Mentor lubił rozwiązania siłowe. Nie dziwił się temu, ponieważ dobrze działały. Motywowały go do tego, by pewnego dnia, obić mu pysk tak, że go własna matka nie pozna. Irytacja, gniew, to czuł, gdy musiał kierować się na te głupie treningi. Inni na pewno siedzieli w obozie, wypoczywając i jedząc obiad, a on był w terenie, starając się wykonywać dziwne zadania, do których przymuszał go niebieski. Dzisiaj padło na skakanie po drzewach. Z gałęzi na gałąź, jak jakaś wiewiórka. To chyba była zaleta zwiadowców, a nie kogoś, kto nie szkolił się w tej dziedzinie. Szpak pozostawał jednak nieugięty, nie pozwalając mu zejść. Miał tam zapuszczać korzenie albo robić co mu każe.
Nie miał pojęcia co sprawiło, że nie złamał swojej kończyny. Może fakt, że starał się wybierać solidne i niskie gałęzie? Nic na razie się nie połamało, chociaż o włos był od upadku. Gdyby nie wczepienie się pazurami w ostatniej chwili w gałąź, to by leżał już nieżywy przed Szpakiem.
Czasami zastanawiał się, czy to nie było celowe. Każdy dzień, każdy księżyc z kocurem dawał mu znać, że z nim było coś nie tak. Komu jednak mógł o tym powiedzieć? Nikomu. Matki nie miał, a ojciec sam zlałby mu skórę, gdyby zaczął jęczeć.
Powoli miał dość udawania miłego. Wychodziła na wierzch jego prawdziwa twarz, którą skrywał pod masą masek.
— Zmęczony? — zapytał niebieski, gdy znalazł się na ziemi, biorąc głębsze oddechy.
Podniósł się ciężko na łapy, unosząc głowę w górę na zielonookiego.
— Wojownik się nie męczy — wycharczał sentencję, którą powtarzał mu wciąż nad uchem, gdy tylko jęczał.
— To jeszcze raz — Wskazał na drzewo.
Nie no tego było za wiele. Miał dość. Zareagował instynktownie. Rzucił się na niego, wbijając w jego sierść. Poturlali się po ziemi, a z jego gardła wydarł się krzyk, gdy starszy kopnął go w brzuch, odpychając od siebie. Błysnęły kły. Został przyparty do ziemi. Szarpał się i syczał na Szpaka wrogo, gdy ten starał się ukryć swoją irytację. Zaraz jednak na jego pysku pojawił się uśmiech, a jego uszy wyłapały coś w rodzaju śmiechu? Spojrzał na niego jak na skończonego idiotę. Co mu było?
— Nareszcie. Czekałem na moment twojego buntu. Myślałeś, że mnie przechytrzysz? Widziałem doskonale twój wzrok. Łatwo było domyślić się co knujesz. Lecz to ja tu rządzę, zapamiętaj. — Naparł na niego bardziej, przez co aż stracił dech w piersi. — Jestem twoim mentorem. Masz mnie szanować.
Skrzywił pysk, próbując odepchnąć go łapami od siebie. Ten zdjął kończynę z jego ciała, dając mu złapać głębszy oddech.
— Nienawidzę cię! — wykrzyczał mu w pysk, czując jak ciężar znów opada na jego ciało.
Ponownie zaczął się szamotać, chcąc ugryźć go w łapę, lecz ten przygniótł kończyną jego łeb do ziemi.
— Nie obchodzi mnie co myślisz. Siła wymaga poświęceń. Teraz mnie może nienawidzisz, lecz gdy będziesz w moim wieku, jeszcze mi podziękujesz.
Prychnął na te słowa. Już to widział. Nie było mowy, aby aż tak zwariował, by dziękować kocurowi za to piekło. Wydał z siebie pisk, gdy ten chwycił go za kark i zaczął gdzieś ciągnąć. Cholera, a jak chciał go zabić?! Jeszcze nie nacieszył się tym życiem, by odejść w tak haniebny sposób!
Usłyszał szum rzeki nim jeszcze ją zobaczył. Kocur wypuścił go z pyska przy spokojnej tafli, stając za nim i nachylając się w stronę wody.
— Spójrz na siebie. — Skierował jego łeb na odbicie, w którym zobaczył swoją mordę i tą należącą do niebieskiego. — Jesteś słaby. Owocowy Las zasługuję na silnych wojowników, wiernych, a najważniejsze to usłuchanych. Ty jesteś krnąbrny jak ojciec. Nie wyjdzie spod mojej łapy ktoś, kto przynosić mi będzie później wstyd. — syknął mu do ucha. — Chcesz uznania Lukrecji? To zacznij współpracować, a zrobię z ciebie kogoś, kto go przerośnie.
Drgnął na te słowa, wstrzymując na moment oddech. Tak... To brzmiało dobrze, lecz nie rozumiał o co chodziło wojownikowi. Przecież chodził na te jego głupie szkolenie i wypruwał z siebie żyły!
— Współpracuje! Inaczej bym nie przychodził na te treningi! — syknął do niego.
— Błąd. Już ci mówiłem skąd idzie cała siła. — Popukał go łapą po łbie. — Tu masz opory, a nie tu — Wskazał na jego ciało.
Zwiesił głowę, wpatrując się w wodę, dostrzegając swoje niezadowolenie, które wypłynęło dość widocznie na jego oblicze.
— Mhm — mruknął tylko, machając niezadowolony ogonem.
— Na dzisiaj koniec treningu. Zacznij w końcu wynosić coś z tych lekcji — dodał jeszcze, odchodząc.
Walnął łapą w tafle, rozchlapując wodę w różne strony, rozmazując na powierzchni swoje odbicie, po czym wstał i udał się za mentorem z powrotem do obozu.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz