokiem.
- Zostań jeszcze! - mruknęła ruda kotka. Nie chciałam przykuwać nikogo uwagi, więc położyłam się koło krzaków, które przykrywały mnie do tego stopnia, że raczej nikt by mnie nie zauważył.
- Hej! - Usłyszałam za sobą. To ta sama liliowa koteczka, ponowie ułożyłam się na posłaniu, machnęłam ogonem, dając jej do zrozumienia, że nie życzę sobie kotów wokół siebie, lecz ona nie przestała mnie zaczepiać.
- Cześć! Jestem Zimorodkowa Łapa! A ty? - Powiedziała radośnie. Nie chciałam odpowiadać, lecz sumienie mnie do tego zmusiło. Odwróciłam głowę do kotki, starając się nie zaczepić futra o gałąź.
- Mam na imię Stokrotka- odmruknęłam. Po tym, jak się przedstawiłam, zaczęła opowiadać mi o klanach, gdzie się znajdujemy itd. Po tym zaczęła mnie oprowadzać po całym obozie. Chyba ma nadzieję, że zostanę tu na zawsze.

***

Minął dzień a ja i Zimorodkowa Łapa zbliżyłyśmy się do siebie! I mamy wspólną pasję, ziołolecznictwo.
- Stokrotko? Zostaniesz tu, prawda? - rzekła w końcu kotka. W jej oczach było widać niepewność i niepokój.
- Mam taką nadzieję. Nie wiem, czy Srocza Gwiazda mi pozwoli. - mruknęłam cicho. Zimorodkowa Łapa wpadła na prosty pomysł, by po prostu zapytać, więc tak zrobiłam. We dwójkę udałyśmy się pod próg drzewa i niepewnie weszłyśmy do środka. Srocza Gwiazda nie była zdumiona, że weszłyśmy, wręcz przeciwnie, była pewna, że przyjdziemy. Nie chciałam owijać w bawełnę, więc zrobiłam krok do przodu.
- Srocza Gwiazdo, chcę tu zostać! - Powiedziałam odważnie. Chciałam coś dopowiedzieć, lecz czarno-biała kotka była szybsza.
- Dobrze - powiedziała spokojnym tonem i kontynuowała. - Pamiętaj jednak, że w klanie panują inne zasady niż w twoim poprzednim domu i będziesz musiała się do nich bezwzględnie dostosować. Twoje pierwsze księżyce spędzone w Klanie Nocy przeświadczą o tym czy zostaniesz u nas. Zimorodkowa Łapo, zabierz proszę Stokrotkę do legowiska uczniów. Rano odbędzie się ceremonia mianowania.
Obydwie wybiegłyśmy z legowiska szczęśliwe. I tak właśnie trafiłam do Klanu Nocy.

[458 słów]
[przyznano 9%]

Od Cisowej Łapy CD. Niedźwiedziego Miodu

- Wynoś się stąd! To nasze terytorium! - Próbowała przegonić samotnika. Aż się z tego nastroszyła, przez co wyglądała jak zmokły jeż. Nagle usłyszała kroki. Dobiegały ze strony bliższej serca terytorium jej klanu. To chyba nie był samotnik. I nie myliła się. Był to Wroni Trans, który najwyraźniej przyszedłby wrócić z nią do obozu. Futro miał mokre i posklejane. Zdecydowanie był zestresowany tym, że prawdopodobnie będzie musiał walczyć z samotnikiem.
- Biegnij do obozu Cisowa Łapo - rozkazał jej. Ta tylko skinęła głową, rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę czekoladowego i odbiegła.

***

Jako że wczoraj nie udało jej się zebrać ziół. Przez ulewę i niespodziewane spotkanie musiała znowu iść do lasu tym razem może z wojownikiem, który nie podkula ogona kiedy musi z kimś walczyć. Najchętniej poszłaby z Topielcowym Lamentem, ale przecież już się nie spotykają. Dlatego poszła z ojcem - Szeleszczącym Wiązem. Może i nie kulił ogona przy walce, ale też nie był najodważniejszy. No cóż, tata to tata.
Kiedy wyszli z obozu, od razu skierowała się w tę samą stronę co wczoraj, gdyż zobaczyła tam wtedy trochę pietruszki. Miała nadzieję, że jeszcze dzisiaj może ją zebrać i nie jest za późno. Kiedy wreszcie tam podeszli a ona zajęła się swoimi ziołami tata rzucił szybkie “Zaraz wracam” i poszedł najpewniej by coś upolować. Dziwnym trafem kocur, którego spotkała wczoraj, znowu tu był. Tym razem nic nie powiedziała, tylko obserwowała go gotowa walnąć go czymkolwiek, co akurat będzie miała pod łapą, gdy tylko przekroczy granicę.

<Miodek? Sorry, że takie trochę bez weny, ale no jestem na wakacjach>
[238 słów do treningu wojownika] 
[przyznano 5%]

Od Niedźwiedziego Miodu Do Jeżówkowej Łapy

Przedostanie się na drugą stronę rzeki, dzięki pomocy przyjaznego samotnika, okazało się łatwiejsze, niż Miód początkowo zakładał. Przez ostatnią noc, którą spędził po stronie siedliska dwunożnych, na szczęście nie padało. Pogoda była bezwietrzna i całkiem ciepła, przez co nurt się uspokoił, a samo przejście wyschło. Już z samego rana postanowił wyruszyć; gdy tylko pierwsze promienie zaczęły zabarwiać niebo na różowo, kocur poprzeciągał się, ułożył futro i załatwił pozostałe ranne sprawunki na uboczu. Dziarskim krokiem, wypoczęty i gotowy na rozpoczęcie nowego rozdziału w swoim życiu, ruszył.
Momentalnie zawahał się przed wejściem na pień. Potrząsnął łbem.
— No już Niedźwiedziu… Nie bądź kurczak — powiedział sam do siebie.
Wdrapał się na korzenie, a gdy jego łapy poczuły niewilgotną korę, nabrał wigoru. Skocznie, acz ostrożnie, przebrnął przez “most”. Gdy tylko znajdował się w zasięgu swojego skoku, wykonał sprawny sus, by znów poczuć błotniste podłoże. Obejrzał się, by ostatni raz spojrzeć na betonowy las. Z daleka nie pokazywał on całego swojego brudu, smrodu i śmierci, czyhającej z każdej uliczki, spod każdej skrzyni. Pomyślał o Wątrobie. Miał nadzieje, że jego dawny towarzysz ma się dobrze, że jego luba ugościła go w swoim ciepłym i suchym loku, gdzie zmierzał miejski samotnik, gdy się rozstawali.
— Powodzenia, trzymaj się brzydalu — życzył na głos, nawet jeśli ich drogi skrzyżowały się tylko na kilka wschodów słońca, a sam Wątroba wykorzystywał go do wyłudzania żarcia od bezwłosych, polubił go i był mu wdzięczny; nie chciał nawet się domyślać, ile razy uratował mu on futro, a Miodek nawet o tym nie wiedział.
Szybkim kłusem zaczął kierować się w stronę malującej się przed nim jałowej, podmokłej i błotnistej przestrzeni. Mijał już wiele takich okolic. Wiedział, że w cieplejsze pory to pole najpewniej miało piękne soczysto zielone barwy, które potem powoli zamieniały się w słoneczne morze na ziemi. Zaczął doskwierać mu głód; był delikatny, dopiero przecież co wstał. Był świadomy, z doświadczenia, ale przede wszystkim dzięki dobiegającym go smakowitym zapachom, że po niezasianej glebie czmychają liczne gryzonie. Były łatwym celem, a więc polowanie teraz, skakanie po krzakach czy pakowanie się na drzewa, byłoby stratą czasu i energii. Zrobił tylko ostatni łyk wody i prędziutko wystrzelił przed siebie. Jego łapy zapadały się w miękkiej glinie, co spowalniało go nieznacznie. Przez swoją lekką budowę udawało mu się jednak nie utopić w pozostawionej przez burze brei. Bez większych przeszkód zbliżał się do drogi grzmotu, która przecinała pole na pół i na takie właśnie odcinki drogi, którą miał przebyć Niedźwiedzi Miód, by dotrzeć do Klanu Klifu, dzieliła i ją. Najpierw ją usłyszał, potem poczuł, a dopiero po kilku kolejnych susach, zobaczył pierwszego potwora. Metalowe bestie, których kocur naoglądał się w mieście, rozbryzgiwał kałuże brudnej, błotnistej wody na wszystkie strony. Żółtooki ukrył się za kamieniem i ostrożnie, co jakiś czas, wyglądał za niego, głównie jednak skupiając się na zmyśle słuchu. Wielka puszka minęła go. Odprowadzał ją wzrokiem, a uszy skierował w przeciwną stronę. Cisza…
— No to siup! Do przodu! — powiedział na głos, by zachęcić się do podjęcia ryzyka. Wyskoczył na jezdnie. Chwile stał, by wyczuć pod łapami drżenie i ocenić odległość siebie od zagrożenia. Potem szybko wystartował, jakby przypalono mu ogon. W dosłownie dwa bicia serca już był na drugiej stronie. Otaczała go cisza, ale oddech i szum krwi w uszach wydawał się być ogłuszający. — Straszne miejsce… Wynoś się stąd Miodku.
Odwrócił się i zaraz zapomniał o paraliżującym uczuciu strachu, które jeszcze chwile temu rozlewało się po jego ciele. Z tego co mówił mu Lew, teraz to już ostatnia prosta. Nie wiedział, że tak naprawdę to właśnie wkroczył na tereny Klanu Klifu. Nie śpieszył się już. Wierzył rudemu wielkokotowi, że prędzej czy później znajdzie go patrol. Jego największym zmartwieniem teraz stało się śniadanie. Dziarskim krokiem, już nie biegiem, ruszył dalej. Z daleka widział myszki, nornice, ptaki, które wyjadały ziarna z ziemi. Mógł być wybredny. Najbardziej to by zjadł teraz kilka małych rybek, pochrupał ich kosteczki…
Brnął do przodu; jego łapy coraz głębiej się zatapiały.
— Miło być czasem tym brązowym sobą; nic nie widać, jakbym szedł po suchym — zaśmiał się Niedźwiedź, strasząc perliczkę.
Jego czujne oko dostrzegło tłustą, pięknie odżywioną nornice. Nie był świadomy, że już na ten moment spotkał swój upragniony patrol. Kiedy Miód wciąż znajdował się na pozostawionej ugorem ziemi, już z naprzeciwka obserwowały go cztery pary oczu. Samotnik nie musiał nawet się specjalnie wysilać. Zwierzyna głupiała od nadmiaru jedzenia, więc mógł po prostu po cichu podejść do niej od tyłu i zgrabnym skokiem przyszpilić ją łapami. Robiąc to znalazł się na odległość kociego głosu od grupy klifiaków. Gdy zakończył marny żywot piszczki i chciał już siadać do szybkiego i wyczekiwanego posiłku, usłyszał ich.
— Wynoś się stąd łajzo! — dotarło do niego zza rozłożystych krzaków. Zaraz po tym jego oczom ukazał się niewielkich rozmiarów, niebudzący respektu kocur, również o czekoladowym futrze, niestety, Miodek musiał przyznać, że jego było o wiele ładniejsze; przynajmniej było w całości. Zaraz za nim wyłoniła się szylkretowa, podobnej wielkości kotka; po pysku poznał, że musi być jeszcze młoda. Gapił się tak na nich, trochę zbity z tropu; nie spodziewał się spotkania tak szybko. — Głuchy jesteś, psiamać?! To terytorium Klanu Klifu! Nie masz prawa tu przebywać, a co dopiero polować! Poszedł!
— Och! Jak miło to słyszeć! Klan Klifu powiadasz? — zapytał rozweselony Niedźwiedzi Miód, a w oczach zapaliły mu się iskierki.
— Judaszowcowy Pocałunku, czy coś się stało? — pojawiły się dwie kolejne postacie. Słowa wypowiedział jasny, drobny kocur o liliowo-białym futrze. Za nim pojawiła się… Och piękność, dzika piękność, o jakiej marzył czekoladowy. Długowłosa kotka o szaro-kremowej sierści stanęła za resztą, wpatrując się, nawet nie wrogo, w samotnika.
— Nie ma co się wtrącać Paprociowy Zagajniku. Psiamać… Wypluj, co zdążyłeś nam ukraść i zawracaj na swój zawszony teren!
— Nie, nie, posłuchajcie mnie moi drodzy — uśmiechnął się żółtooki i zaczął zmierzać w ich stronę, zostawiając dogorywającą nornicę nietkniętą. — Ja was szukałem! Jakże miło mi w końcu poznać wojowników Klanu Klifu. Zmierzam do was z naprawdę daleka, jestem typem wędrowca, tak bym mógł siebie nazwać, ha ha! Na pewnym etapie swej podróży spotkałem pewną niewiastę, całkiem ładną, acz pokiereszowaną przez los… Opowiedziała mi o sobie i o was! To była wasza dawna przyjaciółka, niesamowite prawda? A więc ta kotka, zdradziła mi wasze położenie, była pewna, że mnie ugościcie, a więc jestem! — mówił i szedł jednocześnie. Gdy skończył stał pysk w pysk z, jak zdążył wywnioskować, Judaszowcowym Pocałunkiem.
— To ciekawa historia, prawda Delikatna Bryzo, Judaszowcowy Pocałunku? — rzekł cicho pulchny bicolor; siwe wstęgi na jego latach wskazywały, że był najstarszy. Postać stojąca za brązowookim, który teraz burczał coś do siebie, stała cichutko, ale jej ślepia błyszczały zaciekawione.
— No tak! Ja się państwu nie przedstawiłem — przypomniał sobie, ze przecież na ten właśnie moment czekało jego nowiutkie imię — Zwą mnie Niedźwiedzi Miód, łapki całuje…
Chciał podejść bliżej pięknej nieznajomej, ale wojowniczka cofnęła się ostrożnie; poczuł, jak na sercu tworzy mu się pierwsze pękniecie.
— Znaj przynajmniej swoje miejsce, jak z nami rozmawiasz, brudny, bezbożny samotniku!
— Przepraszam cię przyjacielu, ale jak ty się odzywasz. Masz przy sobie dwie panienki, a język cięty jakbyś dzielił posiłek z jakąś niewychowaną bandą — zganił niższego, bardzo żartobliwie. Wyszczerzył zęby w radosnym, sympatycznym uśmiechu i po raz pierwszy spotkał wzrok z najmłodszą uczestniczką patrolu. — Nic dziwnego, że ta młoda kotka tak siedzi milcząco, pewnie się boi, że ją zwyzywasz od tych swoich psów i maci, ha ha! Oj no nie złość się już…

<Jeżówkowa Łapo?>

Od Algi (Algowej Łapy)

wszystko przed zaginięciem Płotki i Kawki
Dzień mianowania... z podniecenia chyba dostałam gorączki. Ale nie mogę iść do medyka, o nie! Za nic w świecie nie przegapię ani chwili z tego poranka! No i gadaliby o tym do końca świata, księżniczka Alga, co nie zjawiła się na własnej ceremonii! Wstyd! Zdenerwowana dreptałam w miejscu, nasłuchując, czy to już, czy zostanę zawołana. Kogo dostanę na mentora? Zauważyłam, że miarę mojej nerwowości rosło też podirytowanie cioci, która machała powoli ogonem obok.
— Uspokoiłabyś się, Algo! Za wcześnie na ceremonię, słońce ledwo wstało, wracaj spać.
— Ale nie tylko ja nie śpię — zaprotestowałam gwałtownie. — Siostry też, o tutaj, gadałam nawet przed chwilą z Zimorodkiem... i Bursztynek i Zmierzch — dodałam nieco niepewnie, oni to chyba akurat nie spali, bo ich obudziłam...
Ciocia wypuściła powietrze nosem, najwyraźniej nadal niezbyt przekonana, ale odpuściła nam, chyba zdając sobie sprawę z tego, jak ważnej wagi jest to wydarzenia dla wszystkich kociaków. Na pewno odetchnęła z ulgą, że w końcu za chwilę będzie miała mniej roboty. Nie mam jej tego za złe, ostatnimi czasy bywało tu naprawdę tłoczno! Nie uspokoiłam się ani na chwilkę mimo chłodu nowej pory roku, wykonując nerwowe ruchy, aż do skończenia całej ceremonii jakiś czas później. W chwili zetknięcia nosów z nowo przydzielonym mentorem poczułam, jak wyparowują ze mnie stare wątpliwości, ale manifestują się też nowe. Pchli Nos był niewątpliwie dobrym wojownikiem i łowcą, a także bliskim babci, był też bardzo miły dla mnie i nie miałam powodów, żeby bać się czegokolwiek z jego strony. Miał jednak jedną małą... wadę? Czy to niegrzeczne tak mówić? Ale niedosłyszał lekko. Mam nadzieję, że to nie będzie problemem w naszym nauczaniu. Nie chciałam być nietaktowna i niemiła, rzuciłam jednak ukradkiem nerwowe spojrzenie Sroczej Gwieździe, stojącej na górze. Podchwyciła je i uśmiechnęła się lekko do mnie, prywatny, zarezerwowany tylko dla mnie uśmiech, którym jakby chciała przekazać "No już Algo, zaufaj decyzji babci, wszystko będzie dobrze, zobaczysz". Zamknęłam oczy. Tak, niech tak będzie, w końcu rodzina chce dla siebie jak najlepiej, a babcia jest taka mądra, że aż została przywódczynią. Byłabym głupia, kwestionując ten wybór. Uśmiechnęłam się do starszego białego kocura przede mną, a potem do reszty zebranego klanu. W akompaniamencie wesołych miauknięć i gratulacji z gracją oddaliłam się w miły mi tłum, dając miejsce reszcie sióstr na ich własną ceremonię. Od dzisiaj nazywam się Algowa Łapa i rozpoczynam trening na wojownika!

***

— Zrozumiałaś? To teraz idź, wypróbuj sama.
Śnieg jeszcze nie spadł, jednak czuć było już pewien chłód w powietrzu, a i noce były dłuższe i mniej przyjemne. Na szczęście w obozie było od kogo pożyczyć ciepło. Teraz jednak miałam przed sobą ważne zadanie. Z zapałem pognałam do wody, zanurzając się w niej momentalnie i wypuszczając po chwili powietrze z płuc. Mimo tego moja gęsta sierść wynosiła mnie leciutko na powierzchnię. Do tego przebierałam nogami w miejscu, co również okazało się działać. Nie topiłam się. Ah, tęsknię trochę za cieplejszą porą, wtedy zanurzanie się w wodzie było miłe, a teraz... Trochę tu było zimno. Trochę mi było zimno.
— Chcę już wracać — oznajmiłam głośno, żeby mentor mnie usłyszał.
Chyba Pora Nagich Drzew nie była dobra na naukę pływania.
— Wiem, Alguniu, wiem. Musisz mieć opanowane podstawy podstaw pływania, bo inaczej nie wyjdziemy z obozu. Co jeśli jakiś nurt cię porwie, jakaś nagła odwilż? Co ja bym wtedy babci powiedział, hę?
— Ale ja się przeziębię!
— Nie przeziębisz się — Pchli Nos podszedł do mnie, mocząc się samemu aż do brody. — Jeszcze nie nadeszły prawdziwie mroźne dni, musimy z tego skorzystać. Nie chcesz chyba parę księżyców być zamknięta w obozie?
Pokręciłam głową przecząco. Hm, obóz na wodzie ma jednak i zalety i wady. Czy nigdy go nie zalało? Muszę spytać taty potem. Albo kogoś innego, może babci. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby była powódź. Mogłaby być powódź? Zalałoby wszystkich, nawet kociaki, ah! Okropieństwo, oby nigdy nie nadeszła, lepiej niech się skupię na pływaniu. Przez chwilę jeszcze naśladowałam mentora, który pokazywał mi ruchy do utrzymania się w optymalnej pozycji w wodzie, po czym gdy zaczęło się robić już naprawdę zimno, obydwoje wyszliśmy z powrotem na brzeg. Otrzepałam się, pociągając lekko nosem.
— Świetna robota! Jesteś jak ryba w wodzie, będę mógł przekazać dobre wieści Sroczej Gwieździe, jeśli chodzi o trening. Jeden księżyc, ba, może nawet krócej, a pływanie będziesz mieć w małym pazurku.
Na pochwałę kiwnęłam nieco bezwiednie głową, no, jednak teraz najbardziej pragnęłam się ogrzać. To też zrobiliśmy po powrocie do obozu, korzystając z ciepła pełnego brzucha i futra innych kotów. Szczęśliwa zamknęłam oczka, pomrukując cichutko do siebie. Co za zabawny dzień, nie mogę się doczekać więcej takich.

[751 słów + nauka pływania]
[przyznano 15% + 5%]

Od Piórolotkowego Trzepotu CD. Karasiowej Ławicy

 Nadszedł dzień konfrontacji, którego Lotek się tak bardzo obawiał. 
-Srocza Gwiazdo? Chcielibyśmy porozmawiać - Odezwał się, niepewnie wsadzając głowę do legowiska lidera z Karasiową Ławicą u boku. Jak bardzo nie chciał tu być, wiedział sam jeden. Niemniej, już postanowił, że coś zrobi. Za długo siedział biernie w milczeniu, potem z tego powodu jedząc swoje własne poczucie winy. Tymczasem głos liderki, zamiast z legowiska, dobiegł go z góry. Drgnął, gwałtownie unosząc głowę do góry, jednocześnie uderzając pyszczkiem o część kory. 
- Wolicie abym zeszła do was, czy abyście wy weszli do mnie?
- Mmm...- przyłożył na moment uszy do czaszki, patrząc na siedzącą na gałęzi czarno-białą, przez chwilę masując łapą obolały pysk. - Chyba na ziemi będzie bardziej komfortowo - zauważył z nerwowym uśmiechem. Piękny wstęp do rozmowy. 
Srocza Gwiazda zsunęła się z góry, lekko lądując przy dwójce kotów.
- Wejdźmy w takim razie - odrzekła, po czym sama zniknęła w ciemnościach leża. Point wymienił się nerwowym spojrzeniem z byłą uczennicą, po czym położył jej na moment ogon na grzbiecie, by po chwili również zniknąć w cieniu szczeliny. 
-Tak więc... - wziął głęboki wdech po siadnięciu, kiedy już wszedł do środka - Pewien czas temu zniknęły z klanu dwa koty - zaczął, próbując dobrać dobrze słowa - I zdaje się, że przyczyny ich zniknięcia są dość oczywiste, a przynajmniej jednej z nich. Nie, żebym jakoś chciał dyskutować na temat w jaki sposób jest u was w rodzinie - naprostował pospiesznie, chociaż zdawało się, że tym zdaniem jeszcze bardziej się wkopał - Jednak uważamy... i najpewniej nie tylko my, że obecne podziały w Klanie Nocy są dość niesprawiedliwe. - zakończył na moment, wbijając rytmicznie pazury w ziemię, raz z jednej, raz z drugiej łapy - Szczególnie widać niepokojące zachowanie u najmłodszych.
- Kontynuuj - zachęciła Srocza młodszego kocura.
- Karaś zwierzyła mi się ostatnio - tu na moment przerwał, by zerknąć na swoje wsparcie siedzące obok - Wspominając o tym, jak Różana Łapa otwarcie nazwała ją plebsem, stwierdzając, że jest nietykalna, że gdy coś, cokolwiek z tym zrobimy, to zostaniemy wyrzuceni z klanu lub zabici, wcześniej obrażając Skrzelikową Łapę tylko dlatego, że jest czekoladowy, co w moim odczuciu, Srocza Gwiazdo, jest zwyczajnym nieporozumieniem. Nie chcę oceniać, nie wiem skąd u Pani to przekonanie, które narzuca reszcie klanu, jednak jest ono bardzo krzywdzące. I ma naprawdę zły wpływ na młodzież. Podobne zachowanie można dostrzec u Mandarynkowej Łapy i chociaż nie doświadczyłem od niej czegoś podobnego, jak Karaś ze strony Różanej Łapy, tak zwyczajnie widać po jej zachowaniu fakt, że podziela myślenie swojej krewniaczki. Wystarczy spojrzeć jakie ma podejście do innych na patrolach. I to nawet nie przez kolor futra, a przez to, że należy do ,,rodziny królewskiej". - tu przerwał na chwilę oddechu, rozkręcając się na dobre i czując, jak powoli chrypnie - W odniesieniu mogę wspomnieć o potraktowaniu Topikowej Głębiny. Nie zasługiwał na coś takiego, nigdy nie zrobiłby nic złego. - tu uniósł na moment ponury wzrok na Srokę - Mamy w klanie też Cuchnącego Śledzia, który nie tylko zachowuje się, jakby był dosłownie męczony przez lata, ale też samo imię jest obraźliwe. W kodeksie wojownika nie ma wzmianki o braku możliwości sprzeciwu przeciwko traktowaniu innych kotów niesprawiedliwie, nie ma też wzmianki o tym, że jakieś koty są lepsze lub gorsze a cała sprawa ciągnie się zdecydowanie za długo, przez co czuć w Klanie Nocy ciążącą presję i jeśli dalej tak pójdzie, nie będzie to miejsce, które większość kotów mogłoby nazwać domem. Podobnie nie rozumiem zezwolenia danego Kruczemu Szponowi i Biedronkowemu Polu, na dręczenie innych kotów ze względu na płeć. - dorzucił już swoje własne ,,ale". Żaden dorosły nie pokwapił się, żeby pomóc mu, jak był kociakiem, prócz Kawczego Serca. Teraz było to zwyczajne wyrzucenie żali ze swojej strony. 
- Nie chodzi o to, żeby winić i skarżyć na konkretne koty - odezwała się milcząca dotąd Karasiowa Ławica. - Mandarynkowa Łapa jest młoda, pewnie jeszcze nie do końca świadoma zła, które wyrządza. Za kociaka mówiono nam, że lider sprawuje opiekę nad klanem. Czy naprawdę ty, Srocza Gwiazdo, uważasz koty takie jak my za gorsze niż twoje córki? Nienadające się do niczego? Czy chciałabyś wyrzucić mojego brata z klanu tylko dlatego, że urodził się z kolorem sierści, który ci się nie podoba? To wszystko nie ma sensu i jest niesprawiedliwe! - musiała zrobić przerwę, by ochłonąć i schować pazury, które nieświadomie wysunęła. - Nie rozumiemy. Nie chcemy się zgadzać na dzielenie kotów na lepsze i gorsze z jakichkolwiek powodów - skończyła smutno.
- Rozumiem waszą obawę. Moje wnuczki faktycznie nie powinny tak postępować, jednak nadal są młode, a sprzeczki wśród młodzieży częste - odparła - Co do sprawy Topikowej Głębiny... - wzięła głębszy wdech, unosząc dodatkowo brodę - Jesteś bezczelny mówiąc, że został niesprawiedliwie potraktowany. Mimo zarzutów morderstwa kocięcia i wielkiej rozpaczy mojej córki, zdecydowałam się mu dać szansę i pozostawić go w klanie. Jego koniec nie był naszą winą, a dowodem jego zwykłej bezmyślności. Odnosząc się natomiast do sprawy Cuchnącego Śledzia... Ten zdaje się być usatysfakcjonowany swoim imieniem. Wysuwanie takich wniosków jest bardzo nieuprzejme z twojej strony, Piórolotkowy Trzepocie i może mu jeszcze bardziej zaszkodzić niż pomóc. - przez całą rozmowę wyraz jej pyska pozostawał niezmienny. Podobnie reszta muskularnego ciała, siedziała w bezruchu, górując nad pozostałą dwójką - Dodatkowo, od dawna nie słyszałam żadnych skarg na temat Kruczego Szpona i Biedronkowego Pola. Niestety, nie mogę powiedzieć tego samego o innych kotach...
Po skończeniu odpowiedzi skierowanej do Piórolotkowego Trzepotu, swój wzrok przerzuciła na jego uczennicę.
- Karasiowa Ławico nigdy nie powiedziałam, że mają zostać wyrzuceni czy że ktokolwiek z was nie nadaje się do niczego. Musisz jednak zauważyć jedną rzecz - powiązania. Pomyśl o wszystkich czekoladowych kotach, które znasz. Błotnista Plama, Cuchnący Śledź, Topikowa Głębina, Agrest, lider Owocowego Lasu... A nawet twój własny brat. Niemożliwym jest, abyś nie zauważyła pewnych jego zachowań. Jesteś przecież jego siostrą. - znowu zrobiła pauzę, aby mieć chwilę na zebranie myśli - Nie tak dawno odwiedził mnie jeden z wojowników, skarżąc się na Skrzelikową Łapę. Mówił o jego... dziwnych zachowaniach. Czy jesteś w stanie powiedzieć mi o tym coś więcej?
- Bezczelny - powtórzył z niedowierzaniem, czekając aż ta skończy swój wywód, zaraz potem czując, jak sierść na grzbiecie podnosi się ku górze, a jego samego przepełnia ciepło, spowodowane szybszym biciem serca. Słowo to powtarzało się niczym echo w jego głowie od momentu, kiedy tylko liderka je wypowiedziała. I wraz z tym słowem, w obecnej chwili, nienawidził siedzącej przed nim kotki. Dogłębnie i przejmująco, całe to nieprzyjemne uczucie, niczym wodospad dreszczy, rozeszło się po jego ciele, co gorącej mieszanki dodając nieprzyjemny chłód na grzbiecie. Szczypiący i spinający mięśnie. Właśnie teraz, w tym momencie, byłby w stanie odrzucić wszystkie punkty, jakie nakazuje mu kodeks wojownika. Do tej kotki nic nie docierało. - Nie znaliście Topikowej Głębiny, nawet nie próbowaliście poznać. Został oskarżony, to prawda, ale całkiem bezpodstawnie. Nawet nie próbowaliście stawić się po jego stronie! Twoja córka była zrozpaczona, prawda, ale jej oskarżenie nie miało w ogóle podstawy. Pozwolić zostać? Nawet nie przyjrzeliście się tej sprawie głębiej - wyrzucił z żalem, czując jak drżą mu łapy. Jej córka po prostu oszalała po porodzie, straciła zdrowy rozsądek, wolała w rozpaczy zrzucić winę na pierwszą lepszą osobę, która nie potrafiła wyjść z tego obronną łapą. - Nigdy. Powtarzam, nigdy, nie dopuściłby się czegoś takiego. Kocięta czasem umierają po porodzie z różnych przyczyn. To tutaj, na pewno nie odeszło przez Topika. - Tu przerwał, drgając ogonem, przez chwilę się jeszcze zastanawiając. - A na reakcję na Kruczą jest już za późno. - dodał ciszej. Już się stało, co się miało stać. Fala tej nagminnej nienawiści została przerwana jeszcze większym cierpieniem. Brawo. 
- To nie było "jakieś" kocię. Nazywała się Łabędź. - odpowiedziała chłodno, jednak kocur był zbyt sfrustrowany, żeby jakkolwiek się tym przejąć. Nigdy nie powiedział ,,jakieś" kocię. Liderka po prostu miała fioła na punkcie własnej rodziny i przekręcała jego słowa. Czemu nie potrafiła tak zareagować w kwestii Płotki? Czy nie należała do jej cudnej, królewskiej grupy? - Ty także nigdy nie widziałeś jej ciała z bliska. Nie było cię przy porodzie. Mówienie tak beztrosko o maleńkim kocięciu, jak gdyby jej śmierć była dla ciebie niczym szczególnym... - urwała, dając Lotkowi czas na podwojenie swoich negatywnych emocji. O co ona go teraz oskarża? - Może powinieneś wziąć przykład ze swojego ojca i pozostawić kocięce niesnaski w przeszłości. Z tego co donoszą mi patrole, Śnieżne Wspomnienie i Biedronkowe Pole często przesiadują wspólnie na plaży. Świat wokół ciebie, Piórolotkowy Trzepocie, ulega ciągłym zmianom i aby żyć, musisz je po prostu zauważyć i zaakceptować. Kurczowe trzymanie się przeszłości sprowadzi cię tylko w dół. 
- Skrzelikowa Łapa nigdy nie zrobiłby nikomu krzywdy - oznajmiła dość ostro Karaś, wykorzystując przerwę w rozmowie. - Nie wiem, kto mówi o nim złe rzeczy, ale mój brat to dobry kot, który stara się zrobić wszystko, by nadgonić mnie i Krabik w treningu i być godnym nazywania się wojownikiem. Czasem zachowuje się inaczej niż inne koty, ale nie zrobiłby komuś krzywdy. Nic dziwnego, że odstaje trochę od społeczności, jeżeli tyle kotów w niej się znajdujących go obraża. - skończyła, kładąc po sobie uszy. 
- W takim razie powinno się to tyczyć też ciebie, Srocza Gwiazdo. - stwierdził Lotek już całkiem rozzłoszczony, chociaż ton jego głosu zmienił się na przejmująco chłodny, a postawa na nieprzyjemnie spokojną. Przyjął wiadomość o ojcu i Biedronce z zimnym spokojem. Ojciec też nic nie zrobił. Żył w swojej własnej bańce, zostawiając Lotka, który zdążył już wytworzyć swoją i chociaż usilnie trzymał się swojego wyidealizowanego świata, przepełnionego romantyczną wizją natury i przyrody, wszyscy wokół natarczywie w tą bańkę rzucali kamieniami. A tata, w którym szukał oparcia, aktualnie chodzi sobie na pogadanki z kimś, kogo point chciał usilnie unikać. W pierwszej więc chwili uwierzył Sroczej Gwieździe, a w drugiej... czy naprawdę miał powód, by jej wierzyć? Może to jej kolejne zagranie, a może po prostu tata z Biedronką byli włożeni do tego samego patrolu. - I porzucenia uprzedzenia do czekoladowych kotów, które najpewniej skądś się wzięło. I nawet jeśli nie było mnie przy porodzie, znałem Topika. Nie zmienia to faktu, że nic nie z tym nie zrobiliście. A teraz przyszliśmy z czymś, co możecie naprawić. - niemal się nie ruszał, jakby bojąc się, że wypadnie z transu - Więc mamy nadzieję, że poniżające traktowanie zostanie zmienione w przyszłości.
- Trudno porzucić coś na co ciągle pojawiają się kolejne potwierdzenia, nawet poza Klanem Nocy. Czy widziałeś kiedyś, by jakikolwiek inny lider poza Agrestem z Owocowego Lasu, krzyczał i płakał na skale liderów? Nawet przed twoimi narodzinami, ba, przed moim mianowaniem na wojownika, koty czekoladowe wykazywały pewne odstające zachowania, jak chociażby Zdradziecka Rybka, którego imię zapewniam cię, że nie wzięło się bez przyczyny. To, że jeszcze tego nie widzisz, nie oznacza, że tak nie jest. Nasłuchuj, obserwuj i czuj, za księżyc od dzisiaj, przyjdź do mojego legowiska, a ja chętnie wysłucham twoich spostrzeżeń. Jeśli jesteś ciekaw, możesz spytać także naszych sojuszników, jak Cisowa Łapa czy Lodowy Omen o koty czekoladowe pochodzące z Klanu Wilka.
- Srokoszowa Gwiazda nie jest czekoladowy. Wojownik który ostatnio zrobił zamieszanie, przypominam, był czarny z pręgami. Jego medyczka również nosi niebieskie futro. A wszyscy nie wykazywali się rozumem. Makowe Pole była srebrna czarna, lider Owocowego Lasu był w nerwach. Nie każdy potrafi utrzymać emocje na wodzy, jak ty, Srocza Gwiazdo. Cisowa łapa i Lodowy Omen wprawiają mnie o dreszcze, a Płotkowa Łapa była najnormalniejszym na świecie kotem, podobnie jak Kazarka i Cyranka - wyliczył, chwilę potem robiąc głęboki wydech - Przyjdę do ciebie, za te kilka księżyców. Ale wątpię, żeby moje zdanie uległo zmianie. 
- Zachowania młodzików trudno mierzyć tak samo, jak zachowania w pełni dojrzałych wojowników. Makowe Pole... to osobny temat. Do dziś nie wiemy co skłoniło ją do takich zachowań. Jednak cieszy mnie, że jesteś gotów na dyskusję. Będę wyczekiwać. Zapewniam cię, że nasze sojuszniczki nie gryzą.
Ciebie także to dotyczy, Karasiowa Ławico. Jeśli faktycznie się o niego troszczysz, to obserwuj. Patrz na niego, kiedy jest sam, a także kiedy jest w towarzystwie. Teraz możecie odejść.
- Do zobaczenia - rzucił dość sucho, zastanawiając się, czy jego ton nie sprawi mu kłopotów i czy przypadkiem nie przesadził, więc chwilę potem już nieco lżej dodał - Przyjdę również, jeśli usłyszę o kolejnym ,,plebsie", rzuconym z ust jakiegokolwiek kota. 
- Żegnaj, Srocza Gwiazdo - odezwała się jeszcze Karaś, kiedy ogon Lotka zniknął za szczeliną. Dopiero kiedy wyszli na zewnątrz, kocur mógł poczuć jak bardzo brakowało mu powietrza i jak bardzo ściśnięte miał gardło. Stanął na moment, patrząc na swoje łapy w śniegu, po czym sztywnym krokiem skierował się ku wyjściu, słysząc przygłuszone przez szum w głowie kroki Karaś. Dopiero gdy wyszli i upewnił się, że nikogo wokół nie ma, spojrzał w stronę szylkretki, cały zapłakany. Miał dość. Było tego zdecydowanie za dużo. Za dużo stresu, za dużo nerwów i po co to wszystko? 
- Nie zrozumiała - rzucił z żalem, przez nagromadzone łzy widząc jedynie rozmyty obraz przed sobą. Trząsł się, próbował powrócić do normalnego oddechu, powtarzając w głowie, że nic się nie stało. Kilka głębokich oddechów. Usiadł. Czuł się otępiały. - Karaś... ona nic, kompletnie! - przecierał łapą oczy, z nawracającą złością - Czemu ona nic nie rozumie! Co w tym takiego trudnego? Wystarczy być chociaż odrobinę otwartym, odrobinę! Ze swoimi wnuczkami pewnie też nic nie zrobi, bo w końcu zostały jej tylko te lepsze, nie? - Przetarł nos, dając sobie spokój z oczami, które zamieniły się w źródło wodospadu. 

<Karaś?>

Od Karasiowej Ławicy CD. Piórolotkowego Trzepotu

Mianowanie drugiej z jej kuzynek nareszcie dobiegło końca i przyszła kolej na nią.
– Karasiowa Łapo. Czy przysięgasz bronić Klanu Nocy, nawet za cenę własnego życia? – zapadło pytanie przywódczyni.
Klan Nocy był jej rodziną. Krabik, Skrzelik, rodzice, ciocia i kuzynostwo, Piórolotek… Ich wszystkich zamierzała bronić i wiedziała, że byłaby w stanie dla nich wiele poświęcić.
– Obiecuję – odparła pewnym głosem.
– W takim razie, w imieniu Klanu Gwiazdy nadaję ci wojownicze imię. Od dziś będziesz znana jako Karasiowa Ławica. Gwiezdni podziwiają cię za twą zwinność i determinację i witają cię w szeregach naszych wojowników – Srocza Gwiazda zakończyła ceremonię, a wszędzie wokół rozbrzmiało skandowanie nowego imienia Karaś. Po chwili do skandowania dodano imiona Skaczącej Cyranki i Kazarkowej Śpiewki, a gdy Karaś dołączyła do kuzynek ich rodzina rzuciła się z gratulacjami. Czuła wzruszenie i prawdziwe szczęście. Karasiowa Ławica, jak pięknie… Udało im się, zostały wojowniczkami, jej ojciec był z niej taki dumny, i matka tak samo… Przymrużyła oczy, dziękując za wszystkie gratulacje. Gdy jej siostra podeszła, w pierwszej chwili poczuła strach. Co jeśli Krabowa Łapa będzie miała jej za złe, że została mianowana wcześniej? Szylkretka uśmiechnęła się do niej trochę krzywo:
– Nie czuj się taka pewna siebie, już za chwilę cię dogonię – wymruczała, ocierając się lekko o siostrę. – Gratulację, Karasiowa Ławica nie brzmi aż tak źle, jak na to, że mogłaś zostać… Karasiowym Odorem.
Zaśmiała się. Cieszyła się, że siostra nie trzyma do niej urazy.
Chwilę później, gdy i ona sama pogratulowała Kazarce i Cyrance, mogła w końcu puścić się biegiem w stronę swojego mentora. Stał z boku, patrząc na nią z dumą, tak jakby sam czekał, aż w końcu znajdzie dla niego chwilę.
–Piórolotkowy Trzepocie! Piórolotkowy Trzepocie! – Zawołała już z daleka. – Słyszałeś, słyszałeś? Karasiowa Ławica, to takie piękne imię! – Obkręciła się w miejscu kilka razy, a w jej oczach błyszczała czysta radość i ekscytacja. – Jestem wojowniczką, naprawdę!
– Sam nie mógłbym wymyśleć lepszego, jest śliczne! – przyznał uśmiechając się promiennie z błyskiem dumy w oczach. – Brzmi jak połyskujące dzięki światłu księżyca w nocy łuski ryb – przyznał. – Niemal jestem w stanie je usłyszeć!
– Bardzo mi się podoba! Wciąż ledwo mogę w to uwierzyć, muszę znaleźć sobie jak najlepsze miejsce w legowisku wojowników – rozmarzyła się. – Ale śmiesznie będzie znowu spać obok mamy, mam nadzieję, że Krabik i Skrzelik szybko do nas dołączą… – zmartwiła się odrobinę, spoglądając w stronę rodzeństwa.
– Jestem pewien, że nie zajmie im to bardzo długo czasu, w końcu to twoje rodzeństwo, nie? A skoro skończyłaś trening to oni również na pewno wszystko ogarną i dostaną na koniec ładne imiona. – stwierdził delikatnie kołysząc ogonem. - No, może nie ładniejsze od twojego.
Wyszczerzyła się w uśmiechu na ostatnie słowa.
– Ale… To, że jestem teraz wojowniczką, nie oznacza, że nie będziemy razem chodzić na patrole prawda?
– Pfft, teraz to dopiero będziesz chodzić na patrole - były mentor Karaś rzucił machnąwszy łapą. - Codziennie na jakiś więc jestem pewien, że trafimy na siebie więcej niż raz. Z resztą, na pewno za jakiś czas dostaniesz swojego ucznia, więc nawet jeśli, to nie będziesz chodzić sama.
– Ucznia… – powtórzyła z podziwem. – Ojejku… – westchnęła. – Ale cieszę się, naprawdę się cieszę. Dziękuję bardzo! Byłeś najlepszym mentorem pod słońcem!
Uśmiechnęła się po raz ostatni i śmignęła z powrotem do rodziny. Już niedługo ona, Kazarkowa Śpiewka i Skacząca Cyranka miały rozpocząć czuwanie.

***

Miała wrażenie, że po ceremonii wojownika czas jakby przyśpieszył. Piórolotkowy Trzepot miał rację, gdy ostrzegał ją, że dopiero teraz zaczną się prawdziwe patrole i obowiązki. Wypełniała je jednak sumiennie i z radością. Odkryła jak cudowna jest możliwość wychodzenia samemu poza obóz, z czego nie bała się korzystać – uprzedzała oczywiście zawsze, gdzie mniej więcej się udaje, jednak możliwość udania się na dodatkowy patrol łowiecki samemu była dla niej prawdziwym smakiem wolności. Z nadpobudliwości bowiem nigdy nie wyrosła i czasem ciężko było jej wysiedzieć w obozie nawet mimo chłodu na zewnątrz. Zresztą, w porównaniu do pamiętnej zeszłorocznej Pory Nagich Drzew było dużo cieplej, a i zwierzyny nie brakowało na tyle, by zaczęli głodować. Nieszczęśliwe pasmo wypadków w Klanie po śmierci Wirującej Lotki zdawało się przerwać. Zmarł jedynie Trzcinowa Sadzawka, jednak z uwagi na jego wiek nie było to szczególnie dziwiące. Odszedł we śnie, bez większego bólu. Do legowiska wojowników dotarła Krabowe Paluszki, a Karaś nie mogła ukryć dumy ze swojej siostry, która ukończyła trening ucznia i widocznie odżyła po uwolnieniu się od towarzystwa Kruczego Szponu. Mentorka nigdy nie wpływała dobrze na Krabik, również Karaś się jej bała, obie cieszyły się więc, że ten okres mają już za sobą i mogą spędzać razem więcej czasu.
Srocza Gwiazda zaproponowała Karaś własnego ucznia, co w pierwszej chwili kompletnie zszokowało kotkę. Bulwiasta Łapa był… Spokojny i posłuszny. Słuchał się Karaś, jeszcze chętniej swojej własnej siostry i nie sprawiał żadnych problemów. Kotka miała nadzieję, że uda się jej mimo wszystko wyciągnąć z kocurka trochę więcej zdecydowania i odwagi do posiadania własnego zdania, którego zdecydowanie mu brakowało. Mimo to był całkiem uroczym uczniakiem, chciał dobrze dla wszystkich i nie rozumiał niektórych problemów klanu Nocy takich jak dyskryminacja czekoladowych. To jednocześnie rozczulało Karaś, jak i bolało, gdyż przypominało o sprawie, wobec której była tak naprawdę bezradna. Płotka, jedna z córek Wirującej Lotki zdawała się być teraz punktem kulminacyjnym wszystkich sporów. Srocza Gwiazda odebrała jej prawo bycia księżniczką, wykluczając z własnej rodziny. Po śmierci karmicielki, o Płotkę starała się dbać Kawcze Serce, chroniąc ją na ile była w stanie. A potem obie zniknęły.
To było nagłe i odcisnęło się mocno na całej rodzinie. Wierzyli, że obie kotki znalazły dla siebie lepsze miejsce i nic im nie jest, jednak widać było, jak Cyranka i Kazarka cierpiały po utracie matki. Już nie wspominając o wyraźnie przygnębionej Księżycowym Blasku. A Karaś nie rozumiała. Tak jak nie rozumiała zawsze, gdy działo się coś złego. Znów nie mogła sobie poradzić z własnymi myślami i niesprawiedliwością tego, co działo się w klanie. Znów słyszała komentarze o Skrzelikowej Łapie, o tym, że jest dziwny i niebezpieczny, bo urodził się z brązowym futrem. Znów czuła tą frustrację i bezradność, bo chciała coś zrobić, ale nie mogła – bo była tylko plebsem, kimś kto nie zajmie nigdy ważnej pozycji w Klanie, bo Srocza Gwiazda zadecydowała, że tylko jej własna rodzina ma do tego prawo. A po niej liderką miała zostać Tuptająca Gęś, która jeszcze chętniej traktowała inne koty gorzej i Karaś ta wizja zaczynała przerażać.
Komu jeszcze mogła się wygadać? Komu ufać, kto mógł ją rozumieć, zwłaszcza teraz, po utracie Kawczego Serca? Znała odpowiedź, gdy zobaczyła byłego mentora, kończącego posiłek w samotności.
– Piórolotkowy Trzepocie! Piórolotkowy Trzepocie! – Karaś szybko ruszyła w jego stronę, machając niecierpliwie ogonem. – Piórolotkowy Trzepocie, chodź ze mną na patrol.
Kocur nie wydawał się zachwycony tym pomysłem.
–Chcesz się gdzieś konkretnie wybrać? – spytał.
Chociaż wpierw widać było, że musiał się zastanowić nad tym, czy chce się ruszać z miejsca, w końcu wstał i ruszył w raz z nią do wyjścia.
– Zapolować, porozmawiać – widać było, że jest przejęta i mówi dość poważnie. – Nie musimy iść daleko.
– Jasne – odezwał się jedynie, nie patrząc na Karaś.
W milczeniu szła przodem, chcąc jak najszybciej wydostać się poza obóz. Odezwała się dopiero, gdy znajdowali się kilka króliczych susów od wejścia:
– Czy wiesz co stało się z Kawczym Sercem? I Płotką?
– Klan Nocy ma kiepskie nastawienie do czekoladowych kotów – stwierdził bezbarwnym głosem, jakby to miało wszystko wyjaśniać. – Nie wiem skąd to nastawienie, podobnie było z Topikiem – dodał, spuszczając uszy po bokach. - A Kawcze Serce... dużo przeszła.
Spojrzała na starszego kocura.
– Nie lubię tego, nie rozumiem… – miauknęła, a w jej głosie słychać było kroplę rozpaczy. – W kodeksie wojownika nie ma nic o wyrzucaniu czekoladowych kotów z klanu! Ani o tym, że jedna rodzina ma być lepsza od pozostałych… Skrzelik też już słyszał zbyt dużo komentarzy, których nie powinien był – stanęła w miejscu kuląc się w sobie. – Co jeśli to on będzie następny? Dlaczego Srocza Gwiazda robi to wszystko? Chciałabym rozumieć, ale nie potrafię, naprawdę…
– Bo to naginają. Widziałaś, jak się obnosi z tym Mandarynkowa Łapa? – spytał, pozwalając emocjom opuścić jego ciało, zatrzymując się, gdy zobaczył jak Karaś przystaje. - A przecież to jeszcze kocię, czuję się wokół niej prawie tak samo niekomfortowo jak przy Biedronkowym Polu. Nie mogę uwierzyć, że nikt nie widział, jak zachowywała się Makowe Pole, jak traktowała niektóre koty. I może tutaj nie ma czego rozumieć – dodał przyciszonym głosem, spuszczając wzrok na ziemię. - Może coś się po prostu, kiedyś zdarzyło, a my tego nie potrafimy pojąć. Myślę, że nie chcę pojmować. Wszystko to jest... brzydkie. Sam wątek zdaje się mnie oblepiać czymś przykrym. Wszystkich, którzy to widzą – zadrżał nerwowo. - A Skrzelik jest jednym z lepszych kotów, jakie znam.
Przez chwilę oboje milczeli. Piórolotkowy Trzepot musiał uspokoić rozedrgane przykrymi wspomnieniami emocje, a Karasiowa Ławica nie chciała wymagać od niego mówienia o przykrych sprawach więcej, niż to potrzebne. Wiedziała, że dużo przeżył, Klan Nocy tracił zbyt dużo kotów.
– Dziękuję… – miauknęła smutno, ale w jej głosie zabrakło przekonania. – Czy naprawdę nie da się z tym nic zrobić? Różana Łapa też… Nie tylko wobec czekoladowych, mnie nie znosi chyba za sam fakt, że nie należę do rodziny królewskiej – wyznała. – A niedługo ma być naszą medyczką… Wszystkie ważne stanowiska mają objąć osoby, które traktują inne koty w taki okropny sposób, uważają je za gorsze od siebie z dziwnych powodów… Podobno rozmowa rozwiązuje problemy, ale myślę, że gdybym chciała iść powiedzieć Sroczej Gwiaździe wszystko, co tłucze mi się w głowie, to moja własna mama ukatrupiła by mnie zanim zdążyłabym się przekonać na własnym futrze, że głos zwykłego plebsu nic nie znaczy – zacytowała zasłyszane kilkakrotnie słowa z gorzkim uśmiechem.
Na słowa podziękowania point jedynie stworzył na pysku coś w rodzaju niezbyt udanego uśmiechu, ściskając wargi w niemym zrozumieniu.
– Różana Łapa? – powtórzył. Nie rozmawiał z kotką zbyt dużo, praktycznie wcale, jeśli nie musiał, nawet się nie witał, mógł więc nie być świadomy jej przytyków w stronę innych uczniów. A na wzmiankę o ,,plebsie", uszy już całkiem przywarły mu do czaszki. - Klan tego nie widzi, czy po prostu się boi - rzucił pod nosem pytanie owiane retoryką. – Może... może warto spróbować. W końcu to nie tylko my, prawda? Powinniśmy mieć jakiś głos w tej sprawie... Klan powinien być wspólnotą – rzucił z goryczą, chociaż zdawało się, że sam tracił w to wiarę. – A obecnie niczym nie przypomina czegoś, o czym opowiadano nam w żłobku.
– Róża doczepia się do innych uczniów… Oczywiście, że dla Skrzelika jest niemiła, ale ja też dostałam, że jestem głupia, nawet bym się na żadną ważną pozycję nie nadawała, a jeśli będę się jej czepiać za obrażanie brata to wylecę z klanu wraz z rodzicami i generalnie to nas zabiją, bo jest księżniczką i jest nietykalna – westchnęła, kończąc wątek Różanej Łapy. – Nie wiem kto, to tylko jej słowa. Ale przyznaję, że to ja zaczęłam ten spór. To znaczy ona, obrażając Skrzelika. Ja go broniłam, oczywiście. No ale wciąż, to przyszła medyczka – zwiesiła głowę, jednak po chwilii podniosła ją z powrotem, patrząc na mentora. – Myślisz, że to miałoby sens? Co w ogóle możnaby powiedzieć, od czego zacząć…? Dyskryminowanie czekoladowych kotów jest złe, przestańcie? Nie brzmi zbyt dobrze…
– Przecież nie mogą nas tak zwyczajnie wyrzucić z klanu, czy zabić, bo próbujemy wytknąć niesprawiedliwość. Z resztą, dobrze zrobiłaś – rzucił ze złością słysząc jej słowa, chociaż oboje zdawali się nie być już pewni, co mógłby zrobić ich własny klan. - Można pomyśleć, przewertować kodeks wojownika... ewentualnie improwizować. I najlepiej na początku porozmawiać na osobności ze Sroczą Gwiazdą. Chyba... chyba mógłbym to zrobić.
W oczach Karaś zaświecił się błysk nadziei.
– Mogę iść z tobą – oznajmiła zdecydowanym tonem. W tym była dobra, w działaniu, nie siedzeniu i rozmyślaniu, co można by zrobić, by poprawić świat. Chociaż z drugiej strony… – Chyba, że uznasz, że jest zbyt duże ryzyko, że palnę coś niewłaściwego, nie myśląc – dodała, patrząc w bok. Czym innym było samo działanie, czym innym tak delikatna sprawa. A ona zachowywała się czasem ciut impulsywnie.
– Chodź ze mną – odpowiedział niemal bez namysłu. – Samemu się jednak trochę boję, Srocza Gwiazda jest straszna - dodał z dość skołowanym uśmiechem.
Pokiwała głową, myśląc co najlepiej powiedzieć, a czego unikać.

<Piórolotkowy Trzepocie? A także… Srocza Gwiazdo?>

Od Myszołowa CD. Betelgezy

 Po tym co się wydarzyło w Kołowrocie miał jakby to ująć... przerąbane. Nie udało mu się zabić Bastet, za to ta pojawiła się jak gdyby nigdy nic na terenie wroga i postanowiła popełnić samobójstwo, zabierając ze sobą Modrowronkę i jedną z łap Białozora. Zawiódł. To było dla niego druzgocące. Nie spodziewał się, że samotniczka zareaguje tak nienormalnie. Sądził, że ją złapie zaganiając w kozi róg i tam już raz a dobrze odbierze jej życie. Teraz musiał żyć z konsekwencjami niedotrzymania rozkazu, które przyjmował z godnością. 
Białozór oczywiście był wściekły. Każdy bał się do niego podchodzić w obawie, że straci życie. On jednak nie bał się szefa ani trochę. Przywykł do porywczych pracodawców podczas swojego szkolenia. Miał już pewne doświadczenie w tym jak należało się w takiej sytuacji zachowywać. Spokój to była podstawa. 
Dlatego też znosił jego wrzaski z kamienną miną. Nie drgnął nawet, gdy go uderzył, nie wydał z siebie absolutnie nic. Czekał aż kocur ochłonie i wyda na niego wyrok. Przepraszanie i kajanie się przed nim nie wchodziło w grę. To byłoby żałosne i pozbawione sensu, bowiem nie cofnie już czasu.
W końcu padł wyrok, a on musiał przyznać, że nie było nawet tak źle. Miał pokazać na co go stać na arenie, gdzie dostarczałby rozrywki zebranym tam samotnikom. To była też okazja na udowodnienie swoich umiejętności. Większość samotników, którzy brali udział w walkach było w jego ocenie... słabeuszami. Wystarczyło spojrzeć na to jak Jafar, który nie wydawał się w idealnym stanie, jednego czy drugiego rozkładał. To będzie dla niego nic. Widział w tym plusy, bowiem mógł traktować te walki jako rozgrzewkę i doskonalenie swych umiejętności, chociaż powinien traktować to jako karę. 
Nie zamierzał jednak dzielić się tymi przemyśleniami z innymi. Nauczył się, że dzielenie się opinią nie należało do jego roli. On miał spełniać rozkazy i nie nawalać. Ah, ta sprawa z Bastet będzie się za nim ciągnęła nawet nocami przez wiele księżyców. Nie zapomni o swojej klęsce. Nigdy. 
Walki tak jak się spodziewał nie były złe. Dawanie w pysk samotnikom dawało mu nawet pewne ukojenie. Niektórzy potrafili dłużej wytrzymać, inni padali po kilku ciosach. Starał się ich nie zabijać, ot jedynie nokautować, ku radości gawiedzi. Okazało się, że przez to przybyło mu nieco sławy... Dostał przydomek "Łowca", który był wykrzykiwany chórem, gdy wygrywał starcia. Nie wiedział za bardzo skąd ten pomysł ich naszedł, ale nie dopytywał. Nie wychodził jednak z tego wszystkiego bez szwanku. Kilkanaście ran już zdobiło jego ciało. Zadrapania czy ugryzienia to było jednak nic. Przywykł już dawno do bólu. Na Poligonie każdy krok po rozgrzanym metalu w upalne dni, był męczarnią gorszą niż to. 
Drugą sprawą, która nie dawała mu spokoju była Betelgeza. Coś za często zdawała się kręcić wokół szefa, jak gdyby próbując wkraść się w jego łaski. Było to dla niego podejrzane zachowanie. Nic więc dziwnego, że nie zaprzestał swoich obserwacji. Kiedy miał zmianę i kto inny pilnował szefa, on chodził za nią niczym cień. Starał się pozostawać niewidoczny, co bywało utrudnione przez jego jasną sierść, ale wśród tłumu, łatwo było wtopić się w otoczenie. Najbardziej interesowało go to... czemu znikała z Kołowrotu. Gdzie tak chodziła? Pewnego dnia postanowił to sprawdzić. 
Ruszył za nią w znacznym oddaleniu, gdy tylko dostrzegł, że opuściła dom. Czyżby Białozór jej coś zlecał? Nie pamiętał, a wydawało mu się, że zawsze twardo stał na straży szefa, gdy ta tylko próbowała się do niego zbliżyć. Pogoda nie wydawała mu się idealna na spacery. Było chłodno i ślisko. Duże prawdopodobieństwo skręcenia łapy, a mimo to... ryzykowała. Dlaczego? Zapewne dowie się, gdy już dotrze tam, gdzie właśnie kierowała swoje kroki. 

<Betelgezo? Stalkują cię>

Od Obsmarkanego Kamienia CD. Modliszki (Modliszkowej Łapy)

 Dojrzał braciszka, który szedł niosąc coś w pyszczku. Zaciekawiło go to. Może potrzebował pomocy? Jako dobry brat powinien dbać o swoje młodsze rodzeństwo. Byli w końcu... niedoświadczeni. Nie wiedzieli jak działał ten świat i jaki potrafił być straszny! 
Dlatego też zbliżył się do kocurka, zerkając z ciekawością na to co niósł. To był jakiś liść? Hm... Bardzo dziwna forma zabawki. 
— Cześć braciszku! — przywitał się z kocurkiem, pozbywając się na moment swej płaczliwej strony. Musiał przyznać, że coś w tych kruszynach poruszało jego serce i sprawiało, że łzy znikały. Miał podobnie, kiedy ujrzał swoje własne pociechy. 
No i... świadomość tego, że miał braciszka bardzo go radowała! W końcu... w jego miocie były tylko siostrzyczki, które na nieszczęście zniknęły z jego świata w dość... przykrych okolicznościach. 
— C-co t-tam niesiesz? — wyjąkał nieco zawstydzony swoją ciekawością. 
Czasami miewał takie chwilę, które sprawiały, że zastanawiał się czy dobrze robił, wtrącając się do cudzych spraw. 
Modliszka zatrzymał się i skupił na nim swe oczka. 
— Żuk — wypowiedział przez liść, który starał się nie upuścić. 
Żuk? Obsmarkany Kamień zrobił wielkie oczy. O rany! Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Maluch je kolekcjonował? Był żywy? 
— Um... C-ciekawe. A-a jest... s-straszny? — przełknął ślinę, ponieważ jego wyobraźnia zaczęła działać i już widział, że w tym liściu czai się najstraszliwsza kreatura, która chodziła po tych wrzosowiskach! 
Modliszka wpatrywał się w niego dziwnie... Tak jakby nie zrozumiał co mogłoby być strasznego w owadzie. Jedynie wzruszył ramionami i ostrożnie rozwinął listek, by pokazać bratu owada. 
Ależ czarnemu sierść się nastroszyła! Rzeczywiście to był żuk! Czasami takie większe potrafiły latać i bzyczeć tak przerażająco, że aż miało się ochotę uciec nim to coś w ciebie wleci! Przełknął ślinę. No cóż... brat był najwidoczniej odważniejszy od niego. 
— Fa-fajny... — skomentował żyjątko już tak jedną łapą próbując wycofać się na wypadek niespodziewanego ataku. Niby się nie ruszał i wyglądał tak jakoś martwo, ale kto wie... Z owadami nigdy nic nie wiadomo. — A-ale... um... P-pilnuj go... B-bo mo-może kogoś u-ugryźć. 

<Modliszka?>

Od Krogulca CD. Agresta

Wydał z siebie zdegustowany i zdumiony okrzyk, gdy został przyciśnięty do czekoladowej sierści. No nie! Co on wyprawiał?! Zaparł się łapami i wydawało się, że zaraz się od niego odepchnie, ale po chwili namysłu stwierdził, że to i tak na nic. Agrest był... sobą. Dlatego też jedynie westchnął cierpiętniczo, poddając się i zapadając w mięciusiej sierści owocniaka. Liczył na to, że nikt nie był świadkiem tej ckliwej sceny.  
— Ygh... Nie lubię przytulasów... — mruknął, co było ewidentnym kłamstwem, które miało na celu ocalenie jego wizerunku zimnego drania.
Agrest mruczał zbyt głośno, żeby usłyszeć, co Krogulec do niego mówił. Nawet przymknął powieki, uśmiechając się szeroko. Zapewne był zadowolony ze słów Wrzosa i Owsa, którzy nie mylili się w ich sprawie. Nie cierpiał, kiedy ta dwójka miała rację! I nie cierpiał, że tak łatwo odpuścił. Ale... Być może znał przyczynę. Widział ją w posiwiałej mordce kocura. Agrestowi nie zostało dużo czasu. Wypadało się... pożegnać w zgodzie... 
Ale eh! Mógłby się od niego odkleić! To jego mruczenie przypomniało mu księżyce, gdy był kocięciem, chowającym się w jego sierści. Nie podobała mu się ta wizja. To był powrót do przeszłości, którą chciał pozostawić za sobą. 
Mimo wszystko jego ciało nieco się rozluźniło i pozwolił owocniakowi na te nieszczęsne uczucia. Pierwszy raz poczuł się... jak gdyby z barków spadł mu olbrzymi ciężar. 
— Mamo... Jestem już dorosły... Nie musisz tak się lepić — skomentował zachowanie czekoladowego, licząc na to, że ten w końcu go puści. 
Agrest zachichotał cicho.
— Nie przytulałem cię bardzo długo! — zaprotestował, nim chwilę później nie dodał. — Ale no dobrze, już dobrze. — Odsunął się od arlekina, by zaraz poczochrać go po głowie.
Odpłacił się mu morderczym spojrzeniem. Jak widać trochę bliskości wyzwoliło w owocniaku brak poszanowania granic do jego osoby. Na osty i ciernie! Nie był w końcu już bachorem! Mógłby się powstrzymać od takich łapoczynów! 
— Nikomu o tym nie wspominaj — przestrzegł go przed zrobieniem mu siary. — Szanujmy się. Lepiej wracajmy. Mogą się zamartwiać, że nas długo nie ma. Szykuj się na piekło. Wrzos uwielbia skakać przy chorych jak matka przy kocięciu. Będziesz uziemiony z tą chorą łapą i to dosłownie.
Agrest uniósł wcześniej opuszczony ogon do góry. No proszę jak szybko poprawił mu się humor. Był tym bardzo zdumiony. 
— Dziękuję za ostrzeżenie, ale teraz już mi to aż tak bardzo nie przeszkadza — oświadczył, czule patrząc się na syna.
Wspaniale... Nie wiedział za bardzo co działo się w głowie kocura, ale z obserwacji mógł stwierdzić, że mu odwalało. To było do przewidzenia. Na starość koty bywały... inne. 
— Dziwnie się zachowujesz... — odchrząknął, bo mimo wszystko dalej czuł się niekomfortowo z tym co zaszło, po czym dodał. — W twoim wieku troska najpewniej ci schlebia. — Po czym skierował się ostrożnie z powrotem do nory, gdzie Wrzos i Owies zasypywali pozostawioną z nimi kotkę różnymi opowieściami nad czekającą na nich zwierzyną.

***

Agrest musiał rzeczywiście znosić przesadną troskę Wrzosa przez ten czas, gdy gościł w ich progach. Gdy tylko wrócili, samotnicy zorganizowali im ucztę. Nie miał pojęcia skąd wytrzasnęli tyle myszy, ale być może mieli gdzieś jakiś składzik, o którym mu oczywiście nie powiedzieli. Mimo tego, że byli już długo razem, wydawało się, że mieli swoje tajemnice. W zasadzie to nie obchodziło go czy istniała tajna skrytka czy nie. Zaraz by sprawdzał, czy nie rozdają przybłędom żarcia i doszłoby do kolejnej kłótni. Trzeba było czasami się wstrzymać ze swą wścibską naturą, by nie przesadzić. 
Na dodatek ta cała "siostra" okazała się tworem, który zajmował całą jego uwagę. Nie podobała mu się. Samo to jak zareagowała, gdy dowiedziała się, że był "synem" Agresta sprawiło, że jego ogon machał na boki rozeźlony. Wychodziło bowiem na to, że kocur o nim nie opowiadał. Tak jakby chciał wymazać jego istnienie ze swojego życia. Oczywiście... podjąłby kolejny temat, który doprowadziłby do wrzawy, ale był zbyt zmęczony na słuchanie kolejnych płaczów czekoladowego. Jego zdaniem "mama" była zbyt uczuciowa. 
Samotnicy zagadywali lidera owocniaków, chcąc go lepiej poznać. W końcu znali go tylko z opowieści Krogulca, które stawiały go w bardzo złym świetle. Okazało się jednak, że ta dwójka potrafiła w każdym znaleźć iskrę dobra, co oczywiście pomogło im w nawiązaniu rozmowy pozbawionej uprzedzeń. 
Eh... Czasem zazdrościł im tego beztroskiego podejścia. On tak nie umiałby żyć. 
Nagle dojrzał ruch i ujrzał głowę swojej sąsiadki, która musiała się zainteresować wrzawą, którą nie tak dawno wywołali. Ależ mu żyłka pękła na jej widok. Przykleiła się ze swą córką i nie chciała stąd odejść! Jej dzieciak był już dorosły i zdolny do samodzielnego życia, więc co ją tu niby trzymało?! On nie chciał żyć z innymi kotami poza swoimi partnerami! Doświadczenie nabyte z Owocowego Lasu utwierdziło go w przekonaniu, że nigdy nie chce wracać na stare śmieci i tworzyć nowej społeczności. Zaraz zniszczą wszystko co dla niego drogocenne. 
— Paszoł won stąd! — krzyknął w kierunku wejścia do nory, w której miło spędzali czas, rzucając przy tym kawałkiem myszy, by odgonić intruza. 
— Spokojnie, Kłosiku! To tylko nasza sąsiadka. Sprawdzę czego jej potrzeba — miauknął miło Wrzos wychodząc do poszkodowanej kotki, która ledwo co uniknęła uderzenia piszczką. 
Krogulec westchnął cierpiętniczo, znajdując sobie nowy obiekt do nienawiści. 
— Ah, ten nasz Krogulec... — zaśmiał się niezręcznie z całej tej sytuacji Owies. — Ciągle taki znerwicowany. W tym waszym dzikim klanie też taki był? — zwrócił się do Agresta wlepiając w niego maślane oczy. Pff! Lizus! Jak nic zapewne chciał dowiedzieć się więcej na temat społeczności, z której pochodził. Krogulec w sumie nieco mu poopowiadał jak tam było źle, ale zapewne szukał sobie rzetelniejszego źródła informacji.

<Agrest?>

Od Piórolotkowego Trzepotu do Mandarynkowej Łapy

 Nawet, jeśli nie rozmawiał nigdy wcześniej z jakimś kotem, potrafił zrozumieć w miarę jego charakter i zachowanie z samej obserwacji oraz energii jaka się wokół owego kota unosiła. W przypadku Mandarynkowej Łapy nie było inaczej i niestety nie należała ona do jego ulubieńców. Wolał się trzymać na dystans i nie miał pojęcia, jakim cudem Srocza Gwiazda na to pozwalała, chociaż może była ślepa na to czy coś... w końcu sama miała problem do czekoladowych kotów, więc wolał nie wnikać w jej tok myślenia, za którym mogło stać wiele czynników, a przez to właśnie które nie chciał z góry czegoś oceniać. Jak widać, nie zawsze wychodziło. Mandarynkowa Łapa z całej grupy księżniczek dawała mu obraz młodszej Biedronki, chociaż miał wrażenie, że gdyby dać szylkretowej pole do popisu, byłaby o wiele gorsza. Mimo wszystko, nie chciał, lub też zwyczajnie nie umiał zachowywać się nieprzyjemnie, mimo wszystko mógłby kogoś zranić lub do siebie zniechęcić, więc jeśli w jego stronę nikt pierwszy nie wykazywał większej niechęci... to czemu on miałby? W tym momencie bił się z myślami, patrząc, jak uczennica próbuje złapać drobnego ptaszka, który jednak chwilę potem odleciał. Podejść, a może sprawę zostawić losowi? 
- Byłoby łatwiej nazbierać ciepłą porą czegoś, czym się żywią i rozsypywać teraz, jestem pewien, że byłoby ich więcej - W końcu wybrał. Zagadał przyjaźnie, podchodząc i patrząc za znikającym zwierzątkiem. Nie wiedział, z czym się spotka. Z prychnięciem, przyjaznym potwierdzeniem? W końcu sytuacja nie była kolorowa, a nim kierowała chęć bliskości z innym kotem. Nawet, jeśli nie był on najwyżej na jego liście zainteresowań. 
- A czym one się żywią?- zapytała, najpewniej starając się nie wykrzywić pyska. 
- Zazwyczaj jakimiś ziarenkami, drobnymi robaczkami, muszkami - wyliczał, oczami uciekając gdzieś w bok, żeby lepiej sobie wszystko zobrazować - Chociaż zdaje mi się, że z ziarnami byłoby najłatwiej, wątpię, żebyśmy specjalnie mieli zbierać muszki i robaczki i trzymać je przez ten cały czas w obozie. - Uśmiechnął się pod nosem na samą myśl o tym niezbyt udanym planie. Szybko by umarły i mieliby cmentarz dla robaczków. 
- To następnym razem nazbieramy ziarenek - odpowiedziała strzepując ogonem.
- Można też poprosić Klan Klifu o kilka - zaproponował - Podobno mieszkają obok całego łana ze złotymi kłosami.
- A znasz kogoś z Klanu Klifu żeby nam dali?- zapytała zaciekawiona.
- Jest taka jedna kotka, z którą zamieniłem kilka słów na zgromadzeniu, wydawała się miła, więc może dałoby się ją poprosić o kilka ziaren? - zaproponował z zadowoleniem. Co prawda dawno jej nie widział, ale miał nadzieję, że przez ten czas nie zmieniła się jakoś diametralnie. 
- Może - odpowiedziała sceptycznie.
- Jestem pewien, że się zgodzi - dorzucił już pewniej - No, ale to dopiero w ciepłą porę... Potrzebujesz pomocy w polowaniu? - spytał po chwili z czystej grzeczności. Mimo wszystko, to wciąż ledwo wyrośnięte kocię, prawda? - Czy może już wracasz?
- Wolę nie wracać z pustymi łapami- oznajmiła, na co kocur kiwnął wesoło głową. 
- Chcesz upolować coś konkretnego?
- Nie, po prostu coś. 
- Dobrz~ Możemy pójść bliżej drzew, co ty na to?

<Mandarynka?>

Od Agresta cd. Źródlanego Dzwonka

Opadł na ziemię, dysząc z wysiłku. Nie spodziewał się, że bitwa na szyszki okaże się aż tak wykańczająca. Nie dość, że kotka była strasznie wredna i zabiła mu brata, to jeszcze teraz przez nią czuł się cały obolały! 
Nie dało się jednak ukryć, że pod względem emocjonalnym nareszcie udało mu się odetchnąć. Jakimś sposobem podczas sprzeczki sukcesywnie wyładował wszystkie negatywne emocje, które zebrały się w nim ostatnimi dniami. 
Zerknął na liliową, zauważając, iż obecnie ona także spoczęła na trawiastym podłożu. Agrest chciał być na nią wściekły za takie potraktowanie i kontynuować swoje wyrzuty, lecz w tym momencie… zwyczajnie już dłużej nie potrafił. Fizycznie co prawda czuł się absolutnie okropnie, jednak wewnętrznie… był dziwnie spełniony. Jakby takiej konfrontacji od dawna potrzebował. 
Milczeli przez dłuższy czas, patrząc na siebie z trochę innej perspektywy. Właściwie to z daleka musieli wyglądać bardzo zabawnie. Oboje z futrem potarganym i przepełnionym łuskami szyszek, zachłannie łapiąc oddech, jakby właśnie stoczyli najcięższy pojedynek życia. 
— Gdzie nauczyłaś się tak dobrze celować? — przerwał ciszę, kiedy jego płuca wreszcie się uspokoiły. 
— Wrodzony talent — odparła, dumnie unosząc ogon. 
Agrest parsknął na te słowa, rozwierając pysk w celu kontynuowania tej specyficznej wymiany zdań. 

***

Nigdy się nie spodziewał, że kiedykolwiek zaprzyjaźni się z Nocniaczką, ale tak właśnie się stało. Wredna liliowa kotka, która wreszcie przedstawiła mu się jako Źródlany Dzwonek, okazała się… nie być taka zła po tym, jak już natłukła w niego szyszkami. Chociaż, czy on w ogóle mógł porównywać ją do kogoś takiego jak Nocniaki? Była zupełnie inna od nich oraz dodatkowo wyszło na jaw, że nie posiadała w sobie ani kropli ich krwi. Klan Nocy nie zasługiwał na kogoś tak świetnego… Na początku nie mógł otrząsnąć się z szoku, gdy wyjawiła mu, że to ona była jednym z kociąt odebranych od Bylicy. Opowiadała dużo historii o niej Agrestowi, odkrywając przed nim tę niewygodną prawdę na temat staruszki. Oczywiście nie wierzył wojowniczce tak od razu, ale nie dało się przeoczyć, że kotka zawsze ukazywała realne emocje w tym temacie. Zwłaszcza że to, co mówiła, tylko potwierdzało się w rzeczywistości… 
Antypatia do przybranej matki okazała się idealnym pretekstem do dalszej integracji. Tym sposobem w pewnym momencie okrzyknęli siebie rodzeństwem i już tak jakoś zostało. 
— Hej Agreeest — usłyszał znajomy głos, podczas przechadzania się w nadziei po terenach niczyich.
Uniósł ogon z zadowolenia. Gorzki uśmiech na mordce przyjaciółki, zaraz jednak sprawił, że momentalnie go opuścił. Coś się stało? 
— Wiesz, że starucha jest w okolicy? Odzywała się do ciebie?
Bicolor zmarszczył brwi. No chyba nie. 
— Nie gadaj. 
— Uwierz mi, że wolałabym żartować — skrzywiła się z obrzydzeniem — ale to niestety nie jest ten przypadek. 
— Uch, co ona tu robi? — zastanawiał się, smętnie zwieszając uszy. Czemu starsza obiecała mu tak wiele, tylko po to, żeby później nie dotrzymać danego słowa w nawet najmniejszym stopniu? — Nawet mi hej nie powiedziała oczywiście… 
Źródlany Dzwonek widząc jego nagłe przygnębienie, szturchnęła kocura łapą. 
— No weź, nie warto się smucić z powodu tego babsztyla — stwierdziła stanowczo. — To lepiej, że do ciebie nie przyszła. Pewnie znowu zaczęłaby jęczeć, jak to jest jej ciężko, zamiast cokolwiek zrobić z tym faktem. Jeszcze byś się od niej zaraził…
— Albo jeszcze gorzej — zaczął, powoli uśmiechając się pod nosem. — Przyciągnąłbym do siebie całą bandę dzieciaków, tylko po to, żeby potem planowały na mnie zemstę, bo pogubiłem je po wszystkich klanach. 
Oboje wybuchnęli śmiechem. 

***

Poddenerwowany krążył w kółko na terenach niczyich. Nie mógł wyrzucić z głowy tego, co wydarzyło się na zgromadzeniu. Źródlany Dzwonek została porwana! A przynajmniej tak twierdził jej uczeń, który wciąż go trochę przerażał. Czuł się winny, że zawiódł i jego, i przyjaciółkę, nie potrafiąc wygrać rozmowy z Chłodnym Omenem. Dla Agresta to było po prostu zbyt skomplikowane i niebezpiecznie. Za dużo emocji, za dużo niepewności, za dużo oczu w nim utkwionych. I chociaż żałował, że nie był w tym wszystkim bardziej umiejętny, gdzieś w głębi siebie doskonale zdawał sobie sprawę, że czegokolwiek nie powiedziałby w tamtym momencie – efekt okazałby się nadal taki sam. I to również go przeraziło. 
Co powinien zrobić w tej sytuacji? Wedrzeć się do obozu Klanu Wilka, żeby jej poszukać? Takie działanie mogłoby szybko okazać się misją samobójczą, zamiast w jakikolwiek sposób pomocną. Zresztą, skoro ją porwali, to zapewne musieli jej cały czas pilnować. Nie dało się więc zakraść tam i dyskretnie ją uwolnić, nawet w najbardziej szczęśliwych okolicznościach. 
Kopnął kamień leżący naprzeciw niego z rykiem frustracji. Przeklęte Wilczaki! 
Gdyby miał rangę wojownika, to wszystko byłoby prostsze. Jako zastępca nieczęsto posiadał czas wolny, a w szczególności teraz kiedy Komar wydawał się coś podejrzewać, w konsekwencji zrzucając na niego więcej obowiązków. Gdyby tylko wpadł mu do głowy jakiś rewolucyjny pomysł, który rozwiąże jego wszystkie problemy… 
Swój wzrok przeniósł na strumień płynący przed nim, bezradnie wpatrując się w jego migoczącą taflę.
Po co on się oszukiwał? Takiego wyjścia z sytuacji po prostu nie było. Jedyne, w czym aktualnie mógł pokładać nadzieję to rozum osoby, która zdawała się najbardziej zaangażowana w odnalezienie liliowej. Jej uczeń. Może on wymyśli jakiś plan i razem uda im się zorganizować akcję ratunkową? A nawet jeśli tak by się nie stało, Agrest wierzył, że czarny zrobi wszystko, co w swojej mocy, by temu zaradzić. Obserwowanie na zgromadzeniu tego, jak bardzo zależało młodszemu, dawało mu otuchę, że jego przybranej siostrze rzeczywiście uda się uwolnić. W końcu nie była w tym sama, nawet jeśli jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy.
Uniósł wzrok na zachmurzone niebo, z którego mimo wszystko wydostawało się parę promieni słońca. 
Niech Wszechmatka jeszcze nie odbiera im tak cudownej kotki. 

***

Wróciła! Źródlany Dzwonek wróciła! Z początku nie czuł niczego innego prócz szczęścia, jednak im dłużej słuchał i przyglądał się kotce, tym większa złość płonęła w jego wnętrzu. Nawet w swoich najgorszych wyobrażeniach nie podejrzewał Wilczaków o aż takie okrucieństwo. Nie wiedział wręcz, co odpowiedzieć, kiedy dowiadywał się, jak potwornie ją traktowali. Ledwo mu się to w głowie mieściło. Jak ktokolwiek był w stanie w ogóle wyrządzić coś takiego drugiej osobie? Dogłębnie wstrząsające, że na takie coś pozwalano w pozornie „normalnym” klanie.
Wbił pazury w ziemię. 
Wilczaki może i w tej chwili radziły sobie znakomicie, aczkolwiek nic nigdy nie trwało wiecznie. Kiedyś jeszcze nadejdzie okres, w którym będą znacznie słabsi. A wówczas miał nadzieję, że już nikt im nie odpuści, tak jak oni nigdy nikomu nie odpuszczali. Oby nie zostało z nich nic więcej niż brudna plama krwi.

***

Poruszał końcówką ogona, wpatrując się w wyjście z obozu. Od powrotu nurtowała go pewna sprawa. Mianowicie zastanawiał się, czy nie ominął jednego spotkania z Gracją. W końcu powiedział jej, że może go odwiedzać, więc może już to zrobiła, podczas gdy ich nie było? Musiał widzieć. 
Dostrzegając, że obok Kaczka samotnie spożywa posiłek, postanowił do niej podejść. 
— Hej, wiesz może, czy w czasie, kiedy mnie tutaj nie było, moja córka przyszła ze mną porozmawiać? — zapytał, w napięciu usiadłszy przy niej. 
Bura wykrzywiła pysk w zakłopotaniu. Jej odpowiedź natomiast była jednoznaczna:
— Nie. Nie było nikogo. 
Agrest przeniósł wzrok na swoje łapy, niezręcznie szurając nimi po jesiennych liściach. 
— Och, rozumiem — wyszeptał, zaraz machając na to ogonem — ale to nic nie szkodzi! Ma jeszcze czas i tak dalej. — Zmusił się do przybrania radosnego wyrazu pyska. — A jak u ciebie, tak właściwie? To jest coś, o czym powinniśmy rozmawiać! Dobrze się tutaj czujesz? 
Kaczka z początku zdawała się nieco zmieszana, lecz po chwili uśmiechnęła się delikatnie, jakby coś sobie przypominając. 
— Szczerze? Znacznie lepiej — wyznała trochę nieśmiało. Jakaś myśl jednak wydawała się ewidentnie trzymać ją w dobrym nastroju. — Panuje tu zupełnie inna atmosfera, poznałam też wspaniałą osobę… to znaczy osoby — chrząknęła, zaraz z powagą marszcząc czoło. — Nie ma porównania no. Nie wiem, czy wytrzymałabym księżyc dłużej w Klanie Nocy…
Starszy zastrzygł uszami, ciekawy, dlaczego bura miała tak negatywne nastawienie do swojego rodzimego klanu. Czyżby to przez tę rzekomą zmianę ustroju, o której raz coś tam podsłyszał? 
— Czy to prawda, że w Klanie Nocy wprowadzono władzę dziedziczną? — zapytał, naprawdę nie będąc pewien. Jakoś… taka sytuacja zwyczajnie nie sprawiała wrażenia realnej. — Dla potomków Sroki, zakładam? 
— Niestety tak — mruknęła ze skwaszoną miną — to absurdalne. 
Czekoladowy zamrugał z niedowierzaniem. I reszta Nocniaków tak po prostu zaakceptowała taką decyzję? Nie zapomniał, że od początku z większością nich było coś nie tak, lecz do tej pory sądził, iż to szło bardziej w stronę nadmiernej agresji, a nie uległości. Cóż, najwidoczniej niezależnie od obranego kierunku skrajności, rybojady nie zawodziły w zachowaniu się dziwnie…
Ich postępowanie nie było jednak rzeczą najbardziej zagadkową dla czekoladowego w tej sprawie. O wiele bardziej zastanawiało go… zwyczajnie dlaczego. Dlaczego podjęto taką decyzję? Nawet pomijając fakt, jak bardzo było to niesprawiedliwe wobec „niekrólewskich” kotów z Klanu Nocy to… przecież było to równie okrutne wobec samych potomków Sroczej Gwiazdy. Czarno-biała przez księżyce urzędowała jako przywódczyni, toteż musiała wiedzieć, iż noszenie tej rangi to przede wszystkim ogromna presja i nieustanny wysiłek, za który nie otrzymywało się od nikogo nagrody. Agrest nie raz przekonał się o tym na własnej skórze. Trzeba było o wszystko dbać, wszystko kontrolować, wszystko przewidywać i podejmować decyzje, do których podjęcia nikt inny nie chciałby być zobligowany. Jaki normalny rodzic zmusza swoje dzieci do dźwigania na sobie tak olbrzymiej odpowiedzialności? Ukazywanie władzy jako czegoś przeznaczonego i wspaniałego naiwnym kociętom mogło mieć w przyszłości naprawdę tragiczne skutki, kiedy zderzą się one z rzeczywistością. 
Jeszcze chyba rozumiał, iż przypuszczalnie mogło chodzić o podwyższenie statusu społecznego rodziny, jednak wciąż… za jaką to cenę? Czy liderka nie widziała, że to tylko kwestia czasu, nim w jakimś Nocniaku wreszcie coś nie pęknie i zamorduje w odwecie za te bezsensowne zasady? I tak dalej, dopóki wszyscy z naznaczonego rodu nie skończą głęboko pod ziemią. Szczególnie zważając na tendencję szybkiego żegnania się z życiem poprzednich przywódców Klanu Nocy – już miał przed oczami tę katastrofę. 
Z tego wszystkiego aż przeszły go ciarki. 
Sam prędzej odgryzłby sobie ogon, niż zafundowałby swoim dzieciom taką przyszłość. Srocza Gwiazda musiała naprawdę nie mieć litości dla swoich potomków… 
— Wszystko w porządku? 
Bicolor drgnął, jakby właśnie został wybudzony z transu. Otworzył pysk, aby odpowiedzieć rozmówczyni, gdy nagle na czubek jej głowy spadła ciemna kulka. Bura prychnęła, zdenerwowana kopiąc atakujący ją obiekt. Szyszka poturlała się parę zajęczych skoków dalej. 
Agrest w szoku rozwarł szczękę. 
Szyszka, brązowe oczy, biała łata na piersi, znajome rysy, kotka z Klanu Nocy. Nie. To nie mogło być możliwe.
Wpatrywał się w nią, jakby chciał dostrzec potwierdzenie swoich myśli w wyrazie jej twarzy. 
— Mam coś na nosie…? — Kaczka poruszyła się niespokojnie. 
— Jesteś jej córką — wykrztusił z siebie. — Tak? Córką? Czy to jeszcze inne pokrewieństwo może? 
Pręgowana początkowo przyglądała mu się z niezrozumieniem, dopóki nie westchnęła cicho, odczuwalnie pochmurniejąc.
— Córką. 
— Przepraszam — wymamrotał, teraz czując się dziwnie. — Nie wiedziałem, że miała. 
Kotka nie odpowiedziała mu, martwo patrząc w jeden punkt. 
Kurczę… jeśli wiedziałby, iż w taki sposób zareaguje, to nie poruszyłby od tego tematu. 
— W każdym razie, dobrze, że obecnie jesteś z tutaj nami. — Z wahaniem na chwilę położył łapę jej barku. — Jakbyś czegoś potrzebowała to… możesz na mnie liczyć. Póki jeszcze dycham. 
Odszedł w stronę wyjścia z obozu, zostawiając odnalezioną siostrzenicę z na wpół zjedzonym losem. Odniósł wrażenie, że przyda jej się chwila samotności. 
Nabrał powietrze w płuca, powolnymi krokami kierując się do Drogi Grzmotu. Wymiana zdań z Kaczką na pewno na długo zostanie mu w pamięci. 
„Zadbam o twoją córkę, Źródlany Dzwonku” – obiecał w myślach. – „W lepsze miejsce trafić nie mogła”.

***

Szedł do miejsca, w którym zawsze się spotykali. Trzymał w pysku szyszkę, wcześniej kopniętą przez córkę przyjaciółki. Teraz gdy już wiedział o śmierci liliowej i nie był ledwo funkcjonującym kłębkiem nerwów, chciał nareszcie należycie ją pożegnać. 
Zatrzymał się przy potoku na terenach niczyich, gdzie zazwyczaj rozmawiali i łapą wykopał mały dołek w ziemi. Starannie włożył tam szyszkę, tak, aby wyraźnie wystawała z podłoża. Po sprawdzeniu, czy owoc trzyma się na miejscu, usiadł obok prowizorycznego nagrobka. 
— Do widzenia, Źródlany Dzwonku — powiedział z zaciśniętym gardłem. — Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. 
Po tych słowach zamknął oczy, żegnając się ze swoją jedyną siostrą, drogą przyjaciółką, ekspertką od szyszek, a także najzabawniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznał.